sobota, 31 stycznia 2015

Kandydaci na Prezydenta, jako "horror story"

Co jest równie przewidywalne, jak scenariusz współczesnego horroru? Jasne, nasza polityka! Nawet efekty specjalne są podobne. Manipulowanie dźwiękiem, wrzaski z zza kadru i nagle objawiające się w świetle latarek wytrzeszczone w nienawistnym grymasie twarze. Horror story? A dlaczego nie? Dzisiaj trójka najbardziej znanych kandydatów w wyborach prezydenckich w postaci jajek, z których nigdy nie wyklują się sensowne scenariusze.
Bronisław Komorowski – Wiecznie uśmiechnięty, popularny wśród wykładowców i studentów historyk, skrywa mroczną tajemnicę. Podczas niedawnego pobytu na wsi, nie bacząc na swoją tuszę, wdrapuje się na stóg siana, w pogoni za czyniącym szkody kotem, spada i doznaje urazu głowy, co skutkuje utratą umiejętności czytania i pisania. Oczywiście nie przeszkadza mu to w codziennej pracy akademickiej, ale rzecz wydaje się, gdy jeden z jego kolegów  zastaje go, dukającego nad elementarzem. Aby uniknąć szantażu, zaprasza niechcianego odkrywcę - i dla niepoznaki - dwóch innych naukowców na polowanie. Plan jest prosty i wydaje się łatwy do zrealizowania. Nasz dobroduszny bohater ma zamiar zastrzelić potencjalnego szantażystę, wypruć mu flaki, nakłaść do rozciętego brzucha kamulców i całość utopić w bagnie. Plan, jak plan, ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z humanistą. Niestety, tak przyjazny dotychczas las, podczas nieobecności wesołego profesora opanowała tajemnicza banda degeneratów, udająca ekologów chroniących jakieś żaby, a tak naprawdę pożerająca turystów, myśliwych i grzybiarzy, co się często zdarza na terenach zaniedbanych infrastrukturalnie. Gdy kolejno giną wszyscy znajomi naszego historyka, a on sam natyka się na wanienkę z zabejcowanym udem doktora habilitowanego, nabiera podejrzeń, że i jemu może się przydarzyć jakieś nieszczęście. Na dodatek w kryjówce zdegenerowanych zbrodniarzy znajduje numer Gazety Polskiej. Ostrzeliwując się, ucieka przez bagna i w ostatniej chwili zostaje uratowany przez miejscowych chłopów, którzy widzą w nim, z dawna oczekiwanego przywódcę swojego zapuszczonego sioła. Nasz bohater wreszcie godzi się z samym sobą, zapuszcza wąsy, poklepuje po pupach dorodne wieśniaczki i tryska energią. W ostatniej scenie widzimy go, jak wspina się na stóg siana, w pogoni za czyniącą szkody kaczką, co daje możliwość nakręcenia kolejnej części tego nietuzinkowego horroru.
Andrzej Duda – Scenarzysta przenosi nas w czasy, gdy mężczyźni chodzili w cylindrach, a paradowanie po ulicy z laską, nie oznaczało urazu, choroby, ani związku z młodszą kobietą.  Zdolny chirurg starszego pokolenia, Irlandczyk, profesor O’Kaczy od lat musi udawać wiernego poddanego królowej Wiktorii, ale jego rebeliancka dusza cały czas knuje, jak obalić znienawidzone imperium zła. Pewnego dnia kupuje od ślepego sprzedawcy bażantów książkę  „Frankenstein” - Mary Shelley. Zafascynowany dziełem, przenosi swoją praktykę do Bournemouth, miejsca wiecznego spoczynku autorki, a obecnie miasta znanego z występów w miejscowym klubie Artura Boruca. Tam, w atmosferze nadmorskiego kurortu, gdzie stosunkowo łatwo o świeże zwłoki, postanawia odtworzyć fantastyczny eksperyment doktora Frankensteina. Jego celem jest stworzenie idealnego polityka, dżentelmena, który mógłby zawładnąć wyobraźnią tłumów i obalić przestarzałą monarchię. Po pierwszej, nieudanej próbie, gdy efektem jego pracy był osobnik obdarzony zbyt nachalną inteligencją, który zupełnie nie nadawał się do celu, w jakim został stworzony – Demoniczny O’Kaczy ponawia budzącą grozę próbę.  Tym razem, wśród błyskawic, wichru i gradu wielkości przepiórczych jaj, rodzi się z dawna oczekiwany bojownik sprawy. Młody, piękny i dzięki wysokiej, acz potocznej inteligencji, silnie związany z codziennością. Plan O’Kaczego zdaje się bliski powodzenia. W ostatniej scenie widzimy  kandydata na przyszłego przywódcę przed pałacem westminsterskim.  O’Kaczy najpierw ze zdumieniem, a potem rosnącym przerażeniem zauważa, że zewsząd nadchodzą identyczni, podobni do jego „dzieła” dżentelmeni z laseczkami, w podobnych płaszczach i w cylindrach. Krzyczy rozpaczliwie, ale uspokaja się, czując na ramieniu dłoń policjanta. Kamera wykonuje najazd na tłum identycznych, idealnych polityków nowej ery i pojawiają się napisy końcowe.
Korwin Mikke – W niewielkim miasteczku, przy drodze prowadzącej do tradycyjnej, ludowej Biedronki, powstaje sklep z antykami , połączony z antykwariatem. Ludzie są zdumieni tą prywatną inwestycją, nie mniej niż powstającym naprzeciwko salonem piękności dla psów. Kiedy pojawia się właściciel, zdziwienie przechodzi w przerażenie, które budzą plotki rozsiewane przez mieszkającego w okolicy kuriera DHL, który twierdzi, że dostarczając pod adres sklepu długą ciężką paczkę, słyszał, jak ktoś w środku paczki, klnie po rosyjsku. Nowy mieszkaniec miasteczka to wysoki, posunięty w latach mężczyzna o niezbyt przyjemnym wyglądzie. Najgorsze jest to, że zamiast miłośników staroci i wyzywająco zachowujących się pań w wieku balzakowskim, gromadzi wokół siebie młodzież. Przy pomocy skażonych cudzoziemszczyzną sztuczek i paradoksów, którymi żywo szermuje, odciąga rzeczoną młodzież od nauki, pracy w organizacjach młodzieżowych, a nawet przeciąga na swoją stronę najstarszych ministrantów. Wkrótce rozwydrzenie sięga zenitu, a do okrutnego starca przyłączają się także dorośli. W miasteczku zaczynają rodzić się dzieci o dziwnie ascetycznych rysach. Ludność miejscowa potajemnie, pod wodzą burmistrza, organizuje się, by dać odpór przybyszowi. Wspólnie zamawiają przez Allegro pochodnie, widły i sztachety z gwoździem. Gdy przesyłka wreszcie dochodzi, ruszają do walki. Przybysz otoczony w swoim sklepie z antykami jest na straconej pozycji, tym bardziej, że akurat trwają ferie zimowe i część jego zwolenników opuściła miasteczko. Na czele gotującego się do szturmu tłumu staje miejscowy poseł stronnictwa ludowego, obecnie chrześcijanin. Niestety, wszystko na nic. Sklep jest opuszczony. Nie ma w nim ani demonicznego przybysza, ani antyków. Na podłodze zdumieni ludzie znajdują tajemniczy znak napisany przeklętą czarną kredą, z którego ma wynikać, że dwa plus dwa równa się cztery. Takie przynajmniej krążą potem plotki. W ostatniej scenie kamera umocowana na dronie, krąży nad ulicami miast i miasteczek, a zza kadru pada pytanie, będące jednocześnie ostrzeżeniem –Czy w pobliżu twojej Biedronki nie pojawił się czasem, jakiś nowy, podejrzany sklep? Nikczemny sklep wprost z piekła?

wtorek, 6 stycznia 2015

Korwin po KNP, czyli...chcącemu nie dzieje się krzywda

Wczorajsze odsunięcie Korwina od władzy w KNP to, moim zdaniem,  przejaw, w najlepszym razie, skrajnej głupoty. No, chyba, że KNP nie zależy na udziale w realnej polityce, albo "zakon UPR" dzieli skórę na niedźwiedziu, jakim byłaby powyborcza koalicja z PiS. Innych wytłumaczeń, takich na przykład, jak deklaracje JKM, że wraz z innymi europosłami będzie kandydował w wyborach sejmowych, w razie zwycięstwa tracąc brukselskie frukta, także nie mogę stanowczo odrzucić.
Pisanie o obronie, przed wrogim przejęciem i  zacieśnianiu ideologicznych szeregów to okropna, polityczna bujda, ale przykład, który na swoim blogu podaje Grim Sfirkof, muszę tu dla jasności wywodu zacytować:
„Stąd inaczej teraz patrzę na opisywaną kiedyś przez Rafała Ziemkiewicza scenkę, kiedy na jakiejś koferencji z działaczami angielskich czy amerykańskich konserwatystów, bodaj Ludwik Dorn z satysfakcją obwieścił, że jego partia (PiS)  "poradziła" sobie z dopływem świeżej krwi po wyborczym sukcesie, a było mnóstwo kandydatów. Gość z Zachodu nie załapał o co chodzi, poprosił o powtórzenie tłumaczenia. U nich partie się cieszą, jak zyskują nowych członków. Niestety, u nas warunki lokalne są takie, że ci "nowi" to nie tylko ideowi zwolennicy, ale też ludzie żądni kariery za wszelką cenę, albo podstawieni kolesie ze służb”
No, właśnie!  Zachowanie działaczy PiS zarówno po sukcesie wyborczym, jak i po tragedii smoleńskiej było grą na odrzucenie chętnych do pracy w partii, i tą kluchę PiS trawi do dzisiaj, obecnie bijąc się w piersi, że to był błąd, ale klucha z gardła już nie wyskoczy.
Realnie to jest tak, że wbrew temu, co sądzą zwolennicy czystości ideologicznej, tacy jak Marusiak, wyborcy i pewnie większość z masowo wstępujących do KNP, niewiele o taką czystość dbają.
Ludzie głosują na pewne wyobrażenie, mocno uogólnioną ideę, której składnikiem jest, co się może podobać lub nie, właśnie Korwin. Jest tu wolność ( której zakres jest pojmowany indywidualnie i niekoniecznie chodzi tylko o wolność gospodarowania) radykalny sprzeciw wobec polityków establishmentu, ich medialnej otoczki. Protest przeciwko urzędniczej opresji i wiele innych, czasem sprzecznych z surowym programem partii pragnień, fobii oraz przejawów idealizmu.
Przy czym, ludzie popierający KNP doskonale rozumieją, że wejście tej partii do sejmu nie spowoduje gwałtownej zmiany w ich życiu codziennym, ale chcą mieć prawo do własnego politycznego oddechu, do sprzeciwu wobec konieczności wyboru między politycznymi obozami, z którymi nie mogą się już identyfikować, czy to na skutek rozumowo wypracowanych poglądów, czy to zwykłego obrzydzenia.
Argumenty zwolenników ruchu wykonanego przez Marusiaka, żywo przypominają argumenty padające ze strony mądrali, którzy nie tak dawno opuszczali PiS. Tam, ze względu na statut i sam ciężar partii, musieli odejść, ale idea, że PiS bez Kaczyńskiego stałby się lepszą, większą i bardziej lubianą partią, tkwią w niektórych niedoważonych głowach do dzisiaj.
Pomyślcie, jak wyglądałaby dzisiaj scena polityczna, gdyby zamiast odchodzić, pozbawili władzy w Kaczyńskiego, a ten założyłby PJN? Gdzie byłyby dzisiaj te polityczne byty, PJN z brzydkim JarKaczem, a PiS z pięknym Miśkiem Kamińskim, na czele?
Tu jest jeszcze jedna narzucająca się analogia, ponieważ, jak zrozumiałem, liderami pomysłu odsunięcia Korwina, byli euro posłowie, którzy rok temu, z całą pewnością, i bez Korwina dostaliby się na brukselskie salony, tak jak dostałby się tam, nieoceniony Migalski, bez pomocy Kaczyńskiego.
To już nie są sprawy wewnętrzne, ponieważ dotyczą sympatyków, elektoratu partii politycznej, nie zaś jej zarządu. Nie rozstrzygam, czy spersonalizowanie idei politycznej jest dobre, czy złe, ani nawet tego, czy Korwin jest dobrym liderem, czy złym. Po prostu jest i dopóki sam nie odejdzie, będzie. Takie są realia, a kto chce upiększać rzeczywistość, ten kiep.
Jedyną drogą, prowadzącą do ograniczenia korwinowej omnipotencji, była gra na poszerzenie partyjnego spektrum, o co, właśnie on sam zabiegał. Jasne, że niosło to za sobą wymierne ryzyko, ale na lęku przed podjęciem ryzyka, nie buduje się politycznego poparcia.
Nie ocenia się też, i to jest sprawa podstawowa, własnego lidera, struktury czy elektoratu, na podstawie opinii konkurentów czy wręcz politycznych wrogów.
Przecież już dla pięciolatka, powinno być jasne, że wbrew wczorajszym pojednawczym deklaracjom, Korwin wyspał się i już zbiera siły, by pomścić się na dzisiejszych tryumfatorach.
Stworzy własny komitet wyborczy w wyborach prezydenckich, na jego bazie partię pod dowolną nazwą i stanie do wyborów parlamentarnych. W pierwszej kampanii ściągnie osiemdziesiąt procent członków KNP dobierze nowych, a KNP podzieli los UPR.  
Strata! Jasne, że strata, ponieważ po raz pierwszy, to już nie jest zabawa w politykę, a marnowanie realnej szansy już na starcie roku wyborczego to przejaw (oby) szczerego idiotyzmu. Trudno, jak często powtarzacie, panowie z KNP:
Chcącemu nie dzieje się krzywda!