piątek, 8 października 2010
Dom Elżbiety LXVII
Poszli do domu, Ela chciała się przebrać, bo jeansy ubrudziła sobie trawą.
Potem nie zaglądając do sypialni, jakby się bali, że dziennik ich zatrzyma, wyszli na zewnątrz. Szli w milczeniu, Eli wciąż nie dawało spokoju to nazwisko panieńskie Kanusi, a Piotr, też był jakoś dziwnie zamyślony.
Nagle powiedział – Wiesz, gdybym był synem Kobielaka, klątwa by przecież nie działał, nie?
- No wiesz co! – Ela wzruszyła ramionami – czemu takie myśli ci przyszły do głowy?
- Wiesz, teraz to już się tym mniej przejmuję, ale jak byłem mały…to nie było miłe, gdy ktoś ci się przyglądał, szukając podobieństwa do ojca.
- No i co, znaleźli to podobieństwo? Ja podobno jestem podobna do Zofii, czy i ty widziałeś ten jej portret?
- A jak, jestem podobno żywy portret Pawlickich. A niestety nie widziałem portretu Zofii, twoja babcia nigdy go nie eksponowała, a ja i tak jak tu przychodziłem, bywałem tylko w jej sypialni, ona była wtedy już mocno chora. Przedtem leczyła się u doktora Waliszewskiego, tyle, że on też już nie żyje.
- No tak, dobrze, że chociaż Kanusia jest, może ona nam w końcu coś rozjaśni.
- Tak, tylko, żeby znów nam nie zasłabła.
- Myślę, że najbardziej wyprowadziło ją z równowagi to, że to co ona, babcia, chciały przede mną ukryć, wyszło szybciej niż się tego spodziewała.
- Może, ale w każdym razie, musimy być ostrożni, ta jej astma, to nie tylko astma, ma guz na tarczycy, to on ją wtedy tak dusił. Powinna poddać się operacji, mówiłem jej, ale powiedziała, że jeżeli musi iść do szpitala onkologicznego, to nie chce…a wiesz, że potrafi postawić na swoim.
- Nie wiedziałam, nic mi nie mówiłeś. A czemu do onkologicznego?
- Nie kazała mi mówić, Andrzejowi też nie powiedziałem. Każdy guz, to sprawa nowotworowa, no i powinna być robiona w klinice onkologicznej. Wiesz, jak się nie będzie denerwować, to na razie, może nie będzie tak źle, zresztą zawsze jestem pod ręką i skierowanie, też mogę od ręki wypisać.
- Rozumiem, tylko jak się okaże, że może być za późno?
- No a co mogę zrobić, ja mogłem ją tylko przekonywać, ale…wiesz jaka jest Kanusia.
Doszli do sklepu Andrzeja, w drzwiach stała Marylka – Idziecie do Mamy? – Zapytała, gdy podeszli bliżej.
- Tak, a gdzie Andrzej? – Zapytał Piotr.
- Przyjechała Lila i poszedł z nią do domu. Zaraz miał wrócić, mieliśmy dziś wcześniej zamknąć, ale mama oczywiście, żebyśmy nie robili zamieszania, no i tkwię tutaj.
- Ok., to pewnie nie powinniśmy przeszkadzać, co? – Zapytała Ela.
- Nie, idźcie, Lilka i tak zaraz wraca do Białegostoku, sama mówiła, że tylko na chwilę przyjechała.
Po zapewnieniach Maryli skierowali się w stronę domu Kanusi. Weszli do ogródka, przed domem na wiklinowym fotelu siedziała Kanusia wesoła uśmiechnięta, a obok jak dwa wyrośnięte szczenięta przykucnęli Andrzej i czarnowłosa piękna kobieta.
- Dzień dobry – powiedziała uśmiechając się Elżbieta, bo scena której była świadkiem oczarowała ją. – I witaj Kanusiu, przepraszam, że ostatnio cię nie odwiedzałam.
- Witaj Elżbietko i poznaj moją córkę Lilkę – skierowała wzrok na córkę – To wnuczka pani Karskiej.
- Witam panią – powiedziała dość chłodno Lilka – i cześć Piotr, dzięki, że mi porwałeś mamę ze szpitala – zażartowała tym razem i uśmiechnęła się pokazując białe równe zęby.
- Bez takiej oficjalności – odważyła się zażartować Ela – jestem po prostu Elżbieta, z Andrzejem, Marylką i Robertem już jestem na „ty”.
- O! – Zawołała zdumiona Lilka – Znasz naszego ulubionego braciszka?
- Lila! – na pół żartobliwie, na pół gniewnie zawołała Kanusia.
- Dobra mamo, oczywiście, już nic nie mówię – i zrobiła gest, jakby zamykała sobie usta na zamek błyskawiczny. – Poza tym i tak muszę się zbierać, ale zostawiam cię w dobrych rękach – spojrzała na Piotra wymownie. – Mogę z tobą na słówko? – zapytała Piotra i spojrzała na Elę.
- Jasne – powiedział, widząc uśmiech sympatii na twarzy Elżbiety – odprowadzę cię do samochodu.
Elżbieta widziała jak chwilę rozmawiali, a potem Lilka wsiadła do samochodu i odjechała.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz