poniedziałek, 31 stycznia 2011

Dom Elżbiety CII




Wpatrywał się w zmiętą pościel, jakby tam była odpowiedź gdzie zniknęła Elżbieta i Karolina. Spojrzał pytająco na Roberta, który rozglądał się po pokoju równie zdziwiony jak Piotr.

- Co tu się właściwie dzieje? – Zapytał doktora – Nic z tego nie rozumiem. To jest jakaś gra?

- Sam nie wiem – odpowiedział, trąc łuk brwiowy. – Ale jest to coś w rodzaju jakiejś szatańskiej gry. Myślę też, że wiem gdzie są obie. Cholera. – Zaklął zdenerwowany.

- To znaczy?

- W piwnicy.

Tamten uniósł w akcie zdziwienia brwi.

- To w czym problem? Idziemy po nie.

- Obawiam się, że to nie takie proste. Jeżeli…cholera – znów zaklął – widzisz, to coś jest tu wewnątrz, to potrafi cię zahipnotyzować.

- Nie rozumiem. O czym ty mówisz? Słuchaj, czy ty aby nie za bardzo uległeś bajdom plecionym przez moją matkę. Ja rozumiem, że ten wasz pech do kobiet i dopisywanie do tego całej historii z klątwami, czarownicami i innymi bajdami, ale…

- Robert! – Piotr krzyknął na niego – Nie rozumiesz, to wylazło, chciało zabić Elę. To się w jakiś sposób zmaterializowało. Przeszłość, zło…sam nie wiem jak to określić.

- Po kolei. Co wylazło? Co chciało zrobić krzywdę pannie dziedziczce?

- Znasz historię Zofii Mioduckiej, prawda?

- No jasne. Jak ktoś nazywa się Karnafel musi ją znać przecież. Demoniczna dziedziczka rzucająca klątwę na niespełnionego kochanka. Mordująca młode dziewczyny, w tym w okrutny sposób młodą Żydówkę i jej ojca. Bawiąca się ludźmi jak zabawkami wraz ze swoją pokojówką, która jednak uratowała życie mojego pradziada. Pojawia się jeszcze w tej historii niejaki obleśny staruch…ale chyba nie o tym chciałeś?

- A mylisz się, ten obleśny staruch jest kwintesencją tej historii. Ale od początku. Ela znalazła pamiętnik spisany ręką Mioduckiej. Jest on w formie spowiedzi. Zaczęliśmy go czytać oboje, bo jakby nie było dotyczył też mojej rodziny.

- No w pewnym sensie – zainteresował się Robert – i co?
- No i coś się zaczęło dziać. Ale wiesz, nie teraz, potem resztę ci wyjaśnię. Teraz musimy poszukać dziewczyn.

- OK. Ale wiesz, jeżeli mnie podpuszczasz, to…

- Zgłupiałeś! Po co i jaki by miało sens robić taki kretyński żart?

- Wiesz, może żeby się odegrać?

- Nie jestem taki, wiesz przecież.

- Jasne fujara Pawlicki.

- Daruj sobie. Nie jestem w nastroju. Idziemy do piwnicy.

Schodzili do piwnicy w ciemnościach, bo światło na zejściu nie działało. Posuwali się wolno, by nie spaść. Na dole też było zupełnie ciemno.

niedziela, 30 stycznia 2011

Dom Elżbiety CI


Myśli wszystkich trzech poszybowały i odbiły się o…no właśnie odbiły się, zostały schwytane. Żadne z nich zapewne tego nie przypuszczało, że ktoś lub coś, może je w jakiś sposób kontrolować. Ale wszyscy w jednej chwili usłyszeli dziwaczny, ironiczny śmiech.

Janusz przyspieszył kroku, Elżbieta nadal wpatrywała się wielkimi oczach w przyjaciółkę, która nadal trajkotała baz związku. A Piotr? No cóż, Piotr uśmiechnął się dziwnie i wyszedł z domu. Szedł w stronę swojego domu. W jego oczach odbijała się jakaś szatańska decyzja. Uśmiechał się, jakby dobrze się bawił, gdy nagle usłyszał.

- Proszę kogo widzę, pan Pawlicki we własnej osobie! – W jednej chwili otrzeźwiał z tamtego dziwnego odrętwienia, bo głos który usłyszał niewątpliwie należał do Roberta.

- Co tu robisz? – Zapytał zachrypniętym, zmęczonym głosem. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że naprawdę jest zmęczony. Trzy dni, które Elżbieta bez przytomności spędziła w szpitalu, dla niego były dniami bez snu. Czasem chwilę zdrzemnął się na krześle. Janusz namawiał go, by pojechał choć na jedną noc do domu, ale się nie zgodził. Teraz dopiero głos Roberta mu to uświadomił. Padał z nóg.

- Widzę, że nie cieszy cię mój widok przyjacielu – Robert specjalnie go prowokował – a wyglądasz jak śmierć! Tak panna dziedziczka cię eksploatuje? – zaśmiał się lubieżnie.

- Odczep się. – Warknął na niego – Ela była bardzo chora, a i teraz potrzebuje opieki. Tobie w głowie tylko jedno. Byłeś u matki?

- Jasne – Robert nagle zmienił ton – coś słyszałem, że podobno nieprzytomną zawieźliście z Księdzem Januszem do szpitala. Ale dzwoniłem tam i powiedziano mi, że Elżbieta Loretańska wypisała się na własną prośbę. Więc przyjechałem odwiedzić chorą. A u matki nie byłem jeszcze, a co?

- Nie sądzę, by Elę twoja wizyta ucieszyła. A twoją mamę akurat bardzo. Wiesz, że ona, twoja mama jest bardzo chora? Oprócz astmy na tarczycy utworzył się guz. Powinna poddać się operacji, no ale chyba tylko ty mógłbyś ją o tym przekonać.

- Słuchaj – Robert przyglądał się Piotrowi – rzućmy w niepamięć dawne urazy. Wiem, że nie uda mi się rozkochać w sobie Elżbiety. Wiem też, że bardziej dbasz o moja matkę niż ja. Wiem, jestem sukinsyn i drań. Ale stary, naprawdę powinieneś się chyba przespać, bo wyglądasz jakby wyciągnięto cię z grobu. Mogę robić za pielęgniarkę we dworze. Tylko powiedz co? A do matki pójdę, tylko potem.

- Teraz jest u niej, jej przyjaciółka. – Nagle to zdanie go samego przeraziło – Słuchaj ja wracam do Eli, choć ze mną – zaproponował.

Robert spojrzał na niego zdziwiony. Ta zmiana decyzji była dla niego niezrozumiała, ale ruszył wraz z nim w stronę domu Elżbiety. Żaden się nie odzywał. Szli szybko w milczeniu. Kiedy Piotr nacisnął klamkę, usłyszał za sobą, znów ten ironiczny chichot. Spojrzał na Roberta, czy też to słyszał, ale wyraz jego twarzy wskazywał, że nie.

Weszli do środka. Hol spowijał już mrok, bo drzwi do pokojów były pozamykane, jedynie drzwi od kuchni, rzucały wąską smugę gasnącego dnia.

- Elżbieta! Karolina! – Zawołał zaniepokojony Piotr.

Odpowiedziała mu niestety tylko cisza.

Otworzył drzwi sypialni, ale nie zastał ani Eli, ani tamtej drugiej. Tylko pościel w nieładzie świadczyła, że jeszcze przed chwilą ktoś w niej leżał.

sobota, 29 stycznia 2011

Hurgarda na Placu Czerwonym w Warszawie

Nie bez pewnego zdziwienia dowiaduję się, ni z tego, ni z owego, że w takim Egipcie od ponad dwóch dekad rządził krwawy reżim Mubaraka.

Podobnie w Tunezji, z tym, że nie Mubaraka, co oczywiste, tylko kogoś całkiem innego. Proszę samemu sprawdzić, bo w mediach jest tego pełno.
Torturowano tam i zabijano setki, tysiące ludzi.

Ja się nie sprzeczam, bo ani Tunezja ani Egipt mi nie w głowie.

Tylko złośliwie zapytam, bo miliony Polaków spędzały wesołe chwile w tych rajach, bo na każdym portalu internetowym migotały reklamy biur turystycznych obiecujące cuda niczym ze wschodnich baśni, a nijak nie zauważyłem by ktoś przez te wszystkie lata wspominał jakoś szczególnie o torturach czy mordach politycznych.

Trudno się zresztą dziwić, bo jak sprzedawać skutecznie reklamy biur podróży i jednocześnie nieco niżej pisać o tak smutnych, przykrych a nawet „porażających” sprawach.

Stworzono luksusowe enklawy, a cała reszta, poza ich, pilnowanymi przez wojsko granicami prawie nikogo nie obchodziła. To nic osobliwego w sumie, bo czasem mam wrażenie, że wielu marzy by w podobny sposób urządzić Polskę.

Tyle tylko, że dla turystów wewnętrznych.

Wpisz sobie miły czytelniku w gogle hasło „Hurgarda” a niezawodnie zobaczysz całą masę przecudnych zdjęć z raju, gdzie ani o torturach ani o niczym podobnym nie ma w ogóle mowy.

Tyle, że akurat rok temu kumpel tam był i obok cudnych zdjęć na wielbłądzie, w wodzie pięknej jak oko błękitnego anioła, opowiedział też o samym mieście, które przypomina wielkie zrujnowane blokowisko.

Przy okazji zauważył z miną zdziwionego półleminga, że tamtejsi ludzie, poza wyspecjalizowaną grupą posługaczy, gówno z tego raju mają.
No, oczywiście wypasione profity dla tamtejszych elit!

Nie, nie będę snuł oskarżeń, że turyści wypinający pupy na plażach wspierali krwawy reżim, tym bardziej, że naprawdę krwawy reżim to dopiero, mili moi, zobaczycie gdy się tamtejsze krwawe reżimy przewrócą.

Ludzie korzystający z uciech proponowanych przez współczesny Świat nie są niczemu winni. Media mają reklamy. Napędem reklam w tym przypadku była i jest narracja o raju. Taki jest Świat.

W prawdziwym raju co prawda nikt nikomu nie wtyka przewodów w odbyt by razić go prądem, ale wszak piszemy tutaj o raju, z charakterystycznym dla nurzającej się w dekadencji, schyłkowej cywilizacji, przymrużeniem oka.

Zawsze odwracamy głowy gdy jest to wygodne, ale za chwilę wielkie skargi z powodu nadwyrężenia mięśni karku.

Przecież nie da się jednocześnie szanować politycznych wyborów mieszkańców Egiptu ( + 80 mln ) czy Pakistanu ( + 170 mln ) zabawiając się w bronionych przez wojsko enklawach ( Egipt ) czy wyobrażając sobie kraj na podstawie medialnych obrazów, gdzie jawi się jako szczera pustynia, gdzie wraz z wiatrem śmigają po niedostępnych górach grupki nielicznych acz zawziętych Talibów ( Pakistan )

A w takim Pakistanie mieszka ponad 30 milionów ludzi więcej niż w Rosji.

Ale przecież Rosja to znowuż blichtr Moskwy i Peterburka. Abramowicz w Londynie, Chodorowski w karcerze, a dżudoka Putin przewracający na politycznej macie chochoły naszej polityki. Następne egzotyczne państwo – draństwo.

Z takim wyobrażeniem o Świecie też zbyt daleko nie zajedziemy, o ile w ogóle ruszymy w jakąkolwiek podróż.

czwartek, 27 stycznia 2011

Dom Elżbiety C




Przyglądał jej się i chyba zaczynał dobrze się bawić, bo Karolina stawała się coraz bardziej nerwowa.

- Nie rozumiem – powiedziała bardziej do siebie niż do Janusza.– Skoro ksiądz pyta mi się, czemu przyjechałam, robiąc mi z tego powodu jakby zarzut, to chciałabym wiedzieć, o co chodzi? – Zapytała nerwowo.

- Droga pani – zaczął konwencjonalnie, ale z odrobiną ironii – wiem kim pani jest. – Zakończył zdanie zagadkowo.

- Tak? Kim? – Wyrzuciła z siebie pytania nerwowo, jakby strzelała z broni.

- Potem – machnął ręką, bo wracał Piotr od Elżbiety z zaproszeniem dla Karoliny, by ta przyszła do niej.

Kiedy Karolina zniknęła za drzwiami kuchni, Janusz westchnął głęboko i spojrzał w twarz Piotra. Na jego twarzy odbijała się troska o Elę i lęk, spowodowany może tym, że w najważniejszym momencie nie był przy niej, a powinien. Tak zgadywał i chciałby mu jakoś pomóc, ale... coś nie dawało mu spokoju, bo nagle poderwał się i powiedział:

- Słuchaj, muszę coś sprawdzić, gdyby coś się działo zadzwoń na plebanię. Poza tym dobiega piąta, więc muszę odprawić mszę za godzinę. I tak szefowa zmyje mi głowę, że się gdzieś włóczę, znasz panią Marię.

- Jasne – odparł niezbyt przytomnie, bo coś zaprzątnęło jego umysłem, aż Janusz zadrżał przyglądając mu się.

- Słuchaj, wszystko w porządku? – Zapytał się Piotra.

Tamten kiwnął głową, na znak, że tak, ale Janusz był innego zdania. Wiedział, że musi się jednak oddalić, a bał się ich tu samych zostawić. Wyglądali, jak Ela, taki i on, na ludzi potrzebujących wsparcia, a tego nie mogła dać im ta kobieta.

- O Jezu! – Jęknął – wrócę za jakieś dwie godziny, nie róbcie nic, czego byście potem żałowali, dobrze? Uważajcie na siebie i na tą kobietę, to ostrzeżenie.

- Jasne – Znów głos Piotra nie wydawał się przytomny, jakby żył w innym świecie. Janusz miał chęć nim potrząsnąć, ale nagle zrezygnował i po chwili wyszedł.

Miał wciąż w pamięci wyraz twarzy tej kobiety, gdy zobaczyła go w drzwiach. Tak, na pewno ma rację, ale musi to sprawdzić w pamiętniku Zofii. Ona w jednym miejscu napisała coś takiego, że Carlota wszystkich urzekała swoją osobą, Carlota, czyli Karolina. A może się myli? Może ma manię prześladowczą? Ale jeżeli ona, ta obecna tu, zareagowała tak silnie na jego słowa, że wie kim jest?

Piotr słyszał wyraźnie głos Eli i Karoliny ja rozmawiały. Wiedział, że Janusz go ostrzegał…tylko przed czym? Nie pamiętał. Miał pustkę w głowie i dziwne pragnienie, bardzo złe pragnienie, by Elżbieta umarła. Poczuł, że mu przeszkadza, że jest mu przeszkodą w szczęściu? Sam się zdziwił. Jakie szczęście? Jaka przeszkoda? Karolina! Przypomniał sobie nagle. No tak. Uśmiechnął się dziwnie i znów zatopił się w jakichś dziwnych myślach.

Elżbieta przyglądała się Karolinie. Jakby widziała ją po raz pierwszy. Coś zaczęło ją niepokoić. Ta dziwna zmiana nastroju Piotra. A i Karolina wydała się jej nie tylko natarczywa, ale emanująca jakimś czymś, czego nie potrafiła określić. Po raz pierwszy przyjrzała się lepiej przyjaciółce. Dlaczego od czasu gdy ją poznała i to przed dziwaczny zbieg okoliczności, ta ją już nie odstępowała? Czemu przyjechała tu akurat dziś i opowiada o zupełnie nieistotnych rzeczach, choć widzi, że ją to zupełnie nie interesuje?

Korneliusz Sulla. Polska!

Wielu, wcale niegłupich ludzi ma mnie za wariata tylko z takiego powodu, że tracę czas, oczywiście po godzinach pracy, i miast oglądać fajniste seriale, gnębię umysł jakimś Rzymem starodawnym.

Nawet słodki Igiełka obruszył się telefonicznie, że „wyjechałem mu” z jakiegoś Sulli.
Znaczy się, że skoro nawet bystrzaki nie kumają Sulli, po kiego diabła
w ogóle pisać?

Mam Wam w dwóch zdaniach opisać dzieła, bitwy i koncepty legislacyjne Korneliusza Sulli?

Nie da się! Niech w waszej pamięci zostanie takim jakim był przez moment.
W chwili bezwzględnej pomsty, gdy szedł na czele okrwawionej wojną domowa armii i osobiście raczył podpalać Rzym.

Ale ja nie o Sulli dzielnym, tylko o braciach Grakchach.

Kto ma oczy , niech teraz czyta!

Max Carry & Howard Hades Scullard „Dzieje Rzymu”
Tom 1
Str. 407/408

Rzecz dotyczy braci Grakchów. Czytamy:

„Bracia Grakchowie należą do najtragiczniejszych postaci w dziejach rzymskich. Wedle powszechnej opinii byli to ludzie nieskazitelnej uczciwości i szczerzy patrioci, a większość zastosowanych przez nich środków stanowiła klasyczne przykłady owych reform konserwatywnych, które jeśli wprowadzi się je w porę – regenerują organizm państwowy, odmładzając go i dostosowując do bieżących potrzeb.

Choć byli to ludzie o poglądach zdecydowanie umiarkowanych, dali wciągnąć się w wir walk politycznych i popełnili błędy taktyczne, które rozpętały namiętności i ściągnęły na nich bezlitosny odwet.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, ze wszystkie wysiłki Grakchów poszły na marne. Biografie obu braci dowodzą, że u schyłku Republiki każdy reformator, choćby nawet miał poparcie zgromadzenia ludowego, musiał w końcu skapitulować przed senatem.

Minęły czasy, gdy plebejskie chłopstwo średniorolne wspierało reformatorskie dążenia trybunów z determinacją, która wykluczała porażkę.
Proletariat rzymski, który w tym czasie dominował w komicjach, stanowił oparcie zwodnicze.: wprawdzie pojawiały się zmienne w nastrojach elementy, które doprowadzały niekiedy do wybuchów płomiennego gniewu przeciw senatowi, jednak ogień ten szybko się wypalał, pozostawiając rozpoczęty proces przemian nawet nie w połowie drogi”


I tak dalej, i tak dalej!

Grakchowie przegrali, a zwyczajna bójka stała się pretekstem do masowych mordów zarządzonych przez starodawnych ancymonów by TVN und Wyborcza.

Trzy tysiące zamordowanych by elity mogły swobodnie rżeć nad karkami poddanych.

Nagle, o kurwa, Sulla!

poniedziałek, 24 stycznia 2011

48 lat. Moja wielka piłkarska tajemnica!

Z okazji 48 urodzin planowałem napisać śmieszną do łez, wzruszająca do łez i przy okazji bardzo smutną notkę. Żeby nie uchodzić za netowego ekshibicjonistę miała dotyczyć moich pierwszych 10 lat życia.

Lat szczenięcych, że się tak wyrażę.

Chodząc po wyziębionej hali dawnej odlewni żeliwa obmyślałem kolejne akapity. Miało być o pierwszych zapamiętanych przebłyskach świadomości, o kolegach i wrogach z podwórka, szkole i przyjaciołach. Miało być o naprawdę najpierwszej miłości, zabawach na podwórku, pierwszym obejrzanym w kinie filmie.
Miało być nawet o tym jak dostałem w nocha od klasowego grubasa Leszka R,a także o tym jak z "Filmu" i "Magazynu Filmowego" wycinałem fotki niekompletnie ubranych a nawet całkiem nagich aktorek i gdzie te wycinki chowałem.

O Gomułce w czarno białym telewizorze i o stu sprawach jeszcze.
Niestety tak mi się to wszystko rozrosło, że w żaden sposób nie da rady zmieścić tego w tekście.

Dobra, ale skoro przez dwie godziny intensywnie myślałem, głupio by było odejść zupełnie z niczym. Doszedłem do tematu: "Sport i piłka nożna"

I padłem na kolana przed wielką tajemnicą! Oto z mojego życia, życia, które w jakiś tam sensowny sposób potrafię odtworzyć przynajmniej jeśli chodzi o fascynacje, lektury, seks i inne poboczne zainteresowania, nagle zginęło kilka miesięcy.

Przenieśmy się do sławnego i dzięki naszym dziennikarzom, przenudnego dnia 17 października 1973 roku. Tak, gramy właśnie na Wembley z Anglią!
Gra całkiem nowy czarno – biały „Neptun”
W naszym konińskim mieszkaniu zebrało się kilkunastu „kiboli” Dziadek, Ojciec z zagipsowaną do kolana, złamaną nogą, ojca znajomi, jakieś ich rodziny. Jak na 35 metrowe mieszkanie w bloku przerażający gwar i wielkie zgrzytanie zębów, popijanie alkoholi und dzikie okrzyki!

( Na boku. Najwyraźniej ktoś z wówczas obecnych został przeze mnie niechcąco wywołany bo za moimi plecami zaczęły spadać książki z półki – Robię chwilę przerwy. Panie! Świeć nad Ich Duszami! Niech odpoczywają w pokoju wiecznym! Amen )

Nie wiem teraz czy mam pisać dalej czy nie? Rozumiem, że ktoś chciał się wtrącić wiedząc, że takie wyczyny mnie nie przestraszą. Niesamowite!
I to mnie ateuszowi i sceptykowi na urodziny! Mogę tylko napisać, że Dziękuję! Bardzo dziękuję!

Uff. Wracamy do października 1973 by w „krótkich abcugach” dojść do „największej tajemnicy”

Tuzin, w większości bliskich mi osób gryzie palce i przeżywa niezwykłe wprost emocje. Tylko dziesięcioletni Jarecczak nie mając bladego pojęcia o futbolu, z racji swej starodawnej wojenno - rycerskiej, naiwnej miłości kibicuje Anglikom!

Jak ja musiałem wszystkich wkurzać, że wspomnę o tak przykrym wyczynie jak płacz po zakończeniu meczu?

Nie grałem, nie kibicowałem i zupełnie się nie znałem na piłce. To był pierwszy mecz jaki obejrzałem w moim niespełna dziesięcioletnim życiu..

Powstaje pytanie, kiedy zostałem zaciętym kibicem? Przecież nie w listopadzie, ani też zimą z 1973 na 1974?

Nie pamiętam! Mam lukę, a we wspomnieniach doskonale i dokładnie widzę się w maju 1974 jako chłopaczek, który wstaje godzinę przed szkołą i pędzi do kiosku z trzema zylami w garści po "Piłkę nożną"

Jako Wielkopolanin pamiętam nawet, że 15 zyli kosztował kolorowy i bajerancki plakat z naszą Reprezentacją Narodową.

I ten łup powiesiłem na słomiance!

Przed Mistrzostwami mam już w chacie książki o futbolu a największym moim marzeniem jest piłka do nogi. Kupują mi piłkę! Nie umiem za bardzo to najpierw przez tydzień kopię ja po domu, odbijam o tapczan i takie różne.

Pamiętam też siebie jak 13 czerwca z ogromna pasją oglądam w TV mecz inauguracyjny. Brazylia gra z Jugolami na 0-0, podczas gdy Mama pakuje walizy bo jedziemy na wczasy do Muszyny.

Na miejscu pierwszą moją myślą w domu wczasowym ( mieszkamy na kwaterze prywatnej ale stołujemy się w DW ) jest wypożyczenie piłki. Nie mają do "nogi" to biorę skórzaną do siatkówki. Tak, tak… do siatkówki były skórzane w pasy i tym się tylko różniły od nożnych, że były nieco lżejsze.

Chodzę z tą piłką wszędzie i kopię po kamienistych dróżkach podczas wycieczek, na górskich łąkach. Zamęczam Mamę opalającą się na leżaku by mi ją rzucała, bym mógł bronić niezwykłymi bramkarskimi paradami w imaginacyjnej rozgrywce z Popradem za plecami. Poprad patrzył na mnie osłupiałą wodą.

Jestem Enwer Marić! Sep Maier! Dino Zoff I oczywiście Jan Tomaszewski. Ba, jakby na przekór chwilami utożsamiam się z naszym rezerwowym bramkarzem Andrzejem Fischerem!

Przed meczami Naszych, porzucam przyjemności związane z górami. Porzucam rzekę, łąki, góry, lasy itp. tylko po to by dwie godziny przed meczem siedząc bezczelnie na wprost telewizora snującego letni komuszy program, wysiadywać młodociane jajka po to by móc oglądać, oglądać z najlepszego miejsca na ekranie Rubina mecz.

Zobaczcie jaką miałem rację, bo od tamtej pory nikt nie widział naszej reprezentacji tak grającej a Beskidy jak stały tak stoją!

Ale to nie jest tekst o piłce i nigdy bym go nie napisał, gdybym wiedział co sprawiło, że ni z tego ni z owego stałem się zawziętym kibicem i zwolennikiem ganiania całymi dniami za piłką.

Jakim cudem z obojętnego, wrogiego, z antykibica przecież, stałem się piłkarskim maniakiem?

Nie poszedłem za sukcesem, bo mecz na Wembley miałem wszak za klęskę. W okresie przygotowawczym nasi niespecjalnie brylowali. Nie zdarzyło się nic, co tak radykalnie mogło mnie, dziesięcioletniego chłopca, przestawić na inne tory, popchnąć w kierunku zawziętej miłości do sportu.

Myślałem nad tym długo i nie znalazłem żadnego punktu zaczepienia. Jedno jest pewne.

Kibice mają lepiej!

Od tego magicznego momentu łatwiej jest mi zwalczyć niepamięć. Spójrzcie wraz ze mną w głąb czasu.

Oto lipiec 1975. Wracam żelaznym mostem ze Starego Konina do domu. Przeglądam kupioną na Placu Zamkowym płachtę „Piłki Nożnej” Słońce prześwietla zaczernione tekstami kartki, w związku z czym zatrzymuje się w cieniu co drugiego drzewa. Czytam a potem idąc kombinuję i zapamiętuję. Tak, Polska pokonała na wyjeździe, w meczu jak najbardziej towarzyskim reprezentację Kanady 8 – 1.

Jak zajdę do domu wszystko dokładnie zapiszę w swoim zeszycie, gdzie statystyki oraz interesujące uwagi. W kieszeni tanich, polskich „dżinsów” siedzą dwa rybaki i papierek przeznaczony na wykupienie piłki od rymarza.

Znaczy się... zagramy po południu mecz!

Dom Elżbiety XCIX




Walił z całym impetem, jakby coś się paliło. Oboje spojrzeli na siebie wymownie i Piotr poszedł otworzyć. Idąc nadal był co najmniej zdziwiony, że ktoś dobija się w ten sposób, mimo, że wszyscy we wsi wiedzieli, iż Elżbieta jest w szpitalu.

- Kto tam? – Zapytał przy drzwiach z lekką irytacją.

- Nazywam się Karolina Walczak, przyjechałam do Elżbiety – odezwał się damski głos.

Piotr otworzył. W drzwiach stała młoda, piękna kobieta o ciemnej cerze i bujnych kręconych, czarnych włosach.

- Ty, to pewnie ten doktorek? – Zapytała bez wstępów – Mnie już zapewne znasz, jestem Eli przyjaciółką? Ela się zapewne ucieszy, że wyrwałam się z tej Warszawy szybciej – uśmiechnęła się wchodząc do holu.

- Wybaczy pani – Piotr zaczął mniej pewnie – Elżbieta teraz śpi. Jest bardzo chora. Zapraszam do kuchni, gdzie wraz z moim przyjacielem księdzem mamy zamiar zrobić sobie herbatę. Fakt, nikt się tu dziś pani nie spodziewał – powiedział podejrzliwie – a Ela najmniej. Może będzie to dla niej miła niespodzianka – zakończył bez entuzjazmu.

- Jestem Karolina – powiedziała jeszcze raz, bardziej dobitnie – Ela mnie na pewno potrzebuje. Wiem, zawiodłam ją, ale naprawdę szybciej nie mogłam. – Powiedziała tajemniczo.

- Nie wiem, nie obchodzą mnie wasze relacje. Mnie chodzi o nią, a wiem, że jest bardzo chora. Wie pani, co ona tu ostatnio przeżyła?

- Coś mi wspominała o duchach przez telefon. Ale coś stało się z moją komórką wyobraża sobie pan? Roztopiła mi się w rękach. I bardzo się o Elę zaczęłam bać, zwłaszcza, że nie dawała żadnego znaku życia. A ja trzy razy próbowałam się do niej dodzwonić, wreszcie po prostu przyjechałam.

- Wyobrażam sobie – Piotra zainteresowały słowa Karoliny. – Moja też się stopiła. A podejrzewam, że po prostu Eli komórka się rozładowała i leży gdzieś w domu. Ona była w szpitalu, nieprzytomna, sama na własną prośbę wróciła i…wie pani, trudno mi o tym opowiadać, bo zawiodłem, pozwoliłem jej iść tu samej…

- Piotr, kto przyszedł? – We drzwiach kuchni pojawiła się okrągła twarz księdza – O witam panią – Janusz spojrzał na Karolinę podejrzliwie – jest pani znajomą Elżbiety?

- Tak. Ale widzę, że Ela już poczyniła szerokie znajomości, jak na dziedziczę przystało i doktor i ksiądz – powiedziała zjadliwie, jakby to, że ich tu spotyka nie tylko jej nie cieszyło, ale było jej przykre.

- Zapraszamy dalej, właśnie zaparzyłem herbatę Eral Grey – Janusz próbował ukryć niechęć do Karoliny, bo nie zrobiła na nim dobrego wrażenia.

Kiedy potem siedzieli w kuchni popijając herbatę, wciąż patrzyli na siebie dość nieprzychylnie. Jakby nawzajem próbowali wybadać pobudki jakimi się nawzajem kierowali.
Wtedy z pokoju Ela zawołała Piotra.

Piotr zniknął za drzwiami kuchni, a Janusz spoglądają na Karolinę nagle zapytał:

- Po co tu przyjechałaś? – Dziwne zapytanie wprowadziło Karolinę w jeszcze większe zakłopotanie.

- My się znamy? – Zapytała zdezorientowana. Janusz przecząco pokręcił głową.

- To skąd u księdza ten ton?

Ten uśmiechnął się zagadkowo.

niedziela, 23 stycznia 2011

Rząd na czele radykalnej opozycji!

- Panie premierze, chyba to pierwszy przypadek w historii nowoczesnej demokracji, gdy na ulice wyszli politycy, przedstawiciele rządzącej koalicji by zaprotestować przeciwko…Właśnie, przeciwko czemu protestujecie?

- Chwileczkę, zaraz odłożę tubę! Chodźcie z nami! Chodźcie z nami! Przepraszam. Opozycja, a także wielu oszukanych i sprowadzonych przez nią na zła drogę obywateli, nie bójmy się o tym powiedzieć publicznie, wypacza obraz naszych wspólnych dokonań. Mamy dość i nadszedł czas by wyrazić swoje zdanie! – Chodźcie z nami! Chodźcie z nami!

- Tubę! Po co pan krzyczy bez tuby?

- Poniosło mnie! Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, ze czasy są bardzo ciężkie a mój rząd nie dość, że nie ma zamiaru niczego robić to jeszcze coraz częściej wywraca się, wywija kozła i odwala kitę! Czas z tym skończyć! Chodźcie z nami! Chodźcie z nami!

- Ale po co podpalać śmietniki?

- Bo to łatwe a poza tym, poza wszystkim niech lepiej spłonie kilka śmietników niż Polska, a wszyscy widzimy, że taki jest pomysł opozycji na kampanię wyborczą! Chodzili z pochodniami niczym jacyś faszyści a nam wystarcza zapalniczka kupiona w kiosku by sfajczyć śmietnik. Chodźcie z nami! Chodźcie z nami!

- Panie premierze…

- Będziemy protestować tak długo aż opozycja i część, niewielka ale krzykliwa część obywateli poda się wreszcie do dymisji! Dość sypania piachu w tryby i wkładania kijka w szprychy! Nic tu po was! Będziemy tak długo protestować na tym oto blokowisku aż mieszkającej tu hołocie znudzi się opór. Nikt z tego bloku nie wyjdzie po buły ani mleko, nikt nie wyniesie śmieci w kubełku…

- Tym bardziej, że śmietnik płonie!

- Wystarczy spojrzeć z jakim zapałem politycy i urzędnicy niższego szczebla oddają się aktom drobnego wandalizmu. Za chwilę na tamtym trawniku zapłoną opony bo już słychać trąbki doradców prezydenta, nie zdradzę tajemnicy, że każdy dźwiga oponę od mazdy.

- Dlaczego akurat od mazdy?

- A dlaczego nie? O! Z lewej strony zbliża się grupa WOT!

- Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego? Z transparentem o treści obscenicznej?

- Jakiego tam ośrodka? To grupa niezależnych myślicieli, którą „roboczo” nazywamy WOT. To skrót od Wyjątkowo Obrzydliwe Typy. Ten w czerwonej czapce z pomponem to przecież Celińszczak, tyle że dla zmyły bez okularów.

- Panie premierze, czy nie sadzi pan, że to trochę przesada by rząd robił zadymę na ulicy? To takie jakieś…

- Wiem, że to nowatorskie!
- No nie wiem! Raczej dziwne. Opozycja…

- Opozycja nie potrafi skutecznie protestować! Wszystko musimy robić sami. Proszę spojrzeć na tę łunę. To się pali jakaś cholerna buda na Solcu! Tak, to jest umówiony znak! Naszych jest tam kilkunastu, wszystko z uniwersytetu wykładowcy i literaci. Oni maja pochwycić Bronka, bo to jest umówiony znak!

- Mają pochwycić Pana Prezydenta? Wrzawa się podnosi. Na Belweder! – Krzyczy stojący na dachu mazdy Schetyna. O Boże! To nie do pojęcia!

- Jakiego znowu Prezydenta? Oni będą sprawdzać na ulicy dowody osobiste i prawa jazdy, a pochwycą pierwszego Bronisława jaki im się nawinie!

- Jaki im się nawinie pod rękę?

- Tak właśnie będzie! Gdzie moja tuba? - Tubę mi tu dawajcie! Do bani, tfu, do broni! Do broni! Do broni! Słuchajcie mnie posłowie i politycy lokalni, stańmy wraz do apelu! Oto godzina wybiła, przy nas potęga i siła! Podsekretarze stanu i kanceliści! Za tłumaczenie się w sejmie przed ludźmi marnymi, za wieczory spędzone w bibliotece, za trud, za urąganie rządzenia męce…

- Panie Premierze! Panie Premierze!

- Co?

- Jajco!

piątek, 21 stycznia 2011

Kaczki. Pazury i kły. Wściekły atak kaczek na Niedźwiedzia!

Kaczka ma pazury i kły bardzo straszne a Pan Niedźwiedź wiadomo, taki sobie fruwający Uszatek, chudszy nieco od oryginału i króliczkom psot nie wymawia. Tak jakoś idzie na całość, ale zgodnie z protokołem bardzo dyplomatycznym!

Podczas gdy kaczka zastawia pułapki, a schwytane, biedne zwierzątka rozrywa pazurami na strzępy, okolicznych zaś mieszkańców przeraża przeraźliwym rykiem, niedźwiedź tapla się w stawie w pogoni za rzęsą.

Media trzęsą się od opowieści o kaczkach atakujących z tak zwanego „nienacka” turystów i onanistów.

- Przycupnąłem w krzakach – opowiada jeden z tragicznie poszkodowanych przez to dzikie zwierzę – aż tu nagle jak nie skoczy na mnie kaczka! Upadłem na głowę a przy okazji wydaliłem ze strachu tak zwane gazy i nie tylko. Kaczka obwąchała mnie i sądząc, że nie żyję odeszła szukać innych ofiar. Cóż to za przerażająca bestia!

- A mnie uratował Pan Niedźwiedź!

- Uratował pana Niedźwiedź?

- Akurat celował we mnie, a ściślej rzecz ujmując, w sam mój skromny łeb celował, snajper z wrogiego, zaoceanicznego mocarstwa. Pan rozumie – miał mój łeb na celowniku, Aż tu nagle przelatujący Pan Niedźwiedź raczył się wypróżnić. Uratowałem życie, godność i honor.

- A ja mogę?

- Po wyjściu ze studia na lewo i trzecie drzwi

- Nie o to chodzi. Chciałbym opowiedzieć moją przygodę z kaczką.

- Proszę się przedstawić!

- Dobry wieczór państwu, jestem panem Lisem!

- Uprzejmie donosz…Tfu! – Proszę bardzo!

- Prawda jest taka , że kaczki zżerają lisie jajka a dorosłe lisy prześladują na wodzie, w powietrzu i oczywiście na ladzie.

- Chyba na lądzie?

- Dziękuje za merytoryczna interwencję!

( głos z trybun ) – To Lisy znoszą jajka, że spytam? Mi się wydawało, że lisy….

- Czy pan nie słyszał, czy pan nie rozumie? Nawet gdyby lis chciał znieść jajko to zaraz kaczka by mu zeżarła!

Publiczność skanduje unisono: „Jaja lisa! Jaja lisa! Jaja lisa!”

- To prawda panie redaktorze! Pracuję na kolei i kaczka w zeszłym kwartale znienacka zjadła mi, mój, nasz, wagon węgla!

-Proszę Państwa! Proszę wyprowadzić ze studio tych dwóch panów! …. Śmiało! Śmiało proszę mówić, jakie krzywdy w ostatnich dniach wyrządziły państwu kaczki? Pani?

- Zjadły mojego męża i została po nim tylko puszka!

-Śmiało! Tak, pan w czerwonym!

- Kaczka przekopała mi trawnik!

- Kaczka uprawia seks z moją żoną a poza tym przekopała trawnik mojego szwagra!

- Uff…zła Kaczka! Proszę….

- Kaczka napadła na dyliżans i ukradła dwieście dolarów w złocie postrzeliwszy przy okazji szeryfa!

- Stop, Panie Rysiu, pański program będzie po prognozie pogody. Wyskoczyłeś kurwa z tym szeryfem! – A co pan, tak pan w berecie, słuchamy pana?

- Kaczka to kaczka!

- Oczywiście, że kaczka to kaczka, ale my za chwilę powitamy w studio dobrego, łagodnego, skromnego i skłonnego do kompromisu Niedźwiedzia. Kraty, które montują specjalne służby zabezpieczą delikatnego i słodkiego Pana Niedźwiedzia przed atakiem groźnych kaczek. Tak?

- Panie Wilku, kaczki atakują! Jesteśmy w dupie!

- Też mi nowość!

- Wyłączyć kamery i mikrofony!

- Wyłączyć kamery i mikrofony! – Panie Zenku…

- Wyłączyć kamery i mikrofony! – Panno Różo…

Nasz drogi Pan Niedźwiedź w niebezpieczeństwie! …eaeaeaeaea!!!!

Uwaga!

Uwaga!

Kaczki atakują! Łaaaaa…..

czwartek, 20 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCVIII


Kiedy otworzyła oczy, leżała we własnym łóżku, przykryta kocem. Piotr rozcierał jej dłonie.

- Ja się tu znalazłam? – Zapytała zdziwiona, wciąż mając w pamięci zapach piwnicy, słodkawy smak krwi i oddech, nieprzyjemny i gorący. – bolą mnie ręce – raczej stwierdziła, niż się poskarżyła. Teraz dopiero zrozumiała, czemu Piotr masuje jej dłonie. On je smarował jakąś maścią.

- Za chwilę powinno ci trochę ulżyć. Zrobiłem ci zastrzyk przeciwbólowy i posmarowałem otarcia maścią. Obawiam się, że masz wstrząśnienie mózgu, więc raczej powinnaś leżeć. – Powiedział z miną lekarza – Wiesz, nie chcę, nie chcemy cię denerwować – spojrzał w stronę Janusza, którego dopiero teraz zauważyła, bo stał w drzwiach sypialni – ale co cię podkusiło, by szukać przejścia do tamtych piwnic? Przecież mogło ci się coś stać, przecież to mogło na ciebie runąć. Dobrze, że tamten metalowy klin, tylko uderzył cię w głowę, a nie wbił się w ciebie.

- O czy ty mówisz? – Zapytała zdziwiona – Nic nie spadło mi na głowę. Ja stoczyłam walkę swojego życia…i wygrałam. Nie będę wam opowiadać teraz o tym, ale wiem, że raz na zawsze oczyściłam dom ze zła które się tu zagnieździło.

- Zła – odezwał się ksiądz – nigdy do końca się nie zniszczy, ani nie wykorzeni. Możesz mi wierzyć jako profesjonaliście – i uśmiechnął się po czym westchnął. – Ale myślę, że masz rację, dom stał się jakiś bardziej przytulny, nie ma dawnego chłodu i dziwnego zapachu. Prawda Piotr? – zwrócił się do przyjaciela, który zdezorientowany przyglądał się to Eli, to Januszowi.

- Nie wiem, nie zastanawiałem się, jak zobaczyłem Elę leżącą bez życia tam, w tej izbie tortur… - Zawiesił głos na chwilę - gdy ją tu przyniosłem, myślałem tylko o niej i żeby odzyskała świadomość. Ale masz, macie racje – poprawił się – jakby coś się zmieniło. Opowiedz nam jaką walkę wygrałaś? Z Carlotą? – Zwrócił się z zapytaniami do Eli.

- Później – powiedziała stanowczo. – A mogę wam tylko teraz powiedzieć, że walkę wygrałam z samym złem, czyli mistrzem. Oni żyją, żyli, tylko dzięki nam, dzięki naszej wierze w to że istnieją. Myślę, że zawsze byli tylko ułudą i to zgubiło moją babkę, bo w nich uwierzyła i to bezgranicznie.

- Ale…- Piotr wpatrywał się w nią - przecież nie tylko Zofia ich widziała.

- Wiesz, przecież mieli wszelkie podstawy by być widzialni. Mistrz przywiózł ze sobą całą swoją świtę. Zofia znała go już z Paryża. A Carlota…no cóż, Zofia ufała i wierzyła jej bezgranicznie, okoliczni ludzie też, bo potrafiła leczyć, gdy stan był beznadziejny. Do dziś pokutuje wiara wśród ludzi, że była znakomitą znachorką i zielarką. Pamiętasz jak próbowała ją bronić Kanusia?

- Więc mistrz, to taki Antychryst. – Zapytał, a raczej stwierdził ksiądz.

- Myślę, że jeżeli rozważyć to teologicznie, to tak, ja przez moment myślałam, że mistrz to diabeł, albo demon. W ostatniej chwili zablefowałam, rzucając mu w twarz stwierdzenie, że go nie ma…i odniosła od razu sukces. To się bardzo szybko potoczyło. Nie pamiętam szczegółów, ale…- zawiesiła głos i spojrzała w stronę Janusza – próbował mnie zgwałcić i zabić, więc rozumiecie moją determinację?

- To dlatego ubranie miałaś poszarpane? – Piotr spojrzał na nią jeszcze czulej i pogładził ją delikatnie po policzku.

Skinęła głową i przymknęła oczy. Oboje mężczyźni cicho usunęli się z sypialni i delikatnie przymknęli drzwi. Prawie na palca przeszli do kuchni, by postawić wodę na gazie i wtedy do drzwi zaczął się ktoś dobijać.

Współczesna Demokracja. Fikcje i fiksacje

Wyrus zacytował w swoim nienapisanym tekściorze Marka Aureliusza, a ja z kolei miałem znaczący sen. Zacznę od snu, bo sen miałem w nocy a wyrusa czytałem przed chwilą.

Śniło mi się, że ktoś pokazał mi fotografię.

Zalany słonecznym blaskiem starannie przystrzyżony trawnik. W tle równy rząd palm, a za palmami bieluteńki, bardzo średniowieczny zamek, zupełnie taki, jaki w dawnych czasach wyobrażali sobie profesjonalni scenografowie z Hollywood.
Na trawniku klęczy mężczyzna w czerwonej puchowej kurtce i czapce uszance na głowie, wyciągając ręce ku błękitom niebieskim.
Zdjęcie jest podpisane tak: Mieszkaniec Wielkiej Brytanii modli się o deszcz ze śniegiem!

Od razu się obudziłem i dalejże kombinować jaki w takim śnie jest sens i dlaczego ludzie, nawet mieszkający w Wielkiej Brytanii mieliby modlić się o coś tak mało atrakcyjnego. No i skąd tam do diaska dorodne palmy?

Przyszło mi do głowy, że może ten mieszkaniec modli się na przykład na wyjeździe licząc, że podobnie jak w piłkarskich pucharach modlitwy odmawiane na wyjeździe liczą się podwójnie. Nie jestem mocny w teologii, ale uznawszy, że zbyt daleko zabrnąłem, wstałem, poszedłem do kuchni, napiłem się wody z cytryną i z powrotem wlazłem do łóżka.

Niestety Morfeusz gdzieś sobie polazł. Włączyłem lampkę i sięgnąłem po książkę, a ja mam zawsze naukładane na stoliku rozmaitych lektur ( na moim popularnym poziomie - oczywiście ) i wybrał mi się “Poczet Cesarzy Rzymskich” Krawczuka i jakoś mi się otworzył na biogramie Marka Aureliusza.

Potem przeczytałem jeszcze kilka biogramów, że wymienię Hadriana, Nerwę, Trajana, Domicjana, Heliogobala, współwładcę Markowego, niejakiego Werusa, a na koniec takiego jednego Cesarza, który dobrze rządził przez 20 lat ale niczym nie zasłynął. Zwróćcie uwagę, że nawet ja nie zapamiętałem jego nicka, choć z pewnością wart jest tego. Jak wrócę do domu dopiszę. Spoko Cesarzu!

Skończyłem czytać, ponieważ zaczęły kleić mi się oczęta i postanowiłem pospać, co było wyrazem dziecięcej naiwności, ponieważ komórka wskazywała, że jest 5:40 a musiałem wstać o 6:30. Bywa i tak.

Tak sobie teraz kombinuję, że to rzymskie Cesarstwo bez króla to był niezły wynalazek. Byli cesarze wspaniali, przeciętni a zdarzali się i pospolici psychole czy nawet, aż dziwnie napisać, zwykli bandyci. W pałacach rozgrywały się straszne sceny, spiski, mordy polityczne, fałszywe oskarżenia, konfiskaty majątków i temu podobne atrakcje. Aż żal, że nie było wtedy telewizji.

Wszystko to prawda, ale poniżej tych rozwichrzonych walką o władzę szczytów, rządnych zaszczytów i krwi elit, państwo przez prawie 500 lat działało nawet jak na nasze standardy bardzo sprawnie.
Budowano nie tylko pałace, amfiteatry i świątynie, czego i u nas nie brak, ale przede wszystkim drogi, mosty, akwedukty, łaźnie i za przeproszeniem publiczne sracze, żeby obywatele nie bejali po bramach. A z tym to już u nas gorzej.

A pamiętajmy, że przez te prawie 500 lat istnienia Cesarstwa możliwości techniczne zmieniły się bardzo nieznacznie. Teraz technologia tak pędzi do przodu, że aż furczy, a zaniedbania w podstawowej infrastrukturze wołają o pomstę do nieba.

Wtedy gdy wybudowano akwedukt rozumiano, że to dopiero początek inwestycji. Że o niego trzeba dbać. Łbami urzędnicy tamtejsi odpowiadali za jego stan. I dbali. Nie sadzę by w starożytnym Rzymie możliwa była do obejrzenia taka scenka jaką dzisiaj widziałem.

Co nas doświadczyło kilka miesięcy temu - Powódź, prawda?

Jadę sobie dzisiaj szosą. Z nieba wali wymodlony przez Brytola, ale w złym kierunku skierowany deszcz ze śniegiem.

Z prawej strony szosy teren leży wyżej niż z lewej, ale to prawa strona jest kompletnie zalana. Rowy pełne, pola pod wodą bo w ziemię woda już nie raczy wsiąkać. Z lewej strony nie, bo tam jest naturalny spad w kierunku rzeki.

Pod szosą zbudowano dawno temu przepływy i teraz 20 stycznia jakiś dobrodziej wysłał robotników by te przepływy udrożnili, bo wyloty zrośnięte krzakami na chłopa wysoko a całość zapchana szlamem i śmieciami. Teraz się, kurwa, obudzili!

Chłopom zboże na polach gnije na pniu, wiaruchna pompuje wodę z piwnic, a ci się biorą za udrażnianie. I już nie tylko głowa z karku, ale nikomu nawet premia z kieszeni nie wypadnie.

Korzyści z demokracji, jakie są, że spytam?

Mamy gladiatorów, właśnie nam budują wspaniałe stadiony, demokratyczni władcy nieustająco chędożą się z ukochanymi mediami, igrzysk do porzygania, ale “chleba” nie ma, ale akwedukty zapchane, ale drogi w fazie powykręcanych projektów, że o potędze Legionów w ogóle, z litości nie ma co mówić.

Jedyne co upodabnia współczesną demokrację do starodawnego Cesarstwa to panowanie fikcji. Wówczas też trwał senat, republikańskie instytucje, tyle tylko, że na niższym szczeblu państwo a za nim obywatele dawało sobie radę.

Obecnie coraz o to trudniej. Fikcja kryje fikcję i współcześni cezarkowie rok po roku tracili, aż utracili ostatecznie coś co nazywamy popularnie “kontaktem z rzeczywistością”

Wiem, że nie jestem kompetentny by pisać o takich sprawach ale dzisiejszy sen o podejrzanej wymowie, wyrus cytujący Marka Aureliusza akurat mniej więcej w momencie gdy o nim czytałem. Nie wiem co to dokładnie znaczy, ale na początek warto pochylić się nad przyszłym ustrojem, bo dzisiejsza demokracja zdaje się przeżytkiem. Utrzymywaną ogromnym kosztem fikcją.

Dom Elżbiety XCVII






Zaczęła cofać się w stronę otworu, który zrobiła, żeby dostać się tutaj. A mistrz z uśmiechem zbliżał się do niej, choć bardzo powoli, jakby odwlekając chwilę i upajając się jej lękiem.

- Nie uciekniesz – zasyczał przez zęby, dalej szczerząc je w jakimś groteskowym uśmiechu. – Powiedz, jak bardzo się teraz boisz?

- Nie boję się ciebie – odpowiedziała, opanowując lęk. Nawet by pokazać, że tak jest rzeczywiście sama ruszyła w jego stronę. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że nadal miała w ręce metalowy klin, którym rozłupywała zaprawę. Pomyślała o nim jako o broni, że spróbuję, kimkolwiek on jest, tym go zaatakować. Tyle, że mistrz też zauważył, jak z pasją go ściskała w ręce i roześmiał się.

- Widzę księżniczko, że chcesz ze mną tym walczyć – wskazał wzrokiem na kawałek metalu, który ściskała w otartej dłoni i uśmiechnął się z politowaniem, jakby karcąco.- Nie ładnie z twojej strony. Zobacz, ja mam puste ręce - i wyciągnął je w jej stronę. Metal wyleciał Elżbiecie z ręki, a on chwycił ją za ramiona i pchnął na posadzkę. Upadła uderzając się w głowę. W ustach poczuła słodki smak krwi. Przebiegło jej przez myśl, że pewnie pękło jej jakiś naczynie krwionośne, gdy poczuła gorący, nieprzyjemny oddech mistrza na swojej twarzy.

- Będziesz już teraz grzeczną dziewczynką? – Wyszeptał jej do ucha – Najpierw trochę się zabawimy, a potem niestety będziemy musieli się rozstać – powiedział jakby z żalem. Po czym jednym szarpnięciem rozdarł sweter Piotra i jej bluzkę, obnażając piersi. Zaczął je dotykać i ściskać boleśnie.

- A gdzie twoi wyznawcy mistrzu? – Zapytała, próbując zyskać na czasie – Zostawili cię?

- Nie wierć się – nagle warknął na nią, przyciskając mocniej do posadzki. – Nikt mi nie jest potrzebny, by zabawić się z taką małą myszką jak ty. – Drugą ręką zaczął szarpać spódnicę.

- Czy na pewno? – Elżbieta, mimo, że była w dramatycznej sytuacji, myślała bardzo racjonalnie. Wiedziała, że takimi pytaniami – atakami zyskuje czas, by się jakoś uwolnić.

- A czy nie radzę sobie? – zapytał mniej pewnie. I poczuła, że słabnie.

- Myślę, że tylko wtedy jesteś silny, gdy wokół masz swoją świtę. Dlatego nigdy nie zostawałeś sam. Żebyś był, trzeba w ciebie wierzyć. A ja nie wierzę w ciebie, już nie. Wierzę w miłość, w to, że nic tak naprawdę nie możesz mi zrobić, bo ciebie nie ma…- Mistrz nagle zaczął blednąc, już nie czuła ciężaru, jaki jeszcze przed chwilą ją przygniatał. Odepchnęła tą ułudę, jaką stał się mistrz i wstała okrywając strzępami swetra obnażone piersi. Nigdy tak naprawdę nie istnieliście, to wiara w was zgubiła Zofię. Niestety zniszczyła też Rachelę, jej ojca i wielu innych. Podeszła do rysunku pentagramu i zaczęła rozcierać go nogą. Brunatny rysunek pod wpływem podeszwy buta zaczął rozmywać się i znikać.

- Zobacz, wszak jestem, byłem, gdy tu przyszłaś – jęknął prawe niedosłyszalnie, rozpływający się w nicość mistrz.

- Tak, bo wierzyłam, że tu będziesz, że odpowiesz mi na moje pytania. Ale już znam odpowiedź. Już wiem i cię nie potrzebuje, bo jesteś samym złem, a nie wierzę w samo zło. Nie istniejecie! – Wykrzyknęła z wiarą – ani ciebie, ani Carloty, nigdy tak naprawdę nie było. Muszę tylko dopełnić przyrzeczenia i pochować moją babkę Zofię w poświęconej ziemi. Potem w tym domu zapanuje miłość i szczęście, bo tego dom najbardziej potrzebuje. Rozpanoszyło się tu zło, bo dano wam wiarę.

Spojrzała w miejsce w który przed chwilą jeszcze był mistrz. W kurzu była odciśnięta dłoń z długimi palcami. Odcisk dawał lekką poświatę, bo wokół zrobiło się zupełnie ciemno.
Potem usłyszała nawoływania Piotra i Janusza i zemdlała.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCVI


- Więc ta wolność, twoja, czy Carloty jednak ma pewne ograniczenia?– zatryumfowała. – Więc i ty wielki mistrzu musisz się stosować do Jego Boskich reguł?

Uśmiechnął się z przekąsem. Choć widać, że zabolało go to pytanie.

- Księżniczko – zaczął z udawaną uniżonością, kłaniając się groteskowo – jakaś ty przenikliwa. – przekrzywił głowę i kpiąco się uśmiechał.- Widzę, że martwisz się, że nie mam potomstwa. Przez ten kawałek czasu miałem ogromną ilość kobiet. Nigdy nie ograniczałem się do jednej. – uśmiechnął się znów, tym razem lubieżnie - Choć muszę powiedzieć, że zwykłe kobiety są dość pospolite i nudne. Choćby Rachela, czy z całym szacunkiem madame Sofii. – Spojrzał na Elżbietę, jak na to zareaguje.

- Zofia nie była twoją kochanką! – Wykrzyknęła wzburzona – Jesteś kłamcą. Urządzałeś za zgodą Gerarda jakieś czarne praktyki z Zofią, ale…

- Nie histeryzuj, zachowujesz się nie poważnie. – Mistrz jakby znów zdobywał przewagę – Gerard chciał mieć syna, ja mu go obiecałem w zamian miał mi ją udostępnić całkowicie. Ale durny Gerard nagle się przestraszył, jak i ten niewypierzony pacykarz. Madame Sofii mogła obdarzyć potomstwem płci męskie nas oboje…

- Przecież po urodzeniu Józefiny, była już niepłodna. – Wyszeptała przerażona, ale i zdziwiona. – A chodzi ci o malarza, który namalował Zofię?

- Nie rozumiesz? Mogłem powrócić jej płodność, w zamian ona miała urodzić mojego syna, potem oddał bym ją Gerardowi. Zresztą zajmowała go już wtedy Carlota, która jak już wspominałem potrafiła dać najwyższą rozkosz. Co do tego malarzyny. Wciągnąłem go z rynsztoka, podarowałem geniusz, mógł zostać największym artystą swoich czasów, a dureń zaprzepaścił to z powodu uczucia – słowo „uczucie” powiedział z obrzydzeniem , jakby było czymś wstrętnym – Ja się już pewnie domyślasz zakochał się w Racheli. Chciał ją ocalić, uratować. No cóż, tacy jesteście. Nawet Carlota zakosztowała tego. Wiem, że domyśliłaś się, dlaczego aż tak nienawidziła madame Sofii. Tak, kochała Gerarda, kiedy powiedziałem, że musimy się go pozbyć, pierwszy raz mi się przeciwstawiła. Musiałem ją przekonać, że jest to konieczne. No cóż – zmienił ton głosu – my tu gadu gadu, a niestety i z tobą muszę się pożegnać. Choć mi szkoda. Mogłabyś być moją nową partnerką, bo Carlota niestety sama się tu uwięziła. Jak widzisz uczucia są zgubne, czy miłości, czy nienawiści. – Uśmiechnął się znów, a jego twarz zaczęła się zmieniać. Na oczach Elżbiety ze starca o pomarszczonej twarzy i żółtych zębach umieszczonych w mocno cofniętym dziąsłach stawał się młodzieńcem. Cofnęła się przerażona. Bo zmieniony mistrz z uśmiechem na twarzy ruszył w jej stronę.

niedziela, 16 stycznia 2011

Losy, losy ciągle się ważą.

Ludzie pytając, jakim pokracznym cudem, akurat w Polsce nalęgło się tylu zaprzańców, zdrajców i pospolitych łotrów popadają w dziwaczna naiwność.
Nie sadzę byśmy jakoś górowali statystycznie nad innymi nacjami w posiadaniu zdrajców, zaprzańców i pospolitych łotrów.

Rzecz w tym, ze u nas funkcjonuje taka silna dźwignia, która akurat osobników tego typu wyrywa z bagna, gdzie jest ich naturalne miejsce w górę, gdzie szczyty, rześkie powietrze i słoneczny ogląd natury.

Gdzie indziej taki zdrajca i zaprzaniec przemyka chyłkiem, pełznie, kryje się za pniami powalonych drzew a nawet włazi ze strachu do króliczej norki. U nas rej wodzi, stąpa niczym olbrzym, oddechem powala lasy a tych co wytykają mu skundlenie i zdradę, okutym butem wpycha do króliczej norki.

Skąd się wzięła tak osobliwa pozycja ludzkiej mierzwy w Polsce?

Ktoś powie, z potęgi pieniądza i z potęgi władzy!

No dobra, ale skąd tak zaszczytna pozycja akurat zdrajców, zaprzańców i pospolitych łotrów?
Dlaczego wśród wodzących rej tak osobliwie mało uczciwych ludzi und patriotów?

Ktoś powie, taki system! To ja spytam, jaki to do diaska system, że zawsze szumowiny (szymy ) idą w górę?

Tak jest w garnku, o czym wie każdy, kto kiedykolwiek gotował zupę. Zbiera się je taką specjalną łyżką z dziurkami i wyrzuca, albo daje dobremu psu do zjedzenia.

Ale czy Polska to garnek?

Cóż, takie elity nami rządzą, ale do cholery, na takie elity nie jesteśmy przecież skazani! Te, które rządzą i te które walczą o władzę to tylko jeden z możliwych zbiorów. Ot, pozostałości po komuchach i tak zwanej opozycji demokratycznej. Wyjątkowo gówniane towarzystwo tym bardziej, że za rządzenie zabiera się już trzeci czy czwarty szereg z pomocą facetów, którzy za liderami przez lata nosili polityczne teczki. Bez specjalnego wysiłku można sformować co najmniej siedem lepszych elit.
O gorsze naprawdę trudno!

Nie mamy przy władzy ani sprawnych, uczciwych polityków, ani odpowiadającej aspiracjom tak dużego kraju jak polska, kadry urzędniczej, ani nawet, koniecznych w tak przykrej sytuacji, wolnych mediów. Szczyty elity biznesowej pozwoliliśmy obsadzić kurewską agenturą i komuszymi złogami dla których Polska i jej interesy są tyle warte co niecierpliwe prychnięcie znad cygara.

Elity najważniejsze dla harmonijnego rozwoju, choć w sensie politycznym są elitami „pomniejszego płazu” zawodzą na całej linii. Gdzie lokalny autorytet PT nauczycieli, lekarzy, księży i bezwzględny autorytet oparty na uczciwości, autorytet wymiaru sprawiedliwości?
Gdzie autorytet Wojska Polskiego i Policji nawet nie pytam, bo wszyscy wiemy, gdzie?

Jako społeczeństwo dziwnie łatwo dajemy sobą pomiatać przez czwartorzędnych demiurgów.
Kiedy, tak jak teraz, gdy czas wyciągnąć wnioski z tragedii smoleńskiej, jako naród po prostu nie mamy się do kogo odwołać.

- Autorytetów w Polsze niet! – „Śmieje się Moskal nade mną pochylony” - Że przywołam tekst Jacka Kaczmarskiego. – „Już po walce, generale, już po walce! Ten okop jest stracony”

Ten okop ciągle się broni, mili moi!
Losy, losy ciągle się ważą! – Co mnie ci poeci, cholera?

Dom Elżbiety XCV


Po tych słowach Elżbieta przyjrzała się dobrze mistrzowi, w jego wzroku dostrzegła jakąś rozterkę. Mimo, że mówił o rozkoszach, czuć było, że wątpił w nie.

- Kim jesteś? – Zapytała. Jakby tytułowanie go mistrzem, nie przechodziło Elżbiecie przez gardło – Widzę, że owa rozkosz, o której tak często wspominasz, nigdy dla ciebie nie była pełną, nigdy się nie spełniła! Jeżeli jesteś tym, o kim myślę, jeżeli Carlota jest Lilith…

- Myślisz, że potrzebuję współczucia? Że nigdy nie posiadłem rozkoszy o której marzyć mogą tylko śmiertelni?

- Ty to powiedziałeś – Zaatakowała Elżbieta, czując , że coś w mistrzu pęka – nie ja. Myślę że nigdy nie potrafiłeś rozbudzi w sobie uczuć, bo w tobie nie ma żadnych emocji. A to dzięki emocjom jesteśmy pełni uczuć, które potrafią nas podnieść aż do nieba, albo zepchnąć w otchłań. Jesteś tylko karykaturą człowieka, skoro nie potrafisz tego dostrzec…

Mistrz wpatrywał się w nią, a Ela aż promieniowała elokwencją. Sama się sobie dziwiła, ale nie bała się. Wiedziała, że to jest wałka o życie, o jej życie, a na nim po raz pierwszy bardzo jej zależało. Ze względu na Piotra, na Kanusię, na ludzi których poznała i pokochała. Chciała wreszcie, by nie wisiało nad nimi żadne widmo i by wreszcie mogli żyć.

- Mógłbym zniszczyć cię jednym gestem. – Stwierdził wzburzony słowami Eli. - Tyle, że to zbyt infantylne, prostackie. Ja zawsze poszukuję bardziej wytrawnych , wyrafinowanych zakończeń. Jak z Rachelą, pewnie się tym podnieciłaś, przyznaj…- zawiesił głos, jakby oczekując potwierdzenia .

- Nie – Jak echo odparła Ela. – to co zrobiłeś Racheli jest ohydne, nie ma w tym nic podniecającego. Chyba tylko dla tak zdegenerowanego umysłu jak twój. Jeśli jesteś tym, o kim myślę, to zawsze myślałam, żeś bardziej wyrafinowany…

- No to powiedz, za kogo tym razem mnie wzięłaś?

- Nie ważne, znów usłyszę tylko twój ironiczny śmiech. Wiem, żeś zły, że jesteś widmem który czycha na mnie i na tych których kocham. Wierzę, że Bóg w swej dobroci nie dopuści, byś mnie zgładził. Bym musiała pożegnać się z tymi, których tak niedawno poznałam i pokochałam. Masz rację – zaoponowała, zauważając, że mistrz już szykuję się do riposty – targają mną uczucia, jak każdym człowiekiem. Potrzebujemy miłości, zrozumienia, czułości. To dla ciebie na zawsze zostanie zagadką, bo ty nie posiadasz uczuć, znaczy, żeś biednym, żeś nędzniejszą istotą niż człowiek, choć uważasz, żeś lepszy.

Znów usłyszała w odpowiedzi śmiech, tylko, że oprócz ironii i pustki, nie usłyszała w tym śmiechu niczego. Tak jakby odkrywając słabe strony mistrza, niszczyła go.

- Twój Bóg. – Mistrz nie dawał za wygraną .– Dobry i szlachetny, prawda?

- Tak, dobry i szlachetny. W odróżnieniu od ciebie – Elżbieta chciała go przygwoździć, poniżyć.

- To ten sam? - Mistrz uśmiechnął się ironicznie – Który mści się na was, ludziach, tworach, które sam stworzył, a nie potrafi nad nimi zapanować? To dlatego sprowadza na was wojny zarazy i inne wynaturzenia? Uważasz, że jestem jego przeciwieństwem? Tak, masz rację, nigdy nie karałbym ludzi jak to robi wasz dobry i szlachetny Bóg. Nigdy nie wystawiłbym swego syna na próbę, którą Bóg zafundował Jezusowi, nie pokazywałabym swej władzy w tak okrutny sposób, ja ten wasz szlachetny i dobry Bóg.

- Masz syna? – Elżbieta zmieniła temat

- Nie, bo wasz dobry Bóg, odebrał tej która śmiała się zbuntować możliwość prokreacji. – powiedział, a raczej wyszeptał.

sobota, 15 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCIV




- Więc jesteś demonem? Diabłem? Nie znam na to innego określenia, jeśli ci o to chodzi.

- Po pierwsze młoda damo to mylisz pojęcia. Albo diabeł, albo demon…- mówiąc świetnie się bawił, jakby sytuacja była bardzo zabawna. – Poza tym, jesteś osobą religijną, głupiutka księżniczko?

- Czemu ze mnie kpisz? – zapytała – Albo uważasz mnie rzeczywiście za ostatnią kretynkę, albo się mnie obawiasz? I może religijna jakoś specjalnie nie jestem, ale wierzę w Boga.

- Wierzę w Boga – przedrzeźniał ją złośliwie – ja też niestety wiem, że istnieje. Tylko, że wybrałaś dokładnie tą samą drogę co ja. Drogę wolności. Tak, tak, nie kręć tą swoją śliczną główką.

- Słuchaj, nie porównuj mnie z sobą. Kim ty jesteś do cholery, powiedz?

- Czemu się unosisz? Czy aż tak cię przerażam?

- Ty mnie? A może to ja, zwykła śmiertelniczka, głupia jak zauważyłeś, cię przerażam?

Znów mistrz wybuchnął śmiechem, ale Ela w tym śmiechu, w tej nonszalanckiej postawie zauważyła wahanie, czuła je, więc sama poczuła się pewniej. Mimo, że była zdana tylko na siebie, nie odczuwała już tego paraliżującego strachu, teraz czuła, że wygrywa…że ma szanse na wyjście cało z koszmaru, jaki sama sobie zafundowała

- Posłuchaj księżniczko, nikt mnie nigdy nie przeraził, a na pewno taka głupia istotka jak ty, nie mogła by mnie wystraszyć. – Mówiąc, patrzył zimno jej w oczy. – A koniecznie chcesz wiedzieć kim jestem? Kim jest Carlota? Powiedz po co ci wiedza z której nigdy nie będziesz mogą skorzystać? Madame Sofii też chciała wiedzieć…

- Czemu z niej nie skorzystam? – Przerwała mu. - I naprawdę Zofia dowiedziała się kim jesteś?

- Czy ja powiedziałem, że madame Sofii dowiedziała się kim jestem? Księżniczko, jesteś niepoprawną marzycielką, jeśli sądzisz, że napiszesz o tym swoją wielką powieść…ta piwnica jest twoim grobem, nie wyjdziesz już stąd. Czy nie zastanowiło cię, dlaczego mnie widzisz, choć teoretycznie powinien tu panować mrok. Twój Bóg nie przyjdzie tu z pomocą, bo to moje światło, moja moc.

Elżbietą te słowa wstrząsnęły, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mistrz ma rację. Nie było tu żadnego źródła światła, a mimo to nie było ciemno. Tylko, czy to co rozpraszało mrok, nie było jedynie złudą? Rozejrzała się, chciała zlokalizować coś, co mogłoby to racjonalnie wytłumaczyć, gdy mistrz powiedział:

- Księżniczko, naprawdę postępujesz bezsensownie, ale wy ludzie często nie umiecie zapanować nad emocjami, uczuciami – uśmiechnął się lubieżnie, jakby słowo uczucie, czy emocje, było jakoś podniecające. – Widzisz, nawet Carlota nie jest tego pozbawiona. Tak, masz rację, dobrze ją podejrzewasz, - spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się – Carlota jest jak ty, kobietą która wybrała wolność. Twój Bóg, chciał z niej zrobić bezwolną istotę, zabawkę i pokorną służącą mężczyzny, więc zbuntowała się.

- Więc ona jest Lilith?

- Jest moją kochanką. Kobietą, która potrafi dostarczyć większych rozkoszy, niż te wasze Boskie. – Roześmiał się, jakby słowa które wypowiedział, napełniły go tą rozkoszą.

środa, 12 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCIII



Zanim się odwróciła, zanim zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa wiedziała, że popełniła błąd wchodząc tu sama. Zwłaszcza, że dopiero teraz zrozumiała, że nikt z tamtej strony nie dostrzeże otworu, który z takim trudem zrobiła. Dopiero teraz to do niej dotarło, bo głosy Piotra i Janusza zamiast się przybliżać, oddalały się. Po chwili stały się ledwie słyszalne, tak, jakby docierały z bardzo daleka. Zrozumiała, że przechodząc tu, na drugą stronę, odcięła się od normalnego świata.

- Witaj księżniczko – usłyszała za sobą – długo kazałaś mi na siebie czekać. Carlota tym razem źle się spisała…- głos roześmiał się ironicznie. – I masz rację, nikt nam nie będzie przeszkadzał – dodał, jakby odczytał jej myśli.

Elżbieta stała jak wmurowana, bała się odwrócić i nie mogła, bo strach ją sparaliżował. Czuła. Wiedziała kim jest intruz, ale nie mogła uwierzyć, że to się dziej naprawdę.

- Odjęło ci mowę księżniczko?- Głos za nią nadal ironizował, tak, jakby jej strach i przerażenie, było najlepszą zabawą, albo pożywką dla zdegenerowanego umysłu.

Pokręciła przecząco głową, tyle, że lęk, zamiast opadać, stał się nie do zniesienia, do tego stopnia, że czuła jak pulsuje jej krew. Czuła każdą żyłę. Chciała temu strachowi spojrzeć w twarz…”jeżeli taką posiada” – pomyślała. Całą siłą woli odwróciła się i spojrzała…

Za nią stał Mistrz! Wiedziała o tym, zanim się odwróciła, ale gdy go zobaczyła, przerażenie osiągnęło zenit. Nie dlatego, że wyglądał jakoś koszmarnie, tylko sam fakt, że był tam, że czekał na nią.

- Nie cieszy cię kwiatuszku mój widok? – Zapytał ironicznie, pokazując w uśmiechu żółte zęby.- Zbladłaś, a przecież chciałaś mnie zobaczyć. Dowiedzieć się kim jestem.

- Masz rację – powiedziała schrypniętym z przerażenia głosem – chcę wiedzieć kim jesteś naprawdę. Kim jest Carlota? Ale nie pragnęłam cię zobaczyć. – dodała szybko.

- Czy na pewno chcesz wiedzieć kim jesteśmy? – Roześmiał się sarkastycznie – Ta wiedza może być dla ciebie zgubną księżniczko.

- I tak pewnie nie wyjdę już stąd… – powiedziała bardziej do siebie, niż do mistrza – ale muszę wiedzieć, czemu opętaliście Zofię i niszczycie moją rodzinę? I muszę się dowiedzieć w jaki sposób możecie być tu nadal.

W odpowiedzi usłyszała tylko śmiech, zgrzytliwy i ironiczny. Potem, gdy przestał, zaczął wpatrywać się w nią, jakby chciał ją zahipnotyzować. Próbowała uniknąć tego wzroku, który wdzierał się jej aż do mózgu i palił boleśnie.

- Boisz się mnie? – Zapytał zdziwiony – przecież jestem tylko przeznaczeniem, którego sama chciałaś.

- Nie! – Wykrzyknęła przerażona – zostaw mnie i osoby które kocham w spokoju. Tyle…

- Ślicznego chłopca – uśmiechnął się lubieżnie – Piotrusia o słodkim głosie. Myślisz, że będziesz z nim szczęśliwa księżniczko? Chcesz, to pokaże ci przyszłość z nim, chcesz?

- Nie, bo jesteś kłamcą! – Wykrzyknęła, nabierając odwagi – wiem, że mnie oszukasz. Zawsze oszukujesz. Wiem kim jesteś…

- Tak? Kim? – Jakby się zdziwił, czy to ze względu na to, że oświadczyła że wie kim jest, czy, że nabrała odwagi, której się nie spodziewał.

- Demonem – oświadczyła i zadrżała.

Znów usłyszała śmiech. Mistrz zanosił się śmiechem, aż zgiął się w pół.

- Widzę, żeś głupsza, niż myślałem. – Powiedział pogardliwie i zanucił – mała głupiutka księżniczka,
zeszła raz do piwnicy,
chciała zobaczyć diabła
i napić się z jego winnicy.

Mała głupiutka księżniczka,
Chciała wziąć diabła za rogi...


- Przestań! – Warknęła na niego – może i jestem naiwna i głupia, więc powiedz, kim jesteś?

- Pomyśl. I pamiętaj, jestem namaszczony przez Stwórcę, tylko wybrałem drogę mniej wyboistą.

niedziela, 9 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCII




Weszła. Nie chciała…nie miała zamiaru ulec atmosferze domu. Nie tym razem. Pootwierała wszystkie okna i rozsunęła zaciągnięte zasłony. Poszła do kuchni i w szufladzie kredensu poszukała kluczy od składziku. Były spięte kółeczkiem i opisane "komórka".

Szybkim krokiem poszła w tamtą stronę, nie czuła nawet, że deszcz znów zaczął padać i zerwał się zimny wiatr. Zanim doszła była całkiem przemoknięta. Nie zwracała jednak na to uwagi. Otworzyła składzik, zapachniało ziemią i pleśnią. Jeszcze był tam jakiś zapach i już Ela zaczęła się nad nim zastanawiać, gdy otrząsnęła się z tego.
„Nie tym razem „ – szepnęła. –„nie dam sobą więcej manipulować, bez względu na to kim jesteś” – powiedziała w przestrzeń dodając sobie w ten sposób odwagi.

Weszła do środka i poszukała łopaty, wzięła też motykę i łom, który stał oparty w kącie. Tak zaopatrzona wróciła do domu i skierowała się prosto do piwnicy.

Zapaliła światło i rozejrzała się. Wokół kamienne ściany, nigdzie śladu różnicy.
„Gdzie jest ta druga strona piwnic? Ten zaczarowany krąg do cholery! Wszędzie taki sam kamień. Pomóż mi Zofio!” - Jęknęła i otarła ręką twarz z wody, która ociekała jej z włosów.

Zobaczyła ją. Przezroczystą i nikłą, ale dostrzegalną. Stanęła w miejscy, gdzie był zamontowany bolier i wtedy dostrzegła , że za nim, w cieniu ściana jest jaśniejsza, prostokąt odcinał się od reszty. Był robiony tą samą metodą, ale kamienie nie były już tak wygładzone, a zaprawa zaczęła się wykruszać.

Poszła i próbowała podważyć kamień łomem. Okazało się, że to nie takie łatwe. Łom, był ciężki, a zaprawa tylko na pierwszy rzut oka wydawała się fuszerką. Wróciła do składziku i zaczęła gorączkowo szukać młotka i jakiegoś przecinaka. Młotka nie znalazła, ale znalazła siekierę i narzędzie do robienia dołków. Wróciła do piwnicy i zaczęła wybijać zaprawę między kamieniami. Przy trzecim uderzeniu narzędzie do robienia dołków pękło, a Ela uderzyła się w palec. Zabolało, bo uderzała z całej siły. Włożyła palec do ust, by złagodzić ból. I wtedy na półce tuż obok zauważyła młotek, obcążki i stalowe kliny.

Teraz zabrała się za rozbijanie ze zdwojoną energią. Wyłupywała zaprawę i wyjmowała kamienie. Jeszcze bardziej mobilizowało ją to jak zobaczyła, że tamta strona wcale nie jest zasypana. Po prostu, ktoś tylko zamurował drzwi.
Zaczęła wyszarpywać kamienie rękami, by dziura jak najszybciej się poszerzyła. Bolały ją ręce, bo starła je sobie do krwi, ale nie zwracała na to uwagi, musiała tam wejść, zobaczyć i dowiedzieć się wszystkiego.

Wreszcie dziura okazała się na tyle duża, że mogła się tam wślizgnąć. Uderzyła młotkiem jeszcze kilka razy, by wybić te kamienie, które nie trzymały się tak mocno. Nie chciała, by coś spadło jej na głowę, gdy będzie tam wchodzić i wtedy usłyszała nawoływania z góry. Słyszała głos Piotra i Janusza, którzy ją szukali.

„Za późno.” – Pomyślała z satysfakcją. – „Już mi nie przeszkodzicie. Odkryję to co zakryte, a krąg, który tyle lat niszczył dom i w nich zamieszkałych, przestanie istnieć.”

Usłyszała, że ktoś schodzi na dół. Słyszała rozmowę między Januszem i Piotrem i pełne niepokoju – Piwnica.

Potem wślizgnęła się przez otwór. Zanim tam jeszcze weszła, poczuła na policzkach ciepło i zapach rozkładu. W końcu cała przedostała się na drugą stronę. Tak, to było dobre porównanie, DRUGA STRONA. Panowało tu oprócz zapachu rozkładu i stęchlizny, coś, co można określić zatrzymaniem czasu. Opis piwnicy z pamiętnika Zofii i to co zobaczyła Ela było identyczne. Ława, na której dręczyli Rachelę, łańcuchy i po środku wyrysowany Pentagram, a w jego środku odwrócony symbol Eihwaz’u. Nie było to narysowane kredą, ale czymś brunatnym, ledwie dostrzegalnym, zwłaszcza, że przyprószonym stuletnim kurzem, ale mimo wszystko widoczny, bo jakby fosforyzującym.

Wtedy dokładnie za sobą usłyszała poruszenie, jakby ktoś się za nią skradał. Spojrzała w stronę otworu, który przed chwilą sama pokonała, ale nikogo tam nie było. Znaczy ani Piotr, ani Janusz, jeszcze tego nie dostrzegli…więc kto stoi za nią?

piątek, 7 stycznia 2011

Rząd Tuska lewitował. Głupia grawitacja!

Międzynarodowe Centrum Badań Naukowych Medytacji Transcendentalnej przysłało w latach 80 znanemu ze złośliwości wobec paranauki oraz pokrewnych, nikomu nie przydatnych wynalazków, panu Jamesowi Randiemu list, w którym między innymi wyszczególnione są cztery stopnie lewitacji.

W tym miejscu zacytuję fragment książki pana Randiego zatytułowanej
"Daniken, tajemnica Syriusza, parapsychologia i inne trele-morele"

Cytuję:

"list w którym znalazłem informacje, że obecnie mają na składzie cztery stopnie lewitacji. Są to następujące umiejętności:

1. Drżenie i pocenie się.

2. Skakanie jak żaba.

3. Chodzenie po pajęczynie i zawisanie w powietrzu.

4. Latanie- Całkowite panowanie nad Żywiołem Nieba"


To jest droga dojścia do lewitacji. Finalnym efektem ma być swobodne bujanie się w powietrzu. Po co? - Do końca nie wiadomo, ale przyjmijmy, że jest to jakaś wartość albo chociaż ciekawostka, ponieważ "bujanie" jako takie ma chwalebna tradycję.

Ale cóż tam sekta jakiegoś brodatego Mahesha Yogiego.

Rząd Donalda Tuska (baczność!) i naprawdę powinniśmy być z tego dumni, twórczo rozwinął podstawowe stopnie nauki niezwykłego stanu lewitacji, zaczynając swój osobliwy pokaz umiejętności, niejako od końca.

Trzy lata temu i ciut później znajdował się w punkcie czwartym:

Latanie - Całkowite panowanie nad Żywiołem Nieba ( bez względu na to, co to może tak naprawdę znaczyć)

W 2009 chodził po pajęczynie i zawisał w powietrzu

W ubiegłym roku, dumnie skakał niczym żaba.

Teraz. Teraz jest u szczytu swoich możliwości.

Patrz - Punkt pierwszy!

czwartek, 6 stycznia 2011

Dom Elżbiety XCI


Podjechali pod dom i wysiedli. Elżbieta zdała sobie sprawę, że nie była jeszcze u niego w domu. I nagle ją olśniło, że to zapewne dom w którym mieszkał Ksawery. Że to dom jego żony. Zapytała się o to Piotra. Ten skinął głową na znak, że to prawda.

Oboje to odkrycie zdziwiło.

- Wiesz – powiedział Piotr – właściwie nigdy o tym nie pomyślałem. Niby wiedziałem, że dom stał się naszą własnością od czasów Ksawerego. Babcia Katarzyna, czyli żona Ksawerego była jedynaczką, więc całe gospodarstwo i dom odziedziczyli. Ale ty mi to uzmysłowiłaś.

- Czy w domu coś po Ksawerym zostało?

- Raczej nie. Ale chodźmy do domu, bo zmarzniesz. Poza tym – mówił otwierając drzwi – wszystko pozmienialiśmy. To kiedyś była po prostu wiejska chałupa. Kilka razy dom został przerabiany. Wiesz, to nie twoja posiadłość – dodał jakby z lekkim przekąsem.

- Rozumiem – Ela jakby się zmieszała – i wiesz – nagle zmieniła ton – powinnam być jednak w swoim domu. Nie wiem, ale nie pozwolę się Carlocie zastraszyć. – Odwróciła się na pięcia i ruszyła sama w stronę swojego domu.

- Elżbieta! – Krzyknął wystraszony Piotr – oszalałaś? Mieliśmy poczekać na Janusza! A poza tym, sama wiesz, że przez nią straciłaś przedtem przytomność!- wołał i próbował ją dogonić, bo Elżbieta szła zdecydowanym krokiem, jakby dom miał siłę przyciągania.

- Wszystko to wiem – odparła nie zwalniając ani trochę – tylko czuję, że dom mnie potrzebuje. Wiem, to brzmi jak bredzenie chorego psychicznie. – powiedziała tonem usprawiedliwienia – ale jeżeli tam nie pójdę stanie się coś strasznego…ja to wiem. – i odwróciła się w stronę próbującego dogonić ją Piotra. Zobaczył, że Ela ma łzy w oczach i drży.

- Poczekajmy na Janusza – poprosił i spróbował otoczyć ją ramieniem – przecież on zaraz powinien tu być. – Spojrzał jej w oczy, łzy płynęły nadal, ale odbijał się w nich upór.

- Ty poczekaj, ja nie mogę. Piotr, pewne rzeczy chyba muszę załatwić sama. Muszę się dowiedzieć kim naprawdę jestem. Rozumiesz? Nie bój się o mnie, nic mi się teraz nie stanie, to też wiem. Ja po prostu muszę wiedzieć, czy…nie ważne. Słuchaj, wróć do domu i czekaj na Janusza. Ja w tym czasie muszę zrobić to, co zamierzam. Wybacz.

- Nie puszczę cię samej. – Głos Piotra był równie zdecydowany – najwyżej pójdziemy razem, a Januszowi zostawimy na drzwiach kartkę.

- Piotr! – Elżbieta próbowała uwolnić się z jego objęć – nie rozumiesz? Ja muszę tam pójść sama. Muszę.

- Dlaczego? Przecież to dotyczy nas obojga.

- A jesteś pewien? – Głos Eli stał się obcy, wręcz szorstki. Wyrwała rękę, którą wciąż trzymał we własnej dłoni – Nie zatrzymuj mnie i wróć do domu.

Piotr stał na środku drogi i patrzył ja Elżbieta zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę swojego domu. Po chwili skręciła i zniknęła mu z oczu. Stał bezradny. Czuł się tak, jakby ktoś go oszukał.
Ale to przecież ona. To ją oszukano, chciano ją okłamać, zataić to wszystko. Westchnął i poszedł czekać na księdza.



W Elżbiecie wszystko drżało, ale wiedziała, że jeżeli teraz stchórzy, nie uratuję ani siebie, ani Zofii. Wiedziała to. Bała się, nie wiedziała co może ją spotkać tam wewnątrz, ale wiedziała już czego szuka.

Mgła. Wytęż wzrok!

Obejrzałem wczoraj dołączony do Gazety Polskiej film pań Lichockiej i Dłużewskiej. Film bardzo prosty w konstrukcji i ascetyczny poprzez samoograniczenie się twórców. Od razu dodam, że wyszło to obrazowi na dobre.

Oto mówią wprost do widzów filmowani w dużym zbliżeniu pracownicy Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego panowie Duda, Kwiatkowski, Opara, Sasin, Wierzchowski i Zołoteńki. Mówią jasno nie uciekając w dygresje czy własne przypuszczenia. Opisują jedynie to co widzieli, co słyszeli, w czym brali osobisty udział.
Ich naprzemienna opowieść jest ilustrowana fragmentami filmów z miejsca katastrofy, sprowadzenia zwłok oraz uroczystości pogrzebowych. Film ilustruje muzycznie Andrzej Dziubek, lider kapeli DEPRESS wspaniale wykonujący utwór „Suplikacje, Święty Boże”

W zasadzie większość opowiedzianych w filmie scen była mi wcześniej znana, może poza kuriozalną sytuacją gdy ludzie ówczesnego Marszałka Sejmu a obecnego Prezydenta w obecności Jacka Sasina powołują się na jego śmierć jako na argument za natychmiastowym przejęciem władzy w kancelarii.

Tak naprawdę film „Mgła” przynajmniej dla mnie, jest przede wszystkim smutnym i przerażającym obrazem upadku moralnego i intelektualnego członków ekipy obecnie rządzącej Polską, a przy okazji także i naszego upadku, bo wszak to z naszej woli rządzą.

Cóż z tego, że działają na obrzeżach tragedii, że z oczywistych powodów nie są jej bohaterami, skoro większość ich działań opowiedzianych w filmie polega na nachalnym włażeniu na plan pierwszy. Są niczym przysłowiowi teatralni halabardnicy wytaczający się z kątów, nachalnie wyłażący w światła reflektorów by wygłaszać swoje pokraczne monologi.

Scena ze Smoleńska, gdzie obok ciał poprzykrywanych folią trwa ustawianie scenek dla mediów niczym na planie filmowym. Tu sobie Tusk z Putinem podadzą dłonie a tu się uścisną, a jak Kaczyński nadejdzie tamtędy to odejdą tędy, a jak tędy to Tusk tamtędy.

Do tego chaos informacyjny, lekceważenie rodzin ofiar, ich uczuć i potrzeb. Od początku do końca z tupetem charakterystycznym dla prawdziwych chamów dbają tylko o to by błyszczeć w pierwszym szeregu. Nie mogą się od tego powstrzymać w żaden sposób.

Jeszcze podczas wawelskiego pogrzebu nie mogąc się doczekać wyjścia z krypty rodziny pary prezydenckiej wystawiają swe gęby by odbierać kondolencje od zaproszonych oficjeli.
Trójka politycznych herosów: Tusk, Komorowski, Sikorski.

Twarze nie skażone empatią ani rozumnym zastanowieniem nad najprostszymi zasadami kurtuazji czy dobrego tonu.
Oto trzech Dyzmów dwudziestego pierwszego wieku! Zachwyceni sobą i własną siłą przebicia.

Tytułowa mgła. Po obejrzeniu filmu mam wrażenie, że autorkom nie do końca chodziło o mgłę wypełzającą z parowu opodal lotniska w Smoleńsku. Bo czymże jest taka mgła, którą byle wiatr potrafi rozwiać.

Pomyślcie jak gęsta mgła musi wisieć od lat nad Polską, skoro nie pozwala ludziom w żaden sposób jasno dostrzec kogo obdarzają darem władzy. Przykre to i niepokojące doświadczenie.
Przyjrzyjcie się twarzom, posłuchajcie ich bełkotu. Mgła powoli się przerzedza.
Wystarczy się trochę skoncentrować i wytężyć wzrok.

Gdy byłem dzieckiem na ostatniej stronie Przekroju drukowano dwa pozornie identyczne obrazki. Zadanie brzmiało „Wytęż wzrok i znajdź dwadzieścia szczegółów, którymi różnią się te dwa obrazki”

I ty, miły czytelniku, wytęż wzrok i znajdź na początek 20 szczegółów którymi różni się wykreowany w mediach wizerunek naszych władców od rzeczywistości. To nie jest na początek jakieś specjalnie trudne zadanie!

Acha, dla ułatwienia sobie zadania możesz obejrzeć „Mgłę” Naprawdę warto!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Tuska będą obalać!

Nie mam zamiaru się z tego cieszyć, ponieważ do władzy pchają się tacy, przy których Tusk to jest sam świątobliwy cadyk!

sobota, 1 stycznia 2011

Dom Elżbiety XC


Mężczyźni podnieśli się z ławki i Ela dostrzegła, że Piotr w ręce trzyma coś wełnianego i miękkiego.

- Włóż to, to mój sweter, bo na dworze jest raczej zimno – powiedział tonem rozkazującym.
Posłusznie włożyła ogromny sweter, poczuła się w nim jakby bezpieczniejsza. Uśmiechnęła się już trochę szczerzej i wszyscy troje ruszyli w stronę parkingu, na którym zaparkował Piotr.
Po drodze rozmowa się jakoś nie kleiła, ksiądz siedział z tylu, a ona przy Piotrze. Widziała w lusterku jak bacznie się jej przyglądał, aż ją to denerwowało. Miała wrażenie, że chce ją o coś zapytać i chyba wolałaby by to pytanie już padło.

W końcu nie wytrzymała i sama zapytała. – Czy ksiądz chce mnie o coś zapytać?

- Tak – odparł lekko zmieszany – przyglądam ci się, nie z ciekawości, wybacz. Widzisz, chodzi o to, że…jakby ci to powiedzieć? Wiesz jak wyglądała Mioducka?

- A to o to chodzi – uśmiechnęła się nawet trochę kokieteryjnie – Piotr księdzu nie mówił, że znamy portret Zofii, że nawet go odzyskaliśmy? Wiem, że jestem idealną repliką Zofii jeśli o to chodzi.
- Uf – ksiądz odetchnął – wiesz, nie chciałem ci tego mówić. Twoja babcia najbardziej obawiała się spotkania z tobą właśnie z powodu tego podobieństwa. I może – ksiądz zmienił temat - ty też będziesz do mnie mówić mniej oficjalnie, w końcu nie jestem takim starym księdzem dobrodziejem – uśmiechnął się szeroko, rozładowując trochę ciężką atmosferę.

- Janusz – powiedział wesoło Piotr – widzę, że Elżbieta i ciebie uwiodła.

- Oj przestań, bo popamiętasz. – Uśmiechnął się, ale zmarszczył brwi.- A– zwrócił się do Eli – wiesz, że mąż Józefiny zmniejszył dom, prawie o połowę. Podobno cały dwór był podpiwniczony, ale z nakazu Zofii, połowa piwnic została zasypana, ta, nad którą obecnie nie ma już domu. Podobno tam były pokoje Zofii.

- Skąd ksiądz, znaczy ty wiesz o tym?

- Trochę od ludzi, trochę wyczytałem między wierszami – zagadkowo odpowiedział Janusz.

- Mówiłem ci – odezwał się Piotr do Eli – że Janusz to prawdziwy logik? Zresztą, zawsze ogrywa mnie w szachy. Ale bez żartów, - Zwrócił się do nich obojga. – Coś mi opowiadałeś, już dawno, że połowa dworu jest zniszczona przez tego hulakę, jak mu tam było?

- Juszkiewicz. – Powiedział Janusz i westchnął. – prawie roztrwonił cały twój majątek – zwrócił się do Elżbiety – Dobrze, że Józefina nie wtajemniczyła go w jej zagraniczne dochody. To była bardzo szlachetna osoba, tak można odczytać z zapisów. Ufundowała obraz Ukrzyżowanego Chrystusa, do dziś zdobiący ołtarz. Była bardzo hojna dla kościoła. Może chciała w ten sposób odpokutować za matkę?

- Z tego co mówiła Kanusia, wiemy, że była osobą bardzo oschłą, wręcz zimną. – Powiedziała Ela – Prawda Piotr? – spojrzała na niego, by ten potwierdził jej słowa.

- Prawda, - potwierdził i zaraz dodał - ale, może jej chłód był spowodowany brakiem jakiejkolwiek miłości? Matka jej nie kochała, przyznasz sama – spojrzał jej na moment w oczy – mąż też nie. Nie miała gdzie ulokować uczuć. Pewnie na swoją córkę patrzyła też jak na balast, który wiązał ją z Juszkiewiczem, który delikatnie mówiąc ożenił się tylko z jej majątkiem. Myślę, że powinniśmy przestudiować cala historię twojego rodu. Myślę, że wszystko jest jakoś powiązane. Nie sądzisz Janusz?- Zwrócił się do siedzącego z tyłu księdza.

- Myślę, że tak, ale…słuchajcie, ja znam prawie całą historię. Myślę, że resztę wyjaśni pamiętnik – spowiedź Zofii. Poza tym musimy odebrać moc Carlocie, która ją ma nadal. Myślę, że jest w niej coś z demona, jeśli nim samym nie jest. Ale to nie takie proste, ona się jakoś zabezpieczyła, żeby mogła nadal oddziaływać na dom, na was…- Ksiądz na chwilę się zawahał i po chwili dodał – może będą potrzebne egzorcyzmy – stwierdził i jakby sam się wystraszył własnych słów. – Tyle, że egzorcyzmy to nie takie proste. Najpierw potrzebne są badania kościoła. To ma bardzo długą procedurę…

- A ty, nie mógł byś sam tego zrobić? – Zapytał Piotr, a Elżbieta skinęła głowa na znak, że też tak sądzi.

- Chyba nie mówicie poważnie? Nie jestem egzorcystą, a poza tym, na to są potrzebne zezwolenia ordynariusza, a on musi uzyskać zgodę papieża. Kościół Katolicki podlega hierarchii i ja nie zrobię niczego, na co nie dostanę zezwolenia. Czy to jest jasne? – Twarz Janusza stała się bardzo poważna. – No dojeżdżamy. – Zmienił temat – Wysiądę, zaraz tu na początku, bo chcę wejść jeszcze na chwilę do Jakubiakowej – a wy jedźcie do Piotra i czekajcie ze wszystkim na mnie. Dobrze?

Tęskniąc za elitą

Wszyscy zdają się cieszyć, że w Polsce zawieruszyły się elity i niezależne od bieżących politycznych rozgrywek-autorytety.

A ja się nie cieszę i coraz bardziej brakuje mi głosu mądrości w publicznym dyskursie, a przecież nie będę chodził ze świeczką po mieście i szukał mądrych ludzi.

Jak to się stało, że my, zwykli obywatele zostaliśmy sami, zdani jedynie na swoje rozumki, skażone emocjami rozbudzanymi przez media i polityków?

Co jakiś czas ktoś przytomny zaczyna „na piśmie” rozpaczać, że brak w Polsce „think tanków” poważnej debaty i analiz dotyczących już to stanu państwa, już to obronności czy polityki zagranicznej. Podejrzewam, że gdzieś na zapleczu, w niszach zimnych i ciemnych trwają takie debaty, fachowcy analizują i wyciągają wnioski.

Nie, oczywiście nie domagam się transmitowania takich debat w telewizji, ani nawet ich relacjonowania. Rzecz w tym, że nikt nie stara się o przekucie poważnych kwestii na język atrakcyjny i przyswajalny przez publiczność a pierwszym, jak się wydaje, zadaniem polityków i mediów jest wtłoczenie niezależnej myśli w szranki partyjnej wojny gdzie można ją do woli okładać partyjną pałką albo miętosić niczym ciasto dla własnych szybkich acz ulotnych korzyści.

Tyle tylko, że szanse na dotarcie głosu mądrości czy nawet rozsądku do zwykłego zjadacza medialnego „papu” są niewielkie, w związku z czym spory odsetek ludzi, ma wszystkich przeszkadzających ględzeniem w oglądaniu sportu czy estradowych podskoków za zwykłych durniów.

Nic dziwnego bo jak już się skoncentruje i posłucha ze zrozumieniem serwowanych mu w mediach mądrości łatwo znajdzie potwierdzenie swoich prostackich osądów.
Potem trzeba takiemu obywatelowi tłumaczyć, że nie każdy profesor czy doktor to dureń a wręcz przeciwnie! A obywatel się dziwi, dlaczego akurat durniów mu serwują jako elitę i autorytety?

To jest trudne pytanie, bo naprawdę nieco dziwi, że w 40 milionowym społeczeństwie zdani jesteśmy na opinie kilku dyżurnych politologów, socjologów z dodatkiem publicystycznych kukieł a nawet zwykłych socjopatów.

W cenie jest utwierdzanie dobrego samopoczucia odbiorców i powielanie wydumanych na politycznych salonach obiegowych mądrości. Wszystko co nie mieści się ze względów ideologicznych albo zbytniego skomplikowania materii w zwężającej się ciągle ścieżce przekazu automatycznie staje się wrogie, niszowe i dostępne jedynie dla „zainteresowanych”

A, że jak głosi jedna z obiegowych mądrości: „przykład idzie z góry” nisze naśladują w tym względzie mainstream przedstawiając jako elity swoich własnych niszowych durniów co powoduje powstanie kolejnych mniejszych nisz, jaskiń i lepianek.

Gdyby pojawił się nagle, będący wszak symbolem mądrości, biblijny król Salomon siedziałby niezawodnie w lepiance na skraju urwiska i gadał do glinianej ściany.

Budzi to mój niepokój. Nie żebym przeczuwał pojawienie się Salomona w 2011 roku, ale fakt, że władza kreowania rzeczywistości i nadawania tonu debacie o najważniejszych sprawach państwa i świata została oddana w ręce ludzi małej mądrości, ludzi skoncentrowanych na swoim osobistym sukcesie, zasmuca mnie. Och, żeby tylko w tym głównym nurcie byłoby pół biedy.

Elita intelektualna dla kraju i narodu jest bezcenną wartością. Nie zanosi się byśmy się takiej elity w najbliższych latach dorobili. Raz, że aspirujący do niej albo są korumpowani przez rozdawców intelektualnych koron, albo sami siebie korumpują, odrzucając w zmaganiach z rzeczywistością, to co winno być ich najgroźniejszą bronią – intelekt i bezkompromisowy osąd.

Ale też my sami, zwykli do bólu obywatele chyba odwykliśmy od elit wysokiej jakości. Mam wrażenie, że niezbyt chętnie słuchalibyśmy prawdy o sobie jako społeczeństwie. Lepiej się czujemy jako „ciemnogród” czy „lemingi” jeśli jesteśmy w ten sposób oznaczani przez kogoś kogo mamy ochotę kopnąć w tyłek niż przez kogoś, kogo szanujemy.

Pewnie dlatego na wszelki wypadek odmawiamy szacunku wszystkim, którzy nas nie głaszczą po główkach.

Jedno jest dla mnie oczywiste. W ten sposób jako Polacy daleko nie zajedziemy, a nawet jak zajedziemy to wysiądziemy na stacji, na której nigdy nie chcielibyśmy wysiadać.