środa, 27 lutego 2013

Jestem piękny i ranny


Na początku lat dziewięćdziesiątych odkryto w historii „białe plamy” Zaraz co przytomniejsi zaczęli je zaczerniać drukiem albo kolorować kamerą. Odbywało się to, niby na zasadzie, kto pierwszy ten lepszy. Należy jednakowoż zaznaczyć, że kolejka do prawdy, wbrew pozorom była starannie pilnowana.
Wiele było w tym bujd i bylejakości, jak to przeważnie, gdy wszyscy się pchają do jednego okienka, co zawsze, każdy przytomny może sprawdzić na poczcie.
Następnie odezwały się sowy zamieszkujące stalowy komin „odlewni prawdy” post solidarnościowych mediów i dalejże się drzeć, szarpać, tłuc skrzydłami o rdzę i wymurówkę . Kurz, pył, azbest i rdza na głowy publiczności, która niewiele z tego zrozumiała.
Zmieniano nazwy ulic – kłopot! Mniejsza z tym. Każdy to zna. Wróćmy do dnia dzisiejszego.
Dojrzała generacja patriotów, którzy w latach siedemdziesiątych biegali po ulicach miast ślicznych, miast pachnących zapiekanką z pieczarkami. Rozumiem, że skoro dorośli, muszą mieć swoją jutrzenkę, swych bohaterów, równie bezkompromisowych jak oni sami. Tyle, że martwych.
Idealni do wciągnięcia na piedestał okazali się, walczący z komuszą zarazą powojenni partyzanci, bez sensu nazywani „Żołnierzami Wyklętymi”
Po pierwsze „żołnierz” to nie to samo co uzbrojony człowiek – Nawet partyzant.
Żołnierz jest człowiekiem, fragmentem armii zarządzanej przez mniej lub bardziej legalne Państwo. Żołnierza obowiązuje regulamin, w zamian za co jest objęty aprowizacją, nadziałem broni, amunicji, sortów mundurowych, żołdem, itd…
Nie jest żołnierzem człowiek, który wedle własnego, nawet słusznego mniemania, nie podporządkowuje się rozkazom swoich generalnych przełożonych. Czapka z orzełkiem nie czyni żołnierza, podobnie jak szabla przy boku, nie czyni szlachcica.
Po drugie, idea w imię której się walczy, nie czyni ludzi szlachetniejszymi niż są w rzeczywistości. Ciężko pisać, ale przegranych należy oceniać źle. Coś im umknęło. Gdyby, tak jak dzisiaj piszą mistrzowie tworzący nową legendę, prowadziło zagony „wyklętych” powszechne poparcie, komuchy nie mieliby szansy na liźnięcie ruskiego zadka.
Każdy człowiek i każda społeczność mają nieprzekraczalne granice wytrzymałości. Sześć lat niemieckiego i ruskiego terroru. Armia w oflagach i na Syberii, albo innej Palestynie. Rzezie niewiniątek. Rekwizycje. Przemoc codzienna. Poniżenie. Masowe exodusy. Śmierć bliskich. To nie są czynniki, które wzmacniają człowieka w człowieku.
Zapewniam Was, mili moi, że większość ludzi nie łaknie nagłej śmierci na polu bitwy, ani kuli w tyle głowy, gdzieś na zapleczu. Nikt nie powinien też wymagać od ludzi pracowitych, oddawania trybutu zarówno państwu, jak i zbrojnej opozycji, opozycji, która nie potrafi obronić ich przed zajadłą przemocą rzeczonego, nawet bandyckiego, państwa. Albo tak, albo tak.
Łatwo nasładzać się cudzą śmiercią. Grzać forsę na „wyklętych” jako najnowszych bohaterach- Łatwo! Inaczej pewnie by wyglądała medialna czeladź, gdybym założył antysystemową partyzantkę miejską i z bandą internetowych zbirów zaczął przeglądać lodówki popularnych, prawicowych celebrytów.
Dawaj jeść, taki owaki, bach kałacha na stół w kuchni.
- Maciek, zleź z tej baby, to żona naszego dobroczyńcy!
- Rekwiruję pański płaski telewizor 56 cali!
- Co się pan drzesz? Przynajmniej abonament pana minie, o włos!
Łatwo podpisywać się cudzą śmiercią albo poniżeniem, grubkując, że szlachetność, wolność i pogoń za bezwzględną racją, jest obowiązkiem tych, którzy nie mają żadnych obowiązków wobec Ojczyzny, która traktowała ich bardzo źle. Bywa i tak.
Przeczytałem ostatnio tekst, wspomnienia księdza, który odprowadził w świat Nieogarnionej Księgi, pannę Inkę.
Dygresja. Za tą śmierć, za ten sądowy mord, każdy jeden komuch powinien zawisnąć tak skutecznie, aż mu z tyłka wysypie się kawior, a mordą odda szampan, którego się raczył nachłeptać.
Ksiądz wspomina o milczących żołnierzach z eskorty.
Młodzi, milczący żołnierze.
Poborowi komuny.
Nie dla nich szable, łzy medialnych panienek.
Czytając, wielu im złorzeczy, wyklina chłopskich synków o „buraczanych twarzach”
Prostota przekazu budzi mój gniew.
Dobranoc Państwu!

piątek, 15 lutego 2013

Od senatora 3RP nie wymagam wiele. Libicki!


Od Senatora nie wymagam wiele, tyle, że jeśli polezie do kina i zechce podzielić się z czytelnikami swymi wrażeniami, raczy obejrzeć film na który się wybrał. 

Tekst, który nasmarował pan Libicki nie pretenduje chyba do miana recenzji a jest raczej spojrzeniem prostaczka. Być może taki był zamysł autora, który ma swoich czytelników za podobnych sobie idiotów. Nie wiem.

Nie mam zamiaru spierać się o wartość filmu z kimś, kto pisze tak:

„I także pamięta się ten film choćby przez pryzmat sporu o śmierć i żałobę młodszego syna prezydenta, który oddał życie w tej wojnie. Sporu między Abrahamem Lincolnem i jego żoną. Sporu o to czy ta śmierć jest dla prezydenta osobistą ludzką tragedią, czy elementem publicznej misji? O co jednak wybucha ten spór ? Ten spór wybucha tak naprawdę o stosunek do decyzji najstarszego syna prezydenckiej pary, aby po śmierci brata, stronie Unii, zaciągnąć się do wojska”

Można w tym miejscu zadać pytanie, po cholerę Jarecki zabiera się za krytykę jakiegoś analfabety?

Dlatego, mili moi, że mam przed sobą tekst nie żadnego tam analfabety tylko senatora, przedstawiciela naszej elity politycznej, oraz historyka! Wężykiem, jasne że wężykiem. Polska polityka roi się od historyków. Taki lajf.

Rozumiem, że nie każdy senator i historyk koniecznie musi znać podstawowe dane biograficzne dotyczące dawno nieżyjącego Prezydenta USA. Nie, tfu! Właśnie że nie rozumiem jak to jest możliwe, tym bardziej, że zechciał podzielić się z pospólstwem swymi przemyśleniami.

Ale dał mu Bóg gały by patrzały i uszolki by słyszały. Nawet w kinie!
Pytam, skąd senator Libicki wytrzasnął mlodszego syna Lincolna, który ginie na Wojnie Secesyjnej?

Abraham Lincoln miał czterech synów. Najstarszy Robert urodził się w 1843 roku i jest tym, który wstąpił do armii. Urodzony w 1846 Edward zmarł jako czterolatek. Najmłodsi Tad i Wiliam w czasie wojny liczyli odpowiednio osiem i jedenaście lat. Zachorowali i starszy niestety zmarł. Ale jakim cudem można napisać, że „oddał życie w tej wojnie”? 

O tym wie chyba tylko pan senator Libicki.

Przepraszam, ja też wiem! 

Chodzi najpewniej o śmierć dzielnego młodzieńca Ellswortha, który w pewnym sensie należał do rodziny. Bawił się z chlopcami gdy przebywał w Białym Domu.  Na potrzeby wojny zorganizował oddział Nowojorskich Żuawów. Zginął jako jeden z pierwszych, w Aleksandrii, gdy zrywał z dachu urzędu sztandar Konfederacji. Zastrzelony z myśliwskiej strzelby. Bywa i tak.

Ale pan Libicki musiał się w kinie kręcić, ryć w torbie z prażoną kukurydzą, albo odbierać ważne telefony jako senator, celebryta i historyk, w związku z czym wymyślił Lincolnowi jeszcze jednego syna. Czepiam się, ponieważ młodzież czyta i się uczy, z autorytetu. Wężykiem! - Oczywiście!


Obejrzałem „Lincolna” 
Świetny film polityczny. 
Te 2/3 filmu, które dla pana Libickiego są szczerym nudziarstwem to znakomita lekcja historii oraz właśnie polityki. Polecam każdemu przytomnemu człowiekowi, ponieważ jest w filmie dużo prawdy, którą można przyswoić i łatwo przełożyć na czasy współczesne. Poza tym to jest film dyskretny, delikatny emocjonalnie.

Generał Lee po podpisaniu aktu kapitulacji wycofujący koniem, by nie stracić z oczu nadskakujących mu tryumfatorów z Północy, albo śmierć Prezydenta, rozegrana w zastępczych dekoracjach.

Mój Boże!

Gdyby świat mógł od czasu do czasu bawić się odwrotnością i Abraham Lincoln miałby szansę ocenić na swoim blogu film o senatorze Libickim, mam wrażenie, że bardziej by się przyłożył. Po amerykańsku i bardziej gramatycznie, pomimo tego, że skończył ino trzy klasy jakiejś zapyziałej szkółki. 

O cholera!

środa, 13 lutego 2013

Tenis wśród dzikich plemion


Tenis to piękny sport. Grywałem kiedyś po amatorsku, stąd wiem. Tenis to nie tylko technika, wytrzymałość, szybkość nóg, refleks, ale przede wszystkim głowa, ponieważ z głowy pochodzi wybór kolejnego zagrania, w głowie rodzi się koncepcja jak odeprzeć napór przeciwnika, który przed chwilą był słaniającym się na nogach neptkiem, by nagle stał się rozjuszonym bykiem, który niezawodnie trafia w linię końcową. 

To szybki pojedynek, bliższy walce na białą broń niż podrygi i szarże współczesnych mistrzów szermierki. Tenis to walka napiętych do granic woli przeciwników, jednocześnie mających wyjątkowo dużo czasu na myślenie. Po każdej piłce następuje antrakt w którym można poukładać dalszą grę, zmierzyć się z sobą. 

Historia tenisa pełna jest opowieści o przegranych „wygranych meczach” Klasyczna jest opowieść z Wimbledonu, gdzie angielski tenisista prowadząc 2-0 w setach i 5-1 w trzecim, uległ swojemu rywalowi po pięciosetowej walce, ponieważ akurat przy stanie 5-1, miejsce w loży raczyła zająć Królowa. Angielczyk łaknął choć przez chwilę osobiście zabawić swą grą Jej Wysokość i poległ. Taki jest tenis.

Grając jako młodzieniec w tenisa, oczywiście po amatorsku i słabiacku, miałem wyjątkowy problem z ogrywaniem jednego z kolegów, tylko dlatego, że facet oszukiwał. Sędziów, oczywiście, na asfaltowych kortach w Koninie, nie było, w związku z czym utarła się zasada, że wątpliwe piłki po swojej stronie każdy rozstrzygał na korzyść przeciwnika. Takie z nas były dżentelmeny prowincjonalne!

A on nie, on wprost przeciwnie. Tak mnie tym denerwował, że zdarzało się, że przegrałem jeden czy dwa mecze z tym patałachem. Zawsze po meczu z Żyłą, schodziłem z kortu chory. 

Grywałem też niekiedy przed publicznością, ale taką, rozumiecie, kilkuosobową, na którą składały się różne dziewczyny. Poziom od razu opadał na pysk, ale nie o tym będzie tu mowa.

Powyższy, przydługi wstęp wiąże się oczywiście ze skandalem w Eilacie, gdzie podczas meczu tenisowego miejscowi kibice obrażali i prowokowali nasze tenisistki. Nie przypadkowo zdarzyło się to podczas meczu reprezentacji narodowych. Od kilkunastu lat mają miejsce rozmaite ekscesy podczas, głównie podczas rozgrywek Pucharu Daviesa, który, z całym szacunkiem dla kobiecego tenisa, wzbudzają większe emocje niż rozgrywki z udziałem pań.

Żydowskim kibicom udało się przesunąć granicę daleko za dzikie stepy Azji, choć sami wbrew geografii oraz wszelkiej logice sytuowani są przez związki sportowe jako Europejczycy. W związku z czym, powinny obowiązywać ich europejskie normy. Nie są te normy jakoś osobliwie wysokie, ale jakieś są. Obrażanie kobiet słabo się w nich mieści. 

Katolickie suki! - Cóż można odpowiedzieć na taki epitet?

Obrońcy chamów z Eilatu przywołują na pomoc antysemickie wybryki kibiców piłkarskich. Nie, mili moi! Sport oraz kibicowanie nie jest całością. Koncert Black Sabbath, TSA czy innej Dody nie jest tożsamy z koncertem muzyki Monteverdiego - Na przykład.

Nie wszędzie wypada drzeć mordę. Jasne, że w jakimś tam procencie publiczność się przenika, ponieważ doskonale mogę sobie wyobrazić fana opery i ciężkiego metalu, piłki nożnej i tenisa. I tak dalej, i tak dalej… 

Rzecz w tym, że cham chamem i żadne kombinowanie przy potomkach imć Noego nie pomoże.

Interesujący jest sposób obrony żydowskiego chamstwa jaki pokazał w swych notkach ChłodnyŻółw. Zamilczenie oraz odwracanie kota ogonem. Śmieszy mnie, że ta stara polityczna sztuczka jest używana w tak błahych sprawach jak rozgrywki sportowe. 

Dalej poszedł w S24 idiotycznyElli Barbur, dla którego jest to przejaw antyizraelskiej fobii. Szkoda słów - To jest istny dziadek wariatuńcio. Tyle, że łysy i Żyd.

Pan Bohdan Tomaszewski opisywał dawno temu swoje przeżycia na Wimbledonie. Turniej jeszcze się nie rozpoczął a nasz sprawozdawca wędrował między kortami, obserwując treningi. Wszyscy są wspaniali – Napisał – Wszyscy grają jak młodzi bogowie. Oszałamiająca technika, śpiew naciągów, kanonady smeczów, błyski nad siatką, ale jutro zacznie się prawdziwa gra i jedni będą wygrywali 6-0 a drudzy przegrywali swoje tenisowe marzenia 0-6. 

To przykre, że organizatorzy zawodów nie potrafili zapanować nad kibicowską dziczą i na dodatek dzięki służalczym mediom łżącym w żywe oczy, że o kocie odwracanym nie wspomnę, okrywają się wstydem, narażając niczemu niewinnych sportowców na rewanż, ponieważ chamów nigdzie nie brakuje. 

Lecz bezczelność nie jest kluczem do raju. Jest co najwyżej wywoływaniem wilka z lasu.

Tenis to piękny sport.
Tenis to nie jest sport dla byle łachudry.


poniedziałek, 11 lutego 2013

666


Rozpinam koszulę i w okolicach pępka znajduję żywego królika. Chciał zawisnąć na moim cycku ale jakoś tak oniemiał. Marzenie o zaczajeniu się w milionletniej słonej jaskini pomiędzy stalaktytami i stalagmitami to prawdziwa nędza wyobraźni. Ciemność i cieknąca woda. Dno.

Prokuratura wyliczyła, że brzoza została złamana na wysokości 666 centymetrów. Jakiś idiota upiera się przy tym, za nic mając, że to jest akurat cyfra Szatana, który przecież nie zasiadał w komisji Millera ani w komisji tej ruskiej kurwy. Gdyby zasiadał, bez wątpienia byłby przewodniczącym komisji. Manie rogów nie ma tu niczego do rzeczy. To tylko wichura seksu - Stąd Tusk taki marny, pedałek nieszczęsny?

Idzie wojna, idzie wojna, idzie krwawa rzeź!

A bo tu, proszę panią jedna pani wlazła pod skałę bo jej się komórka skulnęła i ten gamlot zgniótł jej głowę a jej czteroletni synek Robuś szedł akurat droga na dół i po przejściu trzech kilometrów znalazł się w miasteczku. Porwała go policja i wypytywała przez trzy godziny a Robuś tylko powtarzał, że Mama jest w górze. Policjanci patrzyli w górę ale mamy Robusia nie stwierdzili.
Policjanci prowadzili akurat chłopca do diabła urzędu ale nadleciały kruki i zjadły chłopca razem z policjantami.

Powiem wam po cichu, na ucho, że Bob jest pojebany! Rozumiem, dwie kawy i trzy herbaty. Unisono!
Ale po co barszcz z papierka do tego? Sam niech sobie pije!
Zbieram dziwactwa. Zmiażdżone głowy Mam zaszukanych pod głazami, szpik z Robusia, mdłości oraz ten pierdolony barszczyk. Z papierka.

Idę do ważnego, naukowego urzędu, tak poważnego, że na gacie mówi się tam "hiszpańskie kalesony" Takie kalesony każdy chciałby mieć. Są po prostu jak fiuty na świeżym powietrzu. Za nimi, angielskie parasole porzucone na prerii w Montanie. Wiatr je jebie w zielonej montanie wiatr je jebie w zielonej montanie Bob przyniósł farby olejne i malujemy szkielet krowy na biało czerwono Polska!

Polska!

*


W ciemności można najdoskonalej wymachiwać flagą. Łopot i miłe poruszenia powietrza. Barwy każdy może wyobrazić sobie we własnym zakresie. Po seansie wszyscy wychodzą a ostatni zapala światło. Okazuje się, że to nie była flaga tylko złożone na dwoje prześcieradło. Przepocone cuchnące śmiercią prześcieradło do którego przyszyto młodego martwego kruka. Taka flaga.

Leżą teraz zgodnie na wytartej drewnianej podłodze. Kruk, brudna szmata i kij. Skrzypią deski gdy podchodzę do zamalowanego na czarno okna.Nigdy więcej! Wszyscy wyszli. Jeszcze słychać kroki na chodniku, ożywają auta, szczeka pies.

Bob stawia przede mną filiżankę herbaty. - Dał się pan zwieść - kładzie mi dłoń na ramieniu - To nic wielkiego, każdemu się zdarza. Proszę, musi pan trzymać fason - Bob jest miły.

Mój budżet się wyczerpał - Bob nie rozumie takich niuansów.

Rozpinam koszulę i w okolicach pępka znajduje żywego królika. Chciał zawisnąć na moim cycku ale jakoś tak oniemiał. Marzenie o zaczajeniu się w milionletniej słonej jaskini pomiędzy stalaktytami i stalagmitami to prawdziwa nędza wyobraźni. Ciemność i cieknąca woda. Dno.

Polska!