Nie napiszę, że sondaż IBRIS-u jest niewiarygodny,
ponieważ jak powszechnie wiadomo, tamtejszy prawnik jest nieustannie zalogowany
i śledzi podobne opinię pod kątem procesowym. Wyobrażam go sobie jako ponurego Metysa
z jednym zaostrzonym zębem, wystającym z wykrzywionych w cynicznym półuśmiechu
ust. Nie znam i nie chcę znać ich metodologii, powiązań politycznych,
biznesowych, a już przede wszystkim wymienionego powyżej prawnika. Cała ta
hucpa - zamówiona i opublikowana przez Rzeczpospolitą – jest po prostu orężem,
który zabierze ze sobą na sejmową debatę lider Platformy Obywatelskiej.
To nic nowego. Podobny koncept przyświecał miejskim
rozbójnikom, którzy owijali w gazetę poręczną gazrurkę służącą do pozbawiania przytomności
współobywateli. Czyli okazuje się, że i w opozycyjnych dzisiaj środowiskach
politycznych istnieje jakieś tam poszanowanie tradycji.
Tych, ewentualnych czytelników, którzy oburzą się,
że zawracam im głowy czymś równie nieważnym jak sondaż IBRIS-u informuję, że i
mnie nie sprawia to żadnej uciechy. Ciekawsze jest zaangażowanie
Rzeczpospolitej. Gazeta pana Hajdarowicza od pewnego czasu próbuje przejąć
część chwały, zawłaszczonej dotychczas w całości przez Gazetę Wyborczą. Ta,
pikując w kierunku histerycznie postępowego kabaretu zostawia dość miejsca, w
uważanym za poważniejszy sektorze analizy politycznej, co jest skrzętnie
wykorzystywane przez Rzepę, jawnie aspirującą do udziału w realnej rozgrywce
politycznej.
Patrząc pod tym kątem, należy uznać publikacje
sondaży produkowanych przez instytut pana Dumy za dobry ruch marketingowy i
zagranie na tyle celne, że nim opadnie kurz po sejmowej awanturze, wielu
przyzna, że taki prasowy sojusznik jest wielce przydatny i w odróżnieniu od
Wyborczej, w jakiś tam sposób konkretny. Sama nazwa „Rzeczpospolita” wciąż
kojarzona z oficjalnym organem rządowym jest na giełdzie kłamstw i pomówień
sporo warta. I jeszcze ton zatroskania, ważenia racji, który konkurencja dawno
raczyła odrzucić, a który zapewniają, nie wiedzieć czemu kojarzeni z szeroko
pojętą prawicą, wyrobnicy słów ważkich, w rodzaju redaktora Chraboty, który
zachęcony spodziewanym powodzeniem pisze tak:
„Polacy
zaczynają być niezadowoleni z rządu i prezydenta, na dodatek dokonali wyboru
alternatywy. To już nie zagubienie, ale wyraźne wskazanie na Platformę
Obywatelską, konkurenta tyleż tradycyjnego, co wspartego błyskotliwym sukcesem
Donalda Tuska. To właśnie najważniejszy punkt bilansu brukselskiej afery.
Platforma i Schetyna w świetle promiennego uśmiechu Tuska wysuwają się
bezdyskusyjnie na prowadzenie. Stąd ta odwaga, jaką odnalazł w sobie Grzegorz
Schetyna, by wystawić się na razy w debacie nad wnioskiem o wotum nieufności
dla rządu. To wciąż wielkie ryzyko, ale Schetyna wziął je na siebie. Czy się
obroni? Zobaczymy. Co jednak najważniejsze, odebrał argumenty opozycji. Nie
konsultował się, nie droczył, tylko postawił na siebie. Hamletyzowanie
ograniczył do minimum.”
Czyli okazuje się, że jednak kabaret kusi, że
dyrdymały trudno ogłaszać światu ze śmiertelną powagą, ale zważmy jak łatwo pan
redaktor pozbywa się wątpliwości, z jakim złowieszczym szumem niknie w otmętach
wiadomego urządzenia sanitarnego, budząca takie nadzieje najnowocześniejsza
opozycja galaktyki. Czym odpowie Wyborcza? Może nieżyjący myśliciel Baumann
ukaże się w formie deszczowego zacieku na czerskiej szybie ważnego gabinetu? Na
liberalnej lewicy wszystko bowiem zmierza ku nadzwyczajnym objawieniom, bo
trzeba być szczerym fanatykiem, by wierzyć w wypisywane przez siebie samego
brednie, w produkowaną przez samego siebie propagandę. Nie ukryje tego poza
myśliciela, rzędy książek w tle zdjęcia profilowego, ani wypracowana zmarszczka
przecinająca błyskawicą wysokie czoło autora.
Ci Polacy, którzy porzucają PiS, by wspierać PO,
albo co lepsze enigmatyczną partię Razem, pewnie rzucą się do kiosków, by
masowo wykupywać Rzepę, zgodnie z zasadą „jak szaleć, to szaleć”.
I tak kończę, unikając sprytnie oskarżeń i
przekleństw. Przypominam jedynie, jak cienka linia dzieli najsprytniejszy plan od
nieplanowanej autokompromitacji. Z jaką ostrożnością należy badać grunt pod
stopami, gdy łasi na status opiniotwórczej wyroczni wkraczamy na bagna realnej
polityki. Stare amerykańskie przysłowie poucza, że tylko cienka linia oddziela
rozsądek od szaleństwa, ale do dziwnych, zajętych niuansami taktycznymi głów
nie dociera nawet prosta zaoceaniczna ludowa mądrość.
A to nie jest ciągle tak, że to badacz ma udowadniać wiarygodność swoich metod?
OdpowiedzUsuń