środa, 31 października 2018

Notatki z życia 4. Wzmożenie historyczne & propagandowe


Rozważania o przewagach i klęskach naszych przodków skażone są już na wstępie fałszywym mniemaniem, że w dawnych czasach ludzie w swoich emocjach, rozumie i zachowaniach różnili się od nas, rozwielmożnionych nad klawiaturami komputerów. Na przykład starodawne działy PR budowały i eksportowały konstrukcje narracyjne, o jakich współcześnie możemy jedynie pomarzyć. Oczywiście wiązało się to z siłą państwa, jego dyplomacji oraz ulokowanych w obcych stolicach agentur.

Najwybitniejszy przykład naszej kampanii propagandowej pochodzi sprzed ponad sześciuset lat i dotyczy zmagań z zakonem Najświętszej Marii Panny, powszechnie znanym jako Krzyżacki. Jego punktem kulminacyjnym była słynna grunwaldzka wiktoria, której podrasowany narracyjnie przed setkami lat obraz znamy prawie wszyscy.

Oto zakuci w stal rycerze z całej Europy, którym nasi przeciwstawiają siłę i nadzwyczajne męstwo. Oto mistrz Urlyk pada pchnięty chłopską rohatyną w szyję. Litwini uganiający w skórach z iście indiańskim wyciem. Oto daremność krzyżackiej artylerii, a za wszystkim zakonna wieża wypełniona złotem. O dziwo wszystkie te bujdy były wówczas potrzebne w sferze propagandowej skierowanej ku Europie, aby zatrzeć niezwykłą wówczas zawziętość w kładzeniu pasowanego wroga trupem, a także łączyć na bazie zwycięstwa własne społeczeństwo.

Po pierwsze mieliśmy więcej forsy i wbrew powszechnym sądom lepiej zorganizowaną administrację, której majstersztykiem były przygotowania do bitwy. Po drugie była to rycerska bitwa konna, gdzie mieliśmy nie tylko ilościową przewagę ciężkiej jazdy, ale i jakości uzbrojenia. Dzięki znakomitemu wywiadowi wielce ostrożne polskie rycerstwo wyruszało na wojnę jak po swoje i swoje zdobyło nie tylko w taborach, ale i zostawiając na polu bitwy odarte do naga trupy wrogów. Nawet tych słynnych armat, które ze względu na gwałtowność starcia nie miały żadnego wpływu na losy bitwy mieliśmy więcej, bo już król Kazimierz znaczne sumy kładł na rozwój nowych technologii.

Czy wstydzimy się tego, że byliśmy po prostu silniejsi, czy po prostu zostaliśmy zaczarowani popularnymi obrazami? Przynajmniej warto wiedzieć, że dopóki nasza połączona już armia przemieszczała się przez tereny Królestwa, straty spowodowane przemarszem były płacone miejscowym na bieżąco i od ręki, na co oczywiście są rachunki. Tak szczegółowe, że można w nich nawet znaleźć kwotę wypłaconą chłopom za niesienie wokół orszaku królewskiego pochodni podczas nocnego marszu. 

Dla majestatu.




wtorek, 30 października 2018

Notatki z życia 3. Czy psy umierają?


Gdy ktoś poskarży się w necie, że zmarł jego ukochany pies zaraz pojawia się dobrodziej z korektą, że pies nie umiera, a zdycha. O dziwo, przeważnie niechciany korektor opisuje się jako człowiek religijny i niosący światu wartości konserwatywne. Zupełnie jakby urażanie uczuć bliźnich wchodziło w zakres nauki chrystusowej oraz światopoglądu zakorzenionego w dawnych urządzeniach społecznych.

Jeśli wywiąże się dyskusja, zakres argumentów zwolenników psiego zdychania jest bardzo szeroki. Od cytatów biblijnych, poprzez miażdżące porównania międzygatunkowe, aż do prostych oskarżeń o dziecinny infantylizm, sentymentalizm czy, o ile nad utratą czworonoga rozpacza dama, o zastępowaniu miłości rodzicielskiej miłością do zwierząt.

Po pierwsze zdycha wróg, nie przyjaciel, a po drugie, jeśli rozpatrujemy rzecz historycznie, to psy w Polsce od niepamiętnych czasów miały status nadzwyczajny. Jednym z wielu obyczajowych przekłamań Trylogii Sienkiewicza jest komplety brak czworonożnych przyjaciół w otoczeniu naszych dzielnych rycerzy.

Jeśli ktoś chętnie odwołuje się do przeszłości powinien pamiętać, że nawet coś takiego jak psie groby nie były niczym osobliwym u naszych przodków. Nawet z pomniczkami, stosownym wierszykiem i aniołkiem. Nie jest też prawdą, że psy zatrudniane i podziwiane były wówczas jedynie z powodu swych przewag myśliwskich. Ulubieńcy panoszyli się wszędzie, na co narzekali wyrodni, bo wrodzy psom niektórzy pamiętnikarze tamtych czasów.

Bystrzy, bo zagraniczni obserwatorzy wielce się dziwowali nad psią potęgą dawnej Polski, bo i w najmarniejszej wsi chmara psów, a przecie wiadomo, że pies powietrzem nie żyje. Oczywiście, podobnie jak dzisiaj było wielkie narzekanie na psy w miastach, bo wiadomo… Po Wawelu uganiały, polowały, pędziły za koniem pana na wyprawy wojenne, broniły domów, ostrzegały. I zawsze te same łby kładły na ludzkich kolanach i ci okrutni, krwawi wedle dzisiejszych standardów ludzie, drapali je za uszami, bo psy to lubią.

Nie bądźmy chytrzy i dajmy psom choć taką satysfakcję, że umierają nie zdychają. Są częścią naszej tradycji, społeczeństwa, historii i po stokroć zasłużyły na ten przywilej. I niech tradycjonaliści pamiętają, że skromna pszczoła też umiera, nie zdycha czy pada. Tak jest od wieków i tak pozostanie.


poniedziałek, 29 października 2018

Notatki z życia 2. O zawłaszczaniu



Od czasu do czasu ktoś pyta, dlaczego weganie swoje potrawy nazywają, korzystając z nomenklatury rozpowszechnionej przez producentów i zjadaczy mięsa? Te wszystkie wegańskie kotlety, parówki i temu podobne cudeńka.

Aby odpowiedzieć należy spojrzeć szerzej na problem zawłaszczania idei oraz symboli. W dawnych czasach celował w tym Kościół, przejmując na przykład pogańskie święta, wybrane obrzędy i wszystko, co ułatwiało asymilację nowej wiary wśród ludu. Obecnie liberalne lewactwo stworzyło własny kościół, czy może antykościół i ze wszystkich sił stara się zaprowadzić nowy ład, korzystając właśnie z tych historycznych wzorów.

Nie twierdzę, że weganie są lewakami, ale ośrodki propagandowe weganizmu są jak najbardziej lewackie, podobnie jak cały przemysł zorganizowany by zaspokajać gusta mięso sceptyków.

Żeby nie szukać daleko podobny mechanizm zastosowano na przykład (ale nie tylko) wobec homoseksualistów. Zdrowy rozsądek, doświadczenie i wiedza historyczna sprzeciwia się utożsamieniu homoseksualizmu z lewacką wizją świata, a przecież innej reprezentacji tej orientacji seksualnej prawie nie znamy. To jawne zawłaszczenie, przeciwko któremu nie ma kto protestować. 

Nie zaprotestuje brodaty profesor od prawa rzymskiego, ani urzędnik, ani homoseksualny rybak, ponieważ od razu, nim skończy wytaczać argumenty, dla większości będzie tylko facetem z gumowym penisem przyczepionym do śmiesznej czapeczki.

Spryt lewactwa polega na tym, że człowieka sprowadza się do jednej z jego cech/przymiotów i kto nie pasuje do sztancy, po prostu nie istnieje. To są stare i bardzo mocne mechanizmy, a liberalno – lewacki kościół nie wybacza. W swojej retoryce chętnie, choć bez cienia wiedzy, podaje jako zło najgorsze przykład Świętej Inkwizycji. 

To szczególnie zabawne, bo jedyną istniejącą obecnie inkwizycję sam stworzył i biada odstępcom oraz jej krytykom! Słowa, a nawet myśli stały się przestępstwem. Nikt nie jest bezpieczny, skoro z dnia na dzień taki Biedroń z cacanego chłopca i prawie prezydenta Polski stał się łajdakiem i rozbijaczem frontu postępu, niczym celebrytka - weganka, która pochwaliła się w sieci, że objadała się ostrygami (ach, ach!) na wywczasach w Toskanii.

Notatki z życia 1. Wielkie bum


A w internecie bardzo lubię czytać dyskusje o powstaniu wszechświata i prawach nim rządzących. Nim strony sporu przejdą do wyzwisk o charakterze politycznym, religijnym i społecznym można zauważyć przynajmniej dwie prawidłowości.

Pierwsza jest taka, że człowiek jakby nie uwijał się z argumentami, razem ze swoim rozumem staje niejako obok uniwersum. Opisuje i recenzuje wszechświat niczym film, który ma początek i zmierza ku napisom końcowym. Wygodnie rozparty w fotelu wypatruje kolejnych wszechświatów, jakby tego naszego było mu mało.

Druga prawidłowość jest taka, że dyskutanci zadziwiająco chętnie sięgają do argumentów potocznych. Zza czarnych dziur, ciemnej materii czy innego promieniowania tła wyziera prosta chęć porządkowania czasu i przestrzeni wedle aktualnego czy wydumanego przez adwersarzy stanu wiedzy.

Dalej jest tylko Bóg, albo brak  Boga i dyskusja zmierza do wesołego i szczęśliwego finału, którym są wspomniane na wstępie wyzwiska i argumenty charakterystyczne dla codziennych dyskusji politycznych. 

Trochę dziwi, że agresywniejsi są religijni sceptycy, żądający od adwersarzy całkowitej rezygnacji z wiary w akt kreacji. Dyskusja kończy się wielkim bum i uczestnicy rozchodzą się do zajęć codziennych.