Dobrego meczu nie zepsuje nawet ciepła wódka, wniesiona na stadion w nogawce, przez sprytnego szwagra o wyglądzie zatroskanego intelektualisty. Na małym stadionie pachnie trawa, na większym produkowane mechanicznie żarcie, ale tłum faluje i wrzeszczy a pasjonaci pieją swe pieśni bojowe. Na stadionie, gdy zapadnie cisza, musi być naprawdę źle. W domu, przed telewizorem, mecz może zepsuć komentator pierdoła. Wszyscy to wiedzą, komentatorzy też. Dlatego szkolą się i szkolą, albo ufają swojemu talentowi, który wyniósł ich na zawodowe wyżyny, pozwalając bezkarnie zawracać głowy milionom ludzi będącym w stresie meczowym, czyli w tak zwanych „nerwach”.
W trakcie meczu szczególnie drażni mnie, podawanie przez
komentatorów rozmaitych danych, szumnie nazywanych statystycznymi, które tak
naprawdę są tylko nieuporządkowanym zbiorem ciekawostek. Na poziomie finałów
Mistrzostw Europy nie ma żadnego sensownego znaczenia informacja ile bramek
strzeliła Irlandia Północna w trzecim kwadransie meczów eliminacyjnych, nawet
jeśli zdarzyło się im nie strzelić w tym czasie, ani jednego gola w dwumeczu z
Wyspami Owczymi.
Na przykład wczoraj, w meczu inauguracyjnym Jacek Laskowski
kilkakrotnie poinformował mnie, że Rumunia ma znakomitą obronę, ponieważ
straciła w dziesięciu meczach eliminacyjnych tylko dwa gole. Naprawdę, zapamiętałem tę informację już po
pierwszym razie. Zauważę przy okazji, że Francja ma jeszcze lepszą obronę,
ponieważ jako gospodarz turnieju finałowego, wybroniła się w ogóle, przed
graniem meczów eliminacyjnych, w związku z czym nie straciła żadnego gola.
Jeszcze gorsze, niż ciekawostki statystyczne jest gadanie o
pieniądzach i realnych, oraz planowanych transferach. Tu pięćdziesiąt milionów
euro podaje piłkę do siedemdziesięciu ośmiu milionów (funtów!) a te zagapiają
się i piłka wychodzi na aut. Te siedemdziesiąt osiem milionów to pieniądze
zapłacone przez Real za walijskiego gracza Bale’a, ale nie na pewno, ponieważ
utajniono kwotę transferu, aby nie drażnić Cristiano Ronaldo, a ten Bale jest
najszybszym piłkarzem świata, przyłapanym, gdy pędził z piłką czterdzieści trzy
kilometry na godzinę. Dowiedziałem się o tym wczoraj, śledząc poczynania
piłkarzy Francji i Rumunii. Takimi informacjami komentatorzy zapychają mecz,
podczas gdy piłka krąży między graczami.
Nie drażnią, a bywa że dodają uroku lapsusy językowe i
przejęzyczenia, o ile wynikają z emocji, a nie są zaplanowane. Wczorajsze „Rumuni
są tak zaangażowani, że zapach ich zaangażowań czuć na naszych stanowiskach”
jest przykładem słabej podróbki słynnych gaf sprawozdawczych.
Każdy mecz ma swoją naturalną dramaturgię i wszystko co może
zrobić uczciwy komentator to nadążanie za nią tak, by w stosownej chwili
eksplodować krzycząc: - Goool! To absolutna podstawa i tak jak każda ogólnie
znana zasada, jest ustawicznie łamana. Nie da się, stopniując przymiotniki czy
mnożąc epitety, podnieść temperatury sennego meczu, ale stosunkowo łatwo,
majacząc i marudząc, zepsuć emocjonującą rozgrywkę.
Dodam jeszcze zbyt wczesne podsumowywanie meczu, silenie się
na ultra poprawną wymowę obcojęzycznych nazwisk (doskonale pamiętam, jak doskonale znanego
kibicom Bekhama zastąpił na krótko zagadkowy Beekkem). Zastępowanie utartych zwrotów
językowymi dziwolągami, oraz absolutna pokora wobec decyzji sędziego, co w
czasach idealnych, nachalnych w swej oczywistości powtórek, co bywa po prostu
żenujące.
Osobnym problemem są występujący razem z zawodowymi
komentatorami byli piłkarze. Rozumiem, że ich udział miał przybliżyć widzom grę.
Zasadniczo od gracza, który ma za sobą udaną karierę sportową, można oczekiwać,
że potrafi wyjść poza szablon zawodowego sprawozdawcy. Niestety z biegiem lat,
ci zacni amatorzy mikrofonu przyjęli manierę swych partnerów i stali się drugim
głosem w duecie, opowiadającym takie same androny jak dziennikarze, tyle że
mniej zręcznie. Mają w repertuarze identyczne, wyświechtane sformułowania,
metafory i żarty. Prezentują taką samą drażniąca pewność siebie w ocenach, oraz
absolutny brak wartości dodanej, której można oczekiwać od fachowca w swojej
dziedzinie. Przyznaję, że czasem bywa śmiesznie. Na przykład gdy Tomasz Hajto
rozważa niedoskonałości techniczne jakiegoś gracza, albo wywodzi w duchu fair
play.
Piszę o naszych dzielnych komentatorach, nie oczekując
żadnej zmiany na lepsze. Łudziłem się w latach dziewięćdziesiątych, gdy wraz z
pojawieniem się stacji kodowanych, sypnęło młodymi, pełnymi zapału
komentatorami, mającymi dosłownie za chwilę dogonić, pożreć i strawić starego
repa Szpakowskiego. Gonią i gonią, a końca tej gonitwy nie widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz