Walka o prawdziwą demokrację nabiera rumieńców.
Profesor nadzwyczajny Matczak, najnowsza gwiazda i kandydat na przewodnika
tłumu elitarnych bęcwałów (okazuje się, że tłum też może być elitarny, o ile
wrzeszczy dostatecznie głośno) teraz wyrwał się z tłumaczeniem, czym powinna
być demokracja. Otóż powinna być spiskiem elit pozorujących nad głowami plebsu
spory polityczne, aby uczynić scenę polityczną bezalternatywną. Tak to wygląda
po odcedzeniu farmazonów i odwinięcia jego przemyśleń z korporacyjnej bawełny. Przywoływany
do porządku Monteskiuszem bije tego Monteskiusza po głowie współczesnym realizmem
prawnym jako starego dziada i straszydło. I oczywiście ma rację, ponieważ wedle
standardów współczesnego świata, demokracja wygląda właśnie tak, jak on mówi.
PiS razem ze swoją bandą zostałby przecież dopuszczony do tych nowoczesnych, z
założenia trwających w nieskończoność zmagań, gdyby nie zaczął podkopywać się
pod fundamenty wielkiego gmachu demokracji. Przemyślenie pana Matczaka, dziwnie
podobnego z wyglądu i argumentarium do wybitnego ekonomisty Petru nie byłyby
ciekawe, gdyby nie ich autodemaskacyjny charakter.
Elity schodzące nie mają w rodzącym się chaosie
nawet z kim spiskować nad głowami ludu, ponieważ PiS nie wytworzył żadnych elit
wchodzących. Niestety nie jest to celowa strategia, a efekt prostego
zaniechania i personalnych wyborów na stanowiskach propagandowo-medialnych. No,
chyba, że nie doceniam pana z chorym kolanem. Przecież gołym okiem widać, że
niektórzy apologeci PiS-u dosłownie trzęsą się, by druga strona jakoś ich
zaakceptowała i przygarnęła, choćby jako godnych uwagi wrogów. Jakoś w tym nie
przeszkadza oczywisty fakt, że elity schodzące dzień w dzień za swój święty
obowiązek uważają okazanie własnego zidiocenia i degeneracji. To one, nie jakiś
tak elektorat, nadal są jedynymi uprawnionymi recenzentami dla recenzowanych.
Polityka w wymiarze medialnym stała się serią
dziwacznych ekscesów prokurowanych przez nie mniej dziwacznych ludzi. Tego, co
dzieje się w sejmie nie można postrzegać inaczej niż jako próbę unieważnienia
parlamentaryzmu jako takiego. To gra na obniżenie i tak niskiego autorytetu władzy
ustawodawczej. W ostatnich dniach udało się nawet wyrównać poziom żenady pomiędzy
całkiem pokaźną grupą posłów, a elitarną dziczą wrzeszczącą na ulicy. Mamy do
czynienia z tak oczywistym obnażeniem tych ludzi, że nie trzeba czekać aż jedna
z tych przygłupich posłanek rozbierze się na sejmowej mównicy do naga, a jestem
dziwnie pewny, że i do tego w końcu dojdzie.
Jest takie starodawne powiedzonko, że jak trwoga, to
do Boga. Czy można się dziwić, że przerażona elita intelektualna opozycji
zmierza w zgoła przeciwnym kierunku? Pisarka Nurowska i znawczyni voodoo
Holland, która w młodości działała, wedle własnych słów, ze skutkiem
śmiertelnym, w końcu uzgodniły wobec posła Piotrowicza łagodniejszą wersję, uznając,
że wystarczy całkowity paraliż rzeczonego posła. Oczywistym jest też, że zaraz
objawi się kolejny autorytet, który przyzna się do kłucia igłą kolana laleczki
najstraszniejszego dyktatora świata. Jeszcze jakieś panny na chodniku
nasmarowały kredą pentagram i rozpaliły szatanowi wkłady od zniczy. To w
zasadzie jest już tak głupie, że wstydzę się dalej pisać ten tekst.
Na koniec pozytyw. Nawrzeszczeli, nakompromitowali
się do woli, nabłaźnili ile wlezie i mogą teraz z czystym sumieniem i dobrą
myślą udać się na zasłużone wakacje. Na miejscu zostawia co osobliwszych
wariatów, aby nie zaprzestawali nękać nas swoim szaleństwem, a sami hop siup do
Toskanii, ziemi nieskalanej stopą Jarosława Kaczyńskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz