niedziela, 30 maja 2010

Dom Elżbiety XLIII (nowa opowieść) Iwona




Kiedy tak rozmawiali usłyszeli pukanie do drzwi. Pukanie było natarczywe, jakby ktoś chciał wejść na siłę.

- Kto to może być? – Rzuciła Elżbieta z niezadowoleniem.

- Wiesz, jest – spojrzał na zegarek – O cholera, piętnaście po jedenastej, czytamy od trzech godzin! - Wykrzyknął zdziwiony.

- Pójdę sprawdzić kto to – powiedziała Ela, bo pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe.

W drzwiach, gdy je otworzyła stał Marek. Nie była zdziwiona, przecież Karolina ją ostrzegła, ze on do niej jedzie, zdziwiła się tylko, jak tu tak szybko dotarł.

- Cześć skarbie! – Marek zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic, próbował ją nawet pocałować.

- Po co tu przyjechałeś? – Elżbieta nie dała się zwieść jego zachowaniu.

- Jak to? – Zdziwił się i zrobił zrozpaczoną minę.

- Nie odgrywaj mi na progu tragedii, tu nie teatr – mina Eli chyba nie bardzo spodobała Markowi.

- Wiem, posprzeczaliśmy się – Marek grał dalej – ale chyba nie przekreśliłaś już całkiem naszego związku?

Wtedy zgłębi domu usłyszał głos Piotra.

- Ela, czy przyszedł Andrzej?

- Nie, kochanie – Ela z satysfakcją podkreśliła słowo „kochanie”. – To ktoś pomylił adres, wskazuję mu drogę.

- Kochanie? – Zauważył Marek z przekąsem – widzę, że rzeczywiście jestem tu zbędny?

- Tak, masz rację jesteś zbędny, więc żegnam i raczej nigdy tu nie przyjeżdżaj. – Wiedziała, że jest okrutna, ale czuła przy tym ogromną satysfakcję, kiedyś, jeszcze kilkanaście dni temu, by się na takie słowa nigdy nie zdobyła, zwłaszcza w stosunku do Marka. – Jeżeli nie masz na autobus, mogę ci dać pieniądze, bylebyś zniknął raz na zawsze z mojego życia. – Zakończyła, pognębiając go całkowicie.

- Nie, dzięki – czuła, że uraziła jego dumę – pożyczyłem od Feliksa samochód. Twoje wsparcie mi nie potrzebne. – Wciąż jednak jakby nie umiał odejść od drzwi – ale, żebyś nie żałowała swojej decyzji – zakończył.

- Nie będę.

- OK. To cześć. – Lecz nadal stał na ganku.

Nagle za Elżbietą stanął Piotr.

- Kim jest ten pan? – Zapytał spoglądając na Elżbietę.

- Nikim, przeszłością. – Odpowiedziała. – I właśnie w tym momencie całkiem się już z tą przeszłością pożegnałam. Prawda Marek?

Marek skinął głową, lecz przyglądał się z zaciekawieniem Piotrowi.

- My się nie znamy – Rzucił w stronę Piotra – jestem Marek Bury – Wyciągnął rękę w kierunku Piotra.

- Piotr Pawlicki. – podał mu rękę.

Przez chwilę Elżbieta stała trochę zdezorientowana rozwojem rozmowy. Wreszcie, trochę niezadowolona powiedziała:

- No dobra, wejdźmy do domu, zrobię herbaty i coś do jedzenia. Macie rację, jeśli coś wyjaśniać, to w domu.

Wszyscy chętnie weszli, bo sytuacja była dość niezręczna, zwłaszcza, że odbywała się w drzwiach.

Chodźmy do kuchni – zaproponowała.

Obaj potulnie poszli za nią.

Przyglądali się sobie nawzajem i raczej każdy z nich oceniał własne szanse. Mimo, że to Piotr był na wygranej pozycji, Marek nie dawał za wygraną.

- Wiesz – zaczął Marek, zwracając się do Piotra – my z Elą byliśmy bardzo długo – prawda Elik?

- Za długo – skwitowała Elżbieta – i nie nazywaj mnie „Elik”, wiesz, że tego nie cierpię. Wypijesz herbatę, coś zjesz i możesz się zbierać. Ok.? Nie graj tu nam tragikomedii, nie wspominaj „starych dobrych czasów”, bo takich nie było. Piotr jest mężczyzną idealnym – uśmiechnęła się w stronę Piotra– i jestem pierwszy raz prawdziwie zakochana.

Tego chyba było Markowi za dużo. Wstał po słowach Elżbiety i kierując się w stronę drzwi rzucił przez ramię.

- Z kuchni prosto do drzwi wyjściowych?

- Tak – Odpowiedzieli oboje i Piotr i Ela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz