Zbyteczna kawka
Od rana w ogródku kawka, ptak znaczy się, bo w taki ziąb z kawą się przecież nie włóczę. No, kawka krok w krok za mną. Zadziera łepek, spogląda na mnie, gaworzy po swojemu. Razem podziwiamy, co w sobotę skopane, bo to jakby dla kawki restauracja. Myślę, że mnie chwali. Przykucam i ostrożnie palcem wskazującym dotykam łebka, głaszczę. Ona znowu coś po swojemu. To ja do niej, ona do mnie. Dziwne, że nic a nic się nie boi, ale z drugiej strony niby czemu ma się mnie bać? Dostrzega nas suczka Aza i zaraz szczeka, bo co to za zwyczaj głaskać jakąś kawkę, skoro od głaskania jest jej psi łepek. No właśnie. Zacznie się od głaskania, a potem kawka może na jej fotelu, przy jej misce, w jej domu, skoro tak śmiało sobie poczyna. Ta kawka.
Zimne mięso
Ludzie dowiadują się ciekawych rzeczy i niektórym z tym ciężko. Bo jak to, że świat nie jest tak bardzo przyjazny, otwarty i milutki, albo że wszyscy bez wyjątku wcześniej czy później zmienimy się w zimne mięso? Niby wszystko było wiadome, ale teraz jest to myślane, mówione, obserwowane. Nasza śmiertelność jest codzienna, ale śmiertelność wyobrażeń o świecie, ideologiach, systemach gospodarczych, politycznych już nie. To zdarza się rzadko, zwiastuje przemoc. Budowle z klocków, pałace wsparte zapałkami, nad przepaścią zawieszone na włosie, nie anielskim bynajmniej. A co panie z Afryką? Ano tam te ich malarie żrące miliony na surowo, to jakby przyrodzone i przez to nudne, ale my, nas… Wyparliśmy zagrożenie, wynieśliśmy na strychy, do piwnic. Jakież bajki! Zupełnie wzięliśmy się znikąd, niepokalani, z grozą tylko na ekranie, w książce, gazecie. Niby gadka, że świat jest mały, że globalna wioska, ale przecież wszystko co straszne tak daleko, daleko. Migają statystyki, ludzie borykają się z procentami, wykresami, a z matematyki to prawie sami, prawda, humaniści. Niepotrzebna nam Olimpiada, bo nowa dyscyplina sportowa wydaje się równie pasjonująca. Kto na początku tabel śmiertelności, a kto się ociąga, codziennie, sześć razy na dzień, sto razy. Migają cyferki, trupy, giełda, waluta, straty, zyski… W tym miejscu pasowałaby „pokuta”, ale do tego jeszcze daleko. Wszyscy wierzymy, że za miesiąc, dwa, no najdalej za trzy, a może już po świętach…
Wczorajsze śniegi
A dzisiaj śnieg. Mam przypomnieć wiadomej Osobie, tam na górze, że wiosna? Pąki, kwiaty, nasiona w glebie… Cholera jasna! Niech da śnieg bezbożnym Czechom, albo innym, prawda, Niemcom, a nam słońce i ciepło, choćby za dobre chęci. Nawet moje suczki oburzone, a one lubią śnieg, ale zimą! Jakie prychanie, jakie od rana ostrożne stąpanie, jakie dobijanie się po minucie do drzwi. Mordki takie, a jakie mądre. Pod kalendarzem w kuchni, łapkami wskazują na datę, że niby nie bardzo…A skoro już w kuchni, to poprosimy po kawałku białego sera! Idź białe do białego! Tak jest, Zawsze spryt i korzyść. Wiosenny deszcz by się przydał, nie jakiś tam śnieg. O, przypomniała mi się książka dla dzieci „O czym szumią wierzby?” i złowieszcze, jak na książkę dla dzieci motto tego dziełka „Poleje się krew jak wiosenny deszcz.” Takie było kiedyś wygórowane zdanie autorów o czytelnikach, nawet ciut młodszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz