Jak to się dzieje, że coś co przez dwa lata budziło sporadycznie lokalne emocje bez mała z dnia na dzień stało się tematem numer jeden i największym zagrożeniem dla zdrowia i życia obywateli?
Jak to się dzieje, że państwo nie potrafi tego zagrożenia zneutralizować na drodze legislacyjnej tylko koniecznie musi popisywać się przemocą i naciąganiem prawa w zgoła niewyobrażalnej skali?
Jak to się dzieje, że bez zmiany prawa coś co do godziny 22 jest legalne, coś czym można handlować i co można zażywać w sposób niemalże dowolny, nazajutrz o 9 jest rekwirowane, zamykane są sklepy a sanepid biega po miastach z policją.
Może jestem wyjątkowym ciemniakiem, ale tego nie rozumiem.
Rozumiem za to, że wszystkie zamknięte sklepy ( firmy) działały legalnie. Były zarejestrowane w urzędach, otrzymały REGON, Nip, zgodę na lokalizację. Zgłaszając działalność wpisały kod tej działalności ( jaki? ) I na wielu szczeblach urzędniczej mitręgi było to akceptowane i przypieczętowane urzędniczymi pozwoleniami a podatki spływały do państwowej kasy.
Tak było, czy może inaczej? - bo ani ze mnie urzędnik ani handlarz dopalaczami a jeśli mam być szczery to nawet takiego sklepu nie widziałem. Wiem za to dobrze, kto będzie płacił odszkodowania, inaczej, z czyjej kieszeni zostaną wypłacone odszkodowania.
Tutaj robienie marsowych min przez premiera niewiele pomoże, tym bardziej, że już rok temu Unijka zgłosiła zastrzeżenia do prób ograniczenia handlu tym szajsem.
Zapotrzebowanie społeczne na tak radykalne popisy oczywiście jest, ale mimo wielu przykładów mówiących, że jest zgoła inaczej, nadal naiwnie sądzę, że Państwo przez duże „P” powinno zapobiegać takim sytuacjom tworząc prawo, nie zaś uganiając się po ulicach w pięć minut po tragedii.
Swoją drogą, ciekawe czy wobec sklepów handlujących „dopalaczami” istniał wymóg odpowiedniej odległości od szkół i miejsc kultu religijnego taki jaki obowiązuje sprzedawców piwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz