wtorek, 7 grudnia 2010
Dom Elżbiety LXXXVII
Poczuła się dużo lżejsza. Kręciło jej się w głowie, obok stała tak potrzebna jej zawsze Carlota i uśmiechała się. Było jej dobrze, nareszcie żadnych zmartwień, wreszcie może żyć!
Carlota podała jej rękę, którą chętnie schwyciła…tak, nareszcie. Po co tak się szarpała, czym, kim jest dla niej Zofia, czy Rachela, przecież każdy przeżyje własne życie tak jak chce…one były naiwne i głupie, ona jest mądra, a Carlota jest tylko przewodnikiem, nikim więcej. Zobaczyła mężczyznę. Był młody, piękny, ach jak piękny. Piotr przy nim to namiastka faceta…jak mogła uważać, że kocha takie zero? Mężczyzna uśmiechnął się do niej, było w nim tyle namiętności, całym sobą obiecywał jej rozkosz wprost niewyobrażalną, chciała wtopić się w niego, poczuć jego bliskość. Pragnęła tego, jak nic na świecie.
Pozwoliła, by zawiedli ją do komnaty z ogromnym łożem. Tak jej było cudownie, jakby unosiła się w powietrzu. Mężczyzna gestem dał jej znać, by zdjęła z siebie ubranie, spełniła to z wielką ochotą. Wcale nie krępowała ją obecność Carloty. Była…poczuła się, że nareszcie jest wyzwolona, ze wszystkich norm i sztywnych reguł. Po co szła do tego grubego klechy? Przecież nigdy nie była zbyt wierzącą ani praktykującą katoliczką?
Kim był Piotr? Nikim, jakimś facetem co to ze strachu ( roześmiała się w myślach) żył z prostytutką , o prowokacyjnym makijażu i prostackich manierach. Jej należy się coś więcej, jej należy się ON, MISTRZ!
Poczuła pieszczoty mistrza, pieścił jej twarde z podniecenia sutki, najpierw delikatnie, potem…Au… zabolało, ale wciąż czuła spełnienie, spełnienie jej marzeń? A może, to nie było jej marzenie? Może to jakaś klatka?
Wystraszyła się, zamknięto ją, w tym białym pokoju…mistrz nie wyglądał już tak podniecającą, ba, był obrzydliwy, stał się ohydnym starcem, nie, gorzej rozpadał się, jego oddech był oddechem gnicia i śmierci…
Była przerażona, on ją dotykał. Lubieżny uśmiech w bezzębnych ustach…śliniący się, z oczu kapała mu jakaś ciecz przypominająca ropę. Chciała uciec, zasłonić się przed niemiłym jej dotykiem, ale na próżno…była uwięziona.
Carlota też nie była już jej przyjaciółką, było w niej coś…twarz jej się zmieniła, oczy jaśniały czerwonym blaskiem. I uśmiech, to nie był uśmiech, tylko przyklejony uśmieszek na koźlej twarzy (pysku). Czuła swoją bezradność, wstyd, bo wciąż była naga, a oni dotykali ją bezkarnie, dręczyli, bo czuła ból. Ze strachu nie chciała otworzyć oczu, nie wiedziała co teraz zobaczy. Dwa ohydne trupy pastwiące się nad jej ciałem? A może jakieś zezwierzęcone postacie?
Wtedy, jakby z oddali usłyszała swoje imię. Wołanie było natarczywe. Bała się nadal tego co zobaczy, ale ten głos…był ciepły, pozbawiony tamtej atmosfery. Czuło się w tym głosie niepokój i czułość. Siłą rozwarła powieki. Nad nią pochylała się głowa Piotra.
- Aleś nas wystraszyła – usłyszała głos pełen niepokoju, który nie był głosem Piotra, tylko Janusza – rozejrzała się, przy drzwiach stał zdenerwowany ksiądz.
- Co się stało? Gdzie ja byłam? I gdzie jestem?
- Jesteś w szpitalu – powiedział tym razem Piotr – baliśmy się o ciebie. Straciłaś przytomność i za nic nie mogliśmy cię ocucić. Janusz chciał cię ratować, ale za nic nie mógł. Jak wróciłem od Kobielaka, to on zdążył wynieść cię na ganek i zadzwonić po pogotowie. Napędziłaś nam niezłego stracha. W domu jest zimno jak w lodówce, obawiam się, że za nim tam wrócisz, musimy poświęcić mogiłę Mioduckiej, a pamiętnik wziął Janusz, uważa, że u niego będzie najbezpieczniej go czytać.
- Zabierzcie mnie stąd – z prośbą w głosie powiedziała Ela.
- Niestety – głos Piotra stał się stanowczy – wiesz, że masz anemię? Musisz tu zostać kilka dni, a jak wrócisz, zastanowimy się co dalej. Na razie po powrocie zatrzymasz, się u mnie. Nie mogę cię narażać na następne spotkanie z Carlotą, czy tym, czym ona rzeczywiście jest.
- Ja…ja ją widziałam i mistrza. Piotr, boję się! To nie jest zabawa, oni są źli, gorzej, to nie są ludzie.
- Wiem – usłyszała z oddali głos Janusza – poczułem to, jak tylko wszedłem do ciebie do domu. Teraz rozumiem, czego tak naprawdę bała się twoja babcia.
- ?
- To bardzo zła siła. Mnie zaschło w ustach ze strachu, a jestem osobą duchowną. Ciebie pozbawili na trzy dni świadomości…
- To była nieprzytomna trzy dni? – Zapytała się zdziwiona i dopiero teraz spojrzała w okno, za którym szalała ulewa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz