Świetnym pretekstem do powstania tekstu o humorze byłaby recenzja
wczorajszej Szopki Noworocznej Marcina Wolskiego i spółki, ale nie mam pięciu
lat, by dać się nabrać na oglądanie podobnego przedstawienia. Straciłem okazję
wyzłośliwienia się, pozostając przy twitterowych okruchach recenzji pozostawionych
w wirtualnej przestrzeni przez ludzi, którzy nie przegapią żadnej okazji by oblać
się pąsem absolutnego zawstydzenia.
Tyle tylko, że spytałem w Sylwestra autorkę
Plastusiów, panią Pielę, czy teksty napisał pan Marcin, a gdy dostałem
odpowiedź potwierdzającą moje przypuszczenia bąknąłem, że humor tego autora to
poziom zużytej opony. I tyle mojej oceny tego wydarzenia artystycznego.
Jedną z najbardziej uciążliwych cech tak zwanej przestrzeni
publicznej jest doprowadzone do absurdu ponuractwo. Choć rzeczywistość bywa
śmieszna nikt nie chce, albo nie potrafi przetworzyć jej tak, by zabawić
szanowną publiczność. Produkowane w tym celu skecze umierają pod ciężarem
wulgarności i politycznych przekonań autorów. Dystans i autoironia stały się
pojęciami obcymi.
Żyjemy w czasach rechotu z wroga, nie śmiechu, a i to na
możliwie najniższym poziomie.
Jakby humor zapadł się pod ziemię. Może ze wstydu, nie wiem.
Z jednej strony zostali humoryści w średnim wieku, w nieskończoność
powtarzający wyuczone przed laty grepsy i miny, z drugiej próbuje się mozolnie
awansować na takich, autorów kompletnie wyzutych z poczucia humoru.
Przypomina
to próbę przedstawienia jako sprintera grubaska biegającego sto metrów w
dwadzieścia cztery sekundy, a i to z wiatrem. To zresztą zrozumiałe, skoro
przypatrzymy się ludziom decydującym o tych dziwacznych karierach i związanych
z nimi apanażach. Można stosunkowo łatwo, o ile nie ma się szczególnie bagnistej
przeszłości, awansować na patriotę, czy szczerego do bólu katolika, ponieważ do
tego wystarczą powtarzane w kółko i z marsową miną deklaracje, ale z humorem
trudniej, a metoda awansu jest ta sama.
Wyuczone, choć amatorskie w istocie ponuractwo nie ma w
zasadzie barw politycznych, ponieważ odkąd poprzeczka poziomu leży na ziemi,
przełazi przez nią dosłownie kto chce, ale po tak zwanej prawej stronie osiągnęło
absolutne wyżyny. Ostrzeżenie związane z tym stanem rzeczy jest bardzo poważne
i ma charakter polityczny. Nie można przy tym powiedzieć, że nie stać nas na
humor, ponieważ jak świat światem humor jest darmowy, a jego rozdawca jest poza
ziemską jurysdykcją.
Polityka tkwi w tym, że w życiu codziennym musimy
przymuszać się do lubienia ludzi wyzutych z poczucia humoru. Wszelkie badania
wskazują, że humor jest jedną z najbardziej pożądanych, szukanych u innych
cech. Poczucie humoru pomaga bowiem przetrwać. Autoironia i dystans do siebie
jest warunkiem podstawowym łagodzenia codziennych konfliktów i związanego z
nimi stresu.
Jest tylko jedna gorsza przypadłość od ponuractwa, a
mianowicie humorysta z nadania, czyli nieśmieszny błazen. Z reguły ktoś taki
poza fikaniem koziołków dąży do zajęcia stanowiska pozwalającego mu weryfikować
poczucie humoru innych. Odbywa się to na starej zasadzie „uczył Marcin Marcina
a sam głupi jak świnia” ( zbieżność imion przypadkowa i zawiniona przez lud,
który takie sentencje tworzy). Na dodatek nieśmieszny humorysta przyparty do
muru nauczył się opowiadać, że jego rolą nie jest rozśmieszanie, a dawanie do
myślenia. No ładnie!
Nie mogę Was przeto pocieszyć, że jest jakieś sensowne
wyjście z tej ponurej sytuacji. Wygląda na to, że jesteśmy skazani w
przestrzeni publicznej (podkreślam, żeby nie było, że zarzucam wszystkim brak
poczucia humoru) na okropne, ponure formaty, z których jedyną satysfakcję mają
autorzy, gdy stosowny przelew zasili ich konto. Trudno, trzeba żyć dalej,
choćby w takim świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz