Zaraz objawię swój antypolski pysk, dlatego ludzi, którzy pokładają w moich tekstach jakąś nadzieję proszę o odstąpienie. Otóż jest tak i nie będzie inaczej, że nie potrafię utożsamić się z jakąkolwiek tradycją, która jest zbyt hałaśliwa, że o okładaniu kukieł kijami nie wspomnę. Nie lubię spędów, wrzaskliwych rozmów nawet, nie trawię gorliwej propagandy, a na każdego kto chce mnie wciągnąć do wspólnej zabawy, na wszelki wypadek patrzę wilkiem. Można rzec, że nie czuję ducha wspólnoty, ale też nie mam w sobie ni krztyny chęci do psucia innym zabawy. Na przykład lubię banany i lubię morze czy inny ocean, ale nie uważam za konieczne pływanie po morzu na dmuchanym bananie, choćby tysiąc osób zachwalało mi tę rozrywkę. Z drugiej strony odeślę do wszystkich diabłów kogoś, kto będzie paluchem pokazywał wrzeszczących z rozkoszy bananowców, że idioci i powinno się zakazać…
Czy to jest jasne, bo jeśli tak, przechodzę do tego, czego naprawdę nie znoszę i co, w miarę swoich skromnych możliwości staram się zwalczać. Dla krótkości wywodu skoncentruję się na dwóch kwestiach: stręczycielstwie i niepotrzebnym tchórzostwie, zostawiając na boku obłudę, pogardę dla słabszych i pychę.
Ktoś może się zdziwić, że „niepotrzebne tchórzostwo”, zamiast po prostu tchórzostwo. Otóż jest tak, że człowiek ma prawo być tchórzem i nie zmieni tego pokrzykiwanie o ciągłym bohaterstwie, gotowości do wystawiania się na hazard ostateczny, bo to po prostu bajki. Tchórzostwo zaś niepotrzebne jest wtedy, gdy dorosły człowiek boi się, że w jego szafie z ubraniami zaczaił się Czarny Lud i w związku z tym chodzi przez miesiąc w przepoconej koszuli.
W sferze politycznej nagminnie spotykamy się z tego typu tchórzostwem, ponieważ wiąże się to z głęboko zakorzenionym wśród naszych tak zwanych elit poczuciem własnej małości ( wielkie ego nie ma tu nic do rzeczy), koniecznością reagowania dosłownie na wszystko i po-czuciem, że gdzieś wyżej znajduje się właściwy recenzent, któremu podlegamy oraz prze-świadczeniu, że elity są po to, by tego recenzenta zadowalać w imieniu narodu, który ma się najwyraźniej za jajo, bynajmniej nie Wielkanocne.
Zawstydzające komentarze do tłuczenia Judasza nasmarowane w gorączkowym amoku uniewinnień przez prominentnych polityków czy nawet Episkopat nadały historii na którą nawet nie warto splunąć całkiem nowego, bo politycznego znaczenia. Dziwaczna gorliwość i chorobliwy aktywizm ludzi, którzy w zasadzie powinni, a nawet są zobowiązani być naszą tarczą, a trzęsą się na widok zmarszczonego nosa swoich, jak twierdzą, wypróbowanych przyjaciół. Naprawdę mam wierzyć w ich twardość, niezłomność i całą resztę zestawu wybitnego patriotyzmu? Może i powinienem, ale jakoś mi się nie chce. Może dlatego, że nie lubię wychodzić na durnia. Może, może…
Bo skoro już tak patrzymy z uwielbieniem na to nasze kochane USA, może czas najwyższy wprowadzić i w Polsce wolność słowa, hę? To żadne cuda na kiju i naprawdę warto znieść te wszystkie cholerne sankcje, raz błysnąć niczym gwiazda, zamiast brnąć w penalizację poglądów i wyrażania myśli. Za trudne, doprawdy? A może zgodnie z tradycyjnym „Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie”. No tak, jesteśmy czym jesteśmy, także dla naszych umiłowanych elit.
Druga rzecz to stręczycielstwo. Nadal kojarzy się z płatnym seksem, ale tak naprawdę to już broń masowego rażenia, narzędzie polityczne i kulturowe. Jakby nie patrzeć, nie prowadzi do miłości. No, chyba, że coś przegapiłem. Wachlarz stręczycielstwa jest bardzo szeroki, ale w kontekście wczorajszego ekscesu, a to nie ja wymyśliłem jego polityczny charakter, warto kilka zdań w kontekście polsko-żydowskim. Stręczycielstwo w tym zakresie służy oczywiście w Polsce jedynie wrogom Żydów i państwa Izrael, ale raz puszczonej w ruch machiny politycznego lęku nie sposób zatrzymać z dnia na dzień. Co najmniej raz dziennie czytam, że interesy polskie są ściśle związane z tym, jak postrzega nas świat. Jeśli to nie jest przejaw najczystszego obłędu, nie pytajcie mnie, co nim jest.
Co to w ogóle znaczy? Mamy przeglądać się w lustrze obcych mediów? Drżeć na myśl, co powie o nas jakiś typek w Brukseli, Waszyngtonie czy Jerozolimie? Oburzać się? W ramach odwetu wygadywać na niego? Jak w takich warunkach budować wspólnotę, jak podwyższać status narodu, skoro na każdą rzecz należy patrzeć przez siatkówkę obcego, często wrogiego oka? Ba, dawać mu przywilej oceniania własnego ludu i jeszcze w tym ocenianiu pomagać, płacić za to dotacjami od tegoż ludu ściągniętymi?
Przepraszam, ale czy ktoś tak robi oprócz naszych rozmiłowanych w służeniu elit? A jeśli nawet, to nie rozgłasza tego wszem i wobec. Powtarzam: Efektem stręczycielstwa nie będzie miłość, a co najwyżej kac i poranna niechęć do siebie samego. Jeśli ktoś jest pechowy, może też stracić portfel, ale to już temat na inną opowieść. Może o obłudzie, o ile nie jest to własny portfel – nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz