Ela coś dostrzegła w jej oczach, to była jakby prośba. Andrzej jednak nie spuszczał ich obu z oczu, więc nie mogły porozmawiać. Potem pojawił się lekarz, który okazał się znajomym Andrzeja i Kanusi. Rozmawiał z nimi a Elżbieta stała z boku. Nagle Andrzej, jakby teraz dopiero ją dostrzegł powiedział:
- Piotr, przepraszam, to Elżbieta, wnuczka pani Leokadii – zwrócił wzrok w jej stronę.
- Witam, Piotr Pawlicki – wyciągnął dłoń w jej stronę
- Elżbieta Loretańska, bardzo mi miło – musnęła lekko wyciągniętą dłoń Piotra.
- Piotr to mój bardzo stary kumpel, razem chodziliśmy do szkoły – Andrzej z uśmiechem przedstawiał lekarza - tylko on poszedł w doktory, a ja zostałem sklepikarzem. Mama zawsze go bardzo lubiła, nie mamo? – zwrócił się w stronę Kanusi.
- A jakże, nie był takim leniuchem jak ty – uśmiechnęła się – nie Piotruś?
- Kochana pani Kanusiu, ależ Andrzej był przecież najlepszy w klasie z matmy, zawsze mi pomagał przy zadaniach, nawet potem, jak byliśmy już starsi. Nie był nigdy leniem. A jak się pani teraz czuje? – Zmienił temat, a kątem oka przyglądał się Elżbiecie.
- Lepiej dzieci, lepiej, w ogóle nie wiem, po co tu mnie zostawiliście, trochę się źle poczułam i zaraz wielkie halo, ja już stara jestem, to i czasem niedomagam.- Zauważyła wzrok Piotra który, kierował się w stronę Eli.- No, ale jeżeli trzeba tu zostać, to zostanę. Tylko – zwróciła się do Elżbiety – jak ty mnie dziecko tu będziesz odwiedzać.
Andrzej też zauważył spojrzenia kierowane przez Piotra, uśmiechnął się i zapewnił:
- Mamo, co dzień będę do ciebie Elę przywoził, bylebyś chciała tu trochę zostać i się podleczyć, a i Piotr pewnie będzie tu co dzień.- Uśmiechnął się.
Elżbieta kątem oka przyglądał się Piotrowi, był szczupłym, jasnowłosym mężczyzną o czarującym głosie. Miał piękny uśmiech i intensywnie niebieskie oczy. I małe, chłodne, kojące dłonie, których dotyk wciąż czuła. Był naprawdę interesujący. Złapała się na tym, że zadawała sobie w myśli pytanie, czy Piotr jest z kimś związany.
Nawet przez moment całkiem zapomniała o Zofii Mioduckiej i o całej sprawie z kluczykiem, pamiętnikiem, z zasłabnięciem Kanusi i wreszcie dziwnym wypadkiem na szosie w lesie.
Do rzeczywistości przywrócił ją Andrzej z pytaniem, czy mogą już jechać, bo bardzo późno i Piotr będzie miał nieprzyjemności, jak ich tu znają na jego dyżurze.
- Jasne – odparła dość nieprzytomnie – już i tak pewnie narobiliśmy zamieszania – spojrzała na Piotra.
- Ależ skąd – zbyt głośno zaczął zapewniać Piotr – Andrzej przesadza, ale pani Kanusia powinna odpoczywać, a tu zrobiliśmy prawie przyjęcie. Mam nadzieję jutro panią zobaczyć – zwrócił się do Elżbiety – wszak słyszałem obietnicę, że będzie pani tu naszą chorą odwiedzać.
- Panie Piotrze – Ela zadrżała, głos zaczął jej płatać figle, stał się piskliwy, choć chciała, by był zmysłowym – może po prostu mówmy sobie na ty? Z Andrzejem i Marylką szybko się zaprzyjaźniliśmy, więc sądzę…
W ich rozmowę wtrąciła się Kanusia, chyba chcąc im pomóc.
- Młodzi powinni sobie mówić po imieniu, zwłaszcza tak ładna para jak wy.
Ela zarumieniła się, a Piotr to zauważając szybko powiedział:
- Ma pani rację – uśmiechnął się do Kanusi -prawda Elżbieto? – zwrócił się do niej, przy czym jej imię powiedział tak urzekająco, że Eli język skołowaciał całkowicie.
Wymruczała coś jak „ychy” i wtedy do sali weszła pielęgniarka.
- Doktorze Pawlicki, jest pan potrzebny w trójce, znów pacjent ma kłopoty z oddychaniem.
- Już idę - i odwracając się do Eli, Andrzeja i Kanusi – niestety muszę iść. Bardzo miło mi było Cię poznać Elżbieto, a Andrzej, nie martw się o mamę, jest w najlepszych rękach, bo moich – uśmiechnął się. – Do widzenia wszystkim – i wyszedł.
Wkrótce i oni pożegnali się z Kanusią, czekała ich dość długa droga powrotna, a dochodziła już pierwsza w nocy. Kiedy wsiedli już do samochodu, Andrzej stwierdził, że lepiej pojadą normalną drogą, jakoś nie bardzo mu się chce jechać jeszcze raz przez ten las. Ela kiwnęła głową, nadal jej myśli zaprzątał Piotr. Dopiero po chwili doszedł ją sens słów Andrzeja.
- To znaczy, że jednak widziałeś tam na tej drodze to samo co ja?
- Wiesz, pogadamy o tym jutro, ok.? Jestem zchapany, od piątej na nogach, nie wiem co widziałem i chyba nie chcę wiedzieć.
Drogę powrotną odbyli w milczeniu, dopiero pod domem Elżbiety Andrzej stwierdził.
- Wiesz, Piotr to naprawdę fajny facet, tyle, że jakoś do kobiet nie ma szczęścia. Jedna mu uciekła z przed ołtarza, druga dwa miesiące po ślubie uciekła z Belgiem. Potem z taką jedną już, już miał się ożenić…też nie wypaliło.
- To znaczy, że taki interesujący facet jest sam?
- Tak, wiem, bo przecież mieszka z nami po sąsiedzku. Do dziś się przyjaźnimy, mamy czwartkowe szachy, które są zmorą mojej Maryli.
- Nie wiedziałam, że on tu mieszka.
- Wiesz, wieś to nie koniec świata. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Ale nie zawracam ci głowy, dobranoc, bo pewnie też padasz z nóg.
Teraz dopiero Ela poczuła jaka jest zmęczona, zauważyła też, że nadal jest w tych starych brudnych jeansach i zakurzonej koszulce, a na wierzch włożyła ohydny różowy sweter, którego dawno miała się pozbyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz