sobota, 4 grudnia 2010
Dom Elżbiety LXXXV
Ksiądz Janusz spojrzał na Piotra, potem na Elżbietę, na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, ale i ta twarz nagle się zmieniła. Ela ujrzała, że pod maską takiej jakby gapowatości, kryję się bardzo lotny umysł. To było coś w twarzy Janusza, coś, co ją aż zadziwiło, zobaczyła jak z dobroduszno – rubasznej, nadającej cechy takiego prowincjonalnego proboszcza, postawy, zmienia się i staje się pełnym skupienia i błyskotliwości.
- Rozumiem – powiedział po chwili wahania Janusz. – To, by nie rozczarować Marii, pójdziemy na śniadanie. Powiedzcie tylko co powinienem wziąć ze sobą? Bo rozumiem, że ma to coś wspólnego z domem po pani Karskiej.
- Tak, masz rację – powiedział Piotr – ale, nie wiem co potrzeba, by zrobić pokropek nad mogiłą? Zwłaszcza, że możemy mieć problemy odprawić ten pokropek…
Twarz Janusza aż wydłużyła się ze zdziwienia.
- Idziemy na cmentarz? – Zapytał zdziwiony.
- Nie, do ogrodu Elżbiety. Tam jest pochowana…uważaj, zaraz padniesz – zawiesił znów głos – Zofia Mioducka. – dokończył akcentując każdą literę.
Janusz przenosił wzrok z Piotra na Elę, jakby zastanawiając się, czy żartują sobie z niego, czy mówią poważnie. Milczał analizując to co usłyszał.
- Wiecie zapewne, że ona została skreślona z ksiąg parafialnych, choć nigdy tak naprawdę nie była wyklętą z kościoła? – Spojrzał na nich oczekując reakcji, ale oni tylko ze zrozumieniem kiwnęli głową. – Myślę, że mój poprzednik samowolnie wykreślił ją i ekskomunikował, zresztą Piotrkowi już to mówiłem. Ale – zmienił temat – dochodzimy do plebanii, a pani Maria już na nas wygląda, więc zmieńmy temat. – Uśmiechnął się do Elżbiety, a ona dojrzała w tym uśmiechu troskę o nią.
Śniadanie jedli w milczeniu nie licząc gderania gospodyni, która robiła to w sposób pobłażliwy, jakby po prostu musiała powiedzieć, że nikt nie szanuję jej pracy, że ile można odgrzewać jedzenie czekając na spóźnialskich. Choć szczerze mówiąc śniadanie składało się z zimnych produktów, prócz świeżo ugotowanych jajek.
Po śniadaniu pani Maria poczęstowała ich kawą i orzechowymi ciasteczkami, więc nie sposób było jej odmówić. Zresztą i kawa i ciastka okazały się rewelacyjne, co Ela głośno przyznała, biorąc trzecie z kolei. Gospodyni aż pokraśniała z zadowolenia, a Janusz westchnął.
- To stąd mam wygląd futbolówki, niestety. Kochana szefowa wciąż wciska we mnie te słodycze, a wie, że jestem na nie łasy, ale to taki mój mały grzech…no cóż nikt nie jest doskonały, prawda pani Mario?
- Co też ksiądz – żachnęła się gospodyni – jaki grzech, wciąż tylko ksiądz biega, nigdy w porę nie jada.To przez to, tylko przez to, a nie, że czasem zje ciastko. – Pokiwała groźnie palcem.
Po kawie podziękowali i wyszli, jeszcze na odchodnym słyszeli głos gospodyni, która pytała się księdza, gdzie znów idzie i czy ma obiad szykować na dwunastą, czy raczej na drugą po południu.
Wreszcie wydostali się z objęć nadopiekuńczej gosposi księdza i ruszyli w stronę domu Elżbiety.
- Skąd wiecie, gdzie Mioducka jest pochowana? – zapytał się Janusz, ciągnąc przerwaną rozmowę z przed śniadania.
- Z pamiętnika, a właściwie od niej samej. Elżbiecie się ukazała. – Piotr spojrzał na Janusza jak na to zareagował, lecz ten tylko kiwnął głową. – Rozumiem – Piotr jakby rozczarował się, że nie wywarło to na Januszu takiego efektu jakiego się spodziewał – że ty obcujesz na co dzień z duchami, więc jeden więcej, jeden mniej…
- Nie bądź złośliwy – Janusz uśmiechnął się trochę przekornie – bo- tu spojrzał na nich oboje – już mi doniesiono jakbyście mieszkali razem. A o zaręczynach nie słyszałem, do mnie, żeby datę ślubu uzgodnić też nikt nie przyszedł
- Widzę, że poczta pantoflowa tryumfuje. – wtrąciła się trochę niepewnie Ela – wie ksiądz, my…czytaliśmy ten pamiętnik nocami.
- Tylko czytaliście? – spoglądał na nich z uśmiechem – poczekam do waszej spowiedzi. Ale dość żartów. Chciałbym zobaczyć ten pamiętnik, w ogóle skąd go macie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz