Wystawił kandydata, który kompletnie sobie nie radzi, a jakby tego było mało, stworzono sztab wyborczy złożony z ludzi, którym wydaje się, że „wystarczy być”
Żal mi Donalda Tuska, bo to jest jednak polityk do ostatniej, najmarniejszej kosteczki.
Sam sobie narobił kłopotów, bo to co miało nieść partię do dubletu na orlich skrzydlach z dnia na dzień zmienia się w bieganie z drzwiami do stodoły po wilgotnej łące.
Zupełnie tak, jakby Eric Boullier, szef zespołu Renault znudzony powtarzalnością wyników Roberta Kubicy zadzwonił do mnie z propozycją bym sobie pojeździł w GP Monaco.
Chętnie bym się zgodził, bo raz, że prestiż, dwa, że w Monaco jeszcze nie byłem, a wiadomo ile tam ciekawych rzeczy.
Wszyscy by byli zadowoleni do pewnego momentu. Potem ekipa wpadłszy w panikę musiałaby szefa jakoś zawiadomić.
- Jarecczak nie mieści się w bolidzie!
- Jarecczak urwał wajchę i poszedł do kasyna!
- Jarecczak zamiast robić pompki, pompuje się winem!
- Jarecczak nie chce jeździć w kasku, bo od czasu do czasu musi zapalić!
- Jareczak na konferencji prasowej obraził Massę twierdząc, że wygra jadąc tyłem, a okazało się, że nie ma prawa jazdy! To znaczy ma, ale na traktor!
I tak dalej, i tak dalej.
W życiu jest tak, że każdy ma jakieś prawo jazdy, co niekoniecznie musi tyczyć motoryzacji. Dlatego trzeba uważać, kogo się promuje i na jakim fotelu się go sadza. Same chęci nie wystarczą, bo taki Jarecczak źle usadowiony nie tylko siebie ośmiesza i w dół ciągnie, ale i cały zespół a nawet firmę. Ale skoro słowo się rzekło, trzeba karmić kobyłkę uwieszoną u płota.
Dlatego żal mi Donalda Tuska, którego nie cierpię, ale wiem, że to zawzięty polityk jest, do kości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz