Skąd mamy wiedzieć, na przykład, co to znaczy mieć dobrą reprezentację
piłkarską, skoro od ostatniego prawdziwego sukcesu dzielą nas trzydzieści
cztery lata? Ileż rozbudzonych nadziei, wyjątkowo uzdolnionych pokoleń,
świetnych karier, przepitych talentów... Ileż zawodów, kopniaków od losu, stronniczych
sędziów, fatalnych losowań, bo Anglia, bo Szwecja, bo Holandia. Zawsze pod
wiatr, jedną ręką przytrzymując czapeczkę, by nam czapeczki nie zwiało z
rozgrzanej dawną wielkością łepetyny. I korupcja, i odstręczające burdy, i
nędza ćwieczkowatych stadionów, i ciągłe poszukiwanie akceptacji.
Potwierdzenia, że ktoś poza nami pamięta, że my też kiedyś biliśmy, nie tylko
nas cięgiem bito.
Niby skąd mamy wiedzieć, że to już? Że za chwilę wiatr nie
porwie naszej czapeczki, gdy zabierzemy się do klaskania? Medialni ignoranci
walą w bębny i na ich dźwięk słusznie zatykamy uszy. Mdli gadanie o zwycięskim
remisie, przywoływanie złotych jedenastek i ględzenie piłkarskich gwiazd, Orłów
z czasów, gdy reprezentacja padała na pysk w sześćdziesiątej minucie, bo
zgrupowania kadry były okazją do jeszcze lepszej zabawy.
I nagle czytam, że mecz z Niemcami obejrzało ponad
piętnaście milinów Polaków. W większości są to ludzie, którzy czekają na
pierwszy w kibicowskim życiu piłkarski sukces. Należy im się, należy jak
pieskowi dobry obiadek, i kolacja, i jeszcze smakołyk jeden czy drugi dla
kurażu.
Ostrożnie. My optymiści, którzy pamiętamy, co znaczy należeć
do grona faworytów, idziemy z naszymi prognozami, stąpając niczym po kruchym
lodzie, bo zaraz, bo w ostatniej chwili stanie się coś okropnego. Inni, myślę
że zapeszają, swoje nadziej ukrywają za tarczami mniej czy bardziej udanych bon
motów o nieuchronności klęski, aby z braku jakiejkolwiek satysfakcji, mieć
choćby taką, że nie dali się porwać nastrojowi chwili.
Z uśmiechem zrozumienia czytam, jaki to słaby, usypiający
mecz rozegraliśmy z Niemcami, z jakiego chaosie i technicznej nędzy zrodził się
ten przypadkowy remis, a ile goli wbiłaby nam ich ukochana Barcelona, gdyby
grała w mistrzostwach.
Legendarne czasy są zawsze, tyle tylko, że dowiemy się o tym
po ostatnim gwizdku sędziego, bo zawsze jest ten ostatni gwizdek, któremu
towarzyszy westchnienie, że następnym razem...
Nie da się wykupić abonamentu na niekończące się pasmo
sukcesów, ale najpierw trzeba w ogóle posmakować zwycięstwa. Wszyscy widzą na
koszulkach reprezentacji Niemiec cztery gwiazdki, z których każda, to jedno
zdobyte Mistrzostwo Świata. Przyjrzyjcie się tej pierwszej, za rok 1954. Cofnijcie
się o sześćdziesiąt dwa lata i spójrzcie na tamtejszych faworytów: Wielkie,
niedościgłe Węgry, świetna Brazylia, genialna Argentyna, Francja, jak zwykle
najlepsza we wszechświecie Anglia, aktualny mistrz Urugwaj. Gdzie Niemcy? Tym
bardziej po grupowej porażce z Madziarami 3-8. To była dopiero sensacja, ale to
wydarzenie sprawiło, że od tej pory Niemiaszki już zawsze należeli do światowej
czołówki, choć na następny tytuł musieli czekać równo dwadzieścia lat. Cierpliwi?
Łatwo być cierpliwym, gdy wciąż walczy się o najwyższe cele.
Pamiętam naszą słyną dekadę piłkarskich sukcesów i równie
dobrze fakt, jak szybko przeminęła z wiatrem. Jeśli teraz, w co wierzę, wiatr
się odwraca i za chwilę zacznie nam dmuchać w plecy, nie wolno już odpuścić,
tylko piąć się w górę, pazurami, zębami, czymkolwiek trzymać swoją pozycję.
Powiecie, że fantazja.
Przecież dopiero co, na waszych oczach, zgoła podobną zmianę
kierunku wiatru przeżyliśmy w innych zacnych grach zespołowych: siatkówce i
piłce ręcznej. Sukcesy sprzed trzydziestu, czterdziestu lat, po latach posuchy,
uporczywego aspirowania i rozgrzewających serca wspomnień, z powrotem stały się
realne. Wygrywają, przegrywają, budzą
nadzieje, czasem rozczarowują, ale zakotwiczyli w ścisłej czołówce i od lat w
niej są. Zmieniają się zawodnicy, trenerzy, ale te reprezentacje Polski, to najwyższa
światowa jakość i gwarancja niezwykłych emocji.
Nasi piłkarze mają w tych dniach dołączyć do wielkich, stać
się drużyną sukcesu, przejść do cholernej sportowej legendy. Pozwolę sobie
napisać, że jestem przekonany, że im się to uda i wkrótce znajdziemy się
wszyscy w świecie, gdzie sensacją będzie nie zwycięstwo, a porażka
reprezentacji Polski.
Może mi łatwiej, ponieważ tak prognozując, nie kładę na
szali autorytetu, którego nie posiadam, ale potrafię wyjść na pole i
pośliniwszy palec, sprawdzić z skąd wieje wiatr i gdzie może zanieść nasze
skromne, bo kibicowskie, marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz