niedziela, 16 grudnia 2018

Jak Putin rządzi światem

Wszyscy wiedzą, że światem rządzi Rosja, a personalnie pan Putin. Rosjanie rozjeżdżają planetę saniami, nie bacząc na globalne ocieplenie. Trojka rwie, grzywy końskie rozwiane, dzwonki dzwonią, Natasza całuje Igora cała rumiana. A jak już się nacałuje do woli, a na mrozie nie wolno przesadzać, nim Igor napije się wódki i przegryzie słoniną, zaraz odbiera tajny telefon z Kremla i już wie, co trzeba spsocić na świecie, na białym.
Putin w złotej komnacie, na tronie, nóżki wsparłszy dla ogrzania o kark tajnego białego niedźwiedzia, razem z najgenialniejszymi szachistami światowych strategii rozgrywa niekończącą się partię o prymat. Nie strzelają tam tylko pieniste szampany, bo dla zdrowia zarządzono sok buraczany. W tym jednym szczególe światowe media liberalne się mylą.
Tam wybrano prezydenta USA i rządy wielu pomniejszych krajów, często dla niepoznaki rządy o antyrosyjskim zabarwieniu, a wszystko po to, by zaszkodzić jedynej sile, której pan Putin się obawia, a mianowicie Unii Europejskiej, z jej charyzmatycznymi przywódcami.
– Juncker, Tusk i ten trzeci – szepce Putin - … We śnie ich widziałem na Palcu Czerwonym.
- Chyba na placu – wyrywa się jeden odważny i słuch po nim ginie pod białą płachtą nieba.
Wyrastał nowy Napoleon, już śmiałą ręką dzielił Europę, już prawie roty żelazne zbierał, a także posiłki murzyńskie, ale kontener kamizelek odblaskowych wystarczył, by zerwać sny szybkie i ledwie zaintonowaną Marsyliankę po trzech wersach przerwać. Śmieje się Putin wesoło.
- Wieści z Polski, z Polski… - Wpada posłaniec rozogniony, w złotej pelerynie maskującej.
Każe mówić, niedźwiedź u stóp zaczyna się czochrać.
- Wymieńcie to bydlę – rzuca. – Nie, mówicie dalej, to nie o przywódcy tamtejszej opozycji – dodaje, widząc, że co gorliwsi ruszają ku drzwiom.
Słucha już spokojnie, niedźwiedzia wymieniają na brunatnego.
- Władza nas światem to ciężki kawałek chleba, a jeszcze ta Polska. Opozycja jednoczy się przez podział, ci znowu słabo reagują na nasze działania. Nie ma tam kogo na kogo wymienić, tfu!
Opluty niedźwiedź spogląda z nieskrywaną urazą. Jednak jego brunatność przypomina władcy o ekologii.
- Dość na dzisiaj bieżącej polityki – zarządza Putin. – Teraz zajmiemy się ratowaniem planety!
Twarze pogodnieją, genialni szachiści strategii zbliżają się śmiało z rulonami pomysłów, bo w czym jak czym, ale w ratowaniu całej planety mają wielkie, idące w dziesięciolecia doświadczenie.

czwartek, 13 grudnia 2018

Nasza pechowa 13


Niektórych nadal zadziwia fakt, że w ocenie stanu wojennego polskie społeczeństwo jest podzielone, choć wydawałoby się, że każdy, kto ma serce i wątrobę powinien potępić ten bandycki akt stłamszenia społeczeństwa. Są dwa podstawowe powody:
Oczywistą bujdą jest, że społeczeństwo w tak zwanych „czasach Solidarności” było bardziej zjednoczone niż dzisiaj. Owszem, płaskie pod względem dochodów, ale i wtedy podstawą władzy były szerokie beneficja, na dodatek utrwalone przez dziesięciolecia rządów kacapskich namiestników. Dla nich wszystkich stan wojenny był zbawieniem, a w perspektywie okazał się zbawienny nawet dla ich potomków, przenosząc i potęgując korzyści wynikające z nadanego im przez komunę statusu społecznego do czasów współczesnych.
Po drugie ludzie mają skłonność do tworzenia mitów i nadal wierzą, że Jaruzelski zaprowadził porządek, choć tak naprawdę po 13 grudnia zapanował w Polsce szczery już burdel. Upadek gospodarki oraz rozkład państwa przyspieszył, a z perspektywy władzy jedyną korzyścią było pokazanie społeczeństwu, gdzie jego miejsce. Lęk, który wówczas zaszczepiono nie rozpłynął się w powietrzu do dzisiaj. Choć w wyborach prywatnych bywa różnie, ogólna myśl, że lepiej siedzieć cicho nadal ma zadziwiająco wielu wyznawców, podobnie jak przekonanie o koniecznej podległości wobec sił zewnętrznych wobec Polski.
Swoje zrobiło też przydawanie po 1989 roku czołowym przedstawicielom dawnej Solidarności cech heroicznych, co nie wytrzymało konfrontacji z nową rzeczywistością, rodząc godną Sobakiewicza myśl, że prawdę mówiąc wszyscy świnie. Zresztą, jeśli posłucha się wypowiedzi dawnych opozycjonistów marzących o zaprowadzeniu w Polsce na nowo swoich porządków, najlepiej w przymierzu z resztkami dawnej „komuny” można odnieść wrażenie, że zwalisty bohater powieści Gogola i jego opis rosyjskiej małomiasteczkowej elity jest jak najbardziej aktualny.

wtorek, 4 grudnia 2018

Trzy uwagi o Ukrainie

Ukraina 1

Wśród spraw dzielących polską opinię publiczną kwestia ukraińska jest najosobliwsza, ponieważ uczestnicy rodzącej się tu i ówdzie dyskusji poddawani są już na wstępie wielokrotnemu szantażowi. Z jednej strony każda krytyczna wobec Ukrainy i jej polityki uwaga jest piętnowana jako prorosyjska, aż do zarzutu płatnej działalności agenturalnej. Z drugiej strony mamy deptanie po grobach pomordowanych na Wołyniu i nie tylko tam przecież, a z trzeciej ponad milion pracujących i uczących się w Polsce Ukraińców. Te wszystkie szantaże na podłożu emocjonalnym powinny się wzajemnie unieważniać, ale gdzież tam. W tym wszystkim Ukraina zachowuje się na wszystkich możliwych poziomach w sposób najgłupszy z możliwych, co przecież nie powinno zniewalać polskiej myśli politycznej. Niestety nawet linia oficjalna jest pełna sprzeczności, ponieważ to co przedstawia jako korzyść ze stanu wzajemnych stosunków, niekoniecznie jest korzyścią. Chętnie zapomina się na przykład, że mamy do czynienia z państwem w stanie rozkładu wewnętrznego, co pociąga za sobą iście afrykańskie obyczaje polityczne, oparte na mitach i rozdrażnieniach, a wszelka myśl naprawcza zdaje się być dla sfer rządzących Ukrainą bez mała obcą interwencją.

Ukraina 2

Wśród zalet istnienia wolnej Ukrainy króluje przeświadczenie, że jest i będzie buforem pomiędzy nami a Rosją. Trochę to przypomina komunistyczną afirmację NRD, jako bufora oddzielającego nas od złych zachodnich Niemiec. Po pierwsze, bycie buforem nie jest żadną rozsądną aspiracją i nie wiedzieć czemu zakładamy, że Ukraina z rozkoszą walczyłaby w czyimkolwiek interesie. Zresztą z doświadczenia ubiegłych lat powinniśmy wiedzieć, że chaos wewnętrzny nie generuje czegoś, co górnolotnie nazywamy wolą walki. Poza sferą deklaracji politycznych i marginalnymi w sumie ruchami narodowymi, naród tamtejszy, struktura państwa i gospodarki są zwrócone na wschód. To zależności, których nie da się ani odwojować, ani zagadać, a mówienie o Ukrainie jako potencjalnym sojuszniku, to bajanie godne pięciolatka. Nie jest przypadkiem, że w poszukiwaniu tożsamości, które mogłby spoić mentalnie ten spory przecież kraj tamtejsi mistrzowie propagandy chętnie uderzają w antypolskie struny. Z ich perspektywy bowiem jest to działanie bezpieczne, choćby dlatego właśnie, że nasz stosunek do Ukrainy jest tak złożony i sprzeczny wewnętrznie. Z perspektywy Rosji z kolei, Ukraina jest po prostu prowincją imperium. Nawet nie zbuntowaną, a raczej sprawiającą kłopoty. Gdy magicy na Kremlu dojdą do wniosku, że dla dobra Ukraińców czas zmienić status Ukrainy, uczynią to bez wahania i groźnych dla siebie konsekwencji międzynarodowych.

Ukraina 3

Wśród moich marzeń jest i takie, że w Polsce gdzieś za siedmioma murami i siedmioma żelaznymi drzwiami stoi stół, przy którym analizuje się warianty, o których strach w ogóle wspomnieć publicznie. Wśród nich, nawet gdy przyjmiemy stan obecny za odpowiedni, powinna wybijać się osobliwa kwestia, że całkiem niedługo możemy zostać zmuszeni do wzięcia odpowiedzialności za zachodnią część Ukrainy. Osobliwa w tym sensie, że ani tego pragniemy, ani taki dar nie będzie emanacją czyjejś tam przyjaźni, a może wręcz przeciwnie. Tym bardziej powinniśmy być przygotowani, w sposób tajny, oczywiście. Dla higieny dodam, że ani miasta, ani ziemia ukraińska nie jest w żaden sposób nasza i wszelkie bajania na ten temat nie mają sensu. Nie jesteśmy też przygotowani do podobnych wyzwań mentalnie, prawnie, konstytucyjnie, militarnie, infrastrukturalnie, politycznie ani pod żadnym innym względem. Nie znaczy to wcale, że w podobnej sytuacji musimy popadać w czarną rozpacz. Zawsze możemy liczyć, że przebudzi się drzemiący od stuleci narodowy geniusz i z zapomnianych już, wrosłych w grunt ruin powstanie federacyjna Rzeczpospolita. Nie taka to fantazja, gdy lada dzień mogą ruszyć tektoniczne płyty światowej polityki. Czy mnie, nam, się to podoba, nie ma większego znaczenia, ale należy być gotowym i na nierozpoznane wyzwania.

niedziela, 2 grudnia 2018

Uwagi 6


Erewań
Nie mogę po prostu nadążyć za dziwnością ludzi. Czepiają się na przykład Rafała Trzaskowskiego, że nie ma zamiaru realizować jakichś rzekomych obietnic wyborczych. Zupełnie jakby obudzili się dzisiaj i nie znali PO. Przecież nasz Rafał nadal jest ładny, zna języki oraz pisma tego Francuza i przede wszystkim nie jest pisowcem. To jest akurat to, na co sami głosowali, a jakieś tam drzewa, żłobki czy komunikacja miejska, to był tylko taki dodatek, bo jednak z okazji wyborów trzeba czasem otwierać gębę. Prawie 30 lat demokracji, a ludzie zawsze zdziwieni. Za komuny krążyły dowcipy o przewrotnym uroku Erewania.
- Ludzie, w Erewaniu na centralnym placu rozdają samochody!
- To prawda, ale nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną.
Wiem, wiem przecież, że pan Trzaskowski był wtedy małym chłopcem i prawie na pewno nie jest Ormianinem, w związku z czym nie ponosi za te ekscesy żadnej odpowiedzialności. Ogólnie i ku pamięci: Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr!

Repolonizacja
Jestem miękkim przeciwnikiem repolonizacji mediów z dwóch powodów.
Po pierwsze, dla naszego psychicznego komfortu lepiej jest, że nie musimy wstydzić się, że całe to łajdactwo jest wyłącznie polskim produktem. Na przykład po 70 roku ludzie prości wmawiali sobie, że do robotników na wybrzeżu strzelały Kacapy przebrane w polskie mundury. Zawsze to jakoś lepiej wygląda.
Po drugie nadzór właścicielski to nie wszystko. Rodzi się pytanie, kto niby miałby zastąpić te tysiące nieuków, durniów naturalnych i jawnych oszustów, gdyby do tej repolonizacji doszło? Obawiam się, że przyszli dziennikarze, w jakiś tam sposób godni tego miana, biegają jeszcze po szkolnych korytarzach.
Oczywiście lepiej coś mieć, niż tego nie mieć, ale popatrując na te jak najbardziej polskie media, od Gazety Wyborczej poczynając, a na TVP kończąc, odnoszę nieprzyjemne wrażenie, że ta cała repolonizacja to tylko przepis na długotrwałego i wielce nieprzyjemnego kaca.

Żabojady
Stosunkowo niewiele mówi się w słodkiej Polsce o francuskim zamęcie. Temat jakoś niewygodny dla nikogo, bo niby z jednej strony bunt ludu, ale z drugiej powody buntu dla nas niejasne, skoro żyjemy w przeświadczeniu, że życie nad Sekwaną to kwiatki, berecik i Rogalik z kawusią. Francja współczesna, wbrew rozpowszechnianej przez media opinii, bynajmniej nie jest dziedzicem rewolucji, gilotyny czy innego, prawda, Napoleona. Istotą urządzeń społecznych nad Sekwaną jest bowiem arystokratyzm, łączący na zasadach chowu wsobnego elity polityczne, finansowe i medialne. Szyte to było w obecnej wersji pod de Gaulle’a i jest to memento dla marzących o ustroju pisanym pod silnego przywódcę. Taka impreza zawsze kończy się rządami łatwych do obsługi przez system kreatur w rodzaju Macrona. Przeniesiony na nasz, pogardzany przez wielu polityczny ring, ten facet, którego poparło ponad 20 milionów Francuzów, zostałby rozniesiony w pył przez wesołego osiołka Ryszarda Petru. Francuzi biją się z policją, ale w końcu się zmęczą i przy okazji najbliższych wyborów łykną kolejną podsuniętą im przez establishment żabę, ponieważ dawno temu zostali skazani na bycie żabojadami.

wtorek, 27 listopada 2018

Uwagi 5


Niemcy
Dążenie do bycia hegemonem, w dłuższej perspektywie zwykle prowadzi naszych przyjaciół z zachodu na manowce. Wynika bowiem z nieznanej innym nacjom megalomanii, nie łagodzonej autoironią, czy poczuciem humoru. Na meta poziomie najważniejsza jest dla nich idea i drugorzędną kwestią jest, czy będzie to nazizm, czy pacyfizm. W podporządkowaniu się ideologom są mistrzami, jako nieodrodni romantycy. Przemysł, organizacja pracy i kultura, tak naprawdę są brzemieniem, który zawsze gotowi są zrzucić. Ojciec Bocheński mawiał o nich, że w zasadzie są to również Polacy, tylko gorsi.

Sojusznicy
Nasza polityka zagraniczna jest trwale skażona ideą zapewnienia Polsce bezpieczeństwa poprzez rzucenie się w ramiona wymarzonego obrońcy. Nie targujemy się, nie żądamy wzajemności, zadowalając się zaszczytnymi pochwałami. Uprzedzamy oczekiwania drugiej strony, a potem wielkie zdziwienie, że nikt nie traktuje nas poważnie. Jak Unia Europejska, zaraz wobec niej biedne pieski. Teraz USA, no to jakby pięćdziesiąty któryś tam stan, któremu własna polityka zagraniczna nie jest zasadniczo potrzebna. Opozycja ma szczególnych przyjaciół za Odrą i też znowu plackiem a nawet z głowami w piachu. Czasem można odnieść wrażenie, że powszechnie wyśmiewany Gomułka bywał w porywach mniej zależny wobec Kacapów niż my, swobodni przecież, oczywiście w granicach rozsądku.

Wolne
Media stały się bożkiem, któremu wszystko wolno. Kłamać, wymyślać niestworzone historie i zasłaniać się tajnym informatorem, tworzyć fałszywe hierarchie wartości, a nawet działać na szkodę państwa, w którym działają. Takie media nie są naszym wynalazkiem, broń Boże. Na przykład złotym liściem do wieńca ich chwały było stworzenie takiej atmosfery społecznej w USA, że wycofanie wojsk amerykańskich z Wietnamu w latach 70 nie miało alternatywy. Powiewały flagi, a pacyfa stała się światowym logo. Dzięki temu miliony ludzi mogły umrzeć nie przeszkadzając wrzaskami w sjeście moralnych zwycięzców. Od tamtych czasów media znacznie wzmocniły swój przekaz i są niczym światowa pięść. Za każdym razem, gdy włączasz telewizor dostajesz nią w łeb. O Twoją wolność od tej akurat przemocy nie walczy nikt.

piątek, 23 listopada 2018

Uwagi 4



Cechy
Na potrzeby bieżącej walki politycznej wielu odrzuca poczucie humoru, łagodność, przyzwoitość i nabytą przez lata wiedzę. Już nadzy, uzbrojeni tylko w kły i pazury, apelują do pospólstwa z pozycji autorytetu i dziwią się niezmiernie, że powoli zasysa ich próżnia absolutnej obojętności. Nie da się bowiem furii przedstawić jako rozsądku, a lęku przed utratą pozycji oraz związanych z nią apanaży jako ekscentrycznej odmiany patriotyzmu.

Słowa
Po naszej chimerycznej epoce zostaną słowa o znaczeniu zdewaluowanym do zera. Nieprzydatne frazesy i oswojone groźby. Media i politycy nie zorientują się, jak poważny jest to problem, aż wszystko będzie ponurą budą kabaretu, gdzie kanibal zaśpiewa nam swoje ludożercze kuplety. Łatwiej odbudować dom czy nawet miasto niż język.

Gorączka
Ludzie zapalczywi często narzekają, że ostre deklaracje polityków nie mają potem odzwierciedlanie w ich czynach. Całe szczęście, bo gdyby było inaczej, od dawna po pustynnej, lub jak kto woli, ujętej w kleszcze wiecznej zmarzliny Ziemi hulałby jeno wiatr, a naga ludzka czaszka byłaby wielką atrakcją hipotetycznych kosmitów pod bezlitosnym sklepieniem nieba.

Rekin
Znaczny wpływ na wybory polityczne wielu obywateli ma przeświadczenie, że głosując tak jak głosują, w jakiś czarodziejski sposób dołączają do lepszego towarzystwa. Zupełnie jakby bierność czy głupota uszlachcały. Potem, już ze szlacheckim patentem w kieszeni dalejże się puszyć! To ludzie, którzy są gotowi całować w ząbek rekina, jeśli ktoś nabierze ich, że całowanie rekina jest miłe, bezpieczne i postępowe. W ogóle nie przyjmują do wiadomości, że rekin ma ich tam, gdzie człowiek ma dupę. O ile akurat nie zgłodniał.

Sąd
Ludzie naoglądają się filmów amerykańskich i patrząc na żałosny procesik Wałęsy gęsto narzekają, że taki sąd jest farsą. No jasne! Może Wysoki Sąd dla waszej proletariackiej przyjemności ma być inteligentny, bezstronny i błyskotliwy, aż do dowcipności? O, podobało by się wam, gdyby sędzinę grał Clint Eastwood, Kaczyńskiego Duvall, a Wałęsę Stallone! Nic z tego, mili moi, nic z tego…

Trawa
Latami opowiada się ludziom, że samorząd ma niewiele wspólnego z wielką polityką, że dba o jakieś „małe ojczyzny” i jest najczystszą emanacją woli ludu. Po wyborach wygłupy się kończą i przez kilka tygodni można widzieć ich prawdziwe oblicze. Trzeba się spieszyć z oglądaniem, bo zaraz opadnie kurtyna i zza niej usłyszeć będzie można ględzenie o „małych ojczyznach” i oddaleniu spraw lokalnych od wielkiej polityki.

sobota, 17 listopada 2018

Uwagi 3


Cebula
Polacy nagle nie chcą obierać cebuli, w związku z czym do tej szlachetnej pracy firmy sprowadzają obcokrajowców, którzy nas obiorą i zjedzą – narzekają narodowi patrioci. Sami chętnie obieraliby cebulę z powodów ideologicznych, ale przecież nie za te nędzne parę złotych!

Wszyscy
Gdy ktoś zaczyna wypowiedź od „wszyscy”, albo „Polacy”, a dalej to czy tamto, to łże. Jest niczym burak cukrowy twierdzący, że wszechświat powstał, by go zrodzić. Podobnie ludzie mówiący o sobie w liczbie mnogiej. Ci są szczególnie zabawni, bo łatwo ich policzyć.

Nagroda
Reportaż o leśnych nazistach doczekał się nagrody. To cieszy, ponieważ potwierdza moją tezę, że środowiska medialne opanowane są przez infantylnych idiotów. Pragnę tylko zauważyć, że logo każdej z zaangażowanych w światowy postęp redakcji dziwnie łatwo ułożyć z wafelków.

Tradycja
Przez media przemknęło, że nowy władca Warszawy jest szlachcicem. Już sam Chrobry nadał bowiem swojemu rycerzowi herb „Trzaska”. A może bankier Czarnecki i europoseł Rysio to potomkowie Stefana Czarnieckiego, którym w zawierusze dziejowej umknęło zasadnicze „i”?

M.Rej
Reja „Małych złodziejów wieszacie, a wielkim się kłaniacie” w kontekście wyczynów  rozmaitych urzędów jawi się jako dziwnie aktualne. Albowiem tradycja to nie tylko husaria. Nie przesadzałbym jednak z polonocentryzmem, bo to światowy trend. A inni guzik mieli, nie husarię!

Aluzje
To coś w rodzaju żaluzji, zza których wykukiwał artysta i mrugał do ludu, co wymagało pewnej zręczności. Dzisiaj bierze w fitness łapska młot pięciokilowy i wali publikę po łbach. Przy okazji informuję, że teksty „Kaczor dziś tu polewa” czy „Ryży chuj” nie są aluzjami.

Nicki
Dziwne wrażenie sprawiają ludzie, którzy kryją się w sieci pod nazwiskami królów, hetmanów czy innych bohaterów historycznych. Osobiście raczyłem zganić króla Sparty Leonidasa, który gardłował przeciwko aborcji eugenicznej. Jest i Zygmunt III Waza jako wojujący ateista.









środa, 14 listopada 2018

Uwagi 2


Marsz
Ci, którzy na co dzień twierdzą, że jeden obraz wart jest tysiąc słów, teraz próbują zagadać tysiąc obrazów przy pomocy garści wyświechtanych formułek. Polska, oczywista dla nas, dla nich jest ciemnym wilgotnym wirem dżungli. Śmiertelną pułapką, w której czyhają Polacy , okrutni kanibale…

Topór
Sentymentalna gadka, że najgorszy ze wszystkich wrogów jest wróg wewnętrzny jest tylko sentymentalną gadką. Odpowiednio hodowany, by nie urósł zanadto, jest normalnym elementem polityki. Nadyma się, wrzeszczy i ma wielką zaletę, bo zawsze jest pod ręką. Stąd tytuł.

Historia
Album dzieł malarskich Wyspiańskiego z dziękczynnym adresem Ojca Bocheńskiego trafił do Mussoliniego, w podzięce za pomoc w uwolnieniu krakowskich profesorów z obozu Sachsenhausen. Zdobyty przez Amerykanów wrócił do rąk zakonnika z kąśliwym acz przyjaznym komentarzem.

Italiano
Włoscy faszyści są znani w Polsce od dawna. Wystarczy wspomnieć budzący grozę film „Giuseppe w Warszawie”. Zabawne, że w czasach ponurego Gomułki miewaliśmy dystans do spraw, które teraz stawiamy na ostrzu noża. Tyle, że wtedy połowa publiki znała wojnę z autopsji.

Race
W kościele, gdy do Podniesienia przyszło, mężczyźni dawnego obyczaju świadomi stal szabli nagich wznosili ku niebu, by zaświadczyć, że wiary są bronić gotowi. Niektórzy w sercu, a inni głosem tubalnym deklarowali, co im wytykano. Najwyższy Majestat uśmiechał się jeno.

Pogoda
Czekam z niecierpliwością, kiedy TVN24, najnowocześniejszy kanał w Polsce, zaproponuje swoim ugniecionym w kulkę widzom polityczną prognozę pogody.  Chętnie usłyszę, że wyż i słoneczko na terenie całego kraju, a na was pisowcy pioruny, śnieg z deszczem i ołowiane chmury.  

Tusk
Apologeci Donalda nudzą, ględząc w kółko o klasie, wielkości czy światowym obyciu. Brakuje im barwnych porównań w rodzaju: Tusk jest swojski, jak schabowy z kapustą, albo jak Godzilla, bo wyłazi z morza i ogonem wszystko rozwala… To drugie tylko dla zaawansowanych politycznie

Koniunktury
PKB źle robi, że rośnie, ale opozycyjni dziennikarze mają też inne zmartwienia. W porannej audycji radia TokFm poważnie zastanawiali się, czy dobrze ułoży się współpraca Tuska, jeśli zostanie prezydentem, ze Schetyną, jeśli ten zostanie premierem. Szach mat, pisowcy!

poniedziałek, 12 listopada 2018

Uwagi


Opowieść minimum
Agent ubezpieczeniowy wybrał się na wycieczkę do lasu i jakoś tak wyszło, że ugryzł wilka. Teraz wilk w czasie nowiu zmienia się w ludziołaka. To nic wielkiego, ale gorzej, że zamęcza wilki polisami na życie. Jego konikiem jest grupowe ubezpieczenie watahy.

Polski Tarantino
Koziołek Matołek dotarł wreszcie do Pacanowa. Wstąpił do McDonalda i zamówił ćwierćfunciaka z serem. Gdy usłyszał gniewne, że koziołków nie obsługują, wyciągnął kopyto i zaczęła się rzeź.

Łakomy siada
Śniło mi się dzisiaj, że Wikingowie chcą obalić króla Haralda V i na norweskim tronie posadzić gdańskiego księcia Adamowicza. Ten w blond peruce z warkoczami wrzeszczał o Walhalli. Już w długiej łodzi, z tarczą... Ktoś we mgle szeptał, że Adamowicz to łakomy kąsek.

Wyczynowcy
Liderzy Narodowców, piewcy narodowej krzepy osobliwie wyglądają na ludzi, których sojowe latte zwala z nóg. Są niczym cień Krytyki Politycznej. Podobne miny, fumy i fochy. Najlepsze jest to, że Naród nie lubi Narodowców, czemu daje cierpki wyraz przy okazji wyborów.

Kolekcja
Szwedzi zawsze znajdą powód, by nie oddawać Stefana Michnika. Należało schwytać łotra, zakleić plastrem i wysłać przesyłką kurierską. Tanio i skutecznie. Teraz czeka nas prawnicza opera mydlana i być może zarzut, że Polska z niejasnych powodów kolekcjonuje Michników.

Przymus bezpośredni
Gdy doniesiono księciu Bolesławowi, że nijak nie może wyruszyć na Kijów ponieważ jedna trzecia wojów przyniosła L4, złapał się za głowę z rozpaczy i osobiście raczył negocjować, a nawet uzdrowił kilku dla przykładu. W ten sposób zyskał przydomek Szczodry.

 Euro
Gdy opadnie kurz po Marszu Niepodległości, na placu boju i tak zostaną zakazane gęby, upatrujące wszystkich swych politycznych nadziei w rozbiciu na miazgę Tej, którą właśnie czcimy. Zwolennicy niepodległości nie większej niż znaczek pocztowy i hymn przy okazji meczu.

Eskalacja
Faszyści zostali schwytanie w lesie, gdzie przebrani za dziennikarzy TVN24 odtwarzali kolegium redakcyjne tej stacji. To niewyobrażalne, że są jeszcze w Polsce ludzie, którzy akceptują działalność tej medialnej szczujni i dają temu wyraz w świetle księżyca.

Przodek i tyłek
Tusk w Wyborczej, a Wałęsa pod piramidami. Jeden, że wolność to on i jemu podobni. Drugi wprost: Ja i sfinks. Dziwne, ale Lechu jak pogrzebie w piasku, zaraz wyciągnie podobiznę wąsatego faraona. Przecież cesarz Walens nie wykluł się z jajka.

Wierność
Nie miecz, a budowa Kościoła i dyplomacja wyniosły Chrobrego. Prowadził z sukcesem skomplikowaną grę polityczną i dbał, by lud pozostał mu wierny. Ponoć obrońcom Niemczy zapowiedział, że jeśli poddadzą gród każe ukrzyżować wszystkich, od niemowląt po starców. I obronili.

Ostrzeżenie
Od lat Polacy są recenzowani i część z nas tak się tym przejęła, że na wszelki wypadek zawsze staje po stronie recenzujących. Źle jest postrzegać rzeczywistość oczami ludzi, którzy mają nas w nosie. Głupio jest zlecać myślenie ludziom, którzy sami niewiele myślą.

Matematyka
To ostatnia linia obrony, jaką dysponują w Polsce ludzie rozumni. W tym roku liczenie uczestników Marszu Niepodległości zapowiada się świetnie. Kiedyś Wyborcza, aby udowodnić, że KOD zgromadził 200k liczyła po łebku i doliczyła się 47k. Konsekwencje ponieśli liczący.

Zawsze
Przy okazji uniesień patriotycznych zawsze znajdą się mądrale, którzy myląc patriotyzm z przyzwoitością wyjeżdżają ze sprzątaniem psich kup i cieszą się własną bystrością. Drudzy z zarzutem, że ukrywamy ciemne karty historii. Za przykład podają takie kraje, jak… No właśnie.

czwartek, 1 listopada 2018

Notatki z życia 5. Śmierć kosi niby łan

Na nic zdało się wypchnięcie jej spod naszych dachów do szpitali czy hospicjów i uczynienie z niej figury wrogiej, a nawet nieprzyzwoitej. Nie zawstydziła się wcale i jest z nami nadal, jak u zarania dziejów. Nasz stosunek do niej nie wiąże jej rąk, ani nie tępi kosy.
Nawet największy fantasta nie sądzi, że zostanie przez nią pominięty, a przecież staramy się żyć tak, jakby nie istniała. Współczesna cywilizacja i kultura zapędzają nas w kozi róg. Średniowieczne tańce śmierci zastąpiliśmy horrorem, w tym skrajnie odhumanizowanymi filmami o zombie, gdzie ludzkie zwłoki stają się obrzydliwym wrogiem żywych ludzi.
Jeszcze się bronimy, jeszcze wspominając swoich zmarłych bliskich widzimy ich żywymi, jeszcze mówimy do nich, modlimy się za nich, nie bacząc na pogardliwe skrzywienia ust coraz liczniejszych wśród nas wszystkowiedzących mędrków. Ludzi, którzy udają pogodzenie ze śmiercią i absolutnym niebytem, chętnie przy tym trywializując śmierć człowieka, o ile rzecz nie dotyczy ich samych. Gdy napięcie związane ze zbliżającą się nicością rośnie, ci sami pogodni ateiści często i chętnie popadają w najdziwniejsze zabobony.
Cały wachlarz wierzeń i zaprzeczeń wierze i tak sprowadza się z grubsza do dwóch wariantów. Albo po śmierci coś jest, albo nie i dalsze losy naszej świadomości lub ich brak, w ogóle nie zależą od naszych przekonań. Obydwa warianty są trudne do wyobrażenia dla człowieka żyjącego, ale wbrew pozorom łatwiej wyobrazić sobie raj ze wszystkimi szczegółami niż niebyt. To paradoks, ale z niebytem nie mamy żadnego kontaktu. Z niebytem absolutnym, ma się rozumieć.
Opowiadanie, że podobnego niebytu zaznaliśmy przed narodzeniem czy spłodzeniem, to dyrdymały nie zbliżające nas do istoty rzeczy.
Warto zauważyć na koniec, że Kosmos jest niesłychanie ekonomiczny. Nawet ci, którzy negują istnienie Boga muszą to przyznać. Weźmy moje paluchy, które wystukały powyższy tekst na klawiaturze. Zgniją przecież. Zamienią się w proch, pył, który za miliardy lat zostanie rozniesiony przez wybuch supernowej po wszechświecie, albo zatrzaśnie się czarnej dziurze, ale na najniższym poziomie trwał będzie.
Pytanie jest takie: W czym od moich palców jest gorsza moja marna, balansująca na granicy głupoty świadomość, czy jak chcą wierzący, dusza? Dlaczego coś, czemu prozaiczna choroba miesiąc po miesiącu odbiera czucie może nabrać skali i wartości niemalże kosmicznej, a to, co każe im stukać w odpowiednie klawisze ma przepaść bez pamięci i bez żadnego celu?

środa, 31 października 2018

Notatki z życia 4. Wzmożenie historyczne & propagandowe


Rozważania o przewagach i klęskach naszych przodków skażone są już na wstępie fałszywym mniemaniem, że w dawnych czasach ludzie w swoich emocjach, rozumie i zachowaniach różnili się od nas, rozwielmożnionych nad klawiaturami komputerów. Na przykład starodawne działy PR budowały i eksportowały konstrukcje narracyjne, o jakich współcześnie możemy jedynie pomarzyć. Oczywiście wiązało się to z siłą państwa, jego dyplomacji oraz ulokowanych w obcych stolicach agentur.

Najwybitniejszy przykład naszej kampanii propagandowej pochodzi sprzed ponad sześciuset lat i dotyczy zmagań z zakonem Najświętszej Marii Panny, powszechnie znanym jako Krzyżacki. Jego punktem kulminacyjnym była słynna grunwaldzka wiktoria, której podrasowany narracyjnie przed setkami lat obraz znamy prawie wszyscy.

Oto zakuci w stal rycerze z całej Europy, którym nasi przeciwstawiają siłę i nadzwyczajne męstwo. Oto mistrz Urlyk pada pchnięty chłopską rohatyną w szyję. Litwini uganiający w skórach z iście indiańskim wyciem. Oto daremność krzyżackiej artylerii, a za wszystkim zakonna wieża wypełniona złotem. O dziwo wszystkie te bujdy były wówczas potrzebne w sferze propagandowej skierowanej ku Europie, aby zatrzeć niezwykłą wówczas zawziętość w kładzeniu pasowanego wroga trupem, a także łączyć na bazie zwycięstwa własne społeczeństwo.

Po pierwsze mieliśmy więcej forsy i wbrew powszechnym sądom lepiej zorganizowaną administrację, której majstersztykiem były przygotowania do bitwy. Po drugie była to rycerska bitwa konna, gdzie mieliśmy nie tylko ilościową przewagę ciężkiej jazdy, ale i jakości uzbrojenia. Dzięki znakomitemu wywiadowi wielce ostrożne polskie rycerstwo wyruszało na wojnę jak po swoje i swoje zdobyło nie tylko w taborach, ale i zostawiając na polu bitwy odarte do naga trupy wrogów. Nawet tych słynnych armat, które ze względu na gwałtowność starcia nie miały żadnego wpływu na losy bitwy mieliśmy więcej, bo już król Kazimierz znaczne sumy kładł na rozwój nowych technologii.

Czy wstydzimy się tego, że byliśmy po prostu silniejsi, czy po prostu zostaliśmy zaczarowani popularnymi obrazami? Przynajmniej warto wiedzieć, że dopóki nasza połączona już armia przemieszczała się przez tereny Królestwa, straty spowodowane przemarszem były płacone miejscowym na bieżąco i od ręki, na co oczywiście są rachunki. Tak szczegółowe, że można w nich nawet znaleźć kwotę wypłaconą chłopom za niesienie wokół orszaku królewskiego pochodni podczas nocnego marszu. 

Dla majestatu.




wtorek, 30 października 2018

Notatki z życia 3. Czy psy umierają?


Gdy ktoś poskarży się w necie, że zmarł jego ukochany pies zaraz pojawia się dobrodziej z korektą, że pies nie umiera, a zdycha. O dziwo, przeważnie niechciany korektor opisuje się jako człowiek religijny i niosący światu wartości konserwatywne. Zupełnie jakby urażanie uczuć bliźnich wchodziło w zakres nauki chrystusowej oraz światopoglądu zakorzenionego w dawnych urządzeniach społecznych.

Jeśli wywiąże się dyskusja, zakres argumentów zwolenników psiego zdychania jest bardzo szeroki. Od cytatów biblijnych, poprzez miażdżące porównania międzygatunkowe, aż do prostych oskarżeń o dziecinny infantylizm, sentymentalizm czy, o ile nad utratą czworonoga rozpacza dama, o zastępowaniu miłości rodzicielskiej miłością do zwierząt.

Po pierwsze zdycha wróg, nie przyjaciel, a po drugie, jeśli rozpatrujemy rzecz historycznie, to psy w Polsce od niepamiętnych czasów miały status nadzwyczajny. Jednym z wielu obyczajowych przekłamań Trylogii Sienkiewicza jest komplety brak czworonożnych przyjaciół w otoczeniu naszych dzielnych rycerzy.

Jeśli ktoś chętnie odwołuje się do przeszłości powinien pamiętać, że nawet coś takiego jak psie groby nie były niczym osobliwym u naszych przodków. Nawet z pomniczkami, stosownym wierszykiem i aniołkiem. Nie jest też prawdą, że psy zatrudniane i podziwiane były wówczas jedynie z powodu swych przewag myśliwskich. Ulubieńcy panoszyli się wszędzie, na co narzekali wyrodni, bo wrodzy psom niektórzy pamiętnikarze tamtych czasów.

Bystrzy, bo zagraniczni obserwatorzy wielce się dziwowali nad psią potęgą dawnej Polski, bo i w najmarniejszej wsi chmara psów, a przecie wiadomo, że pies powietrzem nie żyje. Oczywiście, podobnie jak dzisiaj było wielkie narzekanie na psy w miastach, bo wiadomo… Po Wawelu uganiały, polowały, pędziły za koniem pana na wyprawy wojenne, broniły domów, ostrzegały. I zawsze te same łby kładły na ludzkich kolanach i ci okrutni, krwawi wedle dzisiejszych standardów ludzie, drapali je za uszami, bo psy to lubią.

Nie bądźmy chytrzy i dajmy psom choć taką satysfakcję, że umierają nie zdychają. Są częścią naszej tradycji, społeczeństwa, historii i po stokroć zasłużyły na ten przywilej. I niech tradycjonaliści pamiętają, że skromna pszczoła też umiera, nie zdycha czy pada. Tak jest od wieków i tak pozostanie.


poniedziałek, 29 października 2018

Notatki z życia 2. O zawłaszczaniu



Od czasu do czasu ktoś pyta, dlaczego weganie swoje potrawy nazywają, korzystając z nomenklatury rozpowszechnionej przez producentów i zjadaczy mięsa? Te wszystkie wegańskie kotlety, parówki i temu podobne cudeńka.

Aby odpowiedzieć należy spojrzeć szerzej na problem zawłaszczania idei oraz symboli. W dawnych czasach celował w tym Kościół, przejmując na przykład pogańskie święta, wybrane obrzędy i wszystko, co ułatwiało asymilację nowej wiary wśród ludu. Obecnie liberalne lewactwo stworzyło własny kościół, czy może antykościół i ze wszystkich sił stara się zaprowadzić nowy ład, korzystając właśnie z tych historycznych wzorów.

Nie twierdzę, że weganie są lewakami, ale ośrodki propagandowe weganizmu są jak najbardziej lewackie, podobnie jak cały przemysł zorganizowany by zaspokajać gusta mięso sceptyków.

Żeby nie szukać daleko podobny mechanizm zastosowano na przykład (ale nie tylko) wobec homoseksualistów. Zdrowy rozsądek, doświadczenie i wiedza historyczna sprzeciwia się utożsamieniu homoseksualizmu z lewacką wizją świata, a przecież innej reprezentacji tej orientacji seksualnej prawie nie znamy. To jawne zawłaszczenie, przeciwko któremu nie ma kto protestować. 

Nie zaprotestuje brodaty profesor od prawa rzymskiego, ani urzędnik, ani homoseksualny rybak, ponieważ od razu, nim skończy wytaczać argumenty, dla większości będzie tylko facetem z gumowym penisem przyczepionym do śmiesznej czapeczki.

Spryt lewactwa polega na tym, że człowieka sprowadza się do jednej z jego cech/przymiotów i kto nie pasuje do sztancy, po prostu nie istnieje. To są stare i bardzo mocne mechanizmy, a liberalno – lewacki kościół nie wybacza. W swojej retoryce chętnie, choć bez cienia wiedzy, podaje jako zło najgorsze przykład Świętej Inkwizycji. 

To szczególnie zabawne, bo jedyną istniejącą obecnie inkwizycję sam stworzył i biada odstępcom oraz jej krytykom! Słowa, a nawet myśli stały się przestępstwem. Nikt nie jest bezpieczny, skoro z dnia na dzień taki Biedroń z cacanego chłopca i prawie prezydenta Polski stał się łajdakiem i rozbijaczem frontu postępu, niczym celebrytka - weganka, która pochwaliła się w sieci, że objadała się ostrygami (ach, ach!) na wywczasach w Toskanii.

Notatki z życia 1. Wielkie bum


A w internecie bardzo lubię czytać dyskusje o powstaniu wszechświata i prawach nim rządzących. Nim strony sporu przejdą do wyzwisk o charakterze politycznym, religijnym i społecznym można zauważyć przynajmniej dwie prawidłowości.

Pierwsza jest taka, że człowiek jakby nie uwijał się z argumentami, razem ze swoim rozumem staje niejako obok uniwersum. Opisuje i recenzuje wszechświat niczym film, który ma początek i zmierza ku napisom końcowym. Wygodnie rozparty w fotelu wypatruje kolejnych wszechświatów, jakby tego naszego było mu mało.

Druga prawidłowość jest taka, że dyskutanci zadziwiająco chętnie sięgają do argumentów potocznych. Zza czarnych dziur, ciemnej materii czy innego promieniowania tła wyziera prosta chęć porządkowania czasu i przestrzeni wedle aktualnego czy wydumanego przez adwersarzy stanu wiedzy.

Dalej jest tylko Bóg, albo brak  Boga i dyskusja zmierza do wesołego i szczęśliwego finału, którym są wspomniane na wstępie wyzwiska i argumenty charakterystyczne dla codziennych dyskusji politycznych. 

Trochę dziwi, że agresywniejsi są religijni sceptycy, żądający od adwersarzy całkowitej rezygnacji z wiary w akt kreacji. Dyskusja kończy się wielkim bum i uczestnicy rozchodzą się do zajęć codziennych.

niedziela, 30 września 2018

Instrukcja obsługi Polska und Polaki


W danych czasach, gdy istniało produkujące rozmaite dobra techniczne państwo NRD osobliwą zabawą było czytanie sformułowanych w najdziwniejszej polszczyźnie instrukcji obsługi wytworów niemieckiej technologii. W mojej małoletniej głowie zrodziło się wówczas pytanie, czy naprawdę w ojczyźnie „dobrych Niemców” nie ma choć jednego Polaka, który potrafiłby po polsku i bez dziwactw opisać zasady działania młynka do kawy?

W zasadzie przeciętnemu Polakowi żadna instrukcja nie jest potrzebna, ponieważ nade wszystko ceni własną intuicję i zanim zacznie mielić kawę najpierw założy stosowną pokrywkę z przezroczystego plastiku. To niby dobrze, bo taki Francuz to bez instrukcji zaraz wsadzi palec między ostrza i bieda. Inny znowu Amerykanin wsadzi palec umyślnie i zaraz z tym krwawiącym palcem pędzi po milion dolarów odszkodowania. Dlatego nowoczesny młynek nie uruchomi się bez założenia pokrywki. Z drugiej strony jesteśmy narodem masowo lekceważącym czytanie umów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co zapisano w niej maczkiem na przedostatniej stronie.

W ogóle nie przyjmujemy do wiadomości, że ten często nieczytelny zapis jest kluczowy i bez niego nikt by z nami w ogóle żadnej umowy nie podpisywał. W kwestiach naprawdę ważnych, bo dotyczących nie młynka do kawy, a państwa i narodu, z racji formy ustrojowej w jakiej żyjemy umowy za nas podpisują nasi przedstawiciele i z konieczności zadowolić się musimy lekturą szumnego, spisanego pięknie i kaligraficznie wstępu. A kto się przemógł, wszystko przeczytał i zaczął się drzeć, ten był i jest w najlepszym wypadku pieniaczem i histerykiem.

Stąd coraz dziwniejsze problemy i zwroty w zmaganiach o zmianę naszego statusu w Unii Europejskiej. Patrząc od strony unijnych elit podpisaliśmy coś w rodzaju umowy kredytowej, której zabezpieczeniem jest nie tylko Polska jako terytorium, ale my sami, przynajmniej w zakresie takim, w jakim pozbyliśmy się suwerenności. Przyjaźni temu kontraktowi twierdzą, że jest to 30- 40%. Inni, że dużo więcej, ale w zasadzie nikt już o tym nie wspomina, skoro w narodzie nadal panuje ogólny zachwyt nad naszym członkostwem, a najgroźniejszą pogróżką wobec partii rządzącej wydaje się propagandowy zarzut, że z tak ukochanej Unii chce nas wyprowadzić.

W skrócie obserwujemy właśnie próbę przesunięcia na naszą korzyść, odzyskania pojedynczych procentów i co za tym idzie zmiana pozycji państwa z jawnie klientystycznego na partnerski. Proces ten odbywa się na tak wielu poziomach, że uchwycenie jego istoty jest prawie niemożliwe dla przeciętnego odbiorcy. Całość przypomina dziwny taniec, pełen wahań, wycofań, podkręceń tempa, zwolnień aż do całkowitego zastygnięcia. To nie zrywanie lin, a przecinanie pojedynczych nitek i tak być musi, ponieważ akurat na tyle możemy sobie w tej chwili pozwolić.

Na naszą korzyść, paradoksalnie, działa rwetes towarzyszący przesuwaniu granic polskiej suwerenności, zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny. Im większy opór wobec zmian tym lepiej, ponieważ dzięki niemu tworzy się i od razu hartuje odnowiona myśl państwotwórcza. Szersza niż typowe dla polityków „byle do jutra”, a odpowiedź na nią coraz bardziej przypomina wierzganie rozkapryszonego bachora, który rzuca się na podłogę w sklepie chcąc wymusić zakup pożądanych przez siebie słodyczy. I to jest dobre.

Przy okazji możemy przekonać się, jak silne zabezpieczenia mają u nas interesy, delikatnie rzecz ujmując, nie do końca zbieżne z naszym. Pomijając ludzi szczerze prostych, którzy nadal wierzą w europejską demokrację i sprawiedliwość, a są to ludzie, którzy pewnie wierzą i w to, że bank udziela im kredytów z przyrodzonej systemowi sympatii, mamy coraz częściej do czynienia z autentycznym wewnętrznym wrogiem. Wbrew pozorom i deklaracjom werbalnym, bynajmniej nie będących opozycją wobec rządzących, a wobec samej próby odzyskania przez Polskę jakiejkolwiek podmiotowości. To wyznawcy i czciciele tego, co zapisane najdrobniejszym drukiem, a często wręcz atramentem sympatycznym gdzieś na marginesach dokumentów.

Przed laty dostali instrukcję obsługi Polski. Co ważniejsi pewnie w czasach, gdy jeszcze istniało wspomniane na wstępie NRD. Rzecz w tym, że choć mielą, terkocą młynkiem propagandy wobec ekspresu ciśnieniowego stają bezradni. Potrafią włączyć do gniazdka, ale kawa z dydusiów nie leci, więc pchają do środka paluchy. I to też jest dobre.    






sobota, 29 września 2018

Atrapy potraw na medialnym stole


Wczoraj przy kolacji obejrzałem pierwsze dziesięć minut wieczornych Wiadomości TVP. Ze szkodą dla zdrowia połknąłem co miałem połknąć i salwowałem się ucieczką. Dłuższy kontakt z tak prymitywną propagandą mógłby skutkować eksplozją wulgaryzmów, a tak skończyłem kontakt z rządowym środkiem przekazu ekscentryczną uwagą, że odpowiedzialnych za ten upadek kazałbym powiesić. Niby żartem i oczywiście w przenośni, bo ani kazać nic nikomu nie mogą, a już o wieszaniu to w ogóle śmiech mówić w dzisiejszych czasach. Tyle tylko, że kolejny raz potwierdziło się, że zarówno moje przekonania jak i polityczne emocje kierowane są niezgodą i negacją. Dzięki takiemu nastawieniu unikam rozczarowań i wahań politycznych nastrojów. 

Opierając kontakt z mediami o sporadyczne słuchanie porannych audycji wybitnej stacji TokFm i zaglądanie na stronę Gazety Wyborczej utrzymuję się w ryzach poparcia dla rządzącej partii, ale nie jestem w stanie ręczyć za siebie, gdyby zmuszono mnie do codziennego oglądania tych całych Wiadomości. Uprzedzam od razu, żeby nikt mi tutaj nie oferował w zamian Faktów TVN czy innego Polsatu, bo aż tak ekscentryczny nie jestem i wszystko, że się tak wyrażę, ma swoje granice.

Nie narzekam. Martwię się po prostu, bo może wyjść w końcu na to, że jestem nienormalny. To w sumie dziwne, że jakie by nie nastąpiły w Polsce polityczne zmiany i obroty zawsze jestem na mentalnym aucie i muszę napędzać się wspomnianą na wstępie negacją. Dawno straciłem nadzieję i nawet nie oczekuję, że ktoś sto razy ważniejszy i mądrzejszy ode mnie wpadnie na pomysł, że można przekazać informacje dnia wedle ich rangi oraz bez nachalnego molestowania widza własnymi, czy opłaconymi politycznie przekonaniami. Mogę słuchać idiotycznych dywagacji wrogiego plemienia kanibali, ale nigdy nie będzie mi przyjacielem żaden kanibal, który mizdrzy się do mnie, że niby idziemy razem. Daleko mi do ideału, ale z kanibalami nigdzie nie chodzę, a tym bardziej nie siadam do stołu.

Szczęście wielkie, że dobra zmiana nie dorobiła się dotychczas portalu internetowego w rodzaju Onetu czy Gazeta.pl, gdzie nieuctwo i przekonanie o wybitnej wartości własnych wypocin byłoby równie wielkie, jak na tych zasłużonych w tej dziedzinie portalach. Tego bym nie zniósł. Wystarczy z naddatkiem to co można wyczytać na stronie TVP Info czy w internetowym magazynku braci Karnowskich.

Mechanizmy, które nieustannie spychają mnie na margines i odpychają od mediów są niezwykle proste i polegają tylko na odwróceniu znaków. Mogę pośmiać się z Michnika, który wczoraj biadał w Poznaniu nad największym od zakończenia II Wojny Światowej kryzysem demokracji, ale nie będzie mi do śmiechu gdy przeczytam o najwybitniejszym rządzie od czasów Bolesława Chrobrego. ( Czy aby już tego nie było?) Mogę zabawić się kosztem Wyborczej, która lata z filmem „Kler” niczym przysłowiowy kot z pęcherzem, ale demaskacja w rodzaju „Urban na premierze „Kleru” sprawia,  że tylko się dziwię. Bo niby gdzie ma być Jurek Urban jak nie tam, w kościele ma siedzieć?

Czy naprawdę musimy mieć swojego Żakowskiego, Lisa czy Dominikę Wielowiejską? Ta ostatnia nasmarowała wczoraj na twitterze:

„Znieść obowiązkowy celibat, uznać związki partnerskie homoseksualistów, także księży, dopuścić kobiety do kapłaństwa. I wiele problemów Kościoła instytucjonalnego by wyparowało.

Przecież to wystarczy. Dajcie się durniom nacieszyć własną pomysłowością! Ale nie, koniecznie ten idiotyzm musi unieważnić odwrotna dziennikarka, pani Nykiel:

Każdą aktywistkę prędzej czy później poniesie Pani Dominiko, niechże się Pani nie ogranicza. Na całość proszę w tych postulatach. Znieść halal i kosher, otworzyć się na imamki i rabinki, znieść ograniczenia wiekowe dla zamążpójścia. Wiele problemów judaizmu i islamu wyparuje”

Zaraz z tego będzie news, potem felieton i debilna pseudo dyskusja. Bez przerwy faszeruje się publiczność podobnymi bredniami, dzięki czemu kwitnie celbrytyzm polityczny, czyli tak naprawdę polityka bez polityki, czyli ględzenie bez hamulców i jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo. Co powiedział Maleńczuk, a co Cejrowski? Czy poseł Tarczyński tylko udaje? Czy PO spełni wreszcie obietnice wyborcze, a jeśli tak, to które? Jest też dobra wiadomość! Rafał Woś, odrzucony przez lewicę znalazł przytulisko w tabloidzie, gdzie będzie pewnie tropił prawicowego Yeti w Tatrach.

Ucz się miły czytelniku. Szukaj miejsca, skąd będziesz mógł spojrzeć własnymi oczami na Polskę i Świat. Sam musisz oddzielić rzeczywistość od interpretacyjnych bredni suto opłacanych medialnych kreatur. To się już nie odstanie, nie zmieni na lepsze. Co sam zrozumiesz, choćbyś błądził i błądził i tak będzie sto razy lepsze niż to, co ci podsuwają. I przede wszystkim oducz się szacunku dla tych, którzy gdy zgasną światła mają cię za ludzką mierzwę nad którą panują. Otóż nie panują.