Jako znany analfabeta i lebiega, dopiero wczoraj wieczorem, tuż przed meczem Wisły, dobrnąłem do 96 strony najnowszego “UważamRze” gdzie przeczytałem tekst Eryka Misiewicza “Twitter rządzi kampanią”
Pomimo oglądania tej strony pod światło, pocierania palcem i psucia sobie oczu przy pomocy lupy, nigdzie nie znalazłem słowa “reklama”
Znaczy to, ni mniej ni więcej, że jest to felieton!
Przeczytałem ponownie ten sam tekst przed chwilą i wciąż kojarzy mi się z jedną z tych reklam, w których kobiety wydają się najszczęśliwsze, gdy dopada je miesięczna przypadłość. Wtedy dopieroż harcować, cieszyć się i najdziksze wyprawiać swawole! No, kłóci się to z moimi doświadczeniami obserwatora. Mieszkam w otoczeniu kobiet i jakoś nie zaobserwowałem żadnych “osobliwych” uniesień i fikołków, podczas “tych dni”
Podobnie jest z twitterem. Wlazłem tam, zachęcony tekstem pana Eryka i ciągle mnie ten twitter bawi . Jak na mnie przystało, mam tam co prawda już czwarte konto, ale ciągle jestem i “gadam“. Dlatego też, zabieram dzisiaj głos. Piszę takie zastrzeżenie, by nikt mnie zaraz nie zapytał, dlaczego piszę o takich głupstwach?
Moją polemikę zacznę od stwierdzenia prostego faktu, że polityczny twitter poniósł w Polsce klęskę, podobną tej jaka stała się udziałem politycznej blogosfery. Klęskę ilościową, ponieważ jego uczestników liczy się nadal. w tysiącach i zdanie pana Eryka, że twitter:
“Jest by-pasem obejścia tradycyjnych mediów…” jest po prostu, w naszych warunkach fałszywe.
To, że wpis na twitterze @SikorskiRadek o Powstaniu Warszawskim stał się, że użyję poetyki autora, wiadomością “buzzującą, rezonującą i eksplodującą” jest tylko i wyłącznie zasługą tradycyjnych mediów, które pilnie obserwują, gdzie jakiś VIP coś chlapnie.
Pan Mistewicz pisze, że kumaci politycy tworzą na twitterze “własne kościoły”
Moim zdaniem, jako uczestnika i obserwatora, raczej publicznie robią z siebie durniów. Przez dwa lata nie zdarzyło mi się przeczytać zajmującego (tworzącego jakąś istotną narrację ) 140 znakowego wpisu znanego polityka, nie licząc wpadek, głupot, błędziorów i nieintencjonalnego zdradzania tajemnic kuchni partyjnej.
To na twitterze ostatecznie i dawno, dawno temu pozbyłem się złudzeń co do jakości duetu Kamiński & Bielan i wiarygodności niektórych znanych powszechnie blogerów.
To na twitterze zaznałem dzikiej radości po molo najwyższej jakości głupoty, prezentowanej tam, przez pewną posłankę, która ostatnio awansowała na blogerkę Salonu24.
Czy twitter, jak chce tego Mistewicz to Agora naszych czasów?
Nawet, jeśli, co bardzo wątpliwe, gdyż na antycznej dziewięćdziesiąt procent mówców pewnie nie wyrywało się z tekstami o tym, co ostatnio pili, jedli ani o tym, że wyprowadzili właśnie psa “na siku” to z całą pewnością nie władają twitterową narracją ci właściwi, czyli opiniotwórczy dziennikarze i politycy.
Jak zwykle najcelniejsze, najzabawniejsze wpisy/narracje produkują relaksujący się na twitterze blogerzy und komentatorzy a także niektórzy, co weselsi dziennikarze. Dlatego lubię tam być, a nie po to by zaglądać do “brrr kościoła” jakiegoś Sikorszczaka. Przeczytam to sobie na pasku w ramach domykających się mediów.
Pan Eryk pisze, że “od Cycerona począwszy, najważniejsze zdania naszej cywilizacji mieszczą się w 140 znakach”Być może, ale każde takie zdanie jest wyhaftowane na sztandarze zatkniętym na szczycie góry zbudowanej z milionów słów i tysięcy czynów. Będąc drogowskazem jest pointą, ostatnim albo pierwszym zdaniem wielkiego dzieła i zasadniczo różni się od 140 znakowego sygnału przesłanego jednym kliknięciem przez jakiegoś obojętnego dla dziejów ancymona, choćby był nawet ministrem tego czy owego.
+
OdpowiedzUsuńPzdrwm