Von Pałętasz leży sobie ubrany jedynie w kąpielówki na kocyku w krzakach i obserwuje przez lornetkę pole przyszłej bitwy. Jest późne popołudnie czternastego lipca 1410 roku. Obok zgromadziło się kilku równie sprytnych rycerzy zakonnych. Popijają piwo i bawią się puszkami.
- I co tam widzisz, dopytują się co chwilę
- Nic – zgodnie z prawdą odpowiada Von Pałętasz.
- A dokładniej?
- Tam, po lewej jakiś kmiotek przemyka z garnkiem pełnym parujących cynaderek, poza tym nic ciekawego
- Skąd wiesz, że cynaderek?
- Znam go, to jest dostawca cynaderek. W tobołku na plecach ma chleb. Musiał ktoś zamówić.
- Ech, towarzysze Krzyżacy, dobrze, że tym razem szczęście nam dopisało, że się Polaszki zdradzili tą książką. Straszna nuda i propaganda, ale ten opis bitwy. Jeśli ktoś chce się jeszcze zapoznać to mam wydruki. W torbie.
- Znamy, znamy, ale czy to wypada w lesie się kryć, czy to po Bożemu?
- A wiesz ty, że synoptycy zapowiadają na jutro ponad 30 stopni w cieniu?
- To nie dobrze, przecież my będziemy czekać na bitwę w cieniu. Straszny gorącz!
- A wiesz ile będzie na słońcu? Polaczki będą się piekli w tych swoich zbrojach, a my w cieniu, w krzakach jak na biwaku. Wielki Mistrz zarządzi dwie msze i w ogóle bajer, a oni będą się w pocie własnym kąpać. W końcu nie wytrzymają i przyślą to idiotyczne poselstwo z mieczami, że niby „ple ple…skoro wam męstwa brakuje” a nasz Mistrz ich obśmieje, że mieczów u nas dostatek” Wszyscy to znacie na pamięć.
- A jak tamci nie staną na polu, jak nie zechcą?
- Jak to nie zechcą? Jest las w którym się chłodzimy i pole. Skoro my w lesie to oni na otwartym polu. Logika na to wskazuje.
- A jak się nie stawią?
- Muszą bo jutro jest termin bitwy. Przyjechały telewizje. Jakby się mogli nie stawić?
- A jak przyjdą od strony bagna i nagle na nas wyskoczą z tych trzcin?
- Bracie Pimo, rycerstwo by się im całkiem potopiło i zardzewiało. Poza tym wszystko jest akuratnie opisane w tej książce pod tytułem „Krzyżacy” Nadejdą lada chwila, rozbiją obóz, nakopią wilczych dołów a my ich jutro! Klasykę, bracia, warto znać.
I oto ciemność ustępuje słońcu. Krzyżacy gmerają się w swoich legowiskach, przeciągają się, chodzą siku, wyglądają z krzaków. Na równinie mgła. W trzcinach mleko zupełne, ale nie napijesz się bo to tylko złudzenie. Ptaszki śpiewają. Krzyżacy wyciągają śniadanie, pojadają, kawkę popijają, aż tu nagle. Dobra, nie nagle tylko całkiem normalnie we mgle odezwał się głos wypowiadający niezbyt czytelny komunikat.
- Pugu! Pugu!
Krzyżacy przestali jeść i zaczęli wyglądać z krzaków. Jeden z kanapką w łapie, inny z filiżanką. Co jest?
A tu z mgły – Pugu! Pugu!
I już sto głosów we mgle albo tysiąc – trudno zliczyć jak nie widać.
- Co jest? – Nadszedł Wielki Mistrz w praktycznym półpancerzu ale przecież w spodniach od piżamy.
Głosy we mgle ucichły a potem odezwał się jeden, ale bardzo donośny i bezczelny.
-Pugu! Pugu!
- Kto tam woła?
- Kozak z ługu!
Wielki Mistrz nie zdążył się nawet porządnie zdziwić gdy wprost z mgły huknęła potężna salwa. Padając zdążył pomyśleć „cholera – tego nie było w książce!”
Za chwilę na całej linii rozgorzała bitwa. Prawie nikt nie dawał pardonu bo też i prawie nikt o pardon nie zdążył zawołać. Krzyżacy bici, kłóci spisami, cięci szablami, spychani w głąb lasu wielkim głosem przeklinali pisarza, który tak ich nabrał rzucając w wir bitwy wszystkich swoich bohaterów i statystów. To, że ramię przy ramieniu walczyli pan Podbipięta i Jurand ze Spychowa to nic osobliwego, ale że Von Pałętasza zataił ciosem skrzypek całkiem chuderlawy Janko Muzykant uważam za grubsze nadużycie.
No i ten słoń. Na co komu słoń?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz