czwartek, 29 kwietnia 2010

Grecja, Hiszpania, Portugalia i...

Słyszę, że te kraje są w bardzo kiepskiej sytuacji. Co je łączy?

Choćby, poza lewactwem, to, że odbyły się w nich wielkie imprezy sportowe.

Imprezy te, jak nas zapewniano:

*

rozruszały gospodarkę
*

wyrobiły markę
*

pokazały światu
*

podniosły na wyższy poziom
*

popchnęły w 21 wiek infrastrukturę
*

upowszechniły kulturę
*

były cudem samym w sobie

I można tak długo wymieniać, a jak ktoś hoduje stare gazety i sobie poczyta teksty o takiej Hiszpanii, złapie się za głowę niestety. A jeśli w szyi jest słaby – zginie – nie ma na to rady!

Całkiem niedawno czytałem, że Zapatero dokonał cudu a społeczeństwo całkiem już otwarte notuje same zyski oraz zwyżki. Już im tylko brakowało hiszpańskiego Małysza. Kastylia świeciła się jak złoto.

Mędrcy głosili, że nie samym chlebem, albo oliwą, żyć musi Grek pod ateńskim niebem, a teraz; -Daj Niemiaszku bułkę!



Zacząłem od wielkich imprez. Co to ma do rzeczy, ktoś spyta.

Ano, niby nic, poza tym, że gospodarka to delikatna panna.

I jeszcze. Hmmm... kto to się wziął za wielką imprezę by:

rozruszać gospodarkę

wyrobić markę

pokazać światu

podnieść na wyższy poziom

popchnąć w 21 wiek infrastrukturę

upowszechnić kulturę

no i te cuda na koniec



Wiecie jak się robi obarzanek? Bierze się dziurę i okleja ciastem. Jakie my mamy szczęście, że my są takie zapóźnione. W odpowiednim czasie i miejscu na dodatek.

środa, 28 kwietnia 2010

Skandalista Pospieszalski. Koncesje

W dzisiejszej, nabytej w kiosku „Rzepie” ( ukłony dla red. Janke) wyczytałem w tekście pani Kolendy – Zaleskiej coś takiego:
„Dziennikarz jest nie tylko od tego, żeby rejestrować, ale także by objaśniać świat i analizować to co widzi i słyszy. Aby pokazywać obraz jak najbliższy prawdzie, a nie naciągać go pod swoją tezę.”

Czy tylko jareckiemu się wydaje, że te dwa zdania sprzeczają się ze sobą? Zresztą pani Kolenda-Zaleska wcześniej pisze, że sam przekaz filmu był skandaliczny. A ja się pytam, dlaczego skandaliczny?

Wedle niej tak, ale próżno szukać w tekście takiego zastrzeżenia. Gdyby takie było, ok. Każdy ma prawo do swojego zdania. Tyle tylko, że pani Kolenda-Zaleska oceniając warsztat sięga po argumenty deprecjonujące samo wydarzenie, którym w tym wypadku są nagrane wypowiedzi ludzi zgromadzonych w miejscu publicznym i wypowiadających się otwarcie w publicznej sprawie.

Bo cóż znaczy, że jakaś wypowiedź jest nieuprawniona, że jakaś hipoteza nie może być publicznie przedstawiona? Ktoś wydaje koncesje?
Jeśli tak, pytam dlaczego większość tych koncesji wydano manipulatorom, ignorantom i pospolitym bujaczom? Są bezterminowe? Nie będę tu tworzył listy zakłamanych łobuzów, których „objaśnianie i analizowanie świata” dawno mi się przejadło.
Zamiast tego podeprę się Autorytetem.
Ojciec Józef Maria Bocheński w popularnych „100 zabobonach”pod hasłem „dziennikarz” pisze tak:
( podkreślenie moje )

DZIENNIKARZ. Dziennikarstwo jest zawodem ludzi wyspecjalizowanych w tak zwanych środkach masowego przekazu, a więc w dziennikach, periodykach, telewizji, radiu itp. jak sama nazwa wskazuje, zadaniem środków masowego przekazu jest przekazywanie masom informacji. Stąd dziennikarz jest sąprawozdawcą i niczym innym. Jest specjalistą w zbieraniu, przedstawianiu i podawaniu innym informacji. Jak długo pozostaje w tej dziedzinie, jego praca jest pożyteczna i nie można mu niczego zarzucić. Ale w ciągu ostatniego wieku dziennikarze przywłaszczyli sobie inną funkcję, a mianowicie występują w roli nauczycieli, kaznodziei moralności. Nie tylko informują czytelników i słuchaczy o tym, co się stało, ale wydaje się im, że mają prawo pouczać ich, co powinni myśleć i czynić.A że ich poglądy są rozpowszechniane masowo, dziennikarze zajmują uprzywilejowane stanowisko, mają niekiedy istny monopol na pouczanie ludzi, co jest dobre, a co niedobre.
Wiara, że tak ma być, że dziennikarz ma prawo tak się zachowywać, że należy mu wierzyć, gdy nas poucza, jest jednym z typowych zabobonów współczesnych. Bo jeśli chodzi o pouczanie nas, dziennikarz nie ma żadnego autorytetu. Nie jest, jako taki, ani specjalistą w zadnej nauce, ani autorytetem moralnym, ani przywódcą politycznym. Jest po prostu dobrym obserwatorem i umie pisać, względnie mówić. Co gorzej, sam zawód dziennikarza jest dla niego samego o tyle niebezpieczny, że musi pisać o najróżniejszych rzeczach, o których zwykle niewiele wie, a w każdym razie nie posiada głębszej wiedzy.Dziennikarz jest więc niemal z konieczności dyletantem. Uważać go za autorytet, pozwalać mu pouczać innych ludzi, jak to się obecnie stale czyni, jest zabobonem.
Kiedy szukamy przyczyny szerzenia się tego zabobonu, wypada przyznać ze wstydem, że nie ma chyba innej, niż dziecinne wierzenie, że wszystko co drukowane jest prawdziwe - a zwłaszcza jeśli jest drukowane pięknymi słowami.
I to mniej więcej tyle. Polecam przy okazji tekst "wyrusa"

tekstowisko.blogspot.com/2010/04/smiesznie-one-nie-wiedza-co-robic.html

niedziela, 25 kwietnia 2010

Strach przed nieznanym wyborcą?

Niby wszystko już jest tak jak dawniej ale niezupełnie. W mediach klepią farmazony, blogerzy strasznie się unoszą i przepychają nad gazetowych mędrków, czyli wszystko jest tak samo jak było ale niezupełnie.
Co chwila ktoś odzywa się w stylu:

-Zobaczcie, oni się boją!

Ci „oni” to jak za komuny tak zwany establishment. Oni się boją, czy może my gonimy w piętkę?

Bo niby czego mają się bać? Gazety utraty czytelników a telewizje widzów? Wolne żarty. Ci co czytają czytać będą a ci co siedzą przed telewizorami, siedzieć będą uparcie jakby wysiadywali złożone przez siebie jaja.

Politycy partii rządzących się boją? Niby czego? Ktoś kto kupił wysilony obraz rzeczywistości nasmarowany przez speców od wizerunku takiej na przykład PO ma nagle przeżyć jakąś patriotyczną iluminację? Może kilka procent, cóż to znaczy?

Ale z drugiej strony, jak tak się człowiek przyjrzy, poczyta, zanurzy na chwilę łeb w medialnej rzeczce to jednak jakoś da się ten strach wyczuć. Co jest grane?

Tak jakby jedni w obliczu tragedii zdali sobie nagle sprawę, że wyrobili sobie opinie chłopców w krótkich majtkach, którzy mogą co prawda biegać i wrzeszczeć, ale ich rady i opinie straciły moc, bo kto będzie poważnie słuchał gówniarzy?

Jeśli tak, jeśli „urabiacze” opinii czują się nieswojo to pewnie spuszczą też z tonu ci, dla których tak pilnie przez ostatnie lata „urabiacze” pracowali. Byłżeby to powód do strachu?

Jasne, że nikt z nich nie boi się pisaniny w necie, blogerów ( jeszcze czego ) Nikt w PO nie lęka się też stałego elektoratu PiS. To czego się boją, bo istotnie coś tu tchórzem zalatuje?
Oj, mam wrażenie, że wiem, czego się boją.

Otóż mili moi, w wyborach bierze udział około 50% uprawnionych. W większości to ci, którzy mają jakiś tam pogląd na politykę. Wiem, że zmienny, chybotliwy, zabarwiony emocjonalnie ale tutaj przez czekającą nas przyspieszona kampanię wyborczą niewiele się zmieni. Ot, kilka procent w tę czy w inną stronę.

A jeśli przy urnach zjawi się dwadzieścia procent elektorów więcej niż zwykle, to co będzie?
Jeśli przyjdą głosować cisi, nawet specjalnie nie trzeba się głowić by domyślić się, co ich skłoniło do zajęcia się Polską choćby w ten najskromniejszy z możliwych sposób.

Powtarzam. Niby wszystko jest już takie samo a jednak niezupełnie. To tak jak z naszą tu pisaniną. Jedni piszą, inni komentują. Kłócimy się, awanturujemy ale jesteśmy tylko fragmentem. Większość czytelników milczy.

Co by było gdyby się nagle wszyscy zaczęli odzywać? Na razie nie mamy pojęcia czy oni milczą wrogo czy przyjaźnie i aprobująco. Czy nawet w naszej błahej dziedzinie jesteśmy gotowi na głos tych cichych, choć jedyne czego możemy się obawiać to krytyka, która nie ciągnie za sobą skutków finansowych i prestiżowych w realnym życiu?

sobota, 24 kwietnia 2010

Pan bez właściwości

Wstaje, myje się. Liczy telefony komórkowe. Raz. Dwa. Trzy.
Grzebyk i lustereczko do kieszeni.
Głowa, dwie nogi, dwie łapy i brzucho.
Jako polityk składa się z sześciu części oraz duszy.

Grzebyk, lodówka, spodnie, lusterko.
Nie, wczorajszej bieliźnie! Czyste buty i czarodziejskie mydło.
Wczorajsza gazeta pod łóżkiem rusza się jak ranny robak.
Można przeczytać w niej, ze gdzieś i komuś udało się przeszczepić całą gębę. Szkoda, że pewnie straszne kolejki do takiego przeszczepu, a żyć i przewodzić się chce.

Chusteczka z monogramem i lekka świeca. Wszystko w najlepszym gatunku.
Lampka wina i pstrąg prawie żywy. Bułka.
Amerykanie byli na Księżycu. Bywa i tak.

Tubylcy ranią go swym zachowaniem. Nie potrafią się zachować. Wśród Polaków stwierdził brak Francuzów.
Cóż to w ogóle za histeria! Zginęło kilku urzędników a ci w ryk.
- Dżizasie, zamiast dobrotliwej ścieżki znów zaciągnąłem ości z pieprzonej ryby. Ghu…ghu…ghu…
Pomilczmy. Na szczęście ktoś go walnął kapciem w plecy i pstrąg wyskoczył. Czerwone oczy przemył wodą. Oj, słodko mrugają oczki w lodowatej wodzie. Klaskanie migawek i cyfrowe błyski.
-Miałem ciężką noc – mówi – Myślałem – dodaje po namyśle.
Schody. Teczka. Napoleon w minie i na minie.

Wreszcie sam w gabinecie. Wygląda przez okno. Zamyka okno. Ze ściany wybiega telewizor i przebiera nóżkami. Gdzie pilot? Nie ma.
Na mankiecie zapisuje wiecznym piórem: „Pamiętaj, że jesteś Polakiem i polskie…”
Tak przygotowany wychodzi z gabinetu. Idzie, a wokół niego tworzy się cały marsz. Chłopcy, chłopięta, asystenci z asystentkami. Ochrona i ochronka. Idą i tupią. Wreszcie jest.
Sto milionów dziennikarzy spija z ust . Miliard cyfrowych świateł.
Odchrząknął. Zadziczył oczkami.

- Podobnie jak wy, jestem tym, no…-Spojrzał ukradkiem na mankiet - polakiem i polskie mam obowiązki! Przede wszystkim pragnę podziękować Rosji z premierem Putinem na czole!

- Na czele! – Szturcha go szturchasz

- Przepraszam! Na czele – oczywiście! – My Słowianie powinniśmy, szczególnie w tak tragicznej chwili, gdy kolejny raz zawiódł nas zachód nie wschodząc….

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Giełda kandydatów. Znaj proporcje, mocium panie

Wyposzczeni, jakby ich kto ze stu chlewów wywarł rzuciło się towarzystwo blogerskie by działać, zupełnie nie pomne starego powiedzenia, że gdy konie kują, żaba nogi koniecznie podstawiać nie musi.
Nie podoba mi się ta giełda kandydatów na kandydata PiS. Dwa, trzy tygodnie temu to by uszło, ale teraz, gdy decyzja musi być podjęta w ciągu dwóch czy trzech dni, biorąc pod uwagę sytuację lidera tej partii, te rady nie wydają mi się szczególnie stosowne.
Tym bardziej, że przeciwnicy w dziecinnie łatwy sposób kpią z tych pomysłów wysuwając kolejne absurdalne kandydatury ku radości idiotów, jakich zawsze dostatek.
PiS wystawi kandydata, ale co ja, czy inny ancymon piszący w necie ma do tego? Nasz czas nastąpi pięć minut po zgłoszeniu kandydata. Teraz? Po to pisać, że gdyby się sprawdziła prognoza, ogłaszać tryumf swojego „politycznego nosa”? Nie, moi kochani - po to by się nadymać, że Jarosław mnie posłuchał - naprawdę nie warto się tak popisywać.
Ziemkiewicz ze Śniadkiem, Kłopotowski z jakąś dziwaczną giełdą, jakimiś prawyborami w S24. Krzysztof Ligenza zapytał go w jakim celu? W odpowiedzi Autor napisał, że w celu przeprowadzenia demokratycznej debaty obywatelskiej. Paradne. Przecież to do nas nie należy!
Prawo i Sprawiedliwość wezwało was na pomoc, szlachetni dyskutanci, bo nie wie kogo wystawić w wyborach prezydenckich? O niczym takim nie wiem, o niczym podobnym nie słyszałem!
Dzisiaj wielki ruch Kataryny promującej Pana Jana Ołdakowskiego. Inny, zapuszkowany w S24 bloger krzyczy na mnie przez telefon, ze to cudowny pomysł. Z grzeczności, a może dlatego, że się łozbuziak rozłączył nie zdążyłem wypowiedzieć sienkiewiczowskiego:
- To do waćpana nie należy!
Ponieważ jest tak, że trzeba było dawno temu zapisać się, pracować, działać, wpływać itp. A nie przychodzić nagle ze swoimi racjami a jeszcze wymagać. Pod tekstem Kataryny pyta jakiś ananas, czy PiS dojrzał do takiej kandydatury? Zgoda. kandydatura nie jest zła, ale to nie do nas należy!
Jak PO wystawiła Komorowskiego mogę z tej kandydatury szydzić, ale do głowy mi nie przyszło radzić Donaldowi Tuskowi kogo ma wystawic w prawyborach? aby kreować trzeba grac w innej lidze. My są proste gaduły na razie!
Moja rada dla radzących Jarosławowi Kaczyńskiemu jest taka. Niech jeden z drugim założy partię polityczną, a po kilku latach, gdy zdobędzie 30% - 40% poparcia niech się zgłosi do mnie na salon24 to ja mu wyznaczę lidera, kandydata na prezydenta czy nawet, jeśli będę miał czas, ułożę mu listy na wybory sejmowe. I wszystko za darmo. Pasuje?
Kochani, znajmy proporcję tym bardziej, że postpolityczny cyrk chyba się w Polsce skończył!

sobota, 17 kwietnia 2010

Klamka zapadła

Odbyło się masowe uszlachcenie Polaków. Nagle? Może i nagle ale za to skuteczne!

Wyszedłem przed dom. Pies bryka.

Pośliniłem palec, jak to jest u ludzi grubego obyczaju w zwyczaju i poczułem skąd wiatr wieje. A gdy poczułem, to chociaż nędzny ateista ze mnie, przecież ukląkłem i Bogu nie jakiejś nicości podziękowałem.

A modlitw nie znając szumnych i dumnych zwyczajnie powtarzałem mój dawny dziecięcy paciorek. Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Aniele Boży i Wieczny odpoczynek. Tak mnie uczyli gdy byłem chłopcem. Mało pamiętam ale modlitwę jeszcze sklecę. Modlitwę tak.

Tak. Polacy zostali masowo uszlachceni. Szkoda tylko, ze nie dostarczono na czas milionów szabel. Szkoda, ale jak mawiają prostacy tacy jak ja: Szkoda pójdzie na pożytek!

Pięknie by było, gdybyśmy byli uzbrojeni, ale niczym w żarcie o Gomułce nie jesteśmy.

Pamiętacie?

- Gdybyśmy mieli mięso zawalilibyśmy świat konserwami, ale nie mamy stali na puszki!

Mniejsza z puszkami. Zabrakło stali na szable.

Już byliśmy pogodzeni z losem. Jako szczęście najwyższe występowała ucieczka z Polski, a dokładniej „Od Polski” bo można było wiać nie ruszając się z miejsca. Wystarczyło podążać za marzeniem kilku dziadków z wyborczej i młodych, zdolnych do wszystkiego szyderców.

Cała idea 3RP sprowadzała się do tego by odbudować Polskę w reżimie saskim. No, dziesięć procent szlachty i reszta, która jest bydłem prostym prowadzonym kijem pokracznej dialektyki.

Powodziło się chłopakom do czasu. Przetrwali płacząc śmierć JPII.. Udało im się wyprowadzić lemingów z polskiej niewoli ku światłu cywilizacji „Nic” Media, media – Ludzie specjalnie nie zajmują się polska czy tym bardziej polityka.. Dlatego łatwo ich kupić.

To nie czasy, gdy walczono do końca. Teraz wytłumaczono ludziom, ze trzeba być po zwycięskiej stronie, a strona, która zwycięża jest jasna i czysta. A nie jest!

W obliczu tragedii pierwszą myślą demiurgów polskiego ducha stało się stare, obleśne hasło:

- Kochajmy się wspólnie płacząc!

Łobuzerka i pospolici zdrajcy chcieli się nagle z nami, z nami prostakami jednać. Nie wyszło.

Następny ruch to robienie awantury z niczego. Też nie wyszło.

Dziwne, ale liderzy zbiorowego przezywania nagle zorientowali się, że niewielu ich słucha, a skoro słucha ich niewielu ich popisy mogą nie zapewnić im godnego bytu. To straszne!

Straszne? Straszne jest to, że nie mamy ELIT! Przynajmniej takich, które są obecne na co dzień w społecznym dyskursie. Mamy krzykaczy z wyborczej i paru głupków po lewej i prawej stronie, ale nie mamy nikogo, którego głos ważyłby na naszych miałkich, prywatnych opiniach. W tak dramatycznej sytuacji Naród został sam.

I dobrze! Skoro został sam, sam musi zacząć się rządzić. I zaczął, i sam siebie uszlachcił/

Już tu nie spotkacie parobków, klękających przed redaktorem, polityczkiem, plebanem czy innym wójtem. Skończyły się tanie popisy fałszywych książątek i ich błazeńskich dworów.

Nie ma klienteli chętnej do lizania cholewek. Koniec!

Teraz, pierwszy raz w historii większość stała się szlachtą. Ktoś napisze, że to śmieszne, bo cóż to za szlachta bez szabel, krucic i dobrych platform w necie.

- Onet i Wyborcza was czapkami zarzucą i zniszczą w kwadrans. Media…

Odpowiem.

- Aby rzucać czapką trzeba mieć głowę!

Teraz gdy nie ma parobczaków, kto uwierzy Michnikom tego świata?

No, głupek ostatni chyba!

czwartek, 15 kwietnia 2010

Larum grają!

Ostatnio, jeżeli płaczę to tylko ze złości i bezsilności. Tak, smutne, prawda. Ostatnie dni wiele powiedziały mi o moim narodzie, o kraju, który jest moją ojczyzną, dla której zawsze mam i miałam tzw. serce na dłoni.

Jestem patriotą, zawsze byłam. Szanuję swój język (nie kaleczę go) i historię.

Widzę, płacz i flagi narodowe z kirem żałobnym, tysiące ludzi oddające hołd tym, których już nie ma.

Widzę też manipulację medialną, usilne zabiegi, by szybko się w oczach widzów zrehabilitować, że robiły z Prezydenta RP "kartoflanego niezgułę i nacjonalistę ziejącym nienawiścią".

Teraz nowy kłopot, no bo fakt, ten „Kaczyński nie był znów taki zły, ale, żeby od razu go w krypcie na Wawelu?”.

I już wybucha nowy konflikt, już jest spór nowy, choć jak dla mnie po prostu zwykle odwracanie uwagi.

Uwagi od czego? - Może ktoś zapyta.

Od spraw, które się teraz toczą w ciszy gabinetów i od tego, co było przyczyną tragedii.

Ratujmy Kraj Rodacy!

Ktoś porównał Pan Prezydenta do Pułkownika Wołodyjowskiego, więc zawołam jak ksiądz Kamiński:


„Dlaboga, Panie Prezydencie! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach...”

I nie ufajcie tym, co mówią (za Azją Tuchaj Bejem) na Krymie, mógłbym i sułtanem zostać, ale tę ziemię pokochałem i tej ojczyźnie całym sercem chcę służyć.

środa, 14 kwietnia 2010

Gorączka

Wiadomo było, że nie wytrzymają takiej presji. Ile można, dzień, dwa? W końcu tama pękła i towarzystwo pędzi pluć. Wawel jest pretekstem, pretekstem dobrym jak każdy inny. Tyle tylko, że można pisać i mówić o królach, o Marszałku, o wieszczach.

Ci którzy zajmowanie się naszą historią mieli za nic, co najwyżej za dziwaczną, charakterystyczną dla Polaków manię, pierwsi pędzą i starodawne korony podtykają pod moją prostacką gębę.

- Patrz! - Wołają, a co słowo to wielkość powstająca z prochu. Niedługo przeczytam, że Kościuszko sobie nie życzy. Przesada? Ludzie, którzy uważają się za sumienie narodu, za prostujących ścieżki takich jak ja, dlaczego nie mają ogłosić, że wiedzą, czego chciałby Kościuszko?

Skąd ta gorączka?

Po pierwsze stąd, że siła przyzwyczajenia jest potęgą. Jak się pali pod kotłem od lat, nie można zamknąć na dłużej zaworów bo kocioł wybuchnie. W necie, w mediach, plucie na Kaczyńskich było rytuałem. Wielu świetnie się z tym czuło. I co, nagle nie wypada? Jakże to nie wypada, skoro racja jest przy nas – myśleli – ale przez chwilę musieli trzymać gęby na kłódki.
Zrządzenie losu – decyzja o pogrzebie pary prezydenckiej na Wawelu. Teraz już można. Nie, nie na tych co nie żyją, ale przecież żyje brat prezydenta.

Po drugie, dlatego, że część naszych elit nagle zorientowała się, że ludzie przestali słuchać ich ględzenia. Co gorsza zaczęli wypominać hipokryzję i sugerować by się po prostu zamknęli!
To straszne, tym bardziej, że właśnie oni są najlepiej przygotowani do przewodzenia chórom żałobnym, a tu sobie szaraczkowie pozwalają. Nic tak nie boli jak myśl o utracie szacunku, o przeniesieniu dyskursu poza ich zasięg. Ludzie sami sobie tak chodzą?

Po trzecie wobec ogromu tragedii przestała się sprawdzać stara dobra śpiewka polegająca na filtrowaniu emocji przez opowiadającego tłumowi swoje osobiste przeżycia wobec wydarzenia.
Ludzie doskonale wychwytują fałsz emocjonalny i chęć pokazania siebie, niejako przy okazji.

Poczytałem komentarze w mediach i szukałem jakiejś pointy, a jak człowiek szuka to i znajdzie.

Tak się zaczyna piosenka „Zegar” Kaczmarskiego:

Krzyczący - Wolność! - kręcą pęta
Krzyczący - Męstwo! - drżą ze strachu
Kto woła - Pamięć! - nie pamięta
Krzyczącym - Łaska! - śni się szafot.
- Mądrość - odmienia język durnia
- Uczciwość - sławi przeniewierca
O spokój apeluje furiat
O dietę z warzyw - ludożerca.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Igła pisze - "Zdrada, ułani&trzy worki złota

Jestem człowiekiem małej wiary...

Bo widzę zdradę.

Jestem człowiekiem małej wiary...

Bo już słyszę sowieckie doniesienia, że pilota Pułku Specjalnego poniosła ułańska fantazja.

W ogóle jestem człowiekiem małej wiary...

Kiedy czytam, słucham, widzę tych samych ludzi, którzy..

Którzy na szyderstwie, niezawiązanych sznurówkach butów Lecha...

Na reklamówce Marii Kaczyńskiej wnoszącej do samolotu kanapki dla męża budowali (swój?) przekaz....

Przekaz skierowany do moich dzieci...

Że nie są już Polakami, że są europejczykami.

Że nie warto już być Polakiem, słuchać Mazurka, być dumnym z przodków, mówić Ojcze Nasz, iść do Częstochowy, szydzić z chłopców od Zośki i Parasola, odwiedzać Wawel a barwy biało czerwone sprowadzać do kibolstwa.

Jestem człowiekiem małej wiary...

Bo kiedy słyszę tę samą, ustawiczną śpiewkę o godności, spolegliwości, o tym aby być teraz razem aby pogrzebać konflikty aby łączyć się w bólu..., tych samych, medialnych mend..

Kiedy mam podziwiać miłość Lecha do psów i kotów...

To jestem człowiekiem małej wiary.

Nie wierzę w szczerość sowietów ani Putina, tak jak nie wierzę, że polski samolot był prawidłowo naprowadzany na pas lotniska w Smoleńsku.

Bo czarna skrzynka jest cierpliwa, rejestruje zapisy rozmów ale nie ich intencję.

Nie wierzę w błąd pilotów Pułku Specjalnego, bo polscy piloci sa najlepsi na świecie. Stara szkoła z Dęblina.

Ale jest coś w co wierzę.

I nie jest to przekleństwo Katynia.

To jest normalna walka o wpływy, długofalowe interesy, strategiczne cele państw i ich elit, narodów i grup interesów.

W czasie wojny cele te realizuje wojsko.

W dobie pokoju tzw.służby i dyplomacja.

Obie, polskie zawiodły. ( Klich i Sikorski won ze stanowisk ).

Wszyscy pytają się o tych którzy byli na pokładzie samolotu. O tych, którzy wsiedli.

Spytajmy się o tych, którzy nie wsiedli?

Podobno nie wsiadła, w ostatniej chwili, wieloletnia, od zawsze sekretarka Lecha Kaczyńskiego. No właśnie.

No tak, tylko kiedy uśmierca się źródło informacji, w tym wypadku Lecha, to i uśmierca się kreta..

W takim razie może zapytajmy kto układał listę pasażerów?

Bo za taka listę każda grupa terrrystów zapłaciłaby każde pieniądze. A co dopiero spadkobiercy NKWD.

Dzisiaj, spokojnie przeczytałem w gazecie listę ofiar. Nie tę która leci w tefałenach, podszyta lekko zamaskowaną satsfakcją, że szlag trafił tych faszystowskch ćwoków, tych z BBN, IPN, WP, Kancelarii Prezedenta, Pisu...

A tam czytam:

- Wojciech Seweryn - twórca pomnika Katyńskiego w Chicago.

- Zenona Mamontowicz - Łojek - żona Jerzego Łojka, znanego prof. historyka i publicysty piszącego o Rosji, następcy Pawła Jasienicy.

To była doskonale ułożona lista proskrybcyjna ludzi przeznaczonych do eksterminacji. Dla niepoznaki wzbogacona o pare osób ze schyłkowej partii.

Kto ją zestawił i zatwierdził?

Panie Premierze Tusk. Kto?

Media lśnią. Zażyjcie swoje lekarstwo!

Dlaczego mamy dzisiaj wierzyć mediom?
Ludzie dziwią się autorom powstających w s24 i na innych portalach tekstów, którzy mnożą wątpliwości oraz sugerując spiski oskarżają, piszą o zamachu, o niedbałości Rządu, snując swoje własne teorie.
Dlaczego mamy dzisiaj wierzyć mediom?

Chwileczkę!

Ci, którymi pogardzacie - Wy, spokojni i wyważeni komentatorzy- Od lat wołali o uczciwość i obiektywizm mediów! To było wołanie "na puszczy!"
A przecież media to nasze oko na świat!
Czy przez ostanie lata zachowywały się uczciwie?

Teraz tym, którzy od lat zauważali i piętnowalii zakłamanie tychże ,zarzucacie, że nie potrafią się zachować, uszanować? Że w obliczu tragedii nie potrafią się iść we wspólnym jednoczącym pochodzie?

Chwileczkę!

Dla przykładu zacznę od siebie, choć szczerze nie znoszę wpisów komentujących ważne wydarzenia, skoncentrowanych wokół ich autora. Ale to kara dla mnie – Niech będzie!
Wszyscy wiecie jaki jestem. Łobuz, cham i prostak, który czasem napisze coś od serca a czasem coś śmiesznego. Ekscesy, blogowe awantury, nużące już odejścia i powroty. Brak empatii, publiczne okazywanie na przemian swojej słabości i siły. Polityczne wolty.
Zobaczcie. Prezentując się w ten sposób sam odebrałem sobie możliwość pisania i skutecznego dotarcia do czytelników w pewnym, najważniejszych nurcie publicystycznej dysputy.
To moja własna wina i moja własna robota. Ale dzięki temu, że robiłem takie rzeczy w internecie nigdy nie przyjdę do was jako autorytet pouczający was z katedry.
Mi wystarczy, że jestem w jakimś sensie, między Wami.

Teraz

Teraz wielu się dziwi, że owce nie słuchają przewodników stada? A gdzie oni są? Gdzie byli dotychczas? Dlaczego mam słuchać i podążać za kłamcami, za ludźmi pozbawionymi honoru i godności dlatego jedynie, że oni rządzą dzisiaj zbiorowym wzruszeniem?

Nie do was, panowie magnaci z mediów należy moje nędzne serce.
Nie, drodzy moi! Dodam na boku, że my nie jesteśmy owcami.
Wilkami też nie. Jesteśmy zwyczajnymi ludźmi wyposażonymi przez Boga, czy jak chcą inni przez naturę, wolnymi, niezależnymi umysłami.

Zgodzę się chętnie, że mój jest słaby, ale jest mój i nigdy nie będzie wasz.

Tyle rozumiem, że znowu jestem przerabiany na "pożytecznego idiotę" A skoro to rozumiem nie pozwolę by byle kto budował sobie autorytet na moim cierpieniu. Nie chcę!

Dlaczego, skoro ja, pył, puch i śmieć marny, który ma na swoje usprawiedliwienie tylko to, że jest szczery nie czuję się upoważniony a płatni kłamcy jak najbardziej?

Media

Najpierw sobie wypracujcie markę wśród nas, nic nie znaczących ludzi. Markę naszych, Polskich, niezależnych mediów! Może was wtedy wysłucham ze zrozumieniem.

Może Was nawet posłucham. Przejmę się waszymi apelami o rozsądek, o zrozumienie sytuacji.

By tak się stało muszę mieć do Was zaufanie. Nie do pojedynczych dziennikarzy, bo znam wspaniałych, ale do całości. Podstawowe zaufanie trzeba mieć do medialnych koncernów, do wielkich telewizji. Bez tego nic.

Na razie, w czasie narodowej żałoby nieźle wykonujecie swoją pracę. To dużo, to cholernie dużo, ale nie żądajcie od nas byśmy to my przechodzili katharsis.
Nie ja tłumaczę pankom z gazet czy telewizji co mają czuć. Nie ja ferowałem w "milionowych" telewizjach polityczne wyroki.

Każdy, kto działa publicznie naraża się na ocenę jego działań. I marny śmieć, taki jak ja, i rządzący politycy i Rosja. A media i pracownicy mediów przede wszystkim. To Wy, panie i panowie dziennikarze ponosicie szczególną odpowiedzialność.

To dlatego, że tej odpowiedzialności nie potrafiliście unieść, że tak wielu z Was podporządkowało się politycznym interesom swoich pracodawców, tacy jak ja szaleją z wściekłości.

Zabrakło prawdy, empatii i wolnego, odważnego głosu mediów.
To są teraz straty trudne do odrobienia.

Politycy powiedzą - To była i jest tylko polityka!
Rosja nas przytuli.

A wy co?
Nic!

To jest straszna cena, jaką musicie zapłacić. Ta cena to brak wiarygodności. Wasz brak wiarygodności został opłacony i nie przez nikogo innego, a przez was zaakceptowany.

Zysk i wkład. Wszystko było kładzione na codziennie legalizowanej wadze.

Teraz się dziwicie, że ludzie Wam nie wierzą, że Was obrażają, że snują własne wersje wydarzeń?
A co mają robić? Czekać na nowe pokolenie, które właśnie wychowujecie a którego umysłowe wykwity po prostu przerażają?
Ludzie nie mają komu ufać - Po prostu zostali sami.
I nie pomoże wyzywanie ich od ciemniaków.
Musicie zapłacic cenę. Trudno
Musicie najpierw zażyć swoje lekarstwo!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Życie to nie szkoła

Niby wszystko zaprzecza takiej tezie. Przecież wszędzie roi się od nauczycieli. Tych z nadania i tych samozwańczych. Dzisiaj uczą jak przeżywać, co wypada pisać i myśleć.
Niby jest tablica, katedra, są prymusi cierpienia i ci co muszą sobie radzić siedząc w oślej ławce.
Lecz życie to nie szkoła. Po czterdziestu pięciu minutach lekcji nie da się wybiec z krzykiem na korytarz. W życiu nie ma przerw. Każdy musi sobie radzić sam ze sobą. Wielki wspólny krzyż do dźwigania, nie zdejmuje nam z pleców naszych małych krzyżyków dnia codziennego.
Wielka odpowiedzialność - Naszych małych całkiem zwyczajnych, codziennych odpowiedzialności..

Dlatego proszę wszystkich nauczycieli i kandydatów na nich. Pozwólcie ludziom przeżywać i opisywać wszystko tak, jak czują. Nie szukajcie wśród siebie niegodnych cierpienia i nie odrzucajcie tych, których szukają własnej prawdy, choćby dla was była niemożliwa do przyjęcia. Każdy ma prawo do własnych myśli, własnej ekspresji, własnych uczuć.
Życie to nie jest szkoła a naród to nie klasa rozwydrzonych niedorostków, choć się niektórym tak wydaje.

sobota, 10 kwietnia 2010

JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA!

Tragedia się dokonała. Nikt, nawet do krwi zaciskając powieki nie przeniesie się do słodkiego, rozpolitykowanego „wczoraj” Skończyły się nagle wojenne gry wizerunkowych paniczyków.

Z dnia na dzień musimy dojrzeć. Stać się odpowiedzialnym narodem.
Odpowiedzialnym wobec naszych dzieci, wnuków – Narodem odpowiedzialnym za siebie.

Historia ruszyła.

Tragedia, która nas dotknęła jest bez precedensu w historii. Do niczego nie da się porównać. Polska w tej chwili jest zupełnie naga. Jest w piekle nierządu, ale...

Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy!

Brońmy, nie dajmy się!
Zamiast kibicować weźmy się jeden do drugiego, a dwóch do trzeciego, a trzech do… itd.

Nie dajmy się!

JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA!

Dzisiaj Świat wreszcie dowiedział się o Katyniu. Na selwie, pampie i w dżungli. Może nadszedł dzisiaj czas byśmy też zrozumieli do czego wzywa nas Honor, Bóg i Ojczyzna?
Kochajmy Polskę i pielęgnujmy wolność!

Jeszcze Polska nie zginęła!

I nie zginie, bo my jesteśmy Polska! Jeden do drugiego a dwóch do trzeciego i tak dalej... O Boże, czemus nas opuścił!

Dom Elżbiety XXXIX (nowa opowieść) Iwona


Gdy potem wrócili do sypialni Piotr skierował się w stronę stołu, na którym leżał pamiętnik. Elżbieta złapała go za rękę.

- Powiedz, czy powinniśmy? Czy rzeczywiście jak mówi Kanusia, pewne rzeczy powinno się pogrzebać raz na zawsze?

- Słuchaj, rozumiem, tyle, że niestety już obudziliśmy to, co było do obudzenia. Teraz musimy, moim zdanie to skończyć.

- Boję się – wyznała – to zaczyna mnie przerastać. To zaczyna działać jakby wewnątrz mnie. Zmieniłam się, sama to zauważyłam…ten dom mnie zmienił od chwili gdy przekroczyłam jego próg.

- Więc? To nie pamiętnik, a atmosfera domu. Słuchaj, jeśli się boisz, zabiorę pamiętnik do siebie, sam go przeczytam, jak chcesz?

- Nie, czytajmy, masz rację, pewnie wyolbrzymiam problem.

- Nie, słuchaj, masz rację, myślałem tylko o tym by rozwikłać historię mojej rodziny, na początku. Teraz…

- Rozumiem cię, myślałam o tym samym, zwłaszcza, że nic, kompletnie o mojej rodzinie ze strony matki nie wiedziałam.

- Tak jak ja nie wiedziałem właściwie nic o Ksawerym…ja muszę się dowiedzieć i zrozumieć.

- Jasne, masz rację, może i nas, mnie, moją matkę, czy babkę, też w jakimś stopniu dotknęła jakaś klątwa, zły omen.

- Wiesz, też o tym myślałem. twoja babka, pani Leokadia bardzo krótko była szczęśliwą mężatką, twój dziadek zginał na samym początku II wojny, została jej tylko Anastazja, czyli twoja mama. Twoja matka, też nie cieszyła się długo życiem rodzinnym.

- Tak, tylko moja matka wybrała sama taką drogę, odeszła, zostawiła nas.

- Co nie zmienia faktu, że…cholera czytajmy, co?

- OK.

Piotr podszedł do stołu i przekręcił kluczyk w mechanizmie klamry spinającej dziennik i aż odskoczył dmuchając na palce.

- Oparzyłem się, klucz jest rozgrzany jakby był w ogniu!

- No właśnie, albo zimny jak lód, albo…też tego nie rozumiem, póki był daleko od pamiętnika był koszmarnie zimny, teraz jest gorący, ty mówisz, że parzy – twarz Elżbiety wyrażała znów lęk i niezdecydowanie.

- I właśnie tym bardziej powinniśmy to wszystko rozwikłać.

- Otworzyłeś go?

- Tak.

- To czytajmy.

Piotr otworzył na stronie, którą założyła kawałkiem papieru Elżbieta.

Starałam się udawać przed Carlotą, że ich nie widziałam. Ona ze swej strony nic nie mówiła, choć czułam to podskórnie, że wiedziała. Potem, dużo później dowiedziałam się, że moje przeczucie było trafne.

Wreszcie doszłam jakoś do siebie, Józefina pod opieką mamki rosła, a ja nie czułam z nią żadnej więzi. Była mi obojętną, a nawet gdzie w głębi nie znosiłam jej. Nie była owocem miłości, a mojego poniżenia.

Muszę przyznać, w ogóle się nią nie interesowałam, byłam szczęśliwa, że jest ode mnie daleko. Zresztą Gerard nie nalegał. Był w ogóle jakoś mniej w tamtym czasie uciążliwy dla mnie. Łudziłam się wtedy, że takie sceny jak przed porodem już się w mojej sypialni nie powtórzą.

O! Jakże się myliłam. Gdybym wtedy wiedziała co on knuje, co szykuje, kim jest naprawdę.

Było to pół roku po tym jak urodziłam Józefinę. Mamkę z Józefiną i Carlotą odesłał na wieś, mnie jednak zatrzymał, tłumacząc, że muszę zostać, gdyż jestem mu niezbędną. Zapytałam się, czemu odsyła też Carlotę, skoro Juliette , bo tak było na imię mamce, świetnie radzi sobie z małą.
Odpowiedział wymijająco, że powinni wszyscy zażyć wiejskiego powietrza i na tym skończył rozmowę. Bywał wtedy bardzo rzadko w domu, gdzieś znikał na kilka dni, potem pojawiał się tylko na chwilę, by znów gdzieś przepaść.

Nie mogłam zrozumieć, czemu tkwię sama w tym wielkim domu, wciąż pilnowana przez służbę. Czułam się jak w więzieniu, do tego opuszczona nawet przez Carlotę. Wtedy nagle zjawił się Gerard wraz ze starszym mężczyzną, którego przedstawił jako swojego największego przyjaciela. Choć tytułował go mistrzem i jakby się go lękał.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Dom Elżbiety XXXVIII- nowa opowieść (Iwona)



Elżbieta obudziła się o świcie, spojrzała na zamyśloną twarz Piotra.

- Nie śpisz? – Zapytała.

Pokręcił przecząco głową.

- Wiesz – zaczął – myślę, że coś obudziliśmy tym dziennikiem. – I opowiedział, czego był świadkiem w nocy.

- Z tego co wiem, bo Kanusia mi mówiła, Zofia tu była od zawsze, babcia podobno się jej obawiała. Ale fakt, masz rację, jakby wszystko się nasiliło. Choć od pierwszego dnia, gdy tu przybyłam miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, nie, źle mówię, może nie tyle obserwuje, co… cholera, nie umiem tego określić. Potem jak przyjechała Karolina jakby ustało, chyba nawet pomyślałam, ze mam jakieś omamy.

- Wiesz co myślę?

- Co?

- Przyda nam się mocna kawa, co ty na to?

- No tak – zaczęła się droczyć Elżbieta – już mnie wyganiasz do kuchni?

- Ależ skąd, chciałem ci właśnie zaproponować, że pójdę zaparzyć kawę. – Piotr tryumfował z uśmiechem i wyskoczył z łóżka.

- Czekaj, żartowałam – zmieszała się Ela – nie wiesz gdzie trzymam kawę, poza tym, powinnam zrobić coś do zjedzenia. – to mówiąc wstała i szybko nałożyła rzuconą w nogi łóżka koszulkę nocną.

Piotr uśmiechał się, patrząc na jej zabiegi by się szybko okryć, sam był zupełnie nagi.

- Wstydzisz się mnie? – Zapytał w końcu.

Zarumieniła się lekko.

- Jesteś śliczna – ciągnął dalej - a…

W tym momencie zadzwoniła komórka Elżbiety.

- Przepraszam – powiedziała Ela , ale odetchnęła, dźwięk telefonu wybawił ją z kłopotliwej sytuacji. Odebrała – Cześć Karolina – powiedziała z nadmiernym entuzjazmem.

- Cześć? Coś taka radosna?

- Cieszę się, ze dzwonisz.

- O! Proszę, cieszysz się – przedrzeźniała Elę Karolina. A do mnie już było za daleko zadzwonić, co?

- Sorry, tyle się tu ostatnio wydarzyło, miałam dzwonić, wybacz.

- Co się stało?

- Ta Kanusia, mama tego Andrzeja, co nas przywiózł z Białegostoku jest w szpitalu, wiesz długo by opowiadać.

- Poznałaś czarującego mężczyznę – wtrącił się cicho Piotr, uśmiechając się łobuzersko. Na co Ela spiorunowała go wzrokiem.

- Czyżbym słyszała głos mężczyzny? – Zagadnęła z ciekawością Karolina

- Tak, Piotra.

-O!

- Właśnie miałam ci mówić, poznałam czarującego pana doktora.

- Chyba dość dobrze go poznałaś, rozumiem, że przeszkodziłam w…

- Nie, już wstaliśmy. – Elżbieta znów była zmieszana – słuchaj wraz z Piotrem badamy ten pamiętnik

- Pan doktor i ciebie też zapewne bada – z mściwą satysfakcją kontynuowała Karolina.

- Przyjedź to się przekonasz – odcięła się Ela.

- A zaraz, słuchaj Marek chciał się koniecznie dowiedzieć gdzie jesteś.

- Powiedziałaś mu?
- Skąd, za kogo mnie masz? – oburzyła się Karolina – ale podobno i tak znalazł namiary przez tego prawnika co cię szukał.

- Cholera!

- Co się przejmujesz, wszak masz przy boku pana doktora.

- Wiesz, nie mam mu nic do powiedzenia, a spotkania z nim pragnę tak samo jak trzęsienia ziemi.

- Też mu to mówiłam, ale znasz go, jemu się wydaje, że jest ideałem, o którym wszystkie baby marzą.

- Tak, idealny buc.

- Właśnie, buc, to najlepsze określenia. No, to ci miałam powiedzieć, byś się nie zdziwiła jak go zobaczysz nagle w drzwiach. Ucałuj pana doktora, muszę kończyć, bo niestety idę do pracy.

- Jasne, a kiedy przyjedziesz?

- Za jakieś dwa tygodnie, a zostaw jakiego faceta i dla mnie, co, może być kolega pana doktora?

- Zapytam się Piotra, czy ma jakiego wolnego i równie uroczego – uśmiechnęła się Ela, spoglądając w jego stronę.

- Jasne, pa dziedziczko, trzymaj się, bo niektórzy muszą pędzić do pracy.

- Pa. – I rozłączyła się.

- No czas na kawę i jakieś jedzonko – powiedziała wesoło Ela. Teraz dopiero dostrzegła, że Piotr ma nietęga minę. – Cos się stało?

- O kim mówiłyście? Kto tu ma przyjechać?

- Daj spokój, facet, który nie rozumiem słowa koniec. Ten mój były facet…

- Acha.

- Nie rozumiem, dąsasz się? Nic mnie z nim nie łączy, przywlecze się tu tylko po to, bym mu powiedziała, żeby się wynosił. Sadzę, ze i jemu na mnie nie zależy, tylko kusi go perspektywa mojego spadku.

- A jeżeli?

- Co?

- Jeżeli coś nadal do ciebie czuje?

- Nic nie zmieni, ja chyba oszalałam na twoim punkcie.

Twarz Piotra rozjaśnił uśmiech. Terz już bez ociągania poszli do kuchni.

środa, 7 kwietnia 2010

Ludzkość poszła w rowery

Ludzie są, normalnie, wariatami, a ja największy bo z nimi rozmawiam. Przychodzą do mnie po radę, co już samo w sobie jest dość głupie, bo czy ja wyglądam na kogoś, kto potrafi udzielać rad?
Przecież gdybym potrafił, sobie bym ich najpierw udzielił!
Ale to do ludzi nie trafia, idą jak w przysłowiowy dym, bo niby jestem znanym blogerem. Nawet ich nie zastanowi fakt, że jest to pozycja świadcząca nie najlepiej o moich zdolnościach a raczej o naiwności. I żeby to jeszcze fetował mnie w ten sposób ktoś ważny w rodzaju burmistrza, pani ze sklepu albo barmana z nieistniejącego w Golinie baru. Mogłyby to by być też jakieś kobiety, ale gdzież tam!
Blogerzy mają „branie” u wariatów po prostu! Zresztą, jak tak się zastanowić, hmmm...
Sami oceńcie.

Wczoraj podjechał na mój punkt skupu facet całkiem niezłą Mazdą. Zagaja w ten deseń, że czyta. Trochę się zdziwiłem bo sądziłem, że chce po prostu coś sprzedać. Gada i gada. W końcu pytam, o co mu konkretnie chodzi bo widzę, że źle trafił. Podsuwam mu nicki znanych i wpływowych blogerów, Toyaha i Azraela, a on na to, że nie zna. Nie jest dobrze – myślę.

-Bo widzi pan, ja jestem przedsiębiorcą budowlanym. Zatrudniam ludzi i budujemy no te, domy. Niby nieźle zarabiam, ale co to za życie w sumie? Ściany, kafelki, łazienki, wylewki, stropy – w kółko to samo, a jak człowiek popatrzy na telewizję. Sam pan rozumie, inne życie. Ja bym chciał być kimś, a nie w kółko ściany, kafelki, terakota, wylewki, stropy i roboczogodziny.

-No dobrze – przerywam, ale jakie Pan ma kwalifikacje bo nie rozumiem kim by pan chciał być, dziennikarzem?

-Może być, tylko żebym miał swój własny program w porze największej oglądalności!

-Co ja mam do tego bo nie rozumiem? Jakie pan ma wykształcenie?
Technikum budowlane i...

-...I przez pańskie technikum mam na blogu powielić skecz Monty Pythona o księgowym, który chciał zostać pogromcą lwów?

-… i politologię skończyłem na Uniwersytecie. Mam tytuł magistra!

-Oj, to chyba za mało!

-Jestem alkoholikiem, nikotynistą i chętnie bym został do tego narkomanem, a jeszcze mam takie różne karalne myśli przed zaśnięciem.

-Już lepiej! No, ale co ja mam do tego?

-Niech się pan za mną wstawi!

-Gdzie, u kogo? Niech pan spojrzy na tablicę. Jak byk pisze, że to skup złomu a nie biuro kreacji celebrytów.

Odjechał obrażony i zapowiedział, że nigdy mi puszek po piwie nie sprzeda. Niepotrzebnie się obraził bo miałem mu doradzić by szedł „w politykę” W sumie szkoda faceta. Ubzdurał sobie, że ma szansę, skoro nazywa się Lis, a kiedy mu powiedziałem szczerze, że Lisów w Polsce jest jak psów to się właśnie obraził. Kij mu w oko.

Myślicie, że to jednorazowy incydent? Gdyby tak było wcale bym o tym nie pisał. Dzisiaj po dwunastej, dosłownie przed chwilą podjechał na rowerze inny ananas z plecakiem. Sądziłem, że w plecaku miedź, bo akurat na giełdzie zwyżkuje. A gdzież tam! Wyciąga z plecaka dwie zszywki wydruków, w sumie ponad tysiąc stron. Dzieło życia.

-Jak mi to wydasz, odpalę ci 20% czystego zysku.

-O czym to jest – pytam z wrodzonej głupoty zamiast od razu go wygonić

-To jest alternatywna historia świata – mówi.

-Alternatywna w jakim sensie?

-Chodzi o to, że ludzkość zamiast udomowić konia, od maleńkości poszła w rowery

-Ludzkość w rowery? Nie rozumiem – Faktycznie nie rozumiałem

-A tak, własnie w rowery!

Zaciekawiłem się i poprosiłem by zostawił u mnie dzieło to przejrzę. Przeglądam. Wystarczyło pobieżnie przejrzeć spis treści.

Bucefał – pierwszy rower górski z prawdziwego zdarzenia
Kaligulka (sic) wprowadza starą kolarzówkę do Senatu
Husaria, czyli jazda bez trzymanki
Tatarzy i ich ścieżki rowerowe
Kiedy ułan z damki spadnie
Czerwony składak Budionnego

Cholera, będzie hit wydawniczy!

Zwróćcie uwagę jak dobrze pisać „online” Już miałem człowieka wyśmiać a widzę, że gotówka sama pcha się do kieszeni! Będzie hit oraz kontrowersje na pierwszych stronach. Może i ten Lis budowlany się załapie.

Ludzie, chyba nie do końca są tymi wariatami. Nawet na prowincji nieźle kombinują.
W sumie taki rower nie potrzebuje ani owsa, ani nawet trawy. Ważne by była pompka, klej i kawał gumy. Od takich detali mamy media!

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Dom Elżbiety XXXVII- nowa opowieść (Iwona)


Rzeczywiście po chwili leżeli w łóżku, oboje potrzebowali odpocząć od Zofii i Carloty. Odruchowo wtulili się w siebie nawzajem i wkrótce zasnęli.

Pierwszy obudził się Piotr, miał wrażenie, ze ktoś potrząsnął go za ramię. Przez chwile nie widział nic, bo wokół panował gęsty mrok, gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegł jakby niknący cień. Przeszedł go dreszcz…za chwile, może tylko w jego umyśle usłyszał kobiecy głos „wybacz mi Kasawery „ .

Usiadł na łóżku, drżał, może to wpływ tylu nowych doznań, które nałożyły się na siebie, może to, że zasypiając myślał o Zofii i Ksawerym? A może, że poczuł do Elżbiety uczucie, którego już po sobie się nie spodziewał i że było ono tak silne, że przepełniało szczęściem całe jego jestestwo?

Elżbieta poruszyła się w łóżku, spojrzał na nią, była tak śliczna i niewinna…delikatnie musnął jej wargi, uśmiechnęła się przez sen. Wpatrywał się w jej twarz, zastanawiając ile odziedziczyła po Zofii, prócz urody, bo jak twierdziła i Kanusia i Andrzej, była do niej łudząco podobna.

Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, ale nic niepokojącego nie zauważył, pomyślał, że pewnie wyobraźnia płata mu figle i napięcie spowodowane nagromadzeniem nowych doznań.

Przytulił się do Elżbiety i już zaczynał zasypiać, gdy posłyszał znów szmer w pokoju, otworzył oczy i leżał przez chwilę bez ruchu, przyzwyczajając oczy na nowo do ciemności.

Szmer, a raczej drobne kroki powtórzyły się, zerknął w tamtym kierunku, po środku pokoju stała dziewczyna, widział ją wyraźnie! Aż go sparaliżowało, widział ją tak wyraźnie, jakby w pokoju było zupełnie jasno!
Stała obok stolika, na którym leżał pamiętnik i płakała…bezgłośnie łkała, bo piersi falowały jak przy szlochu. Lęk, który go przez chwilę owładnął, zastąpiła ciekawość, więc ani drgnął i obserwowała zjawę.
Dziewczyna jeszcze chwilę łkała, potem położyła ręce na dzienniku…wtedy, aż Piotr przetarł oczy pojawił się czarny tuman kurzy? Chmura dymu? Szeleszczący, nieprzyjemnie, dziewczyna jęknęła głośno, aż Elżbieta poruszyła się niespokojnie w łóżku, jakby z wewnątrz tamtego tumanu rozległ się ironiczny złośliwy, a nawet demoniczny śmiech. Zjawa dziewczyny rozpłynęła się tak nagle, jakby jej nigdy nie było, a tuman chwilę jeszcze wirował nad księgą, by…jakby wchłonięty przez dziennik zniknął.

Piotr do rana nie mógł zasnąć, analizując w myślach to, co zobaczył. Obok niego spała spokojnie Elżbieta, co chwila patrzył na nią, by uwierzyć samemu sobie, że to co zobaczył, nie było jedynie sennymi majakami, a zdarzyło się naprawdę. Zastanawiał się, co jeszcze kryją karty dziennika Zofii, kim naprawdę była Carlota, i Gerard Mioducki.

piątek, 2 kwietnia 2010

Urodziny


ech...właśnie kończy się mój najpracowitszy dzień urodzin.

Dopiero spokojnie dziś usiadłam.

Urodziny w Wielki Piątek i w dzień śmierci papieża Jana Pawła II, ech...

Śmieszne, 18-ste urodziny też miałam w Wielki Piątek i byłam w żałobie po moim ojcu, który zmarł rok wcześniej 23 września.

Dziś skończyłam ich 45...troje dzieci, jedno wnuczę, a wciąż czuję się jak tamta skromna dziewczyna w czarnej sukience z koronkowym kołnierzykiem robionym na szydełku.

Pozdrawiam serdecznie.