We
wczorajszej, porannej audycji w Tok Fm, prowadzący Jan Wróbel wspomniał, jak to
rozpłakał się w Londynie. Łzy gorzkie, wynikające z roztropności, urażonej
niesprawiedliwością historii, polały się, gdy salonowy konserwatysta i liberał,
skojarzył rok rozpoczęcia budowy londyńskiego metra z wybuchem powstanie
styczniowego. Tam, popatrzcie, metro, a u nas chłopcy z flintami w lesie. Tam Anglicy
rozwijają się wprost diabelnie, a my tymczasem podróżujemy kibitkami na wschód.
Dalej była mowa o Mieszku i zaproszeni goście zgrabnie wywiedli, że podczas,
gdy u nas nie było niczego, ani państwa, ani kultury, w takiej Anglii czy
Niemczech było wszystko. Lud pławił się w kulturze, a propaństwowi publicyści w
rodzaju biskupa Thietmara brylowali na cesarskich salonach.
To dobrze, że reprezentanci polskiej inteligencji tak zgrabnie potrafią korzystać z analogii historycznych i aby zwrócić moją uwagę, nie muszą rozbierać się do naga i wrzeszczeć, skacząc wokół ogniska, co niewątpliwie jest sukcesem przyjęcia przez naszych przodków dziedzictwa cywilizacji łacińskiej.
Metro
i książę Mieszko okazali się tylko pretekstem do dyskusji, której motyw
przewodni, razem ze wszystkimi możliwymi pointami znam od lat, a która
sprowadza się do tego, że inne, równie małe i nic nie znaczące państwa siedzą
cicho, korzystając z łaskawości wielkich, podczas gdy Polska swoimi dziwacznymi
uroszczeniami generuje konflikty i wprowadza do zacnej, łagodnej Europy, atmosferę zagrożenia i niemalże wojenną
retorykę. Oczywiście jest to sprawka rządzącego PiS-u. Co prawda, partia ta
podobne szkody wyrządzała będąc w opozycji, ale obecnie przekracza wszelkie
granice.
Znacie
to przecież. Ta narracja trwa od lat. Polega na zarządzaniu lękiem i jest
skierowana do wewnątrz. Tytułowy „wstyd” jest tylko jej znaczącym składnikiem.
Została wymyślona i była stosowana znacznie wcześniej, ale swoje największe
tryumfy święciła w latach 2010-2011. Ta osobliwa pedagogika, niespotykana w
krajach, które uprawiający ją ludzie stawiają polskiemu społeczeństwu za wzór,
najpierw służyła jako parawan masowej grabieży i ukonstytuowaniu nowych, tak
zwanych, elit.
Później,
gdy społeczeństwo udało się dostatecznie urobić, metodę zastosowano
bezpośrednio w polityce. Niby dlaczego wybory prezydenckie wygrał Komorowski?
Wystarczyło „ruchomej” części elektoratu wmówić, że zwycięstwo Kaczyńskiego
może oznaczać wojnę z Rosją. Lęk był i jest bowiem najsilniejszym bodźcem.
Zrozumiało to zresztą PiS i w nieudolny, charakterystyczny dla tamtego sztabu
wyborczego sposób, starało się złamać dominującą narrację. Przecież ta słynna
„ciepła woda w kranie” bynajmniej nie oznaczała, jak to przedstawiała Platforma
Obywatelska, codziennej pracy dla dobra wspólnego czy budowania, zamiast
politykowania. Tak naprawdę było to wezwanie, by siedzieć cicho, a może coś nam
skapnie ze stołu.
Dzisiaj,
choć propagandziści nie zrezygnowali do końca ze straszenia konfrontacją z
Rosją, kładą nacisk na lęk przed wyjściem/wyrzuceniem Polski z Unii
Europejskiej. Od pewnego czasu podkręca się narrację, sugerując, że przy okazji
możemy też zostać porzuceni, jak nikomu niepotrzebny ochłap przez naszych
natowskich sojuszników. To się nasila z dnia na dzień, ponieważ tak naprawdę,
brak jakichkolwiek innych nośnych argumentów.
Rzecz
w tym, że to przestaje działać. Ktoś powie, że ślepy i głuchy zauważyłby, że
dalsze wygrywanie lęku na tej nucie nie ma najmniejszego sensu i doprowadzi do
dezintegracji i zapaści partii używających tej dziwacznej retoryki, podczas gdy
zainteresowani w odzyskaniu władzy brną coraz dalej i głębiej. Oni, mili
państwo, nie znają drogi powrotnej.
Czy
to oznacza, że powyżej przywołany przeze mnie „elektorat ruchomy” porzucił lęk
i stał się mentalnie, kimś w rodzaju wojów Chrobrego? Nie sądzę. Świat, czego
propagandziści strony penetrującej bagna politycznego upadku nie zauważyli,
zdążył się zmienić na tyle, że grupa docelowa do której kierują swe nawoływania,
boi się całkiem czego innego. Na przykład masowego napływu muzułmanów, a tego
straszący wygrać nie mogą, gdyż straciliby wsparcie swych cennych mocodawców i
sympatyków.
Poza
tym, ciągłe gadanie o małości Polski, wstydzie za Polskę, ciągłe przywoływanie
jawnie wrogich zewnętrznych autorytetów, te niesamowite w swej beznadziejności
pielgrzymki do możnych tego świata, powodują zgoła nieoczekiwany efekt. Oto
Polacy zaczynają się wstydzić za ludzi, którzy wstydzą się za Polskę.
I jest jeszcze ta młodzież, ta cholerna polska
młodzież, nad którą ni bat, nie dobrze sprawdzony autorytet, żadnej już władzy
nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz