Wczoraj komentatorzy piłkarscy uczcili pamięć Pawła
Zarzecznego krotką pogadanką i minutą ciszy. Bardzo szlachetnie. Osobiście wolałbym,
by w ramach kultywowania pamięci o zmarłym koledze, przyłożyli się do pracy.
Żeby wykreślili „jakość” ze swojego słownika, żeby w przeszłości wydarzały się
rozmaite rzeczy, nie zaś jak obecnie „podziewały się”. Co w ogóle znaczy zwrot:
„Jakoś tak się podziało, że...”. Ogólnie rzecz ujmując mam taką obsesję, że
sprawozdawca sportowy powinien starać się mówić poprawnie.
W ich wspomnieniach, mam nadzieję, że tylko z powodu
prostoty żałobników, Zarzeczny wychodzi w najlepszym razie na oczytanego menela
i sympatycznego konfabulanta. Zresztą i tak każdy mówi o sobie. A zazdrość?
Czy jakiś korporacyjny potwór zabrania używania
barwnego języka, sięgania w opisie boiskowych wydarzeń do anegdot wywiedzionych
z literatury, filmu czy historii?
Jeśli szczerze zazdrościcie panu Pawłowi erudycji,
może zamiast koncentrować się na doborze właściwego żelu do zajebistej fryzury,
po prostu, jeden z drugim, zacznie czytać.
Czy w kółko muszę słuchać, że zawodnik wart
dziewięćdziesiąt milionów, po podaniu kolegi wartego trzydzieści milionów,
strzeliłby gola, gdyby nie faul obrońcy, wartego marne pięć milionów? Przyjaciel
przypomniał mi wczoraj zapamiętany z dzieciństwa dowcip rysunkowy: Na obrazku
gruba, zadowolona z siebie ryba.
Podpis objaśnia: Rybka za dziesięć pensów zjadła
rybkę za pięć funtów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz