sobota, 25 grudnia 2010

Geopolityczna walizka

Wyruszając w podróż, do walizki obok kompletu toaletowego, bielizny, koszul, śnieżnobiałych portek, dzwonka i amarantowej bluzy, upchnęła sto żwawych słoni. Oczywiście nie luzem, tylko w specjalnym etui.

Kto by upychał słonie między przybory toaletowe a odzież mając świadomość, że przecież najedzone słonie brudzą? - Chyba wariat!
Poza tym, nie daj Boże kontroli i można trafić pod ostrzał sensacyjnej prasy i telewizji jako „Kraj znęcający się nad niewinnymi zwierzętami”

Pogłaskała leniwe, utulone w kłębach waty słonie, nim zasunęła zamek błyskawiczny. Słonie zasnęły.

Francja starannie zamknęła walizkę i zważyła ją w dłoni.

Nie ważyła więcej niż 15 000 ton i mogła być pewna, że tym razem nikt z obsługi lotniska nie będzie jej "przysrywał" z powodu nadbagażu. Wyszła przed dom i gwizdnęła na Pana Smoka.

Włażąc na łuskowaty kark trzykrotnie przerzuciła dźwignię poleceń i Pan Smok poczłapał bez zbędnych uwag w kierunku lotniska. Francja trzymała walizkę na kolanach i ukołysana jednostajnym buczeniem Pana Smoka o mało nie zasnęła. Kiedy dotarli na lotnisko, dowiedziała się że jego współpasażerem będzie Usa.

- Nie masz walizki? – Spytała ściskając owłosioną łapę ozdobioną krwisto czerwonym lakierem na przesadnie długich, acz starannie wypielęgnowanych paznokciach

- Preferuję plecaki! – Odpowiedziało Usa i swoim nieludzkim kciukiem wskazało za siebie na plecak w kolorze khaki.

- Twój plecak cały się rusza!

- Bo widzisz wrzucił ja do niego trzysta tysięcy ludzi. Pilna sprawa!

- Zapłacisz dodatkowo!

- Nie, spoko - Są wychudzeni a zresztą ... mam jak zawsze priorytet. Część ludzi wiozę w specjalnym etui, a z tej reszty jak co trzeci przeżyje też będzie nieźle. A ty co wieziesz?

- Wiozę słonie.

- Słonie do Afryki? Przecież po tygodniu zdechnie z tęsknoty za Europą.

- To moja praca! W Afryce będziemy może dwa dni a potem lecimy do Azji. Nie wiesz może, kto dzisiaj pilotuje?

- Rekin Rosja. Słuchaj! Ja wiozę ludzi, bo chcemy spróbować czy się przyjmą w Afryce.

- Ludzie, ludzie, ludzie! – Francja ziewnęła ostentacyjnie – Czy wreszcie damy sobie spokój z tymi ludźmi? Na co nam oni do jasnej cholery!

- Smok Chiny – wyszeptał Usa i niespokojnie rozejrzał się dokoła, ale na lotnisku poza Rosją nie było nikogo. No, co prawda na pierwszym pasie leżał Egipt i chrapał aż się ziemia trzęsła, ale Egipt był bezdomny. Niech sobie tam śpi, co komu po nim?



Lecieli patrząc przez sięgające gruntu wodospady okien. Ziemia umykała przed nimi i tylko Hiszpania pomachała im, ale co było nieco osobliwe, pomachała nogą. Francja się skrzywiła widząc brudną, niezdarnie fikającą piętę. Usa pogrążyło się w modlitwie a Rosja wychylając się z kabiny pilotów zaproponowała:

- Mam tutaj po kawałku słoniny i po dorodnej cebuli, skusicie się?

Usa śpiewało psalmy razem z radiowym kaznodzieją, ale głodna Francja nie puszczając walizki z łapy poczłapała do kabiny pilota i już po chwili popłakując gryzła cebulę a na białe sało sypała sól z papierowego rożka konstytucji. Na kolanach położyła sobie walizkę w której cały czas cichutko popiskiwały słonie Europy.

W niedbale rzuconym między fotele plecaku Usa darli się ludzie.
W końcu i Usa uległ pokusie i sięgnął po kawałek posolonej słoniny mrucząc z takim jakimś wyrzutem:

- Pieprzona geopolityka! Pieprzony Świat z dużej litery!



Lądowali. Francja zapięła pas a z plecaka Usa odezwał się nagle cichszy niż brzęczenie muchy, ale najwyraźniej wykrzyczany chórem okrzyk:

- Vive la France!

- To na pewno znowu ci cholerni Polacy – pomyślała Francja i ziewając kopnęła niezbyt mocno plecak.

- No! - Usa pogroziły jej palcem i dodały – Nie kop, nie zabijaj Polaków, bo oni bywają przydatni.

Wylądowali ale nie mogli wysiąść z samolotu bo krew lała się strumieniami z okapów nieba.
Rosja z pod fotela wyjęła kolejny płat słoniny i zamiast cebuli pękatą flasze bimbru.
Walizka w której popiskiwały słonie służyła im teraz jako stolik.
Nie było sensu wysiadać, dopóki nie skończy się ulewa.

środa, 22 grudnia 2010

54%

To nie jest reklama wódki tylko najnowsze sondażowe wyniki Platformy Obywatelskiej.

Publicyści zastanawiają się, dlaczego aż taka miłość, bo przecież to jest miłość.
Tusk miażdży rywali, podrywając naród niczym nadobny dziedzic hożą młódkę z czworaków.
Ot, niesie sobie "Naród" na ramionach, na drewnianym kabłąku, dwa wiaderka wody z rzeki a tu nadbiega Tusiu „sztuczka kusa” Tu uszczypnie, tam znowuż po rumianym policzku pogładzi. A potem niechciana ciąża – O cholera!

Ale nic to, byle nie myśleć, że zacytuję „Bajki Robotów” Stanisława Lema.

Mało tego! Najwyższe zaufanie wśród Polaków zdobywa Bronisław Komorowski – Istny wójt z Zapyzowa!

W sumie nic specjalnego. Spece od wizerunku się trzęsą z radości, że taka, prawda, znakomita ich robota. Gówno prawda!

Ot, udało się omotać Naród, który przeciętnie czyta pół książki na rok. Mniejsza z tym, bo nie o czytanie tu chodzi. Chodzi o urzędowy wręcz infantylizm.

Starczyło obejrzeć pierwszy lepszy program informacyjny nadawany dzisiaj. Jakieś rzewne historie o zatrutym grzybami dzieciaczku, pierdoły o Białorusi, płacz szczery gównianych fundacji, które nie potrafiły rozliczyć się merytorycznie z pozyskanych środków.

O rany!

Jeszcze na okrasę głupie komuchy z SLD proponujące wolną od pracy Wigilię w zamian za Święto Trzech Króli. To ideologiczna kasza, bo pewnie P.T.Komuszki bardzo się boją tych władców koronowanych, nie bacząc, że to najzwyklejsi mędrcy byli.

Ej, ma pan rację! Mędrców, lewizna jeszcze bardziej się boi niż monarchów, ponieważ wyhodowany przez media dureń prędzej zostanie królem niż mędrcem. Ukłony dla Prezydenta Komorowskiego!

Że niby osioł czy inny baran w stajence był lewakiem? To jest prawdopodobne, ale żeby SLD organizowało mi Wigilię?

Tusiowaci osiągnęli 54%

Niech maja 87% a i tak nic im to nie pomoże, ponieważ już siekiera została przyłożona do pnia…itd.

Pierwsza rzecz to infantylizm a druga to tradycyjna w Polsce miłość do pacyfizmu. Byle cicho, byle na paluszkach, byle kołderka i byle jakie przekulanie się z dzisiaj w jutro. To jest dobre od piątkowego wieczoru do sobotniego popołudnia, ale jak można cały tydzień łasic się do bylejakości? Jak długo można leczyć kaca?

Powyższy tekst nie jest wymierzony w SLD czy PO, a w całą „ Polską Klasę Polityczną”
Mam o ludziach, o tych wybitniakach, którzy nami rządzili i rządzą przez ostatnie 20 lat, bardzo złe zdanie.

Mruczą, ględzą, stawiają na ostrzu noża by za moment ziewać i skrupulatnie obliczać zyski. Te ich procenty poparcia doprowadzają mnie do mdłości.

Nudne to jest, nudniejsze niż ten tekst.

Aaa, dodam jeszcze post scriptum w sprawie Madziarów.

Ojropejczycy wrzeszczą na Orbana i „Fidesz” że ci wprowadzają drakońską cenzurę. Odrobili, widzę, słodcy Węgrzy, Polską lekcję.
Może choć im się uda złapać za ryj i zmiażdżyć przeklętą Hydrę.
U nas, Gazeta Wyborcza jest nie do ruszenia.

Skoro nawet młody Tusiu tam pracuje?

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Łukaszenko zły

Od szesnastu lat rządzi Białorusią i jeszcze sobie porządzi. Szydzi z opozycji i brutalnie rozbija jej wiece oraz wyborcze protesty.
Szydzi i kpi, ponieważ odbywa się to wszystko w przytomności tak zwanych obserwatorów, którzy reprezentują potęgi w rodzaju UE.

Tymczasem jego gorliwi zwolennicy fałszują wybory. Tyle tylko, że gdyby nie fałszowali i tak by wygrał w pierwszej turze.
Nie siedzę w głowach Białorusinów „en masse” ani w żadnej białoruskiej pojedynczej głowie, toteż nie mam zamiaru wypowiadać się w ich imieniu. Nie podejmę się też wyłuszczania przytomnym, co jest lepsze dla Polski? Co jest lepsze?

Przeczytałem dzisiaj, że to wstyd dla Polski, bo skoro graniczymy to w pewnym sensie akceptując, dopuszczamy. Czyli mój but na twarzy białoruskiego opozycjonisty?
Pomijając już militaria Białej Rusi, przypominam, że maleńka Kuba leży o mistrzowski rzut beretem od mocarstwa i jakoś komusze skurwysyny czują się tam dobrze und w sosie. Brak demokratycznej energii w elektrycznej dupce USA?

Mamy zbawiać Świat wpieprzając się naszym sąsiadom, Białorusinom się wpieprzając pomiędzy wódkę a zakąskę? A dlaczego, że spytam?

Po to, by władze objęła Rosyjska agentura? To ma być naszym celem?
Przy odrobinie szczęścia mielibyśmy agenturę USA przy władzy i oczywisty konflikt z Rosyjską.

O, to jest nam akurat potrzebne gdy kocmołuchy i inne kopciuszki nami rządzą.

Napiszę o tryumfatorze. To prymitywne ruskie „kniaziątko” Jakiś horrendalny potomek typów spod ciemnej gwiazdy w rodzaju księcia Witolda czy innego Świdrygiełły, że o Jagielle nie wspomnę.

Wszystko okraszone sowieckimi metodami, które, by prawdę napisać, w wykonaniu Łukaszenki są dość łagodne, a nawet momentami bywają parodią sowieckiej przemocy.

Łukaszenko miast błąkać się w labiryncie światowej polityki, tylko udaje, że do niego wszedł. Niby wszedł a tak naprawdę siedzi na kamieniu i spożywa cebulę krojąc ją w cieniuteniunieczkie plasterki i posypując te smaki solą z papierka.

Podają mu ludzie zagraniczni przykłady „kolorowych rewolucji” a on się tylko śmieje.
Jedyna brutalna siła, która może zrzucić mu wraz z głową koronę samodzierżawcy nazywa się Rosja.

Naprawdę chcielibyście tego?

Jakieś UE, OBWE, NATO czy inne ONZ, Prezydent Łukaszenko ma oczywiście w dupie, widząc, że to banda płaszczących się mięczaków.

Być może przejmowałbym się białoruską zawieruchą dziesięć lat temu. Raz, że byłem młodszy a dwa, że jeszcze wierzyłem ( chwilami ) w to ględzenie o prawach człowieka.

Prawa człowieka – Tak, ale którego człowieka?

Dom Elżbiety LXXXIX




Zgodziła się na warunek Piotra i obaj poszli wypisać ją ze szpitala, a ona miała w tym czasie się ubrać i uszykować do wyjścia. Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Miała bladą i zmęczoną twarz, wokół oczu pojawiły się cienie. Włosy w nieładzie i przyklapnięte.
Westchnęła nad sobą.
Ma trzydzieści pięć lat, nic w życiu nie osiągnęła. Zawsze pakowała się w zły związek, teraz jeszcze ten dom. Miejsce które miało być dla niej ostateczną przystania, jakimś azylem od zła i nieszczęść, stało się następnym wyzwaniem, następnym źle ulokowanym uczuciem. A Piotr? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa?

Albo ten ksiądz. Niby prowincjonalny niezguła, a jednak błyskotliwy i chwytający w lot sytuację, która każdemu normalnemu człowiekowi wydałaby się jakimś szaleństwem.

- Czy ja to wszystko śnię, czy to się dzieje naprawdę? – zapytała głośno spoglądając na swoje oblicze w lustrze.

Usłyszała, że przez korytarz ktoś przechodzi, szedł w trepach głośno wybijają rytm o posadzkę, gdzieś w pobliżu otwierały się drzwi. Takie niby normalne odgłosy oddziału zaczęły działać jej na nerwy.

Znów spojrzała na siebie. Nie miała przy sobie żadnych kosmetyków, żeby choć trochę zatuszować ten dramatyczny wygląd.

Ktoś cicho zastukał w drzwi łazienki.

- Kto tam? – zapytała

- Elżbieto – usłyszała głos Piotra – Nic ci nie jest? Mam już wypis, możemy jechać.

- Za chwilkę, dobrze, jeszcze nie skończyłam. – Skłamała, bo nadal stała w szpitalnej koszuli – daj mi jeszcze z dziesięć minut.

- OK. Będziemy z Januszem czekali na głównym hollu

- Cudnie. Już za chwilę będę gotowa.

Usłyszała jak Piotr oddala się od drzwi łazienki.
Zaczęła się ubierać, niestety były to rzeczy w których ją tu przywieźli, a za oknem lał deszcz i było chyba chłodno. Ale nie mając innego wyjścia szybko włożyła ubranie. Ręką poprawiła i lekko nastroszyła włosy. Już miała wyjść, gdy znów spojrzała w lustro. Znów dopadły ją wątpliwości…i to, czy to wszystko jest realne, czy tylko to sobie w jakiejś chorej wyobraźni wymyśliła. Teraz niby była trzy dni nieprzytomna, ale, czy możliwe jest, by tamto, przed jej zapaścią było prawdą? Czy prawdą jest, że stoi w szpitalnej łazience, że na korytarzy czeka na nią Piotr wraz z księdzem. Czy babcia? Czy Kanusia? Carlota? Zofia?

- Boże – jęknęła głośno – czy ja wariuję?

Szybkim krokiem podeszła do drzwi i je otworzyła, jakby sprawdzając, czy nie śni i czy to wszystko jest realne. Drzwi ustąpiły z lekkim jękiem. Wyszła i skierowała się w stronę wyjścia z oddziału. W hollu na drewnianej ławce siedział Piotr wraz z księdzem. Uśmiechnęła się do nich blado, jakby rozczarowana, że to niestety jest realne.

środa, 15 grudnia 2010

Telewizja bawi i krzepi!

Nic tak nie poprawia humoru jak godzinka spędzona przed telewizorem. Południe. Ot, dla kaprysu włączyłem telewizor. Na jedynce małe słoniątka. Na dwójce śpiewają szlagiery. Polsat rywalizuje z TVN przy pomocy jakiegoś okropieństwa zatytułowanego „Niania” W jednej z tych stacji „leci” wersja rosyjska "formatu" a w drugiej polska. Dziwne, ale mało wciągające. Tyle, ze w jednej kobita pokrzykuje po polsku a w drugiej po rosyjsku i lektor czyta po naszemu, a odwrotnie nie. Na razie.

Już miałem wyłączyć pudło, ale podkusiło mnie i przełączyłem na TVP Info akurat w momencie gdy pan dziennikarz zapowiadał relacje z ateńskich awantur słowami:

- W Atenach na ulice wylegli protestanci!

Bardzo mnie to zaciekawiło, ale okazało się, że to żadni protestanci tylko tamtejsi związkowcy ganiają się z policją i rzucają „koktajlami mołotowa” Komentatorzy komentują. W tle obrazki z zamieszek jakoś tak fikuśnie zmontowane, że raz przelatują ci demonstranci z lewej strony ekranu na prawą a potem odwrotnie.

Podziwiam a tu nagle w osobnym okienku pojawia się i zaczyna gadać Napieralski.
Oho! Opozycja gromi rząd za majstrowanie przy Konstytucji. Nieważne, ale za chwilę udało mi się dzięki TV wybuchnąć śmiechem. Kadrują tych naszych komuszków od cycka w górę. Przenoszą obraz z Napieralskiego na innego mądrale a potem na posła Iwińskiego, którego jako znanego kurdupla kamera nie obejmuje i przez chwilę widzimy mówiący fragment mocno przerzedzonej czupryny. Ki diabeł? – Myślę. Wreszcie obniżają i widzę pana Iwińskiego a nie jest to widok przyjemny.

Po SLD transmisja z zimy. Żal mi nie tyle przechodniów grzęznących w śniegu, ludzi popychających auto, ale tych dziennikarzy, których redakcja rozstawia po drogach i bezdrożach i zmusza ich do opowiadania o tym, że pada śnieg. Ciężkie bywają początki błyskotliwych, być może, karier.

Nagle zmiana dekoracji!

Po spotkaniu Premiera z Prezydentem nasi ulubieńcy wychodzą do dziennikarzy i opowiadają o ostatnich sukcesach polskiej dyplomacji. Nie bez pewnego zdumienia dowiaduję się, że największym sukcesem naszej dyplomacji jest to, że prezydent z premierem mówią jednym głosem i we wszystkich kwestiach są zgodni.
Pan Prezydent nie powiedział przy okazji niczego śmiesznego na co przyznam szczerze liczyłem.

Kończą i dziękując za uwagę jeszcze raz zapewniają mnie o swojej jednomyślności po czym Donald Tusk rusza do drzwi a Bronisław Komorowski w przeciwnym kierunku! Ale premier refleksiarz, cap go za mankiet i wychodzą w pełnej, uprzednio deklarowanej zgodzie i harmonii.

I znowu transmisja z zimy. Nie wytrzymałem i przełączyłem na film o słonikach sierotach.

Wracam do „Info” a tu spotkanie opłatkowe w Sejmie. Życzenia składa pan Premier a za jego plecami skromne miny odstawia marszałek Schetyna. stajenka, psia krew.

Wyłączyłem pudło i poszedłem zrobić sobie herbatę. Teraz lepiej rozumiem ludzi, którzy godzinami oglądają kanały informacyjne.
Jak się tak człowiek zapatrzy to zawsze coś wypatrzy zabawnego a w takim internecie ciemno, zimno i ponuro.

PS.

A Nicpoń na tekst o sobie musi poczekać. Teraz jestem na etapie kontemplacji naszych polskich osiągnięć. W sumie wypada się cieszyć, że nasi rodzimi „protestanci” szykują się do świąt. Zresztą czego tu chcieć więcej? Przeciw czemu protestować?

Polska jest chyba jedynym na świecie krajem, którego nie dotyka żaden kryzys. Na przykład. Jak złotówka jest silna to jest wspaniale, ponieważ rośnie nasz prestiż, tanieje import a na eksport nie ma to większego wpływu ponieważ importujemy komponenty do produkcji, którą eksportujemy. Jeśli złotówka tak jak teraz słabnie jest jeszcze lepiej!
Dlaczego? Jak chcecie wiedzieć to włączcie telewizory a mnie nie zawracajcie głowy głupimi pytaniami! Od tego są eksperci w TV. Oni wam wytłumaczą.

niedziela, 12 grudnia 2010

Dom Elżbiety LXXXVIII


Kiwnęli oboje głowami.

Janusz opowiedział jej, że gdy w końcu wszedł za nią, poczuł nie tylko zapach i nie tylko zimno, tam było jeszcze coś, coś bardzo złego. Ono już się nie czaiło, tylko zawładnęło całą atmosferą.

– Moja pierwsza i jedyna myśl wtedy – mówił dalej - to ta by cię z tamtą wynieść. Wiesz, myślałem w pierwszej chwili, że nie żyjesz, byłaś zimna jak lód i sztywna. Nie mogłem wyczuć tętna. Chwyciłem cię jak dziecko na ręce i wyniosłem na ganek. Potem przyszedł Piotr, gdy rozcierałem ci skronie i ręce…

- Janusz naprawdę był opanowany, udzielił ci pomocy jak profesjonalista. – Roześmiał się niewesoło Piotr – słuchaj, jesteś tu pod bardzo dobrą opieką, mam nadzieję, że tu nic ci nie grozi ze strony Carloty, czy nie wiem już kogo. My z Januszem podczas twojej zapaści trochę poczytaliśmy te zapiski Zofii, wychodzi na to, że Carlota zamordowała Meyera. Choć Zofia nie ma pewności, bo ten mistrz, po rytuale z Rachelą, zmienił się, był młody. Nawet ona nie potrafiła w nim rozpoznać tamtego sprośnego i ohydnego mistrza. Usłyszała za to ich rozmowę, gdy ten młody mistrz mówi do Carloty po hiszpańsku, że powinni pozbyć się starego, bo on zbyt wiele podejrzewa. A ona miała powiedzieć, że się tym zajmie. A na następny dzień znaleziono go powieszonego, z wydłubanymi oczami, bez języka i genitaliów.

- Myślimy – wtrącił się Janusz – że Zofia bardzo się bała Carloty. Bała się nawet do tego przyznać przed sobą. I wiemy na pewno, że to na prośbę córki Zofii, ksiądz Jan Kalemba miał potępić z ambony Zofię i zamknąć jej drzwi kościoła.

- Józefina? Dlaczego własna córka zrobiła jej coś takiego?

- Mamy wrażenie, że to też wpływ Carloty, ale tego się nigdy nie dowiemy. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to o Carlocie ludzie do dziś mają dość dobre zdanie, a o twojej prababce nie.

- Wiem – westchnęła Ela – nawet Kanusia próbowała ją bronić.

- Właśnie, bo leczyła ludzi, pomagała w trudnych porodach. Umiała wyleczyć choroby, na które współczesna medycyna rozkładała ręce. Tyle, że w tych wyleczonych zostawiała jakieś piętno. Tak ludzie gadają, choć może to tylko jakieś przesądy, nie umiem ci powiedzieć, czy w każdym przypadku.

- Podobno u każdego coś zostawało, tak mówiła Kanusia. Słuchajcie – zmieniła temat – wolę tu sama nie zostawać. Zabierz mnie do domu, do ciebie oczywiści – zwróciła się do Piotra. – poza tym, może powinniśmy przede wszystkim poświęcić mogiłę Zofii? Chcę być przy tym. A wiem, śnił mi się ten mistrz, młody, potem stał się jeszcze ohydniejszy, jakby żywy rozkładający się trup. Może chciał mną wraz z Carlotą zawładnąć, nie chcę przy księdzu opowiadać co widziałam w czasie, gdy byłam nieprzytomna, bo to było obrzydliwe, ale boję się zostawać sama, nawet w szpitalu. Domyśliłam się też już dawniej, że Zofia bała się Carloty, prawda Piotr?

- Prawda – powiedział Piotr i zaczął ją przekonywać, że tu szybko dojdzie do siebie, że anemia to nie błahostka, że powinna tu zostać. Ale Ela nie dawała za wygraną i w końcu Piotr się zgodził, że ją zabierze, ale pod warunkiem, że będzie go słuchać jako lekarza i dwa razy dziennie będzie robił jej zastrzyki z B12.

piątek, 10 grudnia 2010

Mały Borgia - A może King Kong?

Przeciwnicy Donalda Tuska jednak go niedoceniają. Tak! Niedoceniają, nawet ja, ech…

Obserwując co się dzieje, choć naprawdę nie śledzę uważnie poczynań naszego „małego Borgii” doszłam do wniosku, że nasz Premier czerpie i to czerpie z najlepszych źródeł. Mianowicie…od samego towarzysza Putina.

Pamiętajcie w Rosji też jest demokracja…jak u nas.

Oni, bo tak chciał Wujcio Władimir, prezydentem został Miedwiedwiew, u nas wiadomo Komorowski, bo tak chciał Donald.
Prezydentami są identycznymi, czyli bez żadnego wpływu, muszą się słuchać, co powie ich wszechwładny „patron”.

Zobaczcie, przyjrzyjcie się naszemu „małemu Borgii”, czy nie tak samo się zachowuje jak jego idol?


Pamiętam taki rysunek Mleczki pod tytułem „Każdy ma takiego King Konga na jakiego sobie zasłużył.” No więc my mamy tego mniejszego, tylko, że on tak samo groźny.

czwartek, 9 grudnia 2010

Polska Używana 1 - Odzież

W moim mieście działa nieskończona liczba sklepików z używaną odzieżą.
Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam, ale jeden nagle zmienia się w ciastkarnię.
Jest Alefem? Mniejsza z nim – Niech dają tylko dużo bitej śmietany!

Od początku!

W moim mieście jest dużo sklepików z używaną odzieżą. Nie jestem ich klientem. STOP!
Tu trzeba wytłumaczyć, dlaczego nie jestem, bo to nie ma nic wspólnego z pogardą czy udawaniem Marka Borowskiego.
Chodzi o wymiary, które w moim przypadku nie są specjalnie osobliwe. Coś w rodzaju 190 cm łamane na 110 kg żywej wagi.

Zapragnąłem marynarki. Wchodzę! Wisi 500 marynarek. Och, gdybym mierzył 170 cm!!!
Na mnie pasuje tylko jakiś płócienny worek przypominający wierzchnie odzienie Wujaszka Wani, opisanego przez Czechowa, z komuszego spektaklu TVP. O spodniach, ani słowa!
Obudziły się wątpliwości. Czy w zachodnich krajach żyją same kurduple?
Może po prostu ci więksi noszą swe łachy do ostatniego udarcia?
Bywa i tak!

- Skąd się biorą te „ciuchy”?

Aby ten biznes się opłacał, zagraniczna „wiaruchna” musi oddawać za darmo. I ok. Zagraniczni ludzie są bogaci ( poza facetami mierzącymi ponad 185 cm) . Niech sobie będą i , cholera, zupełnie nie zazdroszczę żadnemu Angolowi swetra w wymiarze na metr sześćdziesiąt łamane przez worek ziemniaków.

Dobra!

Zagraniczni wystawiają w workach przed „hausy” te ciuchy. Cwaniaki rwą wory, selekcjonują, piorą ( odwszawiają ) i sprzedają do „mega” hurtowni, które wstawiają je w komis do sklepików w miastach i miasteczkach. Sklepiki prowadza zacni, przeważnie uprzednio bezrobotni ludzie, którzy dostali „kaskę” na działalność z Urzędu Pracy. Robi się trochę zamętu. Sklep kona. Powstaje kolejny. Z czegoś trzeba żyć!

Czy w Polsce kiedykolwiek mogłaby działać mafia?

- A gdzie są nasze ciuchy?

Chyba nikt nie wie.

Przecież my też wystawiamy w workach przed chaty dla biedniejszych od nas o złotówkę. Czy w te ciuchy odziewają się potomkowie Henryka VIII? Ojro -deputowani, czy może trafiają „by mafia” na nasz rynek by biegać między „VAT-ami tego świata?”?

Czy wszyscy są ślepi?

wtorek, 7 grudnia 2010

Dom Elżbiety LXXXVII




Poczuła się dużo lżejsza. Kręciło jej się w głowie, obok stała tak potrzebna jej zawsze Carlota i uśmiechała się. Było jej dobrze, nareszcie żadnych zmartwień, wreszcie może żyć!
Carlota podała jej rękę, którą chętnie schwyciła…tak, nareszcie. Po co tak się szarpała, czym, kim jest dla niej Zofia, czy Rachela, przecież każdy przeżyje własne życie tak jak chce…one były naiwne i głupie, ona jest mądra, a Carlota jest tylko przewodnikiem, nikim więcej. Zobaczyła mężczyznę. Był młody, piękny, ach jak piękny. Piotr przy nim to namiastka faceta…jak mogła uważać, że kocha takie zero? Mężczyzna uśmiechnął się do niej, było w nim tyle namiętności, całym sobą obiecywał jej rozkosz wprost niewyobrażalną, chciała wtopić się w niego, poczuć jego bliskość. Pragnęła tego, jak nic na świecie.

Pozwoliła, by zawiedli ją do komnaty z ogromnym łożem. Tak jej było cudownie, jakby unosiła się w powietrzu. Mężczyzna gestem dał jej znać, by zdjęła z siebie ubranie, spełniła to z wielką ochotą. Wcale nie krępowała ją obecność Carloty. Była…poczuła się, że nareszcie jest wyzwolona, ze wszystkich norm i sztywnych reguł. Po co szła do tego grubego klechy? Przecież nigdy nie była zbyt wierzącą ani praktykującą katoliczką?

Kim był Piotr? Nikim, jakimś facetem co to ze strachu ( roześmiała się w myślach) żył z prostytutką , o prowokacyjnym makijażu i prostackich manierach. Jej należy się coś więcej, jej należy się ON, MISTRZ!

Poczuła pieszczoty mistrza, pieścił jej twarde z podniecenia sutki, najpierw delikatnie, potem…Au… zabolało, ale wciąż czuła spełnienie, spełnienie jej marzeń? A może, to nie było jej marzenie? Może to jakaś klatka?
Wystraszyła się, zamknięto ją, w tym białym pokoju…mistrz nie wyglądał już tak podniecającą, ba, był obrzydliwy, stał się ohydnym starcem, nie, gorzej rozpadał się, jego oddech był oddechem gnicia i śmierci…

Była przerażona, on ją dotykał. Lubieżny uśmiech w bezzębnych ustach…śliniący się, z oczu kapała mu jakaś ciecz przypominająca ropę. Chciała uciec, zasłonić się przed niemiłym jej dotykiem, ale na próżno…była uwięziona.

Carlota też nie była już jej przyjaciółką, było w niej coś…twarz jej się zmieniła, oczy jaśniały czerwonym blaskiem. I uśmiech, to nie był uśmiech, tylko przyklejony uśmieszek na koźlej twarzy (pysku). Czuła swoją bezradność, wstyd, bo wciąż była naga, a oni dotykali ją bezkarnie, dręczyli, bo czuła ból. Ze strachu nie chciała otworzyć oczu, nie wiedziała co teraz zobaczy. Dwa ohydne trupy pastwiące się nad jej ciałem? A może jakieś zezwierzęcone postacie?

Wtedy, jakby z oddali usłyszała swoje imię. Wołanie było natarczywe. Bała się nadal tego co zobaczy, ale ten głos…był ciepły, pozbawiony tamtej atmosfery. Czuło się w tym głosie niepokój i czułość. Siłą rozwarła powieki. Nad nią pochylała się głowa Piotra.

- Aleś nas wystraszyła – usłyszała głos pełen niepokoju, który nie był głosem Piotra, tylko Janusza – rozejrzała się, przy drzwiach stał zdenerwowany ksiądz.

- Co się stało? Gdzie ja byłam? I gdzie jestem?

- Jesteś w szpitalu – powiedział tym razem Piotr – baliśmy się o ciebie. Straciłaś przytomność i za nic nie mogliśmy cię ocucić. Janusz chciał cię ratować, ale za nic nie mógł. Jak wróciłem od Kobielaka, to on zdążył wynieść cię na ganek i zadzwonić po pogotowie. Napędziłaś nam niezłego stracha. W domu jest zimno jak w lodówce, obawiam się, że za nim tam wrócisz, musimy poświęcić mogiłę Mioduckiej, a pamiętnik wziął Janusz, uważa, że u niego będzie najbezpieczniej go czytać.

- Zabierzcie mnie stąd – z prośbą w głosie powiedziała Ela.

- Niestety – głos Piotra stał się stanowczy – wiesz, że masz anemię? Musisz tu zostać kilka dni, a jak wrócisz, zastanowimy się co dalej. Na razie po powrocie zatrzymasz, się u mnie. Nie mogę cię narażać na następne spotkanie z Carlotą, czy tym, czym ona rzeczywiście jest.

- Ja…ja ją widziałam i mistrza. Piotr, boję się! To nie jest zabawa, oni są źli, gorzej, to nie są ludzie.

- Wiem – usłyszała z oddali głos Janusza – poczułem to, jak tylko wszedłem do ciebie do domu. Teraz rozumiem, czego tak naprawdę bała się twoja babcia.

- ?

- To bardzo zła siła. Mnie zaschło w ustach ze strachu, a jestem osobą duchowną. Ciebie pozbawili na trzy dni świadomości…

- To była nieprzytomna trzy dni? – Zapytała się zdziwiona i dopiero teraz spojrzała w okno, za którym szalała ulewa.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

A do mnie przyszedł Dziadek Mróz!

Budzę się rano po całkiem ślicznych snach, snach z aniołami, nagimi kobietami oraz jednym słoniem, który zaplatał się tam najwyraźniej na skutek lektury „Pawiego Tronu”

Patrzę na komórkę – 5:40.

Po cholerę tak rano, skoro budzenie nastawione na ósmą?

Oj, napiłby się człowiek gorącej wody z cytryną i z miodem, ze o wizycie w łazience nie wspomnę.

Wstaję i zaraz padam, potknąwszy się o diabli wiedzą co? Leżę z mordą na dywanie i psica dotyka mnie zimnym nosem do czoła. Pierwsza myśl, że wojna ale skoro lampka na przedłużaczu świeci czerwono to znaczy, że prąd jest.

Na wszelki wypadek zapalam świecę i widzę, że po prostu wpadłem w stertę prezentów!

Cholera, szóstego grudnia nawet jako dziecko nie dostawałem takich stosów prezentów. Szczerze pisząc, dostawałem prezenty symboliczne a przynosił mi je, jako "poznańczykowi" - Pan „Gwiazdor”

Odwijam pierwszy. Srebrny papier w gwiazdki und galaktyki. Jakaś, prawda, deska.
Wącham! Olej na desce, znaczy się obraz.

Zapalam dodatkowo, nie licząc się z kosztami lampkę nocną by się przyjrzeć, a już z chytrości takie mrowienie w palcach, że może Da Vinci albo inny Rembrant?

Chyba nie, bo to portret Waldemara Kuczyńskiego z żyrafą w tle. Gęba nawet podobna, ale żyrafa nie bardzo. Szukam autora. Oszem, jest podpis: „Autor nieznany - XXI wiek” Wsunąłem toto pod łóżko.

Paczka z książkami. Po samym zapachu czuć, ze książki przedatowane. Wystarczy przejrzeć tytuły:

„Wernyhora, czyli problem chorób wenerycznych w dwudziestoleciu międzywojennym”

„Moliera wychodek, czyli Kałmucy górą!”

„Szpak, ptak wiosenny”

„Na przykład Plewa”

Plewę jedną znałem, poszła w nauczycielki choć w liceum na lekcji geografii albo historii- nie pomnę - nie potrafiła wskazać Polski na mapie Europy. Wieszczka czy co?

Wepchnąłem ksiązki pod łóżko i rozpakowałem taki maleńki pakuneczek, który uwierał mnie w żebra. Kubek! – W środku był całkiem zwyczajny kubek bez żadnych znaczących obrazków czy napisów.
Bywa i tak.

Została ostatnia paczka a właściwie paka. W środku łuk, strzały i tarcza. Ucieszyłbym się gdybym najpierw nie znalazł paczki z naklejkami na tarczę.
Nie napiszę kto był na tych naklejkach, bo życie oraz zdrowie jest mi bardzo miłe. Tyle, że – no znacie te gęby z TV. Bardzo szeroki zakres - Od rewolucji, przez wojnę domową, aż do trzeciej światówki.
A bełty białe!
A pióra czerwone!

Wepchnąłem łuk z dodatkami pod łóżko. Diabli nadali!

Ubrałem szlafrok i gniotąc w dłoniach ekskluzywne papiery udałem się do łazienki.

-Łaaaaa!!! – Nadepnąłem na coś. Krew się leje, a z bosej stopy wystaje kawałek kości.
No... z wczorajszego obiadu resztka, a na obiad była golonka.
Zasadzka słodkiej psicy Różyczki, która stoi sobie w drzwiach, patrzy na mnie i macha wesoło ogonem.

Jak tu ją winić? Chyba za to, że wpuściła Dziadka Mroza z tymi prezentami.
Zapalam światło w pokoju gdzie sypia Różenka.
Wszędzie psie zabawki, kości, talerze z przysmakami a każdy talerz z prawdziwej porcelany, a każdy przysmak umajony wiosennie.

Cholera, psa mi przekupił Dziadek Mróz!
Bywa i tak!

niedziela, 5 grudnia 2010

Dom Elżbiety LXXXVI


Opowiedzieli mu o pamiętniku, o tym jak go znalazła Elżbieta i o napisie na lustrze. O tym, czego się już dowiedzieli, o Carlocie.
Piotr zapewnił też Janusza, że Ela nic nie wiedziała o Zofii, że Kanusia zabroniła komukolwiek o niej mówić.

- Wiesz jak się zdziwiłem – mówił dalej Piotr – gdy Ela zapytała mnie o Mioducką?

- Pani – zwrócił się do Eli – naprawdę nic nie wiedziała o swojej krewnej?

- Nie. I proszę mi po prostu mówić Ela.

- Dobrze Elu. Rozumiem, że babcia nic o Mioduckiej ci w liście nie napisała? Bo wiem, żeście się nie spotkały, nad czym pod koniec życia pani Karska bardzo ubolewała.

- Babcia zostawiła mi tylko ten kluczyk, kluczyk od pamiętnika, ale ona sama nie wiedziała od czego on jest. Babcia obawiała się Zofii, a powinna Carloty, myślimy wraz z Piotrem, że to ona jest złym duchem tego domu, a może nawet demonem. Z tego co wiemy, Carlota się nie starzała, może wciąż żyje. Może ukrywa się w lesie, tam gdzie Piotr wraz z Andrzejem prawie przypłacili to życiem? Zofia pamiętnik pisała w formie spowiedzi, myślę, że przed śmiercią, jakby chcąc zapewnić sobie, że ktoś ją wybawi z czegoś, z czego jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę. Była świadkiem najgorszego okrucieństwa i bestialstwa, sama była poddawana najgorszym praktykom i po prostu była bardzo zagubiona i samotna. Po takich przejściach jakich doświadczyła, zapewne uwierzyła iż jest przeklętą, w czym zapewne upewniała ją Carlota. – Nagle Ela się zarumieniła, bo Janusz wraz z Piotrem stali na środku drogi słuchając jej, ona nawet nie zauważyła że stanęli. – Wybaczcie mi, moje gadulstwo, chodźcie do domu, bo wzbudzamy sensację, jeszcze ksiądz będzie miał z mojego powodu nieprzyjemności.

Janusz uśmiechnął się na ostatnie słowa Eli. – Oj dziecko, jak mawiała mojej świętej pamięci matka „ Człowiek się rodzi, ludzie gadają, żeni, gadają i gdy umiera, też gadają”. Taka już ludzka natura, ułomna i chętna do wbijania szpilek bliźniemu. Ale masz rację, chodźmy jestem bardzo ciekaw tego pamiętnika. A ty Piotr skocz do Kobielaka po krzyż, skoro mamy poświęcić mogiłę Zofii Mioduckiej.
Piotr trochę z ociąganiem skręcił w stronę domu Kobielaka, a Ela wraz z Januszem poszli prosto do domu.
Kiedy weszli, poczuli przenikający chłód, choć na dworze było bardzo ciepło. Ela aż się wstrząsnęła, bo poczuła się, jakby weszła do chłodni.

- Czy mi się wydaje – Powiedział Janusz – czy w domu jest przenikliwie zimno?

- Jest zimno.

- Tak, wiem. Zapytałem retorycznie – uśmiechnął się Janusz, choć wcale nie było mu do śmiechu. – Wiesz, ja tu często przychodziłem do twojej babci, nawet odprawialiśmy tu mszę za spokój tego domu. Często czułem tu dziwny zapach, czasem bardziej, czasem mniej intensywny i …często przenikliwe zimno. Twoja babcia była dobrym człowiekiem, ale dom był jej bardzo drogi, może bardziej kochała ten dom niż żywych ludzi. Na moje pytania, zawsze odpowiadała, że mi się wydaje, choć było widać w jej oczach, że czuła to samo co ja. Dlatego go się bała. Wiem, bo często pod byle pretekstem Kanusia zostawała u niej na noc, ale za nic w świecie nie chciała go utracić. Wyznała mi kiedyś, że tylko dzięki temu domowi może czuć się jakoś spełniona, bo jako żona nie mogła. Twój dziadek zginął dwa lata po ich ślubie. Anastazja uciekła stąd gdy tylko nadarzyła się okazja i nigdy nie chciała tu osiąść na stałe, więc jako matka, jak mówiła też odniosła porażkę. Ale pokaż mi ten pamiętnik – zmienił temat – jestem czegoś bardzo ciekaw.

Elżbieta pomyślała, że nie wypada wprowadzać księdza do sypialni ze skotłowaną pościelą i porozrzucanymi ciuchami jak jej, taki i Piotra, więc poderwała się i powiedziała – Zaraz przyniosę, jest w mojej sypialni. – I ruszyła szybkim krokiem we wskazanym kierunku.

Gdy przekroczyła próg sypialni drzwi z hukiem się za nią zatrzasnęły. Poczuła wokół siebie intensywną woń piżma i imbiru…potem upadła zemdlona.

Hur...Hur!!! - Powiedział pan pies

Bez złości, bez niepotrzebnych emocji, udało mi się wreszcie przeciąć ostatnie nitki wiążące mnie z Salonem24. Na koniec Administracja uhonorowała moje odejście osobną notką co bardzo podniosło mnie na duchu.

Fajnie było.

Odchodziłem i wracałem. Raz w złości, a ostatnio to już tak sobie, trochę dla żartu a trochę by wyrazić swe niepogodzenie wobec zmian jakie nastąpiły nie tylko w Salonie ale w całej blogosferze, umownie nazywanej, polityczną.

Teraz to jest ostateczne i usankcjonowane królestwo Adminów i polityki redakcyjnej. Mniej czy bardziej „udatni” pisarczycy i komentatorzy stali się tylko cegiełkami, klockami przesuwanymi w górę i w dół by tę politykę realizować.

Salon24 był ( jest ) miejscem atrakcyjnym, ponieważ ścierają się tam rozmaite poglądy, wszelkie możliwe opcje polityczne oraz pospolici idioci. Tyle tylko, że każdy zakręt polityki redakcyjnej powodował odchodzenie lub banowanie akurat tych pisarczyków z którymi lubiłem dyskutować i dla których lubiłem pisać.
Bywa i tak.

Teraz będę, ach, solą salonowej ziemi, czyli czytelnikiem. Wiadomo, że czytelnik to wyższe stadium pisarczyka. Problem w tym, czy będzie co czytać?
O cholera!

Polityczna blogosfera się zmieniła. Na topie są zawodowcy, politycy oraz redakcje jakichś enigmatycznych kwartalników. Będzie się to pogłębiać, ponieważ zawęża się przestrzeń wyrażania opinii w mediach płacących za dzieła publicystyczne.
Jakoś mi nie spieszno być zapchajdziurą, mięsem dla ludzi, którymi – przepraszam za te słowa – lekko pogardzam. No, może nie pogardzam, ale na pewno śmieję się z ich nieudacznych wywodów.

Paradoksalnie, z podobnych powodów odszedłem z Salonu24 jak i z Blogmediów, a przymierzam się także do odejścia z „Popularnych Niepopków”
Wszystko na zasadzie: - Niech se redakcja sama pisze jak taka mądra!

Teraz wzorem jest starannie cyzelowany i wyprany z wszelkiej oryginalności portal „wPolityce.pl”

Może to i dobrze? Nie wiem, nie znam się na tym, ale jako najważniejsza osoba, czyli zwykły czytelnik, nudzi mnie ta mielonka.
Oczywistości wygłaszane z iście śmiertelną powagą, naganianie publiki do tekstów szczerych gołowąsów, których jedyną zaletą jest jasny acz kontrowersyjny przekaz. Jakieś "stajnie" znanych dziennikarzy. Dość!

Wracając do Salonu24.

Miał szansę i chyba ma ją nadal, stać się opiniotwórczym medium. Będę się cieszył gdy taki sukces osiągnie, choć już bez mojego udziału. Lubię lekko zagubionego Igora i całe to towarzystwo. Lubię i cenię Consolamentum oraz kilkunastu innych blogerów, że wymienię Coryllusa, Rosemanna, Ufkę, Kokosa26, NathiM i wielu, wielu innych. Lubię się przekomarzać i naśmiać z Sadurszczaka…i tak dalej i tak dalej…
Ale, wybaczcie Państwo, to za mało.

Co dalej?
Ano, będę pisał na naszym, wspólnym z Iwoną blogu. Na razie, także na Niepopkach i niektóre teksty będę zamieszczał w Interii. Wystarczy! Problem w tym, że …. A zresztą, sami przeczytacie, albo i nie.

Dziękuję jeszcze raz za spędzone wspólnie lata. Za awantury, zmiany, pewnie ponad pięćset opublikowanych tekstów. To chwilami były piękne czasy.

- Hur… Hur! – Powiedział pan pies!

sobota, 4 grudnia 2010

Dom Elżbiety LXXXV




Ksiądz Janusz spojrzał na Piotra, potem na Elżbietę, na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, ale i ta twarz nagle się zmieniła. Ela ujrzała, że pod maską takiej jakby gapowatości, kryję się bardzo lotny umysł. To było coś w twarzy Janusza, coś, co ją aż zadziwiło, zobaczyła jak z dobroduszno – rubasznej, nadającej cechy takiego prowincjonalnego proboszcza, postawy, zmienia się i staje się pełnym skupienia i błyskotliwości.

- Rozumiem – powiedział po chwili wahania Janusz. – To, by nie rozczarować Marii, pójdziemy na śniadanie. Powiedzcie tylko co powinienem wziąć ze sobą? Bo rozumiem, że ma to coś wspólnego z domem po pani Karskiej.

- Tak, masz rację – powiedział Piotr – ale, nie wiem co potrzeba, by zrobić pokropek nad mogiłą? Zwłaszcza, że możemy mieć problemy odprawić ten pokropek…

Twarz Janusza aż wydłużyła się ze zdziwienia.

- Idziemy na cmentarz? – Zapytał zdziwiony.

- Nie, do ogrodu Elżbiety. Tam jest pochowana…uważaj, zaraz padniesz – zawiesił znów głos – Zofia Mioducka. – dokończył akcentując każdą literę.

Janusz przenosił wzrok z Piotra na Elę, jakby zastanawiając się, czy żartują sobie z niego, czy mówią poważnie. Milczał analizując to co usłyszał.

- Wiecie zapewne, że ona została skreślona z ksiąg parafialnych, choć nigdy tak naprawdę nie była wyklętą z kościoła? – Spojrzał na nich oczekując reakcji, ale oni tylko ze zrozumieniem kiwnęli głową. – Myślę, że mój poprzednik samowolnie wykreślił ją i ekskomunikował, zresztą Piotrkowi już to mówiłem. Ale – zmienił temat – dochodzimy do plebanii, a pani Maria już na nas wygląda, więc zmieńmy temat. – Uśmiechnął się do Elżbiety, a ona dojrzała w tym uśmiechu troskę o nią.

Śniadanie jedli w milczeniu nie licząc gderania gospodyni, która robiła to w sposób pobłażliwy, jakby po prostu musiała powiedzieć, że nikt nie szanuję jej pracy, że ile można odgrzewać jedzenie czekając na spóźnialskich. Choć szczerze mówiąc śniadanie składało się z zimnych produktów, prócz świeżo ugotowanych jajek.

Po śniadaniu pani Maria poczęstowała ich kawą i orzechowymi ciasteczkami, więc nie sposób było jej odmówić. Zresztą i kawa i ciastka okazały się rewelacyjne, co Ela głośno przyznała, biorąc trzecie z kolei. Gospodyni aż pokraśniała z zadowolenia, a Janusz westchnął.

- To stąd mam wygląd futbolówki, niestety. Kochana szefowa wciąż wciska we mnie te słodycze, a wie, że jestem na nie łasy, ale to taki mój mały grzech…no cóż nikt nie jest doskonały, prawda pani Mario?

- Co też ksiądz – żachnęła się gospodyni – jaki grzech, wciąż tylko ksiądz biega, nigdy w porę nie jada.To przez to, tylko przez to, a nie, że czasem zje ciastko. – Pokiwała groźnie palcem.

Po kawie podziękowali i wyszli, jeszcze na odchodnym słyszeli głos gospodyni, która pytała się księdza, gdzie znów idzie i czy ma obiad szykować na dwunastą, czy raczej na drugą po południu.

Wreszcie wydostali się z objęć nadopiekuńczej gosposi księdza i ruszyli w stronę domu Elżbiety.

- Skąd wiecie, gdzie Mioducka jest pochowana? – zapytał się Janusz, ciągnąc przerwaną rozmowę z przed śniadania.

- Z pamiętnika, a właściwie od niej samej. Elżbiecie się ukazała. – Piotr spojrzał na Janusza jak na to zareagował, lecz ten tylko kiwnął głową. – Rozumiem – Piotr jakby rozczarował się, że nie wywarło to na Januszu takiego efektu jakiego się spodziewał – że ty obcujesz na co dzień z duchami, więc jeden więcej, jeden mniej…

- Nie bądź złośliwy – Janusz uśmiechnął się trochę przekornie – bo- tu spojrzał na nich oboje – już mi doniesiono jakbyście mieszkali razem. A o zaręczynach nie słyszałem, do mnie, żeby datę ślubu uzgodnić też nikt nie przyszedł

- Widzę, że poczta pantoflowa tryumfuje. – wtrąciła się trochę niepewnie Ela – wie ksiądz, my…czytaliśmy ten pamiętnik nocami.

- Tylko czytaliście? – spoglądał na nich z uśmiechem – poczekam do waszej spowiedzi. Ale dość żartów. Chciałbym zobaczyć ten pamiętnik, w ogóle skąd go macie?

środa, 1 grudnia 2010

5 piosenek



Bydgoszcz 1981. Kino minimum

Zapraszam do obejrzenia filmu Jacka Petryckiego i Grzegorza Eberghardta "14 dni. Prowokacja Bydgoska"

Film jest ukryty pod powyższym, klikalnym linkiem. Dla większości z was to już historia. Coś w rodzaju "Wędrówek dinozaurów" ale, mili moi, naprawdę warto poświęcić 50 minut by cofając się o prawie 30 lat zrozumieć na czym polega fenomen 3RP i dlaczego tak potężny ruch jak Solidarność upadł na mordę.

Zobaczycie Karola Modzelewskiego, który nie został dopuszczony w najważniejszym momencie do rozmów, a zamiast niego zasiadł przy stole negocjacyjnym "kierowca" Wałęsy.

Jacka Kuronia innego niż chcieliby jego apologeci i wrogowie. Usłyszycie wypowiedzi Anny Walentynowicz, które przekreśliły jej szanse na zaistnienie w tym durnym państwie.

W tym filmie nie ma komentarza autorskiego. To tylko dokumentalny zapis rozmów. Moim zdaniem, kapitalny film dla ludzi, którym "dość w dwie słowie"
Jest Lech Kaczyński i zupełnie nieważny Jan Olszewski.

Puryści walczący z nawałą manii tytoniowej będą pewnie oburzeni, bo wszyscy jarają tam szlugi.

No i jest Lech Wałęsa, biały krokodyl polskiej demokracji. Nic się, prawda nie zmienił, wbrew popularnym opiniom.

Zapraszam na film!