Weszła do swojego domu, bo tak go zaczęła nazywać w myślach „Mój Dom” i usiadła przy kuchennym stole. Rozejrzała się, polubiła już atmosferę tu panującą, zwłaszcza kuchnia, była duża, a zarazem jakaś przytulna. Przymknęła na chwilę oczy, by wsłuchać się w ciszę.
Zdała sobie tu, dopiero sprawę, że zawsze ulegała czyjejś woli, najpierw ojca, bo on, był bardzo dobrym człowiekiem, ale i kochał ją w sposób bardzo zaborczy. Tak jakby bał się, że jeżeli jej pofolguje i nie będzie wywierać jakiejś presji, to ją straci. Ona, no cóż, ulegała, bo tak naprawdę nie potrafiła się jakoś sama określić. Potem, gdy zaczęła studiować w Warszawie, zamiast Łodzi, bo to była jej decyzja, choć ojcu nie bardzo się to podobało, ojciec zachorował. Przerwała studia, by się nim zaopiekować, no ale niestety, ojciec zmarł. W tym czasie już w jej życie wdarł się następny człowiek, który wywierał na nią wpływ, to był Marek.
Marek w pewnym sensie zastąpił jej ojca, choćby pod względem silnej osobowości. To ona zawsze realizowała jego plany, nigdy tego, czego by ona sama chciała.
Tylko, czego ona właściwie chciała? Teraz wiedziała, że chce tu być, odnaleźć to, co otwiera ten srebrny kluczyk i napisać o tym powieść. Ale jeszcze dwa tygodnie temu, zanim zadzwonił ten prawnik, czego chciała?
Przełknęła głośno ślinę, bo nawet przed sobą bała się do tego przyznać, a pragnęła tak bardzo prawdziwego uczucia, uczucia silniejszego niż śmierć. Tak, pragnęła ponad wszystko kogoś, kogo mogłaby kochać, ale i by ten ktoś kochał ją. Pragnęła też dziecka, ale chciała, by to była decyzja ich obojga, kiedy wspomniała o tym kiedyś Markowi, gdy byli razem, on powiedział jej tylko, że chyba oszalała i na tym skończyły się ich dyskusje o dziecku.
Tak zawsze kończyło się to, o czym ona marzyła, zawsze to było, albo „oszalałaś”, albo „zwariowałaś”, wiec rezygnowała na rzecz drugiej osoby, osoby, która wywierała na nią wpływ. Gdy poznała Karolinę, ta, jakby zauważając jej brak zdecydowania, czy wręcz całkowitą rezygnację, zaczęła ją trochę namawiać, by się postawiła.
Tak, Karolina to następna osoba, która tak naprawdę chciała mieć na nią wpływ. Oczywiście, to była z jej strony pomoc, bo chciała obudzić ją do działania na jej korzyść, tyle, że te jej namowy kończyły się awanturami z Markiem, a ona nieprzywykła na stawianiu na swoim i tak w końcu rezygnowała.
Fakt, w końcu odeszła od niego, tu też pomogła jej Karolina, oferując jej pokój, tyle, że problem naprawdę tkwił w niej samej…wciąż sama bała się tego co ją może spotkać.
Więc dopiero „jej Dom” pomógł jej z samookreśleniem? Nagle zdała sobie sprawę ile czasu zmarnowała, miała 35 lat i wciąż dreptała w miejscu. Może tak naprawdę przypomina swoją matkę, matkę której tak bardzo nie znosiła, za to, że jej nie zaakceptowała, że uciekła od niej, że nigdy nie starała z nią się skontaktować? Wciąż pewnie też szukała…i na pewnym zakręcie nie zdążyła zahamować?
Otworzyła oczy, słońce zajrzało do kuchni, więc było już późne popołudnie, bo okno wychodziło na zachód. Tak długo rozmyślała przy tym kuchennym stole? Czy czas robi znów jej psikusy? W mieście kupiła ogromne latarki, chciała dziś trochę zacząć porządkować strych. Jutro zadzwoni do firmy instalacji elektrycznej, by jej tam założyli światło. A dziś po prostu trochę tam ogarnie, omiecie pajęczyny, wyniesie zalegające sterty gazet. Może znajdzie tam coś ciekawego?
Poczuła się bardzo głodna, więc postanowiła zrobić sobie konkretny obiad, ale schab od Kanusi był zamrożony na kość. Wzięła garnek i wstawiła sobie kawałek kiełbasy z postanowieniem, że od jutra będzie sobie dogadzać i gotować obiady z dwóch dań.
Potem przebrała się w jeansy i koszulkę, na włosy zawiązała chustkę, by nie zakurzyć sobie bardzo włosów, bo wciąż nie miała pojęcia jak włączyć boler i ruszyła na strych z latarkami.
Trzy latarki podwiesiła na belkach i rozejrzała się. Wokół piętrzyły się zdezelowane krzesła, jakiś kulawy kredens, skrzynie z okuciami, wiklinowe kosze. Na podłodze leżały sterty gazet. Pod zakurzonym oknem stał koń na biegunach, a obok na skrzyni siedziała porcelanowa lalka, którą już zauważyła poprzednio.
Strych był ogromny, pachniał kurzem i starością, ale też roztaczał jakiś czar.
Pomyślała, że powinna zacząć od tych rozwalonych mebli, ale kusiło ją zajrzeć do skrzyń, co mogą zawierać? Szybko jednak opanowała ciekawość i zabrała się za znoszenie na dół krzeseł, gazet i innych niepotrzebnych rupieci. Przez całe popołudnie znosiła wszystko na dół, a by nie robić koszmarnego bałaganu, wszystko co można spalić znosiła prosto do piwnicy i kładła przy ogromnym piecu c.o. Najgorzej, bo nie wiedziała, co zrobić z tym monumentalnym kredensem, był ładny, tyle, że trochę zniszczony, jedna noga odpadła i podłożono pod nią kilka klapek drewna by się nie przewrócił. Było jej szkoda go wynieść, a nie wiedziała co z nim zrobić właściwie. Gdyby oddała go do renowacji, zapewne zapłaci majątek i gdzie właściwie naprawia się takie meble? Poza tym, ma przecież tam na dole całe mnóstwo takich antyków. W końcu przestała się zajmować tym kredensem, bo szuflady był zaklinowane i nie mogła ich otworzyć. Jedne drzwiczki, gdy próbowała otworzyć, wyleciały.
Teraz podeszła do skrzyni z lalką, była ciekawa co się w niej kryję. Ostrożnie zdjęła lalkę, z której wzbił się kurz, pomyślała, że weźmie ją na dół i oczyści. Ale tylko zniosła ją i posadziła na kuchennym stole, teraz ciekawość dawała o sobie znać coraz bardziej, więc szybko wróciła na strych i …no właśnie chciała otworzyć skrzynię, ale była zamknięta na zamek, a dziurka informowała, że powinien być gdzieś od niej klucz.
Sprawdziła pozostałe dwa kufry, ale i tamte były zamknięte na głucho. Wiklinowe kosze nie kryły w sobie niczego zaskakującego, były tam ubrania, jakieś stare zasłony, wszystko zniszczone i pogryzione przez myszy, lub mole. Poszła na dół poszukała śrubokrętu i wróciła na górę, chciała otworzyć, czy też spróbować się włamać do tych kufrów, ale okazało się, że to solidne zamki.
Jeszcze raz z braku czego innego podeszła do kredensu, poruszyła szufladami, jedna lekko się poruszyła, więc pociągnęła. Rozczarowało ją wnętrze, bo nic w sobie nie kryło, było tu zupełnie pusto. Wysunęła następną, bo gdy pierwsza została wysunięta, nagle i pozostałe się od klinowały. Niestety wszystkie szuflady były puste, choć jedna z nich wydawała się płytsza. Zastukała w dno, każdej z nich, dźwięk płytszej szuflady był inny. Trochę zmęczona wysunęła szufladę całkiem, śrubokrętem, który wciąż miała w kieszeni, próbowała podważyć dno. Suche drewno zaskrzypiało złowrogo i cienka płytka odskoczyła, a oczom Elżbiety ukazała oprawna w skórę i opatrzona metalowymi, a raczej srebrnymi okuciami jakaś księga, czy może raczej coś w rodzaju dziennika.
Kredens mojej babci pełen był różnych rzeczy...
OdpowiedzUsuńPzepatrywałem je swego czasu powoli i ostrożnie, żeby na dłużej starczyło...
mleczaj