Wojna. I zaraz w głowie bomby, może z tobołkiem pod kulami, albo w pyle, co zapiera dech. Pod tarczą lata, albo w rowie po kolana w zielono martwej wodzie. Nic z tego. Przychodzi szary z teczką, bez płci, bez rasy - szary. Każe zaciemniać, to zaciemniamy, że nic nie widać. Potem żeby rozjaśnić i rozjaśniamy, że oczy pieką. Potem alarm i do piwnicy, ale bez krzyków i syren. Cisza. - Ma ktoś radio? - A skąd radio? – Telefony nie działają, wojna!
Długo nie trwało, schodzi szary, że po wojnie. Oklaski! Wbiegamy szumnie, schody dudnią, a tu mieszkania puste i na przestrzał. Wszystko zniknęło, aż do ostatniej szpilki. – Tu przyklejałem gumę zżutą do cna, pod listwą i też zabrali – tłumaczy dzieciak. – No wojna, a wojna ma swoje prawa… - To mędrek spod siódemki, bloger. O zdrowym żywieniu pisze, niech się teraz wyżywi.
Pokój. Damy w białych sukniach. Żadnych tam okularów, zadrapań na gębach. Panowie przy fajkach, niespieszni. Rzucają uwagi tu i tam, zabawnie, z dystansem. Równina trawiasta, falująca. – To drzewo na wzgórzu jak fallus – mówi dama i kraśnieje. – Panienka chyba nigdy nie widziała… To bardziej krzak na kiju niż drzewo. – Ale jakie przezroczyste powietrze! Jaka cisza!
A dalej most kamienny, Bóg wie skąd na równinie. Relikt dawnych starań. Przeżył rzekę i niszczeje, stulecie po stuleciu, ale że z kamienia, że się komuś chciało tak budować. Kiedyś. Coś nadjeżdża, automobil pewnie, bo bez konia, bez dyszla. Zakłóca ciszę, ale jaka wygoda. Nikomu się nie spieszy, ale w domu herbata w kruchych filiżankach z różyczkami kusi. Sofa nęci, kwiaty w wazonie też pachną. Niespiesznie.
Niepokój. Mury Jerycha ani drgną, a trąbią wszyscy. Bieganina. Zaraz coś przeleci, spadnie, wybuchnie. Jozue przemawia z kartki, na poważnie, ale każdy raczej trąbi niż słucha. Kakofonia. Za to jak łokcie pracują w tłumie, ile siniaków, guzów, deptania, gąb od wysiłku dmuchania czerwonych, do siności. Mury nie padają, bo jakże tak padać, od samego chaosu.
– Nie taki był cel, nie takie mieliśmy… - To Jozue. Skończył, zbiera kartki, schodzi z podium, niknie. – Co powiedział? Co mówił? – Teraz ciekawi, jeden drugiego za rękaw. Szukają sensu, trąbienie przycicha. – Co mówił? Co powiedział? – Że jesteśmy jak słoń! – ktoś wrzeszczy. Zawsze się taki znajdzie. – Jak słoń! Jak słoń! – powtarzają i znowu za trąbki i dalejże trąbić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz