Weźmy takiego Napoleona. Ledwie stał się zagrożeniem,
brytyjska machina propagandowa zaczęła przedstawiać go jako złośliwego karła.
Bardzo to było sprytne, tym bardziej, że chętnie używała do tego celu swoich
znakomitych rysowników i karykaturzystów. Minęło ponad dwieście lat i współczesny
człowiek wśród pierwszoplanowych cech Cesarza wymienia jego nikczemny wzrost.
Temu przekonaniu w ogóle nie szkodzi fakt, że Bonaparte mierzył 170 cm, co w
czasach jego panowania było wzrostem minimalnie ponadprzeciętnym, a i dzisiaj
nie zwracałoby szczególnej uwagi.
W ogóle kwestia przeciętnego wzrostu populacji na
przestrzeni dziejów jest zupełnie zapoznana, ponieważ przeczy ogólnie przyjętej
bujdzie o nieustannie pnącej się w górę krzywej rozwoju fizycznego i
psychicznego naszego ludzkiego plemienia. Oparta na zgoła fantastycznych
przesłankach każe nam widzieć ludzi średniowiecza, na przykład, jako brudnych,
złośliwych niemalże malców. Te przesłanki, któremu jawnie przeczą badania
antropologiczne oparte o wykopaliska, zostały ugruntowane w dwudziestym wieku,
gdy zaczęto porównywać dziewiętnastowieczne spisy poborowych z przeciętnym
wzrostem ludzi współczesnych badaczom. Teraz, gdy wiadomo, że przeciętny wzrost
człowieka przypomina na przestrzeni dziejów falującą linię jest już za późno na
odkłamywanie faktów.
Owszem, zjazd przeciętnego wzrostu rozpoczął się w wieku
siedemnastym, a swoje dno osiągnął dwieście lat później. Na przykład zbroje
rycerskie, których wielkość ma dowodzić karłowatości herosów średniowiecza kuto
z powodu mody dekorowania wnętrz podobnymi ozdobami w wieku osiemnastym i
odwzorowują raczej wzrost i ogólny wygląd współczesnej rzemieślnikom je
produkującym populacji. Reszta jest tylko propagandą, w którą chętnie wierzymy,
ponieważ miło jest wierzyć, że właśnie my, nasze pokolenia są jakąś tam koroną
rozwoju. Oczywiście wzrost człowieka nie jest najważniejszą cechą, ale jako
cecha prosta dobrze służy udowadnianiu pewnych cech.
Mamy oto kości królowej Jadwigi. Z ich długości wynika
niezbicie, że była to młoda kobieta mierząca od 180 do 182 centymetrów.
Opisywana jako piękna, wyjątkowo zgrabna, ale nigdzie jako wyjątkowo wysoka.
Nikt z kronikarzy nie zauważa też jakiegokolwiek dysonansu wobec wzrostu jej królewskiego
małżonka. Innym królewskim przykładem jest Władysław znany pod przydomkiem
Łokietek. O tym, że mierzył półtora metra przekonana jest większość
współczesnych mądrali. Wiedzę swą opierają na napisanym 150 lat po śmierci
króla jawnie propagandowym dziele Długosza. Historyk ten zaczął od zmiany
samego przydomka, zamieniając Łokieć na Łokietka. Potrzebował bowiem historii o
księciu całkowicie wyzutym z praw i szans do korony, który dzięki determinacji
dopiął swego i aby uczynić tryumf jego woli jeszcze piękniejszym, dodał mu
niemal karłowaty wzrost. Zmiana przydomka, tak pozornie z naszej perspektywy
nieistotna jest tu decydująca dlatego, że Łokieć jest twardy, łokciami można
się rozpychać i zadawać ciosy, a Łokietek to wiadomo… Na boku zauważę, że
Długosz był mistrzem propagandy, a z kolei na jego dziele opierali się kolejni
historycy, artyści i w zasadzie wszyscy ci, którzy za najwyższe dobro mają
manipulowanie wrażliwością i wyobraźnią ogółu.
Powyższy tekst jest w zasadzie tekstem o tym, jak łatwo
przypisywać sobie cechy nadrzędne wobec tych, którzy już nie mają sposobu by
się bronić. Jeśli w XVIII czy XIX wieku analfabetyzm wśród warstw ludowych był
powszechny, trudno pogodzić teorię nieustannego rozwoju z faktem, że trzysta
czy czterysta lat wcześniej przy każdej parafii istniała choćby najprostsza
szkółka. Skoro chłop jeszcze dwudziestowieczny w butach chadzał jeno do
kościoła (w to też mamy wierzyć) to na jaką cholerę w wieku XV biznes szewski
był tak powszechny. Nie trzeba patrzeć na archeologów, a wystarczy zapoznać się
ze starodawnymi, obecnie w dużej części dostępnymi w sieci spisami podatkowymi,
aktami miejskimi itp.
Lubimy zapominać, że historię kształtują zwycięzcy, a nie
mam na myśli jedynie zwycięzców wojennych, ale przede wszystkim tych, którzy
zmiany społeczne czy gospodarcze wykorzystali dla własnej korzyści. W ich
oczywistym interesie zawsze leżało bowiem zaciemnienie obrazu dawnych porządków
i zastąpienie realnej wiedzy sentymentem. Na tej bazie rosną nieporozumienia,
których odległe echa sięgają naszego współczesnego realnego bytu i konceptów
polityczno-gospodarczych, którym podlegamy.
Weźmy na koniec taki dziwny acz wielce pouczający przykład:
Oto na terenach dawnej Polski nigdy nie produkowano wysokiej
jakości sukna. Sprowadzano je na potrzeby warstw bogatszych z Italii czy innej
Flandrii, podczas gdy u nas masowo produkowano sukno tanie, na bazie prostych
technologii. Zapytanemu o to, dlaczego tak było, współczesnemu człowiekowi
przychodzą na myśl kraje dalekiego wschodu, tania siła robocza i zacofanie
technologiczne.
I to jest jedna z prostszych pułapek w jaki popada
zniewolony propagandą umysł, łatwo przenoszący współczesne doświadczenie w
przeszłość. Wytłumaczenie jest bowiem zupełnie inne i dla wielu będzie powodem
sporego zdziwienie.
Technologia produkcji wysokiej jakości sukna w wiekach
średnich była bardzo mozolna i polegała na wielokrotnym powtarzaniu pewnych
czynności. Tak w skrócie, że nie męczyć technicznymi wywodami. W dawnej Polsce
nie sposób było po prostu znaleźć robotników, którzy godziliby się giąć kark za
takie wynagrodzenie jak w krajach to sukno produkujących. Zaspokojenie
finansowe roszczeń umożliwiających taką produkcje wywindowałoby ceny znacznie
powyżej obłożonych cłami towarów importowanych. Tanie sukno zaś do momentu, gdy
nowocześniejące państwo odebrało ludziom ten przywilej, było produkowane
powszechnie i w pewnym momencie stało się jednym ze żwawiej bijących źródeł
pozyskiwania przez wieś gotówki.
To tylko taka ciekawostka z czasów, gdy rośliśmy własnym
przemysłem. Zaprawdę nie jesteśmy wyżsi, ani specjalnie mądrzejsi od naszych
starodawnych antenatów. No i wiadomo, że aby odnieść sukces i się w nim
umocnić, musimy być jak ten Łokieć. Znaczy się twardzi, nie mali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz