Już sam
pomysł, żeby napisać tekst o własnej książce, która właśnie ukazuje się na
wspaniałym, pełnym autorów i dzieł najwyższej próby rynku polskiej powieści,
czyni mnie w oczach większości potencjalnych czytelników, człowiekiem
niegodnym. Nawet fakt, że w poniższym tekście nie znajdziecie słowa zachęty, by
nabyć moje dzieło, w żaden sposób mnie nie usprawiedliwia. Autora nie tłumaczy
dosłownie nic, ponieważ z założenia jest namolny i podstępny. Jeśli otacza go
aura reklamy i przyjaznego środowiska medialnego, wtedy czytelnik, w razie
poczucia klęski w kontakcie z dziełem, ma na kogo zwalić winę za
rozpowszechnianie bredni, a autor chodzi sobie na swobodzie, niczym ta niewinna
lelija. Ja na taką pobłażliwość liczyć nie mogę. W najlepszym wypadku zostanę skwitowany
wzruszeniem ramion, a wydawnictwo, które wyłożyło forsę, odeśle mnie następnym
razem, do wszystkich diabłów.
Nie bierzcie
tego, co napisałem powyżej za wyraz defetyzmu, czy jakiegoś zabobonnego
odczyniania uroków. Nic z tych rzeczy.
O czym jest
„Prawo do powrotu”?
Wydawca
raczył określić powieść mianem: fantastyczno – przygodowej. I niewątpliwie jest
to rzecz fantastyczna, a z racji przygód przeżywanych przez bohaterów, można ją
też z powodzeniem nazwać przygodową. Przy takich założeniach, wystarczy
spojrzeć na tutuł, by zrozumieć, że mamy do czynienia z daleką krewną „Odysei”.
To nie wartościująca opinia, albowiem jest to rodzina, do nieprzyzwoitości
liczna i zróżnicowana.
W pewnym
sensie jest to powieść o mnie. Nie w sensie fabularnym, oczywiście, ale trudno
uniknąć wątków autobiograficznych, skoro rzecz jest pisana w pierwszej osobie,
a towarzyszem narratora jest całkiem żywy i żwawy eks bloger, a obecnie mój
chimeryczny przyjaciel. Tak być musi, ponieważ z innej strony patrząc „Prawo do
powrotu” jest powieścią o pisaniu, o samym procesie twórczym. I nie jest to
ukryte w alegorii, a jawnie, z flakami, wywalone na stół.
W historii
literatury nie jest wielką osobliwością, że integralną częścią powieści jest
inna powieść, ale wzajemne stosunki autora i tworów jego umysłu, dość rzadko
wchodzą w interakcje, które są czymś więcej, niż literackim żartem. Nie mam
zamiaru zdradzać fabuły, a już szczególnie sposobu, w jaki rozwiązałem
piętrzące się przy takich założeniach problemy. Niech to, dla większości z was,
pozostanie na zawsze tajemnicą.
W sumie,
wiedza o tym, co dzieje się z bohaterami powieści, gdy autor wystuka na
klawiaturze magiczne słowo „Koniec” nie jest specjalnie potrzebna, w życiu i
tak przesadnie gwarnym i ludnym. Swoją drogą, spotkałem się już z opinią (wszak
nie jest tak, że dotychczas byłem jedynym czytelnikiem powieści) że książka
jest emanacją marzeń o życiu prostym, pełnym jednocześnie napięć i zagrożeń,
ale takich, do których rozwiązania można samemu przyłożyć rękę. Można spojrzeć i
pod takim kątem.
Poniżej link, pod którym można nabyć „Prawo do
powrotu”. Jest tam i darmowy fragment, z którego można co nieco wywnioskować,
gdyż wydawca pokazuje w całości pierwszy z osiemnastu rozdziałów.
Dodam na koniec podziękowania, które zamieściłem w
książce. Jako, że jest to moja pierwsza powieść, nie od rzeczy i tu, na blogu,
jest przytoczenie tych, bynajmniej nie kurtuazyjnych ukłonów.
„Bemikowi,
która brnęła wraz ze mną brzegiem tej zdawałoby się meandrującej w
nieskończoność rzeki. Karolinie, Ance, Iwonie, dzielnie dodającym mi sił, gdy
brako-wało sensu. Sławkowi za dostojną krytykę. Igle nie tylko za dość cenne
(jak na niego) uwagi, ale przede wszystkim za to, że zgodził się wystąpić w
powieści, co jest nie lada wyczynem i aktem odwagi. Pani Izabeli za ostatni
szlif, a także miastu, mojej słodkiej Golinie, którą zniszczyłem i odbudowałem
pod rozgrzanym lipcowym niebem.”
Dzisiaj powieść ukazuje się w formacie PDF, ale to
oczywiście nie koniec. Będą inne, a na koniec wersja papierowa, dla
tradycjonalistów, do których, wstyd przyznać, sam należę. W związku z tym zaznaczam,
że to nie ostatni godny pogardy mój tekst. Ten nie tchnie zbytnim optymizmem,
ale nie wykluczam, że kolejne, gdzieś tam, w przyszłości, będą uśmiechnięte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz