poniedziałek, 4 października 2010
Dom Elżbiety LXVI
Kiedy Robert wyszedł, Ela oparła się o drzwi wyjściowe. Zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście Robert nie ma trochę racji. Fakt, jest z niego niezły bufon i zarozumialec…a jak się zachowywał. Na tę myśl jednak przebiegł jej po twarzy uśmiech. Nie, żeby jej, jego zachowanie imponowało, ale dlaczego zaufała tak bezgranicznie Piotrowi? Bo jest ujmujący, bo ma czarowny głos, bo coś jej mówiło, że to jej bratnia dusza? A może to tylko jej wyobrażenia, a rzeczywistość jest zupełnie inna?
Pokręciła głową, sama sobie zaprzeczając. Przecież wie, że Piotr jest taki, jakim go sobie wyobraża. Czemu takie myśli zalęgły się jej w głowie? Bo poczuła zainteresowanie innego faceta? Czy to Carlota próbuje nią sterować, czy może sama się nie zna?
Znów pomyślała o Robercie i o tym co mówił o zapachu „ drogie perfumy”, „zapach luksusu”. Wyobraziła sobie go jako małe dziecko przychodzące tu z Kanusią. Kanusia robiła porządki, a on…no cóż, zapewne marzył. Widać taka była jego natura, a tam mogła się wedrzeć pokusa - Carlota i zaczęła mącić w głowie dziecku. Mogło być też tak, że po prostu taki ma Robert charakter. Przecież ojciec Roberta też na nic nie zaważał, ani na dom, ani na rodzinę.
I to nazwisko Kraska, czyżby Kanusia była krewną uratowanego przez Carlotę dziecka? Jeżeli tak, a sądziła, że tak jest w istocie, znaczyło, ze babcia nie była tak całkiem spontanicznie dobroczynną. Dlaczego Carlota zadała sobie tyle trudu, by wyleczyć beznadziejny przypadek, bo z tego co pisała Zofia, dziecko miało jakieś wady genetyczne, albo zapalenie opon mózgowych.
Czemu wciąż było więcej znaków zapytania, niż rozwiązań. Im głębiej się w to zanurzała, tym wszystko było bardziej pokręcone. Przeszłość i przyszłość znów się jakby skrzyżowały, a ona nie mogła zrozumieć tego wszystkiego, bo niestety była tu nadal intruzem, kimś z zewnątrz.
Wyszła na zewnątrz i skierowała się w stronę składziku na narzędzia, chciała zobaczyć miejsce gdzie według słów ducha Zofii, spoczywają jej doczesne szczątki.
„Słów ducha”- pomyślała – „czy ja po prostu nie zwariowałam?”
Poszła jednak dalej, gdzie rzeczywiście rósł stary dąb, uklękła pod nim i odmówiła „Wieczny odpoczynek”. Chwilę stała wpatrując się w zrośniętą trawą ziemię. Nic nie wskazywało na to, że jest tu grób. Pomyślała, że powinna tu, na razie postawić krzyż. Rozejrzała się za czymś, co by mogło stać się krzyżem, ale wokół była tylko trawa i krzewy.
Spojrzała na składzik i skierowała się w jego stronę. Wtedy usłyszała głos Piotra.
- Elżbieta! – Wołał i dało się wyczuć w jego glosie zaniepokojenie.
- Tu jestem! – Odkrzyknęła – koło składziku na narzędzia.
Za nim go zobaczyła usłyszała ja do niej biegł.
- Aleś mnie wystraszyła – powiedział zdyszany. –Wszedłem do domu, zostawiłaś drzwi otwarte, ale cię tam nie było. Myślałem, że coś ci się stało. Nie rób tak więcej.
- Przepraszam, nie pomyślałam, że cię tak wystraszę. Wiesz, myślę, by postawić tam pod dębem na razie krzyż, co o tym myślisz? A i wiesz jak się Kanusia nazywała z domu?
- Kraska, a czemu? I fakt, możemy postawić tam krzyż. Na razie nic więcej nie możemy zrobić, przecież wiemy tylko od ducha, że ona tam pochowana.
- No właśnie. A czy Kanusia i to dziecko, o którym wczoraj czytaliśmy, że je Carlota uratowała nie jest jej krewnym?
- Rzeczywiście! To raczej pewne, że jest jej jakimś pradziadkiem, bo tu nigdy więcej Krasków nie było.
Ela szarpnęła za drzwi od składziku, ale nie chciały ustąpić. – Zamknięte – powiedziała rozczarowana - ciekawe gdzie są klucze.
- Pewnie w domu – rzucił Piotr – a jak tam Robciu, przeszedł szybko do czarowania, czy raczej ściemniał, że boi się o matkę. Kanusia jak przyjechałem, była zdziwiona, a jak jej powiedziałem, że Robert dzwonił, że zasłabła tylko pokiwała głową . A mam naprawdę dobrą nowinę, tylko wystraszyłem się, jak cię nie znalazłem w domu. Kanusię przywiozłem, jest już u siebie i życzy sobie, byśmy do niej przyszli na herbatę oboje.
- Cudnie – Ela aż podskoczyła – to co, odkładamy pracę nad krzyżem na dziś?
- Na razie – Piotr podniósł z ziemi dwa patyki – położymy to pod dębem, ok.? Jutro z rana, pójdę do Kobielaka, to stolarz –wyjaśnił Piotr, bo zobaczył że Ela wzdrygnęła dźwięk tego nazwiska – i każe po prostu zrobić krzyż, dobrze?
- OK.! A to musi być ten Kobielak? Podobno, wybacz, Robert mi mówił, on rozpowiada o twojej mamie jakieś niestworzone historie.
Piotr uśmiechnął się smutno. – Kobielak był podobno jednym z kochanków matki, ale to stare historie. On mnie lubi, podobno nawet gadał, że jestem jego synem. – Znów ten sam niewesoły uśmiech pojawił się na jego twarzy - Nie ważne, to teraz samotny starszy pan, który dorabia sobie do emerytury stolarką.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz