Skuteczna reforma polskiej szkoły jest niemożliwa, ponieważ niemożliwe jest nawet ustalenie celu do którego należałoby dążyć. Efekt wykształcenia jest mierny i takim pozostanie w dającej się przewidzieć przyszłości. To ani upadek, ani marsz ku lepszej szkole, to zwykłe siedzenie na tyłkach, bo tak wszystkim pasuje. Czasu bowiem cofnąć nie można, a korzenie zaniedbań są głęboko wrośnięte w glebę powszechnego nieuctwa. Pomijam oczywiście chlubne wyjątki, bo na bazie ględzenia godnego szkolnej akademii myśleć w ogóle nie sposób.
Po pierwsze, system jest urzędniczy, w obojętnym tego słowa znaczeniu. To, co nauczyciele nazywają „zbędną papierologią” to szereg zabezpieczeń, coś w rodzaju sztucznego alibi z jednej strony, a z drugiej kult tabelek, które służą do oceny szkoły i samych nauczycieli. Tu należy pamiętać, że nauczyciele nie tylko oceniają, ale są oceniani. Im szczegółowiej, tym mniej z tego wynika, bo niby co ma wynikać? Z musu, niejako dla przybicia stempla, wprzęgnięto w ten system uczniów, zaprowadzając kult testów, czyli niby bezstronny system oceniania, a w rzeczywistości zastępując egzaminy z wiedzy, egzaminami z umiejętności prezentowania tej wiedzy w wyznaczony arbitralnie przez ciało urzędnicze sposób. I to jest nie do cofnięcia, ponieważ dzięki temu obłędnemu systemowi tabelki zyskują pokarm realnej wiedzy, w przeciwieństwie do uczniów.
Po drugie, system nagradzania i promowania nauczycieli powiązano z ich ciągłym doskonaleniem zawodowym, co brzmi pięknie i w naszym skrajnie korporacyjnym świecie wydaje się naturalne. Nie bez przyczyny, przy okazji strajku nauczyciele chwalą się dokonaniami w dziedzinie podnoszenia swoich umiejętności. Inaczej rzecz ujmując, nauczyciele są jednocześnie uczniami, oceniający ocenianymi, bo inaczej tkwią na dole pedagogicznej drabiny. Warto zauważyć, że o ile nie posiadają podręcznych rozciągarek czasu, ta edukacyjna wspinaczka musi odbywać się czyimś kosztem. Na pewno zmęczenia, własnej rodziny i oczywiście uczniów, bo jakże inaczej. W tym miejscu mamy odpowiedź w kwestii wielkości pensum i trudność samych nauczycieli z wyraźnym określeniem, co robią ponadto, bo są to dziesiątki drobiazgów, które męczą, zajmują czas swą czczością, odrywają od zadania podstawowego.
Po trzecie, zawód nauczyciela jest skrajnie sfeminizowany ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. Mamy do czynienia ze zjawiskiem ciągnącym się od dziesięcioleci, od lat pięć-dziesiątych jak sądzę, gdy mężczyzn wygoniła z zawodu nieboszczka partia, ponieważ byli przydatniejsi w świecie betonu i stali. I przez te wszystkie lata pracowicie doprowadzono do pewnej, choć bez obecnie wykrzykiwanej przesady, pauperyzacji zawodu, zgodnie z zasadą: Ma jeszcze pracującego chłopa i razem nieźle sobie radzą. Kuszono wtedy rozmaicie, już to mieszkaniem przy szkole, już to metrażem dodatkowym w bloku. Tak to wszystkim weszło w krew, że bonus stał się najwyższą atrakcją, a sama pensja schodziła na plan dalszy. Ukoronowaniem systemu jest karta nauczyciela i obecny system, w którym mnożenie bonusów nie robi już na nikim wrażenia. Dalej po prostu iść nie sposób, ale zmienić się tego nie da, ponieważ takie widzenie zawodu i realiów z nim związanych odpowiada wszystkim zaangażowanym w system edukacyjny, a nawet w obecnie trwający spór finansowy.
Po czwarte wreszcie, należy pamiętać o nakładaniu się efektów. Nigdy jeszcze nie słyszałem, że realnie wzrósł poziom edukacji. Jeśli tak jest rzeczywiście, trudno spodziewać się, żeby nauczyciele, którzy sami zostali wykształceni byli coraz lepsi, wiedzieli więcej, lepiej
wychowywali kolejne pokolenia, skoro sami byli nie najlepiej wychowywani. Gadanie, że jakiekolwiek zmiany sprowadzą do zawodu najlepszych absolwentów jest puste, bo niby skąd? Pracowicie, wielkim nakładem finansowym i długą praktyką osiągnięto status mierny i przy ta-kim pozostaniemy, tym bardziej, że odbudowa szkolnictwa techniczno-zawodowego idzie opornie i za wolno, choć chwała choć za samą próbę podniesienia z absolutnego upadku.
wychowywali kolejne pokolenia, skoro sami byli nie najlepiej wychowywani. Gadanie, że jakiekolwiek zmiany sprowadzą do zawodu najlepszych absolwentów jest puste, bo niby skąd? Pracowicie, wielkim nakładem finansowym i długą praktyką osiągnięto status mierny i przy ta-kim pozostaniemy, tym bardziej, że odbudowa szkolnictwa techniczno-zawodowego idzie opornie i za wolno, choć chwała choć za samą próbę podniesienia z absolutnego upadku.
Wciąż świeci ciemna gwiazda powszechności wyższego wykształcenia, za którą podąża system, szkoła, uczniowie i rodzice i będą podążali tak długo, aż pierwszy analfabeta zostanie magistrem nauk wszelkich. Niektórzy, złośliwcy albo realiści twierdzą, że ten czas już nadszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz