Ludzie, którzy na co
dzień, w sprawach dotyczących pracy, rodziny, codziennych zajęć czy nawet pasji
są mądrzy, gdy rzecz dotyczy polityki, spraw społecznych i świata w którym
żyją, nagle stają się nagle bezdennie głupi. Tam logiczni i sprawni, tu ślepi i
reagujący na rzeczywistość niczym pieski poddawane eksperymentom przez
niejakiego Pawłowa. Tam każdą rzecz obejrzą sto razy, zajrzą pod spód, o ile
jest gdzie zajrzeć i do środka i pomacają paluchem, tu gotowi są bez wahania
łyknąć i kolportować każde kłamstwo i oczywiste głupstwo. Myli się ten, kto sądzi,
że wpływ na ich przekonania mają wznoszący okrzyki politycy, ich małpie wręcz
zachowania i brednie, którymi ich karmią. Politycy są tylko beneficjentami
procesów, które w umysłach ludzi zaszły wcześniej, a ich zysk polega na tym, że
fani, nawet jeśli oglądają ich i słuchają, widzą i słyszą coś zgoła innego. Trochę
siebie samych, a trochę jakieś wyobrażenie, co umożliwia im trwanie w mentalnym
uporze i przekonaniu o własnej wyższości.
Jeśli ktoś raz uzna, że
polityka, sprawy społeczne czy gospodarcze są w zasadzie nudne, trudne i w
sumie dla niego obojętne, koniecznie musi scedować myślenie o nich na kogoś
innego, choćby po to by móc zająć się rzeczami, na których się zna. Najlepiej,
żeby to, co w ten sposób czerpie zapewniało mu komfort i właśnie poczucie
wyższości. Czyli najpierw zapoznaje się z wrogiem, którego odtąd będzie
zwalczał i poniżał, z wrogiem, w którego odczłowieczeniu znajdzie satysfakcję,
ale musi być to jednocześnie wróg środowiska, w którym sam żyje. Im bardziej
skonsolidowane środowisko tym łatwiej. Oczywiście nikt się nad tym nie
zastanawia w ten sposób. To przychodzi samo. Najpierw jest śmiech, zgrzytanie
zębami przychodzi później. Z tym tylko, że nadal i w zasadzie już nigdy
formatowanemu w ten sposób osobnikowi nie przyjdzie do głowy sprawdzić, co tak
naprawdę zwalcza, a co popiera. Od tego ma jedynie prawdziwe i rozumne media i
całą rzeszę autorytetów z różnych dziedzin, które sobie obrał, a za
najcenniejsze ma te możliwie najbardziej oddalone od rzeczywistości, a swoją
fiksacją znacznie przekraczające jego własną, w pocie czoła budowaną fiksację.
Jeśli jakiś autorytet się wyłamie, zaczyna poddawać w wątpliwość, marudzić, po
prostu przestaje być autorytetem, a staje się wrogiem.
Jak to możliwe, ktoś
spyta, że można jednocześnie nie interesować się polityką, waląc w polityczny
bęben? W nosie mieć kwestie społeczne, a wydzierać się na przykład w obronie przywilejów,
których samemu się nie ma i mieć nie będzie? Oczywiście, że możliwe! Taki
osobnik ma więcej czasu, choćby dlatego, że nie musi myśleć, analizować i
wyciągać wniosków. Dostaje gotowce i może z pełnym przekonaniem zabierać głos.
Dla niego ważne, że nie jest sam. Ba, przeważnie jest przekonany, że większość
ludzi wyznaje jego poglądy i ma po temu powód, ponieważ styka się na co dzień
tylko z takimi jak on. Ma komfort tym większy, że pakiet przekonań puchnie,
rośnie wraz z upływem czasu i obejmuje też historię, literaturę, aż do filmu
czy muzyki. Dzięki niemu wszystko gotów ocenić, sprawić dobre wrażenie,
pokazać, że potrafi… Nawet, gdy mu coś zgrzyta, po cichu wie, że to jego wina,
bo po prawdzie, to pojęcia o tym nie ma.
Najlepsze, że tak sformatowany
człowiek jest niepokonany. Żadne argumenty, apele nic oczywiście nie zdziałają,
bo niby jak mają zdziałać, skoro on wie lepiej, nic nie wiedząc. O, jeśli
osobiście dostanie w łeb od tego w co wierzył święcie, wtedy usiądzie i będzie
siedział chwilę drapiąc się po bolącym łbie. Ale wybrnie z tego niezawodnie, bo
przecież ma w sobie miliard gotowych opinii i w końcu dojdzie do oczywistego
wniosku, że wystarczy odwrócić znaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz