Czarny, wesoły maluch, jeszcze bez żadnej własnej historii. To, że lubi się bawić, wygłupiać i objadać jest oczywiste. Tak naprawdę na imię ma Ares, ale ja nazywam go Okampo, ponieważ bardzo mi wczoraj przeszkadzał w oglądaniu meczu zewsząd nadbiegając, skacząc i drapiąc.
To, że nie ma własnej historii to nic wielkiego, skoro bez swojej wiedzy stał się częścią smutnej tegorocznej historii naszych dzielnych kocich przyjaciół. Najstarsi blogerzy pamiętają pewnie odważnego Grubka, który był z nami prawie dziesięć lat a zginął zagryziony przez psy, podczas jednej ze swoich zwariowanych wypraw o podłożu erotycznym.
Zostały po nim miłe wspomnienia jako o myśliwym, pogromcy innych kotów i władcy potężnego kociego haremu.
Kto nie widział Grubka oddającego się seksualnym ekscesom na dachu budyneczku gospodarczego naszego sąsiada, podczas gdy cztery kotki oczekiwały na swoją kolej myjąc się starannie ten nic nie wie o seksie.
Grubek pod tym względem był niezmordowany. Zaczynał się "marcować" tuż po Sylwestrze, a kończył w okolicach Bożego Narodzenia.
Wiosną i latem z grubego, ogromnego kota, na skutek tych ekscesów zmieniał się w coś w rodzaju brudnej, szarej szmatki, której przypadkowy obserwator, o ile był osobą poważną, nie dawał więcej niż godzinę życia.
I tak pewnie taksowały Grubka, młode naiwne, wypasione kocie samce, stając z nim do niezliczonych walk o dominację na osiedlu. Grubek nie walczył jak kot. Nie wysiadywał pysk w pysk z przeciwnikiem i nie oddawał się rytualnemu, wzajemnemu straszeniu. Szarżował jak fanatyk, ale zawsze z powodzeniem, choć lewego ucha można się było u niego dopatrzyć tylko przy bardzo uważnym skupieniu, a gdy raczył dać się pogłaskać, pod futrem łatwo można było wyczuć dziesiątki zgrubień po szramach.
I polował. Niestety z braku gryzoni, głównie na ptaki. Mysz była dla niego tak cenną zdobyczą, że miał zwyczaj przynosić całkiem żywotne do domu i wypuszczać je w kuchni.
A my, mając w domu kota myśliwego mieliśmy też myszy.
Na ptaki polował głównie na rosnącym przy domu orzechowcu. Godzinami czaił się ukryty wśród liści nie reagując na nic. Przytulony do gałęzi nie reagował nawet na takie zaczepki jak pociąganie za jedyne ucho, ale potem natykałem się wszędzie na ptasie łebki i jego ( ohyda ) wypluwki.
Ale kto nie widział Grubka polującego na ptaki wczesną wiosną czy jesienią, ten też nic nie widział.
Jako, że był to okres “grubkowatości” można było oglądać prawie pięćkilogramowego kociambra bujającego się wraz z cienką gałązką do której przywarł, na drzewie całkowicie pozbawionym liści.
Przezabawny to był widok, ale cierpliwość kocia była nieograniczona i często nawet w tak niesprzyjających okolicznościach tryumfował.
Po opłakaniu Grubka i solidnych przysięgach, że nigdy więcej żadnego kota w domu, na krótko pojawiła się kotka Sally, która wybrała los kota Świadków Jehowy. Potem córka przyniosła Kozia, który był dziwnie podobny do Grubka zarówno z wyglądu jak i zachowania. Nawet sypiał na tych samych krzesłach co jego poprzednik, tyle, że był Grubkiem w lżejszej wersji. Nic to biedakowi nie pomogło. Zginął po prawie trzech latach, wczesną wiosną tego roku pod kołami samochodu i leży biedaczyna pod orzechem.
Wtedy, jako człowiek stanowczy ogłosiłem, że teraz to już naprawdę koniec z kotami, w związku z czym moja córka, która mnie słucha we wszystkim przyniosła znalezionego przy drodze Leona. Leon był biało rudy, przeraźliwie chudy i nastroszony ale wszystkie serca podbił wesołością i odwagą. Dzielnie stawiał się Róży ( nasza słodka psica ) ale gdy już się odpasł i nieco zmężniał, niestety rozpoczął kocie wędrówki, choć tak naprawdę był jeszcze maleńkim kociokwiczeniakiem. Odwiedzał sąsiadów, uciekał na ulicę i w końcu, jak doniosła mieszkająca po sąsiedzku dziewczynka; jakaś pani zatrzymała samochód i ukradła Leona.
Nie muszę chyba pisać, co wówczas powiedziałem.
Przedwczoraj patrzę, a tu w domu maleńki Ares ( Okampo ) Po dwóch dniach mogę napisać, że ten maluch rokuje wielkie nadzieje. Pierwsze tygodnie życia spędził w mieszkaniu. Jest ciekawski, ale na szczęście, na razie otwarta przestrzeń go przeraża. Zresztą Iwona osobiście się nim opiekuje i chętnie wierzę, że ten maluch zostanie z nami na długo. Podobnie jak Grubek, gdy był maleńki, boi się nawet firanki, że o balkonie nie wspomnę.
Taki Leon to już pierwszego dnia zrobił “hyc” z balkonu i dalejże biegać po ogródku, no ale to był wiejski maluch.
Tyle, że maleńki Okampo panicznie boi się Róży, a że obydwoje mieszkają w domu, jest masa roboty by ich, zynajmniej na razie od siebie skutecznie separować, powolutku przyzwyczaić. Psica chce się z nim bawić, ale ma groźne łapy i zębiska i maleńki Okampo chyba nie do końca rozumie jej psie pomysły.
Mamy czarnego psa i czarnego kota. Do kompletu, o ile pamiętam, potrzebny jest jeszcze czarny kogut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz