czwartek, 16 sierpnia 2012

Baba Jaga i niesforne dzieciaki

Kłopoty z dzieciakami. Baba Jaga wraca z urlopu

Kilka tygodni temu media zmieliły w swej bezwzględnej maszynce jakieś małżeństwo tylko dlatego, że zostawiło kilkuletnią córkę, na pół godziny, pod opieką pracownicy lotniska. Zdarzenie warte uwagi:
- Drodzy państwo, tak nie można! Proszę na przyszłość… - Przerodziło się w brutalny i bezsensowny lincz.

Po czasie okazało się, że lotnisko to naprawdę niebezpieczne miejsce.

Inny znowuż, tym razem, polityczny lider - Donald Tusk zostawił na lotnisku synka! Na kilka miesięcy! To, że synek ma trzydzieści lat, jakoś tam pokrętnie tłumaczy niecny postępek premiera. Poza tym “synek” ma ważny paszport. Szkoda, że nikt w odpowiednim czasie nie doniósł do TVN24, ponieważ mieliśmy szansę obejrzeć rozdzierające sceny lotniskowe.
- Kcem do tatu!
- Kciałeś być samodzielny to masz! - I z woleja… bobasa, ku nauce!

Wczoraj, parka rezolutnych dzieciaków, korzystając ze świątecznego snu rodziców wybrała się rankiem na spacer po wsi. Jakaś dobrodziejka zainteresowała się wędrującymi poboczem maluchami (chwalebne) Ale z tego powstał raban na całą Polskę! Zbolałe głosy ancymonów w TVN24. Policja.

Swoją drogą, jakim trzeba być człowiekiem by zaraz lecieć z ciepłym pyskiem do “telewizorów” zamiast po cichu, delikatnie i po ludzku rozwiązać problem? Niesamowite!

Jak tak dalej pójdzie, gdy pojutrze, przy okazji weekendu, wybierze się dzielny “Schet” ze sprytnym “Drzewem” do lasu, by pogadać o sprawach ważnych i poważnie politycznych, czyli o forsie, może ich nagle zatrzymać straż leśna albo bojowcy stowarzyszenia radykalnych grzybiarzy, że niby, co robią tak daleko od siedziby PO?

Sami, w lesie! A tata w Gdańsku - Chłańsku? I dlaczego wyjęli te ważne flaki z telefonów komórkowych. Hę?

A Baba Jaga nie śpi tylko knuje w chatce z piernika. Starego, acz dziwnie wonnego piernika.

Tu nie ma nic do śmiechu. Pamiętacie skecz “Montolków” o gangach babinek porywających dzieci? Tam wyróżnia się skarga klientki supermarketu;

- Mój mąż miał dopiero 48 lat. Zostawiłam go na chwilę samego przed sklepem…


Z dzieciakami są same problemy a Baba Jaga nie śpi tylko siedzi na ryczce przed chatką i raczy się rozglądać. Zapach piernika snuje się po lesie tłumiąc tradycyjne leśne zapachy, że wymienię igliwie, kwiatki, grzyby i wilgotną darń. Wiadomo, że w końcu kogoś zapach piernika skusi. Wtedy cap! - I do pieca!

Tuczyć złapańca nie trzeba, ponieważ jest to bajka o politykach.

Oto Jaś Rokita wybrał się na grzybobranie. Swoją “Małgosię” jako zbyt wrzaskliwą zostawił w domowych pieleszach. Jaś w lnianej torbie taszczy dwutomową encyklopedię grzybów tradycyjnych, oraz tych zalecanych przez Unię Europejską. Gorsze, że gdy w końcu jakimś cudem znajdzie grzyba to tak go tarmosi, że w końcu z grzyba robi się smutek, nie grzyb. W koszyku pusto. Mijając chatkę, jako dżentelmen, mówi Babie Jadze
- Dzień dobry!

W obrzeźnej brzezinie miga Jarosław Kaczyński, przy pomocy kota i Hofmana na sznurku, szukający trufli. Zatrzymują się. Węszą.
- Pierniki to mamy w Toruniu! - Szepce prezes - I dalejże szukać trufli.

Baba Jaga się niecierpliwi. O! Nadbiega pląsający Tusk z koszykiem od Prady. W koszyku dorodne borowiki. Zapach piernika raczy lekceważyć.
- Mało to mnie, prawda, starych pierników wspiera? - Sam siebie pyta retorycznie i zasiadając po turecku, objada się malinami z krzaka, z którego służby usunęły kolce oraz brzydkie robaki.

Idzie Stefan Niesiołowski. Baba Jaga traci nadzieję, widząc że pan Stefan zamiast koszyka zabrał na grzybobranie trąbkę. I trąbi płosząc płową zwierzynę oraz jeże.

Chłopaki z PSL. Eee, ci mają własną Babę Jagę, własny piec a nawet własnych Jasiów i własne Małgosie.

Zdenerwowana Baba Jaga pali papierosa za papierosem.

Palikot wykukuje z kretowiska udając grzyb “gąskę” Kot Kaczyńskiego próbuje wyciągnąć go z gleby jako truflę. Palikot wrzeszczy niczym mandragora.

A piec pusty.

Baba Jaga odwraca się słysząc jakieś podejrzane chrumkanie. Połowy dachu nie ma, a to co zostało z piernika, strasznie oślinione. Rysio, Józio, Lesio i reszta chłopaków z SLD odpoczywają na mchu, wesoło fikając nóżkami.

Babie Jadze resztka blond czupryny staje dęba na głowie. Między dębami uwijają się miłe dla oka, prawie młode, gołe panny. Snują się zblazowani olimpijczycy. Z chaszczy wyłania się tropikalny profesor Wałęsa dźwigający ogromną, przypominającą parasol, Kanię.

- Z drogi! Z drogi… Niosę pierwszy element prezydenckiej tarczy. Uff serce słabe! Niagara, znaczy się…

Za długi urlop… za długi urlop - Baba Jaga sięga po telefon i zgłasza gotowość natychmiastowego powrotu do pracy.



środa, 15 sierpnia 2012

Nic z tego nie wynika. Taka to polityka

Indianin w średnim wieku, niejaki Joe Janiak lubi przesiadywać na odwróconym, dziurawym korycie, w cieniu wyschniętej bezpłodnej morwy i obserwować pędzone przez wiatr wprost z pustyni kule widłaków. Wpadają wraz z tumanami kurzu i gnają jedyną ulicą konającego w pełnym słońcu miasteczka. Miasteczko ostatkiem sił dźwiga kilkudziesięcioosobową społeczność. Jeszcze rżą w stajniach konie, kobiety w kolorowych sukniach wylewają pomyje na spragnioną wilgoci ulicę. Jeszcze fryzjer ostrzy brzytwę na pasie a w knajpie ktoś bezwładnie uderza w klawisze pianina. Szeryf wybrał się na spacer ze swoim psem i dla zabawy strzela do kaktusa. Pies się nudzi. Joe bawi się myśliwskim nożem o czternastocalowym ostrzu i nic z tego nie wynika.

Daleko od prerii, Polak w średnim wieku noszący nieprawdopodobne nazwisko Arbuz, siedzi przed komputerem i przegląda krajowe informacje oraz komentarze polityczne. Im więcej czyta i słyszy tym boleśniejsza robi się koło niego pustka. Przyswajana informacja staje się zaprzeczeniem wiedzy. Rozbawiony szczeka co ma być substytutem śmiechu. Chce się włączyć, coś napisać, przekazać. Wychodzi na balkon i z czternastego piętra spogląda na wyludnione ulice. Przejeżdża karetka pogotowia – wyjący żuk. Arbuz łamie palce aż kości trzeszczą w stawach. Łyk chłodnej kawy i ciąg dalszy męki przed monitorem. Za ścianą drze się sąsiad. Pewnie jego matka znowu wyrzuciła przez okno aparat słuchowy. Pies znacząco trąca Arbuza zimnym nosem. Medytacje pańskie nie służą psiemu pęcherzowi. Jadą windą. Pies nie wytrzymuje i sika w windzie. Spacerują po osiedlowej imitacji parku. Arbuz bawi się znalezionym przez psa patykiem i nic z tego nie wynika.

Zwróćcie uwagę, że Janiaka od Arbuza dzieli nie tylko Atlantyk. Ocean można przepłynąć albo nad nim przelecieć, o ile w trakcie rejsu czy lotu nie zbankrutuje przewoźnik. Więcej przeszkód stoi na drodze ich spotkania i nie myślę o wizach, cenach biletów czy czasie. Rzecz w tym, że obydwaj to kapuściane łby.

Joe Janiak kroi swoim myśliwskim nożem arbuz, który nabył w sklepie przed którym przesiaduje na korycie i zjada go po kawałku, a sok spływa mu po brodzie i znaczy flanelową koszulę słodkimi plamami.

Pan Arbuz rozparty w fotelu przerzuca kanały w telewizorze. Popatrzył na wiadomości – szczury. Przerzucił na mecz koszykówki – nuda. Tu znowu jakaś babka tańczy – oczywistości. Robert de Niro – widział. O, stary western – ucieszył się Arbuz. Na ekranie pokolorowany bohater wjeżdża na karym koniu do miasteczka. Przed urząd wychodzi urzędnik w zarękawkach i chroniąc dłonią oczy próbuje rozpoznać, kto zacz. Co światlejsi mieszkańcy już kryją się w domach. Spuszczają drewniane rolety, trzaskają zamykane z hukiem okiennice. Wyschnięte kule widłaków gnają ulicą miasteczka.