niedziela, 20 czerwca 2010
Dom Elżbiety XLVII (nowa opowieść) Iwona
Jechali w stronę Białegostoku. Milczeli. Każdy z nich coś rozpatrywał w myślach. Pierwsza odezwała się Ela.
- Coś ci powiem. To jest coś, co mnie prześladuje od dziecka.
Piotr spojrzał na nią z nad kierownicy.
- Ja chyba też – westchnął.
- O! – Zdziwiła się – ty pierwszy, czy ja?
- Zaczynaj, bo gdy ja będę ci opowiadał, muszę niestety zatrzymać samochód. Może już dojedziemy w tym czasie do szpitala i nie będziemy stali na środku drogi.
- OK. Wiesz, nie pamiętam wszystkiego ze szczegółami, byłam wtedy bardzo mała, może miała ze trzy, cztery lata, to było krótko przed matki odejściem. Pamiętam, że się kłócili, wciąż się kłócili, bałam się tych ich kłótni…rozumiesz, byłam bardzo mała, podniesione głosy mnie przerażały. I wiesz co z tamtego okresu utkwiło mi w pamięci, ja dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę…wokół mojego łóżeczka, w całym pokoju królował ten pieprzony zapach. Ale to nie wszystko, tam ktoś stał w mroku, czaił się, ja wtedy krzyczałam w niebogłosy, aż rodzice przybiegali. Ojciec mnie tulił uspokajał, a matka…ona wyrzucała ojcu, że to przez te jego ciągłe kłótnie jak dostaję histerii. Chyba tłumaczyłam im, że tam stoi potwór, ale…wiesz, jak reagują dorośli na takie dziecięce potwory, prawda? Podobno małe dzieci potrafią dostrzec to, co niedostrzegalne i rozróżniają dobro od zła bez pudła. No więc ja w tym cieniu dostrzegałam tylko zło i bardzo długo spałam przy zapalonym świetle.
- O cholera – jęknął Piotr.
- Tak, masz rację, do cholery, czemu prześladowała mnie jako malutką dziewczynkę? Wiesz, jeszcze dwa razy…dziś to wiem, bo przedtem raczej wydawało mi się to jakimś omamem, czułam ten zapach, a nawet złośliwy chichot słyszałam, wtedy myślałam, że wariuje. Drugi raz…nie wiem czy powinna ci to mówić, bo – Ela uniosła brwi i zawiesiła na chwilę głos – bo – powtórzyła – widzisz, spotkało mnie coś złego, miałam piętnaście lat i zakochałam się, a on…nie ważne zresztą, w każdym razie…nie muszę ci to opowiedzieć, bez tego nic nie zrozumiesz.
- Opowiadaj, proszę, mnie też nie będzie lekko.
- Dobrze, masz rację, musimy zanalizować przeszłość, by nic złego nie stało nam się w przyszłości. Więc po kolei. Miałam piętnaście lat, ojciec więcej był poza domem niż w domu. Pracował i ja to rozumiałam. Wiesz, brakowało mi ciepła domowego, ale wiesz siła wyższa. A poza tym, nastolatki lubią mieć pewien luz w tym czasie, ja go miałam aż nadto. Do naszej sąsiadki przyjechał siostrzeniec. Ta pani, była kobietą wielce dystyngowaną, taką przedwojenną, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Mówiąc szczerze, to jej za bardzo nie lubiłam, była zawsze taka wyniosła. Co innego ten siostrzeniec, pierwszego dnia wpadałam na niego na schodach i poznaliśmy się. On starszy ode mnie dziesięć lat, przystojny, elegancki. Zakochałam się jak wariatka, nie mogłam o niczym innym myśleć, jak o nim, a on…pozwalał mi się kochać. Jaka ja wtedy byłam naiwna…aż wstyd się przyznać. Zaczęłam ich odwiedzać, ciotka Krzysztofa, bo tak na imię miał ten chłopak, była zadowolona. Tłumaczyła mi, że Krzysio przyjechał tu, by zmienić klimat, że jest wątłego zdrowia i takie tam pierdoły, a ja łykałam to wszystko. Najpierw mnie adorował, kupował mi bukieciki kwiatów, zawieszki do łańcuszka. Wreszcie powiedział mi, że ta jego choroba, to, to, że nie podniecają go kobiety. Zaczął mi opowiadać, że jestem jedyną, na którą w ogóle zwrócił uwagę i że mogę być jego najlepszą terapią. Uwierzyłam, poddałam się mu całkowicie. Zaczął mnie traktować jak chłopca, jak rozumiesz o co mi chodzi. Uprawiał ze mną seks…no rozumiesz?
Piotr kiwną ze zrozumieniem.
- To trwało około pół roku. Prawie co dzień się spotykaliśmy, zawsze u niego, bo jak zaznaczył, co by powiedział mój ojciec, gdyby nas razem zastał. Ciotka była niby dyskretna, przynosiła herbatę i ciasteczka…i niknęła. Pamiętam jej wzrok, co ona o mnie myślała? Nie ważne. Pamiętam ten dzień, kiedy poczułam zapach i usłyszałam chichot. Zaraz po szkole, zaczęła chodzić już do liceum, pobiegłam do Krzysztofa. Zapomniałam się przebrać, nie lubił mnie w spódnicy, wolał jak chodziłam w spodniach. Zobaczył mnie w drzwiach i zaczął z tego powodu kaprysić, że pewnie poznała jakiego chłopaka i że to dla niego ta spódniczka. Zaczęłam się tłumaczyć, że po prostu mieliśmy apel i że to jest strój apelowy. Nagle powiedział, ze jutro wyjeżdża, przeraziłam się. Zaczęłam go wypytywać dlaczego. A on, że przecież mi mówił…był zły, pamiętam tą jego złość. Weszła ciotka z nieśmiertelnymi ciastkami i herbatą na tacy. Wyszła po chwili. Ja byłam jak oniemiała, nigdy dotąd tak się nie zachowywał. Nagle podszedł do mnie i bez ceregieli zdarł mi majtki i zrobił to normalnie, pierwszy raz, ale nie z miłością tylko z jakąś odrazą, nienawiścią. Mnie bardzo bolało, zaczęłam płakać, straciłam wtedy dziewictwo. On nadal się miotał, wykrzykiwał, że z babami tak zwykle…wtedy poczułam ten zapach, był wszędzie, aż mnie dusił, podniosłam się i spróbowałam napić się wystygłej herbaty. Wtedy usłyszałam śmiech, ironiczny, poniżający.
- O biedactwo – jęknął Piotr – co to za bydle, by tak z tobą postąpić.
Dopiero teraz Elżbieta zauważyła, że samochód dawno stoi na poboczu drogi. A Piotr słucha jej z wielkim zainteresowaniem. Gdy skończyła, przygarnął ją do siebiei szeptem wyznał, jak bardzo ją kocha.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz