czwartek, 21 października 2010
Dom Elżbiety LXXI
- Myślę – powiedział Piotr spoglądając na Elżbietę – że powinniśmy dowiedzieć się teraz od Zofii, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło, nie sądzisz?
Ela kiwnęła nieznacznie głową na tak, ale wciąż jakby czekała na coś od Kanusi
- Zrobicie jak uważacie – powiedziała trochę rozczarowana Kanusia – mogę wam tylko jeszcze powiedzieć, że potem zniknęło jeszcze kilka dziewczyn, ale te się nie odnalazły. To wtedy ludzie zaczęli opowiadać o czarownicy i złych mocach w lesie.
- A ten staruch był nadal gościem Zofii? Podejrzewam, że to mistrz – zwróciła się do Piotra - nie sądzisz?
- Tak, też tak myślę i nawet domyślam się jak tu się znalazł.
- O czym wy mówicie? – Zapytała zdezorientowana Kanusia.
- O mężczyźnie, którego sprowadziła tu Carlota, wymuszając na Zofii przyrzeczenia in blanko za sprowadzenie Ksawerego.
- Widzę, że wiecie więcej ode mnie – uśmiechnęła się smutno Kanusia. – A tamten staruch wkrótce po śmierci Meyera zniknął, może wyjechał. Może przestał się pokazywać. Ludzie jednak zaczęli się bać o swoje córki, o dzieci, zwłaszcza, że młode, ładne dziewczęta znikały. Przed Zofią, co prawda, chowali się już przedtem, nawet gdy wychodziła na spacer, wszyscy znikali w domach. A wszystko zaczęło się od tego jak nagle zaniemówiła żona twojego pradziadka – spojrzała na Piotra.- Podobno Zofia wykrzyczała Ksaweremu, przeklęła go, gdy ten wychodził wzburzony z jej domu. Miała za nim podobno krzyknąć, by nigdy już nie usłyszał od kobiety słów miłości, a jego synowie nie zaznali nigdy prawdziwego szczęścia. Rzuciła za nim to przekleństwo i gdy Ksawery wrócił do domu jego żona była już niema. No a dalej swoją historię znasz.
- Myślę, że to przekleństwo…wybacz Kanusiu, to była raczej zabawa Carloty, ona wiedziała, że Zofii zależy na Ksawerym, a ona jej szczerze nienawidziła. Posłużyła się jej słowami, wzburzeniem, by potem wszystko co złe spadło na jej konto, by ludzie nie Carloty się obawiali, a Zofii. To była jej gra. Zobacz, czy coś złego we wspomnienia zostało o tej Carlocie? Nawet ty chciałaś jej bronić, choć sama zauważyłaś, że uleczonym przez nią zaszczepiała jakieś zło. A Zofia? No cóż, myślę, że dawała sobą sterować, była bardzo słabym człowiekiem, nie potrafiła się bronić, nikt, poza ojcem jej nie przestrzegł…a i on miał udział w jej nieszczęściu, bo to on właściwie, może pośrednio namówił do ślubu z Gerardem, choć zapewne sam, gdzieś w głębi duszy miał silne obawy. Tu nie Zofia była winna, a jej wtedy niedoświadczenie, nawet dziecinność i brak wzorca. Szkoda, że zniszczony jest ten portret Zofii, chętnie bym go zbadał, bo rzecz w tym, czy te oczy, nie są czasem oczami Carloty. Wiesz, że i mnie chciała zbałamucić? To ona jest złym duchem, nie wiem, może ona to ten Azazel? Może Meyerowi wcale nie chodziło o starucha, myślę, że Carlota go sprowadziła, by wywrzeć coś na Zofii, dać jej do zrozumienia, kto tak naprawdę tu rządzi, a to ona zabiła Meyera i Rachelę też. – Piotr po tym długim monologu oparł się zmęczony o wiklinowy fotel na którym siedziała Kanusia, aż ten złowieszczo zaskrzypiał.
- Zaschnęło mi w gardle dzieci, choć nie ja teraz gadałam – westchnęła Kanusia – wejdźmy do domu, mam pyszny kompot z rabarbaru. A portret Zofii mam…nie zniszczyłam go, jak prosiła pani Karska.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz