W dawnych czasach, w czasach tak odległych, że nie było nawet głupiego dvd, że o internecie nie wspomnę władza ukulturalniała obywateli raz w roku puszczając w Polskę zestaw zupełnie świeżych filmów pod dziwaczną jak na czasy komuny nazwą „Konfrontacje”
Impreza trwała kilka dni, a filmy puszczano w pakiecie. Kto chciał należeć do osób kulturalnych nabywał za kilka stówek karnet i przesiadywał w kinie, napawając się nowościami.
Oczywiście w pakiecie musiały się obowiązkowo znaleźć filmy na które w innym przypadku nie poszedłby przysłowiowy „pies z kulawą nogą” Nie twierdzę, że to były złe filmy, ale kto na początku lat osiemdziesiątych pędził do kina na film chiński?
Filmy były tak nowe, że nie miały napisów a polską wersję czytał lektor. Wspomniałem o kinie zza wielkiego muru nie bez przyczyny bo właśnie film zrealizowany przez naszych żółtych braci podczas konińskiej edycji Konfrontacji, miał podczas swej premiery wielce osobliwą przygodę.
Ta smutna przygoda chińskiego filmu w osobliwy sposób przypomina mi dzisiejsze kłopoty pewnych czołowych mediów i gwiazd polityki z równie pewnej partii w dotarciu z jasnym, nie budzącym wątpliwości przekazem do odbiorców.
Kino „Centrum” w Koninie. Sala wypełniona po brzegi. Gaśnie światło. Na szerokim ekranie pojawiają się „krzaczki” napisów, a potem jacyś wieśniacy mówiący po chińsku. Na Sali brak chyba sinologów ponieważ po trzech minutach rozlegają się gwizdy, buczenia i głosy oburzenia wypominające organizatorom cenę karnetu. Budzi się lektor i niespodziewanie, grobowym głosem mówi:
- Reżyseria ten i ten, scenariusz… Na sali ogólna wesołość
Lektor przerywa i najwyraźniej szuka właściwego miejsca na liście dialogowej. Na ekranie widzimy jak biegnąca przez wieś chińska nastolatka spotyka koleżankę w wieku gimnazjalnym i coś tam do niej szczebioce.
Lektor jakby na to czekał i odzywa się poważnie:
- Jestem twoim ojcem – dalszego ciągu nie słychać bo sala ryczy ze śmiechu.
Lektor milczy pięć minut by po czasie natrafić chyba na ten dialog panienek ponieważ zagaja głosem piskliwym, podczas gdy na ekranie trwa już sąd nad kułakiem, któremu przed chwilą udowodniono posiadanie kanapy i dwóch krzeseł. Po kilku kolejnych próbach zsynchronizowania obrazu z lektorem organizatorzy zatrzymują projekcję by zacząć od początku. Tyle tylko, że sala jest już prawie pusta.
Też wychodzimy, bo raz, że chce się palić, dwa, że niedaleko jest przyzwoita knajpka a trzy, ze najlepsze już widzieliśmy. I zobaczcie.
Nie pamiętam w którym to było roku, nie pamiętam tytułu filmu ani nazwiska reżysera, ale pana lektora doskonale. Uważajcie lektorzy!
A Olbrychski podobno gra dalej?
OdpowiedzUsuń