piątek, 31 lipca 2009

Powstanie 44. Powrót wojowników

Cieszę się z tego Mitu, z tej najnowszej, ciągle rosnącej i piękniejącej opowieści o Powstaniu Warszawskim, ponieważ odkąd wytknęliśmy wszystkie błędy przywódców, odkąd opłakaliśmy utratę Stolicy, wreszcie możemy się cieszyć czystą, radykalną, fascynującą opowieścią o bohaterskiej walce.
Bo nie ma nic piękniejszego niż walka o wolność i honor, jeśli najpierw zrozumie się i przetrawi cały brud, poniżenie ludzi będących naszymi siostrami i braćmi przecież, głupotę i fanfaronadę dowództwa. Jeśli przetrawi się gwałt, krew niewinnych i zagładę rodzinnego domu, można wstać wreszcie od stołu płaczek i wobec tamtego czasu być czysty jak ostrze noża.

To się udało dopiero w ostatnich latach. Jakimś cudem, z pomocą niskich i wysokich sfer sztuki i popkultury, nawet z pomocą internetu dzięki któremu możemy rozmawiać czasem o sprawach ważnych... W sumie diabli wiedzą jak? - Opowieść o Powstaniu nabrała impetu.

Dzisiaj ataki różnych mądrali trafiają w pustkę. Co z tego, jakie mam zdanie o wydarzeniu historycznym jako takim? To się zdarzyło i choćbyśmy nie wiem jak się natężali nie wrócimy czasu do trzydziestego pierwszego lipca 1944 roku.

Z krwi i swądu masakrowanego miasta narodził się wojowniczy mit. Mit, którego wartość jest nie do przecenienia.

Przychodzi jakaś lewiźniana Buka i buczy, że bracia Czesi mają taką piękną Pragę, że takie maleńkie cudowne kamienice a my zapłaciwszy krwią zyskaliśmy odrażającą stalinowską architekturę. No i dobrze, ale nawet najpiękniejsze kamienice diabli w końcu wezmą, a Mit Powstania zostanie.
Mało, że zostanie to ma wszelkie szanse by rosnąć i potężnieć.

Narody nie rosną wraz z indeksami giełdowymi, nawet jeśli bardzo byśmy tego łaknęli i każdy ma swój limit klęsk i zwycięstw. Na wykresie czasu tak czy tak wszystko zmierza do równowagi.
Historia nie skończyła się na życzenie pana Fukuyamy.
Ktoś wierzy w tysiącletnią UE, że spytam?

Być może wkrótce zadowoleni z siebie dzisiejsi pragmatycy będą zmuszeni tarzać się we krwi a my będziemy ich pouczali o bezwzględności sił miotających ludzkim przeznaczeniem.

Obalacze mitów sądzą naiwnie, że są bardzo oryginalni a przecież Trybuna Ludu dawno już o tym pisała.

Przyłażą do mnie do domu za pośrednictwem internetu i niczym Świadkowie Jehowy chcą mnie zbawiać jakimiś swoimi bajdołami, podczas gdy mam własny, potoczyście opowiedziany Mit, z którego jestem bardzo zadowolony.
W tym Micie mieści się moja babcia, która w Powstaniu była do samego końca, opiekując się moim ojcem, który był synkiem 11 letnim. W tym Micie jest i kuchnia polowa, którą prowadziła, gdzie jeńcy Niemiaszki obierali ziemniaki.

Są piwnice wypełnione rykiem bombardowań. Jest strach i rajdy po zbombardowanych ogródkach w poszukiwaniu jedzenia. Jest mój pradziadek, babci ojciec i męska podpora w czasie, gdy jej mąż gnił w niemieckim stalagu, który w wieku 71 lat zginął w walce a właściwie to żył jeszcze dwa tygodnie po tym jak wybuch pozbawił go nóg. W tym Micie są też niemieccy sanitariusze, którzy wynieśli go z pola walki i dali mu dwutygodniową szansę walki o życie w szpitalu na terenie domu wariatów w Tworkach.

W tym micie są i poprzedni pensjonariusze tego domu zamordowani przez ich bezwzględnych braci. Wszystko tam jest!
Mieszkanie, dom rodzinny spalony, zburzony, zmarnowany!
Przedwojenne zdjęcia w moim albumie są doskonale zaznaczone ranami ponieważ były przez znajomych, którzy zostali w Polsce wyciągane spod gruzów.

I to jest mój Mit. A tutaj przychodzi do mnie jakiś bladziak, jakaś parszywa Buka i proponuje mi wymianę. Na co mam się wymienić?
Nie oddam swojego Mitu za jakieś lewiźniane barachło, bo wiadomo, że narodowa mitologia nie znosi próżni. Co mam w zamian do wyboru?
1989 i dogadówkę z przestępcami oraz ubeckimi katami? W zamian za mój Mit? Może jeszcze mi Balcerowicza jeden z drugim zaproponuje albo innego Wałęsę.
Nie ma głupich!

Jest jeszcze taka kwestia, kwestia znacznie poważniejsza niż moja prywatna złość skierowana wobec durniów komentujących Mit. Spójrzmy na Powstanie Styczniowe.
To dopiero była fatalna impreza!
Patrząc na nie z perspektywy czasu wydaje się to Powstanie jakimś chorym, gigantycznym marnotrawstwem. Cała szkoła historyczna na jego krytyce wyrosła, ale powstaje pytanie, czy Polska odzyskałaby niepodległość w 1918 bez tamtego przegranego zrywu?

Piłsudski w swoich znakomitych literacko wykładach o Powstaniu Styczniowym, stawia tezę, że byłoby z tym kiepsko. Tamto powstanie było przeszacowaną zbrojną ruchawką, nad którą jej wodzowie wkrótce stracili kontrolę, ale powstał Mit, który „napędził” kolejne pokolenia. Bez 1863 na czymże by się wsparli konspiratorzy z początku XX wieku?
Na Powstaniu Listopadowym? Za dużo pokoleń odeszło w międzyczasie.
Musi być łączność w żywej historii, w historii opowiadanej w domach. W czynach ojców i dziadków. Bez tego nic!

Czy Mit Powstania Warszawskiego pomógł nam przetrwać czasy komunistycznego zaboru?
Nawet nie zdajemy sobie jeszcze do końca sprawy jak bardzo.

Tyle tylko, że przez lata ważyliśmy na szali straty i korzyści, a te korzyści były tylko moralne i ideowe, co przyznam nie wygląda dobrze w kontrze do dramatu, śmierci i materialnej hekatomby miasta.
Dlatego cieszę się, że wreszcie ten wielki Mit walki zaczyna przynosić owoce.
Że opowieść o powikłanej historycznie pięknej klęsce zamienia się na naszych oczach w opowieść heroiczną. I ta opowieść, ten stary a przecież zupełnie nowy Mit dopiero przyniesie owoce.
Chwała bohaterom!

Trzymajmy za nich kciuki, bo w końcu wezmą skuteczny rewanż, niekoniecznie wśród dymu i ołowianej zawiei, choć i takiego scenariusza nie da się wykluczyć.
Martwi bohaterowie nie przemówią do skupionych nad wagą, oglądających plomby na odważnikach czynów, sklepikarzy historycznej pamięci.
Niech wreszcie jeden z drugim zrozumie, że nie ma do czynienia z jakąś wydumaną Arkadią.

Tu jest i będzie Polska!

Lać i patrzeć czy równo puchnie?


Ukończył czwarte LO w Kaliszu imienia Ignacego Paderewskiego i politologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Poseł na sejm z ramienia PiS. W moim konińskim okręgu wyborczym uzyskał ponad 15000 głosów.

Adam Hofman. Facet, który nie wie, ile dni trwało Powstanie Warszawskie.

Sądzi, że raczej, eeee…dwadzieścia osiem. Tyle, co Powstanie w Getcie.
Szczyt poprawności politycznej!

Jest to wstyd zupełnie niewyobrażalny.
Wstyd dla Prawa i Sprawiedliwości z powodu hołubienia w swoich szeregach zupełnego melepety i gamonia.
Wstyd dla szkół, które ukończył.
Nie wstyd tylko pewnie panu Adamowi Hofmanowi, który jak to zwykle bywa, padł ofiarą podstępnej prowokacji.

Kilka lat temu też zrobiono coś podobnego przepytując polityków ze słów naszego hymnu.
Zapamiętałem, że wówczas ten trudny test oblali: Mariusz Kamiński w towarzystwie Ryszarda Kalisza. W swojej naiwności nie sądziłem, że to się kiedyś powtórzy.

Panie Jarosławie Kaczyński! Najwyższy czas na wewnątrzpartyjną edukację, Przydałaby się jakaś szkółka niedzielna w starym dobrym stylu, bo nie mówimy tu o dzieciach, więc jak najbardziej można używać starodawnych metod edukacyjnych.

Proste metody zapamiętania. Sześćdziesiąt trzy razy w pysk i nawet mój przyszywany ziomal zapamięta ile dni trwało Powstanie Warszawskie.
Ręczę za skuteczność. Zresztą inaczej Pan nie trafi do takich tłuków.

Ile trwało Powstanie Warszawskie? – dopytuje reporterka

„- Dwadzieścia osiem dni? Ale proszę nie róbmy takich testów, bo to nic nie daje - zirytował się poseł Adam Hofman”

Biedny poseł! Otóż daje, panie pośle, bardzo wiele daje. Do myślenia.

czwartek, 30 lipca 2009

Kamiński w sezonie ogórkowym



Znów w prasie Brytyjskiej Kamińskiego piętnują,
Że to antysemita i ekstremista tak go opisują.
I pytają się Camerona, czemu do tego dopuścił
I Kamińskiego do Europejskich Konserwatystów
i Reformatorów przypuścił.

Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich
Z podziwu wyjść nie może
I pyta się Camerona, w czy mu Kamiński pomoże?
Krytykuje Pankowski z Nigdy Więcej i Camerona ironizuje,
Że takich jak Kamiński w Anglii piętnuje.

Wreszcie i głos rabina Barry Marcusa z Centralnej Synagogi w Londynie

Co to każe się Cameronowi zdystansować od takich,
Co to są orędownikami i promotorami antysemityzmu,
Rasizmu lub innej postawy będącej pożywką dla nietolerancji i szowinizmu.

Tak to Brytyjska lewicowa prasa
W sezonie ogórkowym
Kamińskim sobie szpalty okrasza.

środa, 29 lipca 2009

Hamsuna do małpiej klatki Pounda! Barbur dyryguje orkiestrą nienawiści w Salonie 24






























Nic nie mam do Eli Barbura. Dureń i prowokator, chociaż izraelski prawicowiec. Jakiś tam pisarczyk z Salonu24. Trzecia liga.
Ezra Pond w małpiej klatce wystawiony ku pokrzepieniu gawiedzi. To raduje jego serduszko. Pound kiedyś napisał:

„ Mój Cyd pogalopował do Burgos
Do ćwiekowanej bramy miedzy basztami dwiema
Uderzył koniuszkiem kopii i wychynęło dziecię
Una nina de nueve anos”

Ale dzisiaj ten Barbur, ten dziwny ananas nasmarował tekst, oburzając się, że Norwegowie planują świętowanie 150 rocznicy urodzin Knuta Hamsuna.
Co ma Barbur do Norwegów nie wiem? Pewnie to samo, co do Polaków, ale mój gniew nie jest skierowany przeciwko Barburowi.

Barbur napisał tak:

„Hamsuna po wojnie trzeba było wtrącić w klatkę po gorylu - tak jak Amerykanie zrozbili z Poundem, pokazując go na rynku w Pizie”

Ezra Pound z kolei napisał tak:

„ I słyszeliśmy faunów, jak łajali Proteuszowi
w zapachu siana pod oliwkami
I żaby jak śpiewały przeciwko faunom
W półmroku
I…”

Tak pisał Ezra Pound.
Śmiech mnie ogarnia na samą myśl o tym wydarzeniu. O wydarzeniu haniebnym i obrzydliwym do granic liberalnej przyzwoitiości.

Amerykańskie prymitywy niczym kacapy zamknęli poetę w klatce i wystawili na widok publiczny jak zwierze. Ach, gdyby go rozstrzelali nie byłoby tego tekstu. często strzela się do poetów, ale poetę zamykać w klatce?

To, czy oszalał, czy może rząd USA trzymał go przez 12 lat w zakładzie psychiatrycznym by go chronić przed karą, nie obchodzi mnie nic a nic.
Jedna rzecz. Ezra Pound nie był konstruktorem rakiet balistycznych. Tyle to nawet Barbur wie. To i wylądował w "psychuszkach" by leberalne USA. Bywa i tak.

Czy komuś może strzelić do głowy pomysł by obwozić w klatce po jarmarkach naszą noblistkę, panią Wisławę Szymborską z powodu jej intelektualnego flirtu z komunistycznymi mordercami?
Gdyby ktoś wpadł na taki pomysł, deklaruję się, że osobiście rozwalę mu jego pusty łeb.

A tutaj, proszę bardzo! Na szczycie Salonu24 administratorzy wkleją Barbura, który dokładnie to samo napisał!

Mało tego. Wedle pana dzikusa powinniśmy się przy okazji wyrzec …

„Inaczej wytłumaczyć się tego nie da. Przykładów „zoologicznego” antysemityzmu, wyznawanego i rozpowszechnianego przez czołowych myślicieli i twórców europejskich (od Marcina Lutra, poprzez księdza Skargę i Staszica, aż do Fiodora Dostojewskiego) nie brakowało też przecież w czasach, mocno poprzedzajacych salwy z Furory”


Jeszcze raz podkreślam, ze nic nie mam do Barbura. Nie muszę chyba śledzić każdego grafomana smarującego coś w necie.

Mój gniew sięga wyżej. Sięga administratorów i właścicieli Salonu 24. Moje pytanie jest bardzo proste i brzmi tak:

Kto i dlaczego promuje tego prowokatora?

Nigdy bym go nie zaczepił gdyby gość nie udawał pisarza.
Do dziennikarzy czy innych niesklasyfikowanych oszołomów mam stosunek pobłażliwy, ale facet podający się za pisarza, który chętnie widziałby jednego z najlepszych prozaików dwudziestego wieku w klatce, obwożonego ku uciesze gawiedzi.

Nie, to przekracza moje zdolności pojmowania. Dlatego cieszę się, że odszedłem z miejsca gdzie taki typek jest promowany. Nawet nie komentuję.
Dość!
Przy okazji ogłaszam, że tracę serce do wszystkich, którzy tam piszą i komentują dopóki promowane są tam takie typki jak Eli Barbur!
Dzicz.
Pieprzona, prymitywna dzicz!

Zakończę jak na Europejczyka przystało, fragmentem wiersza Yeats’a zatytułowanego

„Wyspa na jeziorze”

Wstanę teraz, by pójść ku wyspie Innisfree
Chatka z gliny i łóz na środku wyspy stanie
W dziewięciu rzędach groch i ul i pszczoły i
Mieszkanie będę miał na pełnej pszczół polanie

I znajdę spokój tam, gdzie świerszczy śpiewny gwar,
Spokój z poranka mgieł powoli spłynie w końcu
Północ tam zawsze lśni, błyszczy południa żar
A purpurowy zmierzch pełen jest skrzydeł dzwonków


Wstanę teraz, by pójść, bo słyszę fali głos….”

Nie znacie, prawda? To poznajcie zamiast ślęczeć nad grafomanami w stylu Barbura. Oni korzystają z waszej, mili moi, niewiedzy. Takim jak on, pasują tu stepy Azji.
A tu niespodzianka! Trzeba zasuwać kilka tysięcy kilometrów dalej.

Do Chin!

Nie jest chyba przypadkiem, że Ezra Pound tak znakomicie tłumaczył chińską poezję.
Problem jest tylko w tym, panie Barbur, że Chincyki trzymają się mocno!
A ja, Jacek Jarecki jakoś nie pałam pragnieniem by być dla pana „Chincykiem”
Bywa i tak.

Parytet? Kobiety, głupcze!


Ostatnio wiele się pisze i mówi o tak zwanych parytetach dla kobiet na listach wyborczych.
Prezydent Kaczyński poparł. Widzę go na zdjęciu w otoczeniu pań reprezentujących „Kongres Kobiet”, którego działalność przypomina mi żywo tak zwane „kobiety polskie” chętnie pokazywane przez komunistyczną TVP.
Pamiętam te babska dzięki mojej mamie, którą nic tak nie wyprowadzało z równowagi jak widok babona drącego pysk w telewizji, a swe wywody zaczynającego niezmiennie od słów:
„My kobiety polskie…”

Parytet dla kobiet na listach wyborczych to głupota obrażająca nikogo innego jak właśnie kobiety. Seksistowski i lewiźniany jest to pomysł podobnie jak jakieś partie kobiet!

Inna sprawa, sprawa z „innej beczki” to udział, znaczenie i rola kobiet w strukturach partii politycznych.
Zamiast popierać idiotyczny parytet, Lech Kaczyński powinien wezwać swego brata na dywanik i wykręcić mu ucho albo nawet zrobić z nosa syfon i rzec:

- Kobiety głupcze! – wiadomo bowiem powszechnie, że kto pierwszy ten lepszy!

Moim zdaniem od dawna powinna trwać międzypartyjna walka o kobiety chcące zaangażować się politycznie, ponieważ kobiety znakomicie się w polityce sprawdzają! Bynajmniej nie z powodów, które są najczęściej podnoszone przez zwolenników parytetu, takich jak wykształcenie, zdolności organizacyjne, czy zapobiegliwość. Ta ostatnia kategoria szczególnie śmieszy w kraju gdzie mamy nadmiar zapobiegliwych facetów kręcących się w polityce.

Kobiety interesujące się polityką są zawzięte, lojalne i bezkompromisowe. Nie mają przy tym wad charakterystycznych dla ich męskich odpowiedników. Tworzenie frakcji, mędrkowanie i uważanie się za pępek świata jest im przeważnie obce.
Jedna rzecz. Nie można ich traktować jak paprotki czy kwiatek do kożucha, a do tego akurat zmierzają walczący o parytet.

Patrząc na liderów naszych partii politycznych, słuchając ich mdłej, podszytej tchórzem i brzęczącej gadki zdaje mi się, że wciąż mam do czynienia z tamtymi babami, telewizyjnym reliktem czasów słusznie minionych, które zastąpiły tradycyjny tekst „my kobiety polskie” frazą „my Polacy” albo „my lewica Polska” albo „my liberałowie polscy”
A to podobno są faceci! Cóż za niespodzianka!

Ktoś mi powie, że kobiety mniej się interesują polityką i stąd ich mniejszy udział. Brednie! Mężczyźni w Polsce też w swojej masie nie interesują się polityką, ale gdzie spojrzysz widzisz nalaną gąbkę jakiegoś zawodowego zamulacza umysłów.

Tyle tylko, że kobiety mają lepiej rozwinięty zmysł estetyczny. Nie ścierpią poza wszystkim by rządzili nimi faceci zupełnie niepodobni do nikogo. Karły, marudy, obojnaki i diabli wiedzą kto jeszcze – nazbierani tylko z powodu posiadania zarostu albo imienia powszechnie uważanego za męskie.

Myślicie, że żartuję?
Nie, moi drodzy!
Na drodze szerszego udziału kobiet w strukturach partyjnych nie stoi żaden tam patriarchat czy inne zaszłości. Na ich drodze stoi lęk niby to męskich, politycznych elit. Strach przed konfuzją. Strach przed rywalizacją o względy. To nie byłoby łatwe w wewnątrzpartyjnej rozgrywce.

Bynajmniej nie dlatego, że kobiety wybierałyby i promowały na kolejne szczeble politycznej kariery inne kobiety. Mogłoby być gorzej. Kobiety mogłyby zacząć wspierać mężczyzn a mężczyźni kobiety!

Obecnie w świecie polityki najmocniej odczuwalny jest zarówno brak kobiet jak i brak mężczyzn.
Tak naprawdę to w polityce po prostu zaczyna brakować ludzi!
Jak napisał poeta…
„pełno ich a jakoby nikogo nie było”

Opowiadanie część XLV - zakończenie



Nagle po tym wybuchu Agnieszka przerwała, bo usłyszała szelest z drugiego pomieszczenia piwnicznego, nasłuchiwała chwilę. Jakubczyk siedział na skrzynce, jakby zrezygnowany, spoglądał, to na Magdę, to na Karola, bo byli nieskrępowani, w odróżnieniu od Wiktora, nie zwrócił uwagi na tamto poruszenie, ani na niepokój Agnieszki.
Za to Karol też nasłuchiwał, widział też w oczach Wiktora błysk nadziei, ale szelest się nie powtórzył.

- Musiałam go zabić – powtórzyła jakby tytułem usprawiedliwienia Agnieszka, kontynuując przerwaną opowieść – on się w końcu domyślił, że zabiłam Ewę.

- Czemu ją zabiłaś? Jaki miałaś w tym interes? – Zapytala nagle Magda.

- Czemu? – Uśmiechnęła się ironicznie – żeby wszystkich utwierdzić w przekonaniu o tym, żeś czarownica, złe fatum. Poza tym, Janusz był draniem, a ty się w nim kochałaś.

- Skąd wtedy mogłaś wiedzieć o jego draństwie? Przecież na początku nawet ja o tym nie wiedziałam. Był czuły, miły, nawet romantyczny, te kwiaty, spacery…i to, że wciąż mi mówił, nie chce ranić swojej żony. Ja mu wierzyłam.

- Ty nie byłaś najlepszą przyjaciółką Ewy! To ona mi powiedziała o prawdziwej naturze Janusza, czasem pokazywała mi sińce…to przez te sińce wpadałam na pomysł, żeby Wojtka zastąpić Krzyśkiem – spojrzała na Jakubczyka – Szareckiego – pracował w prosektorium, prawda Krzysztof?

- Tak, ale nie mam zamiaru robić tu rachunku sumienia, to miała być nasza ostatnia misja, ja stąd wyjeżdżam, mam już paszport. Chcę tylko, to zakończyć, tak jak było w umowie. – Szarecki pokazywał już jawne niezadowolenie w stosunku do Agnieszki.

- Niech mi pani powie – nagle odezwał się Wiktor do Agnieszki – pani pomordowała ich wszystkich? Potem poćwiartowała jak wieprze i wcisnęła na siłę do tej skrzyni pakując jeszcze w wór foliowy?

- Ninę zabiłam sama, przyjechała do Magdy, a ona była pod działaniem mocnych środków, które jej aplikowałam, musiałam uwiarygodnić jej obłęd, a może wtedy planowałam coś jeszcze. Przyjechała i zaczęła mi się rządzić, oskarżyła mnie, że zamiast jej pomagam, wpędzam ją w depresję. Była ode mnie starsza, opiekowała się Magdą w domu dziecka, najpierw jako wychowanka, a potem jako opiekunka.

- A dom dziecka jej nie szukał? – Wiktor był zdziwiony.

- Szukał, ale właścicielka mieszkania pokazała im ten mój list, jako ten od Niny, więc po prostu doszli do wniosku, że się wyniosła.

- Jasne, była dorosła – przyznał Wiktor – a jak ją pani zabiła?

- Powiedziała, że zabiera Magdę do siebie, więc jej powiedziałam, że jak chce. Oczywiście, dodałam, że jednak musi się najpierw Magda obudzić, bo przecież jej nieść na plecach nie będzie, na co się zgodziła. Zaproponowałam jej herbatę, wrzuciłam do niej środek nasenny, wypiła, gdy proszek zaczął działać, walnęłam ją w głowę kluczem francuzkim i zawlekłam do piwnicy. Bałam się, że Magda może się obudzić i zobaczyć. Wrzuciłam ją do piwnicy i zeszłam na dół, ona zaczęła się ruszać, więc waliłam na oślep tym francuzem, aż przestała. Potem, jak zobaczyła, że nie żyje, wpadłam w panikę…szukałam czegoś, w czym mogłabym ją ukryć, znalazłam tą skrzynię, była solidna. Przyniosłam pokrowiec na płaszcz, taki foliowy i chciałam Ninę w niego włożyć, ale ona była sztywna. Nie mogłam sobie poradzić i wtedy wpadłam na myśl, by ją pociąć na kawałki siekierą. To trudne, nie tak łatwo rozczłonkować ludzkie zwłoki, piwnica wyglądała jak rzeźnia, dobrze, że tu nie ma posadzki, w tamtej piwnicy z piecem c.o. jest. A właśnie, tamta piwnica idź sprawdzić, bo wydawało mi się, że tam coś się poruszyło – zwróciła się do Szareckiego, ale w tym momencie w tamtych drzwiach pojawił się ojciec Wiktora i drugi facet z pistoletem w ręku.

- Koniec zabawy – odezwał się mężczyzna z pistoletem – pan niech rzuci broń – zwrócił się do Szareckiego. Nie macie żadnych szans ucieczki, dom jest obstawiony, a tu - pokazał mały magnetfon nagraliśmy pani spowiedź. – Uśmiechnął się z tryumfem.

- Stary! – Zawołał do mężczyzny Wiktor – jak się tu znalazłeś?

- Mówiłeś bym miał oko na tego doktorka, więc pojechałem zaraz po twoim wyjściu z komendy do szpitala, no może nie od razu jak skończyłem służbę, czyli jakąś godzinę po twoim wyjściu. W szpitalu dowiedziałem się, że doktor Jakubczyk po waszej wizycie poprosił o wolne z przyczyn osobistych, więc przyjechałem do ciebie. Nie zastałem cię w domu, więc poszedłem do pana Kowalika, no i on mnie namówił, byśmy tu przyszli. Twój tata to rasowy detektyw – uśmiechnął się – wszedł tu przez okienko zsypowe do węgla, no i dał mi znać, że tu jesteście. Zawiadomiłem chłopaków i wlazłem tu za twoim ojcem.

Teraz połączył się z policjantami na górze, którzy wkroczyli do piwnicy. Agnieszka stała jak oniemiała, gdy skuto jej ręce, ale Szarecki wymyślał jej, mówił, że nie potrzebnie jej słuchał, że on tylko działał na jej polecenie, że go szantażowała.

Kiedy ich wyprowadzono, a Wiktor już bez kajdanek rozcierał ręce, nagle odezwała się Magda:

- To w pewnym sensie moja wina.

- Nie – ton głosu Karola był stanowczy – ty niczym nie zawiniłaś.

Potem Wiktor przedstawił im mężczyznę, był to ten jego kolega z powiatowej policji, Karol zauważył, że ten za bardzo spogląda na Magdę. Teraz dopiero spostrzegł, że ona prócz tej jego marynarki nie ma nic na sobie. Zdjął koszulę i otulił jej nogi, po czym zwrócił się do pozostałych, by ona mogła się iść ubrać na górę.


Potem dowiedzieli się, że Pawła też aresztowano, bo sam zgłosił się na policję i zeznał, że podejrzewa Agnieszkę i że za jej namową współżył z Magdą, gdy ta była pod działaniem środków uspakajających i nasennych. Opowiedział też, że brał udział w zamianie dzieci, Jerzy Kmieciak potwierdził zamianę, wyznał, że zrobił to z miłości do żony, choć sam przyznał, że pierwsze dziecko Magdy było jego. Wobec nich będą toczyć się oddzielne sprawy. Paweł, zeznał też, że za namową Agnieszki kilka razy przebierał się i wieczorem spacerował z doklejoną brodą.

Magda trafiła do szpitala, okazało się jednak, że prócz otarć i dużej dawki narkotyków, nic jej nie dolega. Karol czuwał cały czas przy jej łóżku, boją się, by znów co złego się jej nie stało.

Śledztwa toczyły się dalej, przeszukano dom Agnieszki i Jurka, tam nic nie znaleziono, za to mieszkanie doktora kryło nie jedną tajemnicę. Znaleziono setki zdjęć z obnażonymi kobietami, między innymi i Magdy, kobiety były posiniaczone i po krępowane i nic nie wskazywało na to, że robiły to z własnej woli.

No a Magda z Karolem? Bardzo się do siebie zbliżyli, Karol co prawda bał się na nią naciskać, bo ona chciała teraz odzyskać dzieci, ale nie chciała też, by było to dla Kasi i Szymona szokiem.
Na razie dzieci pozostawały pod opieką psychologa, choć co dzień Karol z Magdą je odwiedzali.
Chyba po dwóch miesiącach od feralnego dnia nagle Magda zapytała się Karolowi, czemu został. Odparł, że nie może jej teraz zostawić samej, uśmiechnął się, że przecież płaci za pokój, a znalazł pracę w szkole, bo zwolniło się miejsce po Agnieszce.
Tak naprawdę zakochał się w niej jak sztubak, ale bał się jej to wyznać, a może lękał się odrzucenia?

Kiedy nadszedł dzień, że dzieci miały w końcu wrócić, gdy sprawa Agnieszki i Krzysztofa trafiły do sądy, nagle przytuliła się do Karola, a on…wyznał jej swoje uczucia i choć wzbraniała się, mówiła, że nie chce go z sobą wiązać, wtuliła się w niego jeszcze bardziej.

I tak pozostało, tylko Wiktor czasem, gdy przychodził do nich w odwiedziny śmiał się, że jakby co, to on chce być ich świadkiem na ślubie.


Agnieszka przyznała się do wszystkich zbrodni, biegły lekarz psychiatra nie znalazł żadnych przesłanek do choroby psychicznej. Choć stwierdził, że mania, która ją opanowała, ma podłoże psychiczne i uraz z dzieciństwa. Została skazana na 25 lat

Krzysztof Szarecki, zeznał, że działał współudziale z Kmieciakową, oraz, że przejął tożsamości ofiary. Zeznał też, że wykorzystując dyplom lekarza, wykorzystywał swoje pacjentki, lekarz biegły stwierdził, że jest sadystą. Został skazany na 25 lat

Paweł Rewers, po wyczerpujących zeznaniach, został skazany na dwa lata w zawieszeniu.

Jerzy Kmieciak został pozbawiony praw do wykonywania zawodu lekarza i dwa lata w zawieszeniu.

KONIEC

Ps. Teraz cały tekst będę poprawiać i szlifować.

niedziela, 26 lipca 2009

Opowiadanie część XLIV




- Tak, brodacz? – Magda zdziwiona spojrzała na Agnieszkę – skąd wiesz o Krzysztofie? – Zapytała się Karola.

- Brodacz, tak mi go opisała Agnieszka, gdy próbowałem cię rozgryźć na początku, wybacz, zacząłem podpytywać się Agi i ona mi opowiedziała jakoby poznała tego twojego brodacza, który nie przypadł twojej babci do gustu.

- Zejdźcie ze mnie – powiedział rozzłoszczony Jakubczyk – Szarecki.

- Jasne, nie jesteś aż tak ciekawą postacią – powiedział zgryźliwie Karol – ale powiedz – zwrócił się do Magdy – czemu się temu tak biernie poddałaś? To straszne coś przeżyła!

Magda westchnęła, spojrzała po wszystkich obecnych, ale wszyscy trwali w milczeniu, nawet Agnieszka.

- Widzisz, jestem…byłam, od dziecka naznaczona jakby piętnem, ten wypadek rodziców, wiele lat śnił mi się ogromny, gorący ogień i ja w jego centrum, ściskająca brudnego pluszowego misia. Potem babcia, która…czułam to, obarczyła mnie odpowiedzialnością za śmierć matki. Ona nie znosiła mojego ojca i zbyt często mi o tym przypominała, mówiąc, że mam jego charakter. Najgorsze było to, że jak babcia przyjeżdżała do domu dziecka, by mnie odwiedzić, ja się bardzo cieszyłam, którego dnia, poszła porozmawiać z opiekunką naszej grupy, to było przed Bożym Narodzeniem, byłam pewna, że chce mnie zabrać na święta do domu, więc podsłuchiwałam pod drzwiami. Niestety, to co usłyszałam, wcale nie było prośbą o wzięcie mnie na święta. Tam otwarcie usłyszałam babcine obawy i oskarżenia, wtedy, pod tymi drzwiami coś we mnie pękło, wtedy chciałam popełnić samobójstwo, znalazła mnie pani Zosia, kucharka. Gdy leżałam po próbie samobójczej w szpitalu, pierwszy raz poczułam, że babci na mnie trochę zależy, bo przyjeżdżała, nawet kilka razy mnie przytuliła i powiedziała, że ma tylko mnie, nie licząc Kwiryngówny, czyli Agnieszki – dodała Magda celem wyjaśnienia. - Babcia źle reagowała na nazwisko ojca, więc wróciłam do maminego panieńskiego, chciałam, żeby mnie kochała, ja nie miałam nikogo prócz niej. Babcia niby się ucieszyła, że zmieniłam nazwisko, ale nadal traktowała mnie chłodno. Czasem przyjeżdżała z Agnieszką, choć to było już później, jak chodziłam do średniej szkoły, wtedy poczułam jak wiele mi brakuję do ideału. Wtedy babcia już bardzo podupadała na zdrowiu, ale powtarzała mi wciąż, że powinna być taka jak ona – skierowała wzrok na Agę – wiec podporządkowałam się jej. W trzeciej klasie liceum przyjechała do mnie Agnieszka sama, ze swoim chłopakiem i jego kolegą, zaproponowała, żebyśmy poszli na imprezę do jakiś jej znajomych, byłam już pełnoletnia, więc uzyskać zgodę opiekuna w ośrodku nie było trudno. Chłopakiem Agnieszki był Wojtek Jakubczyk, kolegą Krzysztof Szarecki. – Nagle przerwała jęknęła cicho i otuliła się bardziej marynarką Karola – nie, to bez sensu, po co ci to opowiadam, babcia miała rację, wszystko niszczę, czego się dotknę. Lepiej niech już będzie ten koniec, tylko proszę cię – zwróciła się do Agnieszki – zastanów się, czy śmierć Karola, czy komendanta jest niezbędna. Zabijesz policjanta, pamiętaj, to nie Nina, której nikt nie szuka, czy Wojtek, w którego wcielił się Krzysztof, to ci nie ujdzie na sucho.

- Zamknij się – znów w furii wykrzyknęła Agnieszka – czemuś przerwała swoją ckliwą opowieść? Opowieść pod tytułem, jaka jestem nieszczęśliwa – zaczęła ją przedrzeźniać – opowiedz nieszczęśliwa księżniczko jak podle ze mną postąpiłaś rozkochując w sobie Wojtka!
Magda patrzyła na nią poważnym wzrokiem, jak wybucha w niej gniew, jak furia zmienia jej twarz nie do poznania.

- Wybacz, wiesz przecież, że tego nie chciałam, tyle razy o tym rozmawiałyśmy, pamiętasz? To nie tak, przecież wiesz, że Wojtek tylko stanął w mojej obronie, gdy pijany Krzysztof chciał mnie zgwałcić.

- To dlaczego mnie zostawił? Kochał mnie, zapewniał mnie o tym tyle razy, a potem…zerwał ze mną, bo powiedział, że niestety ty jesteś tą, a nie ja! Musiałaś mu wtedy coś powiedzieć! Czemu potem, gdy tu wróciłaś przyjeżdżał?

- Fakt, przyjeżdżał, proponował ślub, powiedział, że chce się mną zaopiekować, że powinna być jak najdalej od Krzysztofa, bo to bardzo zły człowiek. Wiesz, co jeszcze powiedział? Teraz ci to mogę powiedzieć, bo i tak umrę.

- Co?

- Że jesteś z natury złą osobą, pod płaszczykiem czułości i pedanterii, czai się w tobie potwór. On chyba się domyślił, że to ty pomogłaś Ewie zejść z tego świata. Wiesz, że on dopiero potem skojarzył, że tą, którą oskarża Ewa i o tej której ty mu mówiłaś, to ja? Ty już byłaś mężatką, a on wtedy ponowił prośbę, by mógł się mną zaopiekować, powiedziałam, że nie mogę, że kocham Janusza. Wtedy odszedł na zawsze. Znaczy tak pomyślałam.
Potem , później dowiedziałam się, że przeniósł się do naszego szpitala, pojechałam…ale stanęła jak wryta, gdy pielęgniarka pokazała mi doktora Jakubczyka.

- Dlatego musiałam go zabić!

CDN...

Godzilla w Polsce!







Wielu ludzi uważa, że w Polsce jest wszystko co trzeba, ja zaś twierdzę
z całą stanowczością na jaką mnie stać, że w Polsce brakuje Godzilli!

Wyobraźcie sobie taką scenę.

Wiatr.
Ludzie spacerują po plaży. Znajdują bursztyny i różne inne rzeczy, ze wymienię pięć złotych. Usportowieni w krótkich portkach a defetyści oraz ponuracy w czapkach.
Wdychają jod.

Na sopockim molo posłanka Pomaska udziela wywiadu TVN24 a przebrany za białego karła prezydent Karnowski przechadza się i nasłuchuje, co elektorat ma do powiedzenia. Na molo.

Nagle woda w zatoce zaczyna się burzyć i z diabelnym rykiem wynurza się z Bałtyku nasza własna, przerażająca Godzilla!

- To Godzilla! – Krzyczy przebywający akurat w Trójmieście Eryk Mistewicz!

- To Godzilla! – Podchwytują liczni turyści oraz kręcący się po terenie miejscowi obywatele i wszyscy solidarnie dają nogę. Na molo pozostają jedynie turyści z Niemiec oczekujący przybycia policji.

- Godzilla zmierza w kierunku stoczni!
- Godzilla wszystko wywraca!
- Godzilla nie podporządkowuje się wezwaniu służb do rozejścia się!

Reporterzy dwoją się i troją. Newsy wprost ryczą! Jak dawniej oczy całego świata skierowane są na Gdańsk z przyległościami!
Premier przerywa sparing i słucha informacji o ataku Godzilli. Schetyna chce wyrzucić piłkę z autu, ale widząc, że gra została przerwana, odkłada piłkę i podbiega do premiera.
-, Co jest grane? – Pyta, ale większość graczy akurat koszulkami obciera pot z twarzy i wszyscy wyglądają jak Buka z bajki o Muminakch.

Godzilla atakuje! Ochroniarze Zubrzyckiego w panice! Strażnik miejski próbujący założyć Godzilli blokadę na ogon został po prostu zmiażdżony!
Młoda reporterka krzyczy do mikrofonu:

- Został zmiażdżony i wygląda jak placek ziemniaczany serwowany w jednej z tych budek przy plaży! Wygląda jak leczo!

- Przestań w końcu o tym żarciu, bo mnie z głodu skręca – narzeka realizator dźwięku.
Ale co tam! Wszystko jak w filmie katastroficznym. Ludzie biegają, autobusy jeżdżą, Godzilla zieje!
Przy okazji, jak to zwykle bywa padają zarzuty i rodzą się zasadnicze pytania.

– Jakie F16? Wszyscy są na urlopie! Godzilla to problem Schetyny. Armia może przygotować co najwyżej profil psychologiczny tego Godzili.

- Niedługo musieliśmy czekać by znany z nieudolności Donald Tusk zafundował społeczeństwu, społeczeństwu i tak umęczonemu kryzysem, który to kryzys nie wziął się przecież z niczego, potwora Godzillę!

- Godzilla to relikt szczęśliwie zapomnianej IV RP! Jego pisowskie pochodzenie nie pozostawia żadnych wątpliwości!

- Wiele można zarzucić lewicy, ale nie Godzillę!

- Czy Godzilla jest gejem?

- Czy profil Godzilli na twitterze jest autentyczny?

- To Godzilla zniszczył ostatnie dowody w sprawie Olewnika!

- Zlustrować Godzillę!

- Wiemy doskonale jak brzmi prawdziwe nazwisko Godzili!

- To kolejna sprawka ojca Rydzyka!

- Godzilla w rankingu prezydenckim sytuuje się pomiędzy Jolantą Kwaśniewską a Donaldem Tuskiem!

- Czy wywiad Kownackiego dla Dziennika miał związek z pojawieniem się Godzilli?

- Wszystko pięknie. Temat Godzilli jest bardzo rozwojowy i w ogóle, ale gdzie jest Godzilla, że spytam? – zapytał w końcu jeden z tych, których jedyną ambicją jest psuć innym zabawę.

Rozglądają się wszyscy ze zdziwieniem, bo faktycznie Godzilli nie ma.
Został bałagan i trochę śmierdzi, ale potwora brak.
Szukają. Zaglądają w każdy plener i w każdą dziurę. Nie ma!
Wołają: „taś...taś” Nie ma!
Wołają: „cip...cip” Nie ma!

Przepadła Godzilla i znowu trzeba się wziąć za robotę, a burdel nieziemski.
Ekipy telewizyjne zbierają sprzęt. Dziennikarze wycierają zaplute mikrofony. Nad molo wrzeszczą mewy i zaczyna wiać od morza. Schet wyrzucił wreszcie z autu. Prezydent wyszedł na taras by popatrzeć na morze. Plattini odleciał samolotem.

W Krakowie pewien nieznośny obywatel całował się akurat w parku z pewną obywatelką. Był wieczór. Pachniało świeżo skoszoną trawą. Z powodu tego zapachu a może z całkiem innego powodu, obywatel włożył właśnie obywatelce rękę pod spódnicę.

- To Godzilla! – przeraźliwie wrzasnął zboczeniec, który cierpliwie podglądał ich ze swego stanowiska w krzakach i uciekł żwirową alejką zapomniawszy o podciągnięciu portek.

Zakochani spojrzeli na siebie a po chwili za siebie, skąd dobiegał potworny ryk. Wysoko nad drzewami pojawił się straszny łeb Godzilli.
W parku zaroiło się od ludzi.

- Czy widzieliście państwo Godzillę?

sobota, 25 lipca 2009

Ogłoszenia blogowe

1. Zakończyłem współpracę z Salonem24 i Prawicą Net.

2. Wszystkie nowe teksty będą publikowane tutaj, czyli w "Amazonii" która jest blogiem flagowym, prowadzonym wspólnie z Iwoną.

3. Wybrane teksty będą się ukazywały się na portalach: TXT, Niepoprawni, Blogmedia24, oraz w celach promocyjnych Interia 360
Jeśli ktoś jest zainteresowany publikowaniem w internecie tekstów pojawiających się w Amazonii, prosimy o kontakt pod adresem: jacek.jarecki63@gmail.com

4. Chętnych do wzajemnej wymiany linków proszę o zgłaszanie się pod podany adres (he he - albo niech się wygłoszą w komentarzu)

5. Otwarłem dzisiaj dwa blogi satelickie wobec "Amazonii" na które serdecznie zapraszam czytelników.

Pierwszy nazywa się STARE TEKSTY/BRUDNOPISY JARECKIEGO i nazwa dokładnie odzwierciedla jego zawartość. Blog powstał z konieczności. Przenosząc teksty z S24 musiałem znaleźć dla nich nowe miejsce a nie chciałem burzyć struktury AMAZONII poprzez wklejenie ubiegłorocznych czy starszych kawałków.
Teraz będą się tam pojawiać rozmaitości wyszperane na dysku i na portalach gdzie kiedyś publikowałem. Taki groch z kapustą. Dzisiaj wkleiłem poza tekstami z S24 początek jakiejś zaniechanej przed ośmiu laty opowieści. Ciekawostka bo z elementami prawie pornograficznymi. Przysięgam, że nie czytałem przed publikacją ani teraz i nawet nie pamiętam o czym to jest. Nieco żenujące pewnie.

Drugi blog, który powstał dzisiaj to blog o jakim marzyłem od dawna. Normalny blogasek! Cykl luźnych zapisków, dodawanych w ciągu dnia. Sprawy domowe, ciekawostki, lektury, opinie o obejrzanych filmach itp. Bloga nazywa się: AMAZONIA W WEEKEND/ LUŹNE ZAPISKI
Jest to blog dzienny. Powstaje sukcesywnie w ciągu dnia i wpisy powstają jako kolejne dopiski. No, nie o wszystkim warto zaraz tekst pisać przecież.

Linki do tych nowych blogów macie po lewej stronie, w polecanych. Jutro ogładzę je graficznie. Dodam to i owo.

Sejm udaje się na wakacje

Wszystkie buzie roześmiane - tyłki siedzą na walizkach
Roamingi będą tańsze – jeśli mówić, to o zyskach!
Po miesiącach ciężkiej pracy – trudów, ale i uniesień
Rozbiegną się szukać uciech – wrócą, gdy nadejdzie jesień

Z twarzy grymas rozdrażnienia zmyje mórz tropiku fala
Drink pod palmą bez gazety – łeb się myślą nie pokala
Wieczorami przy ognisku egzotyczne będą tańce
Pan Marszałek z najbliższymi – niespodzianka – na Jamajce!

Niech się rząd nad cudem biedzi – co obiecał spełnić musi
Za to Stefan Niesiołowski w Amazonii węża dusi
Dusi Stefan dusiciela – sam Pałkiewicz zachwycony
Klaszcze nawet Jacek Kurski – ememesa śle do żony

Zobacz jaki Stefan silny! W dżungli czuje się jak w domu
Kijem z drzewa strącił małpę – nie mów o tym byle komu!
To wyprawa ekstremalna – popisują się chłopaki
Trzech z platformy, czterech z pisu i Oleksy, tak dla draki

Cały świat przed nimi stanął – kusi zewsząd pokus sto
Kto z tubylców się domyśla, że to jest Bolandy dno?
Wygadani, roześmiani – englisz verszyn dla ubogich
Kelnerowi się wygarnie – nie chcieć pasta – chcieć pierogi!

Lewica zaś dziwnie skromnie – Rzym przeważnie – co nie dziwi
Jakie by tu były stajnie! – Ta Sykstyńska – cud prawdziwy
Taki miesiąc wam się przyda – panowie posłowie drodzy
Odpoczynek wieńczy dzieło – nie będziemy dla was srodzy

Od myślenia bolą głowy - od głosowań ręce
Od wrzasków gardełka chore
Od podłości serce

Opowiadanie część XLIII



- Zamknąłeś drzwi? – Zapytała Agnieszka, Jakubczyka. Nasłuchiwała chwilę, ale szmery ustały równie szybko jak się pojawiły.

- Jasne, za kogo mnie masz? – To pewnie kot, widziałem go jak tu schodziłem.

- Idź sprawdzić – widać, że była zaniepokojona. – Daj mi pistolet.

- Zwariowałaś? A jak to nie kot? – Widać, że był rozdrażniony – wszystko przez ciebie, mówiłem, żeby się szybko z nimi rozprawić – lekko histeryzował – ale tobie zebrało się na zwierzenia i to dla kogo, dla tego sentymentalnego głupca, który był tu potrzebny jak wrzód na dupie.

- Nie pytałam ci się o zdanie, mam jeszcze trochę do powiedzenia, więc idź sprawdzić, czy to kot, ok.?

- Nigdzie nie idę – powiedział już wyraźnie zły. – Jak chcesz sama sobie sprawdź – i ostentacyjnie usiadł na skrzynce.

Całą wymianę zdań obserwowali wszyscy trzej, spoglądając na siebie. Karol i Wiktor porozumiewali się z Magdą wzrokiem. Tyle, że Magda jakby była pogodzona z losem, obydwoje to widzieli w jej oczach i oboje się o nią obawiali, bo ta jej rezygnacja nie wróżyła niczego dobrego. Karol rozejrzał się po piwnicy, choć był tu już, piwnica wyglądała jakoś inaczej. Skrzynki piętrzące się na jednej ze ścian, były odstawione, a za nimi, czego nie zauważył poprzednio, było wejście do drugiego pomieszczenia piwnicznego. Wzrokiem wskazał to Wiktorowi, tamten kiwną głową, a w tym czasie Agnieszka mówiła dalej:

- Powiem wam, choć to już bez znaczenia – głos miała już spokojny, jakby tamta szalona kobieta z jej głowy się ulotniła. – Czemu zamordowałam Ninę? Musiałam, tak jak dziś będę musiała zabić ciebie Karol – uśmiechnęła się smutno – Janusz mnie rozgryzł, zaczął szantażować i uciekł, gdy zaczęłam mu zagrażać, bo nie miał dowodów, że zamordowałam Ewę. Pojechał do Niny i jej wszystko opowiedział, a ta przyjechała i zaczęła węszyć…- urwała nagle i po chwili jakby do siebie wyszeptała– przy Ewie pomógł mi jeszcze prawdziwy Wojtek, tyle, że nie wiedział co naprawdę zrobiłam, a ja wprowadzałam ją w coraz większą psychozę i stan tak silnego zagrożenia, że w końcu, gdy jej powiedziałam, że powinna przestać oddychać, przestała. Był pewien, że to Magda jej zagraża, póki jej nie poznał…- znów zamilkła, jakby rozmyślała o przeszłości. Potem dodała – wiecie jak ciężko zabić człowieka? Rozbiłam jej prawie całą czaszkę, a ona nadal żyła.

- Czemu musiałaś? Przecież i pewnie ona nie miała dowodów – Karol starał się mówić spokojnie, choć to co mówiła Agnieszka było wstrząsające.

- Czemu? Nie znałeś Niny, chciała zabrać Magdę do kliniki, jak zobaczyła w jakim jest stanie. Nie mogłam na to pozwolić, bo wydałoby się, że faszeruję ją lekami psychotropowymi, które wykradałam Wojtkowi.

- Więc to ciało kobiety to ta Nina? – Zapytał Wiktor. – Nikt jej nie szukał?

- Nina mieszkała sama, była Magdy przyjaciółką z domu dziecka, nie miała rodziny. Wynajmowała pokój u pewnej kobiety w Konine. Wystarczyło, że wysłałam do tej kobiety list niby od niej, że musiałam wyjechać i wysłać pieniądze za wynajem. Późnym wieczorem tego dna, pojechałam i spakowałam jej rzeczy, wracając, wyrzucałam je po trochu do różnych śmietników.

- A ty – zwrócił się do Magdy – niczego nie podejrzewałaś?

- Powinnam, ma pan rację – westchnęła – tyle, że Janusz wtedy zaginął, ja za namową Agnieszki brałam proszki, które mi ona „załatwiała” i byłam często nieobecna. Ja jej wierzyłam, że to dla mojego dobra. Widzi pan, to skomplikowane, pamięta pan, że byłam główną aktorką skandalu Janusz – Ewa i potem ciąża, która nie była zasługą Janusza.

- Kto był ojcem?

- Jej mąż – wskazała na Agnieszkę – za to go znienawidziła, a potem namówiła go, by mi odebrał dziecko. A nie pamiętam, by wtedy Nina przyjechała…tyle, że potem gdy się długo do mnie nie odzywała, zapytałam Agnieszki, czy wie co z nią i ona mi powiedziała, że tu była i powiedziała, że zrywa ze mną wszelkie kontakty, bo jestem potworem.

- Jednak miałaś z nim romans? – Nie wytrzymał Karol.

- To nie tak, Jurek to dobry człowiek, wiedział, że wpakowałam się z miłości w związek bez przyszłości, on poznał Janusza i wiedział, że to drań. Chyba przyciągam samych drani – prawda Krzysztof? – Zwróciła się nagle do Jakubczyka.

Tamten spojrzał na Magdę z nieukrywaną nienawiścią, ale nic nie powiedział.

- Ten tu – kontynuowała – to moja pierwsza miłość, wieczny student medycyny, Krzysztof Szarecki.

- Brodacz! – wykrzyknął Karol.

CDN...

piątek, 24 lipca 2009

Śledztwo



















Wytarty z krwi nóż leżał na wyplatanym stoliku a stolik stał na podłodze obszernej, pomalowanej na biało drewnianej werandy. Okna i drzwi domu osłonięto siatkami chroniącymi wnętrze przed owadami nocy. Krzesła rozrzucone. Serweta kryjąca ślady krwi zmięta i rzucona pod stół. Deski, w które wsiąkło rozlane wino stały się niespodziewanym barem dla setek owadów. Zapach alkoholu zmieszał się z zapachem krwi. Butelka potoczyła się po czterech stopniach i leżała w trawie. W zielonym szkle odbijał się księżyc.
Popatrzyłem na Księżyc i porównałem z odbiciem w szkle. Ten sam!
Księżyc – jedyny świadek dramatu, który rozegrał się w tę tropikalną noc.

- O gdybyś chciał zeznawać! – Zawołałem wyciągając rękę w kierunku srebrnej tarczy
Funkcjonariusze powoli kończyli zlecone im czynności meldując o wynikach swej pracy.

- Weranda ma długość ośmiu metrów i piętnastu centymetrów, a szeroka jest na trzy metry i piętnaście centymetrów.

- Na ciele denata znaleźliśmy pięć ran od ciosów zadanych ostrym narzędziem, prawdopodobnie znalezionym na stoliku nożem, w tym dwa ciosy w serce.

- Znamy już tożsamość denata. Miał w kieszeni portfel a w nim dowód osobisty. Był to mężczyzna.

Spacerowałem po oświetlonym elektrycznymi lampami podwórzu. Zbierałem dane, uściślałem, zlecałem kolejne czynności. Mój osobisty kierowca zaparzył mocnej kawy i funkcjonariusze z zadowoleniem korzystali z chwili przerwy. Rozsiedli się na werandzie. Trzasnęły drzwi ambulansu, zabierającego zwłoki do miasta.

- Inspektorze. Mamy odpowiedź z centrali. Denat był właścicielem niewielkiej plantacji bananów. Dom stoi przy drodze, ale dalej rozciąga się plantacja. Ortega namierzył barak gdzie śpią robotnicy. Dobre trzysta metrów – tą dróżką – wskazał błotnistą ścieżkę niknącą w ciemności.

Nie było to dla mnie żadną niespodzianką. Nie darmo gringos nazywają nasz kraj republiką bananową. W tym rejonie można napotkać tylko plantatorów albo ich pracowników. Banany, wszędzie cholerne banany.


Podczas gdy szef mówił, odchyliłem się wraz z krzesłem i oparty potylicą o ścianę patrzyłem na leniwe obroty skrzydeł potężnego wentylatora w jego biurze. Nie wiem, po co za każdym razem wygłaszał to przemówienie? Gdy skończył podpisałem papiery, schowałem do kieszeni kopertę. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Życzył mi udanego urlopu a ja zupełnie niepotrzebnie odpowiedziałem: - Nawzajem!
Na moment zasępił się. – Tacy jak ja nigdy nie odpoczywają, w końcu… - pogładził się po łysinie i uśmiechając się dodał – Ciągle praca. Odpocznę chyba dopiero w grobie.

W ubikacji przeliczyłem pieniądze. Było ok. Wychodząc na ulicę z ciemnych wnętrz pałacu sprawiedliwości, przez chwilę musiałem przyzwyczajać wzrok do jasności, do jaskrawości barw. Kupiłem poranną gazetę, ale dopiero w aucie, rozkładając ją na kierownicy odczytałem wielki bijący czerwienią tytuł na pierwszej stronie.

„PLAGA SAMOBÓJSTW! KOLEJNE SAMOBÓJSTWO PLANTATORA BANANÓW!!!”

Nim ruszyłem, podczas gdy klimatyzator cierpliwie pracował, dając wytchnienie mojemu ciału po całonocnej harówce, przejrzałem informacje sportowe. Z kraju i ze świata.

czwartek, 23 lipca 2009

Opowiadanie część XLII


Karol z Wiktorem spojrzeli na siebie, mierzyli wzrokiem Jakubczyka, który coraz bardziej tracił cierpliwość. Dopiero teraz skojarzyli, że Agnieszka zwracała się do niego Krzysztof, choć plakietka, którą nosił w szpitalu informowała, że nazywa się Wojciech Jakubczyk.

- Agnieszka – nie wytrzymał psycholog – masz zamiar robić tu spowiedź? Musimy się spieszyć, musimy się ich szybko pozbyć, Magdę miałaś mi dać, bym się mógł z nią pobawić – zniecierpliwienie z którym mówił rozbawiło Agę.

- Pamiętaj, co mi zawdzięczasz – spojrzała na niego zimno – na wszystko przyjdzie czas. Karolowi jestem winna wyjaśnienia, to od Wojtka najbardziej czarujący mężczyzna i wzbudziłam w nim uczucia, jak kiedyś w Wojtku, ale tamten mnie zdradził…jak ty – uśmiechnęła się smutno do Karola.

- Słuchaj Agnieszko – Karol chciał przedłużyć jej melancholię – jak cię zdradziłem? Po prostu widziałem, że Jurek cię bardzo kocha – kątem oka spoglądał na Wiktora, który skutymi rękoma próbował dostać się do przedniej spodni, chciał ściągnąć na siebie spojrzenia Jakubczyka i Agnieszki.
Niestety wysiłki Wiktora ściągnęły uwagę doktora.

- Poruczniku – zwrócił się do niego – nie ma pan po co szukać tych kluczyków, one są u mnie – i wyciągnął je z kieszeni pokazując z tryumfem. – Chyba nie liczył pan, że jestem tak naiwny?
Wiktor opadł bezradnie, jego ostatnia nadziej spełzła, spojrzał na Karola i Magdę. Magda nadal była w stanie zupełnej obojętności, mimo otwartych oczu, zacisnął szczęki, aż do bólu. Wiedział, że jako glina powinien lepiej to wszystko przygotować.

- Kończmy to – odezwał się znów Jakubczyk – a księżniczkę zostaw mi na deser.

- Jeszcze nie – dobitne zaznaczyła Agnieszka – najpierw on – spojrzała na Karola – musi mnie zrozumieć, że nie miałam innego wyjścia.

- To ja zabieram Magdę na górę, mam mnóstwo podniecających pomysłów – oblizał lubieżnie wargi – muszę jej jeszcze dać się napić mojego koktajlu, by była mi uległa, uległa aż do śmierci.- uniósł w uśmiechu kąciki ust, odsłaniając białe, zadbane zęby. Podszedł do Magdy i chciał ją wziąć na ręce.

- Zostaw ją zboczeńcu! – ryknął w bezsilnej złości Karol i ruszył mimo protestów wszystkich na Jakubczyka. Ten skierował lufę pistoletu w jego stronę i wypalił. Karol zgiął się i cofnął, poczuł rozrywający ból w ramieniu, nie mógł ruszyć ręką. Spojrzał w miejsce bólu, koszulę pokrywała coraz większa plama krwi. To go jeszcze bardziej rozzłościło, ale Agnieszka zareagowała:
- Dość! Ty – zwróciła się do Jakubczyka – nigdzie nie idziesz i zostaw ją w spokoju. A ty – spojrzała na Karola - masz - rzuciła mu swój pasek od sukienki. – Uciśnij miejsce krwawienia, musisz mnie wysłuchać do końca.

- O Boże! – usłyszeli głośne westchnienie Magdy i wszyscy skierowali wzrok w jej stronę. Siedziała, owijając się szczelnie w marynarkę Karola, tą, którą ją okrył, gdy ją rozwiązał. – Wybaczcie mi - skierowała wzrok na Karola i Wiktora – nie chciałam byście przeze mnie tu trafili. On – wskazała głową na Jakubczyka – to największy drań, a ona – spojrzała na Agę – to – zawiesiła głos i głęboko wpatrywała się w Agnieszkę – to moja przyjaciółka, która mnie nienawidzi. – Nikt się nie odzywał, wszyscy czekali na to co będzie dalej, nawet Agnieszka i Jakubczyk. – Ostrzegałam cię Karlo, trzeba było wyjechać, zamiast przechodzić ze mną na ty, ja jestem jak Hiob, a oni – wskazała głową na Agę i Jakubczyka, to mój Bóg i przekleństwo. Kłamałam cię, dla twojego dobra, bo dostałam ostrzeżenie, bałam się, że zrobią ci krzywdę.

Agnieszka chciała coś powiedzieć, może zaoponować, ale mimo bólu i rezygnacji, jaka na twarzy się malowała, spojrzała na nią tak, że ta zrezygnowała.

- Jasne, wiem, że to moją wina, że jestem odpowiedzialna za śmierć moich rodziców, nie pamiętam niczego z tamtego dnia, prócz bańki z benzyną i to też mgliście. Wiem, że Agnieszka mnie wtedy uratowała i jestem jej za to wdzięczna…

- Nie jesteś za nic odpowiedzialna – przerwał jej Karol wzburzony – tym cię karmiła przez te wszystkie lata? Jak mogłaś – zwrócił się do Agnieszki – wymuszać na niej poczucie winy i wdzięczności? Dowiedz się – mówił wzburzony do Magdy - że odpowiedzialną za śmierć twoich rodziców jest ona, nie ty. Ukartowała to z zimną krwią, ciebie też chciała widzieć w tym ogniu, bo rozczarowała się, że to ty jesteś córką swoich rodziców, nie ona. Jeśli czeka nas śmierć w tej piwnicy – spojrzał na ciemną plamę rozszerzającą się na jego ramieniu – to wiedz, że jesteś…jesteś, zaczął się jąkać, że chciałem, cholera, jesteś cudna, wiesz.

- Już dość – zasyczała wściekła Agnieszka, wyraz jej twarzy nie wróżył nic dobrego – a ja chciałam byś mnie pokochał! Nic wam już nie powiem, zginiecie jak Wojtek, Nina i Janusz.

Magda z niedowierzaniem patrzyła na Karola, potem spojrzała na Agnieszkę.

- Możesz mnie zabić, chyba będę ci za to wdzięczna, bo tego co ze mną robiliście, jak mnie ubezwłasnowolniliście lekami, tłumacząc, że to dla mojego dobra, a potem ten – wskazała na Jakubczyka – opowiadał co ze mną robił i że ma zdjęcia z tego, to chyba nie chcę żyć i kogoś swoją osobą unieszczęśliwiać. Ale za co chcesz zabić Karola, czy komendanta? Co zrobiłaś Januszowi, Wojtkowi i Nince? Też ich zabiłaś? Bo jeden z nich mnie kochał, a drugi pożądał, a Nina chciała mi pomóc? Kim ty jesteś? Myślałam, że to ten drań jest potworem, a ty…Jezu, a ja ci tak wierzyłam.

Agnieszka roześmiała się z satysfakcją, wszyscy widzieli obłęd w jej oczach, teraz osiągnął apogeum, jakby wyszła ze skorupy, napawała się zaskoczeniem Magdy, jakby przeżywała szczyt rozkoszy.

Usłyszeli poruszenie w górnej części domu.

CDN...

środa, 22 lipca 2009

Opowiadanie część XLI



Na chwilę przerwała, Karol i pozostali przyglądali się jej, jakby chcieli zrozumieć, może zobaczyć rozbłysk płomieni w jej oczach.

- Gdy ją potem znalazłam w krzakach przytuloną do tego misia – kontynuowała Agnieszka – i zobaczyła mnie z kanistrem, zaczęła okładać mnie pięściami, uderzyłam ją, mocno ją uderzyłam tą pustą bańką po benzynie, chciałam ją zabić. Złapałam ją i chciałam wepchnąć w ogień, ale już biegli ludzie z wiadrami wody, więc z całych sił popchnęłam ją w krzaki pod murem…chyba uderzyła się w głowę, bo straciła przytomność. Bańkę po benzynie wyrzuciłam za płot, tam były takie glinianki pamięta pan? – Zwróciła się do Wiktora.

- Pamiętam, chodziliśmy się tam kąpać, póki ich nie zasypali, bo ktoś się tam utopił.

- Właśnie! A ogród Adlerów sąsiadował od tyłu z tymi gliniankami. Wyrzuciłam kanister i pobiegłam do Magdy, bałam się, że powie komuś, że to ja podpaliłam. Znalazłam ją, była przytomna, ale dziwna, rozmawiała z tym pieprzonym misiem, odpowiadała mu, jakby oszalała. Jak mnie zobaczyła, zaczęła się kiwać jak dzieci z „chorobą sierocą” i przestała się w ogóle odzywać. Potem pojawił się pana ojciec – zwróciła się znów do Wiktora – i zaczął mnie wypytywać. Magdę zabrała karetka pogotowia. Jak ja się wtedy bałam, że się wyda! Co dzień czekałam aż przyjdzie po mnie milicja, ale tylko sprawdzili mojego ojca. Mnie jeszcze raz przepytał stary Kowalik, jakby coś podejrzewał, pamiętam, że po tym przesłuchaniu nie wytrzymałam i wytknęłam na niego język, ale się na mnie wściekł – zaśmiała się jak z dowcipu.

- Nie czułaś żadnych wyrzutów sumienia? – Karol patrzył na nią zdziwiony.

- Czemu? Ukarałam ich tylko, traktowali mnie jak bezpańskiego psa, który zdychał z głodu, więc dali mu resztki ze stołu, a potem odpędzali, bo bawili się swoim wypielęgnowanym pudelkiem

- Ukarałaś? Przecież z zimną krwią i w strasznych męczarniach pozbawiłaś dwoje ludzi życia, a chciałaś jeszcze zabić trzecią, niewinne dziecko. – Z przerażeniem zauważył Karol.

- Czemu bym miała mieć? Oczekiwałam od nich trochę czułości, ale nie mieli jej dla mnie, wszystko było tylko dla Magdy.

- Nic dziwnego, to byli jej rodzice. – Odezwał się Wiktor – czego mogła pani oczekiwać po obcych ludziach, przecież miała pani biologicznych rodziców.

- Zamknij się – nagle wybuchła gniewem, w jej oczach pojawiły się łzy – ja chciałam być ich córką, chciałam by mnie przygarnęli… - zamilkła i Karol bał się, że już im nic nie powie, gdy nagle znów się odezwała:

- Po pogrzebie chodziłam do Migockiej, na początku z ciekawości, czy Magda czegoś nie powie, potem jak już zaczęła do siebie dochodzić okazało się, że nic nie pamięta. Odetchnęłam z ulgą. W międzyczasie zaprzyjaźniłam się ze starszą panią, była dla mnie jak babcia, a i ona zaczęła mnie traktować jak wnuczkę. Trochę ją okłamałam, powiedziałam jej, że Magda mi mówiła, że nie kocha swoich rodziców i że chętnie by ich zabiła. Przekonałam ją, że może to jakaś choroba u niej, cały czas sugerując, że to ona dołożyła rękę do śmierci swoich rodziców. No i wygrałam, zastąpiłam w całej rozciągłości Migockiej wnuczkę, ona mnie kochała, opiekowała, przelała na mnie całą miłość.

- Przecież Migocka odwiedzała Magdę? Sama mi mówiłaś – powiedział Karol.

- Tak, odwiedzała, nawet sama ją do tego nakłaniałam. Cały czas się bałam, że ona sobie coś przypomni, czytałam o amnezji wstecznej, że często pod wpływem jakieś sytuacji ona może się cofnąć, więc się bałam.

- I co? Przypomniała sobie?

- Nie, a Migocka chyba pod moim wpływem nie mogła się do niej przemóc. To był najszczęśliwszy okres mojego życia, rozkapryszona królewna gniła w sierocińcu, a ja zajęłam jej miejsce.

- Za co ją tak nienawidzisz? Zniszczyłaś jej życie! – Wiktor nie ukrywał wzburzenia

- Ja? Nie, to ona niszczyła moje. – Agnieszka brnęła dalej – przez nią stałam się morderczynią. Wyjechałam na studia do Poznania, dzięki Migockiej mogłam, bo wspomagała mnie finansowo. W tym czasie Magda chodziła już do szkoły medycznej. Poznałam Wojtka Jakubczyka…- westchnęła.

Karol i Wiktor spojrzeli w stronę Jakubczyka. Agnieszka śledziła ich spojrzenia, uśmiechnęła się.

- Dajcie spokój, nie tego drania, on tylko nosi jego imię i nazwisko.

CDN...

wtorek, 21 lipca 2009

Głupi tekst. Pięć po czterdziestej piątej

Wszystko źle! Gazetę czytałem pod prysznicem – przemokła.
Szmata nie gazeta!
Już jak wstawałem miałem pierwszy sygnał, że nie będzie to udany dzień. Nastawiłem budzik na 5:45 a obudził mnie pięć po czterdziestej piątej.
Wstałem a tu za oknem wcale nie ma Wszechświata.
Kot na balkonie jak pomarańczowa dynia.
Nie ma Wszechświata to i czasu nie ma.
"Ni ma" poprawia purysta amator.
Dlaczego budzik - łajdak nie budzik - zatrąbił?
Nastawiłem go jeszcze raz i leżę cicho, żeby nie zapeszyć.
Żony nie budzę.
Leżę, ale zasnąć nie mogę.
Jak tu żyć bez Wszechświata?

Wstałem rano. Wszystko na miejscu.
Wszechświat powrócił i nawet wiatr wieje.
Sąsiad gra radiem. Cóż mi pozostało?
Chyba napiszę wierszyk, że mi się udało
Wstać, przespać, przeżyć – to także jest sztuka
Stacja dysków sto mieli klątw antywirusa
Polska z każdą minutą bardziej wypolszczona
Trochę jak zwykle biała a trochę czerwona
I cała w prostokącie 19 cali – przeglądam newsy, blogi
Kawa, papierosy – w oddali helikopter i pianie koguta
Barbarzyńcy i prawo – relacji czerstwa sztuka
Warszawa, Warszawo – napięcie rośnie
A w miarę jedzenia apetyt wzrasta
Lewak pederasta projekt czerwonej flagi
Kolegom przedstawia.
Spór o odcień, że niby zbytnio malinowy
Strach pomyśleć jak zaczną bomby projektować
Prawica szemrze. Partyjni krzykacze jak zwykle krzyczą
Jakże by inaczej? Już bilans zysków i strat jest stworzony
Chcę budzić żonę, a tu nie ma żony! Robespierre się rozwalił
W pościeli i chrapie. Stukam go książką w głowę
Skąd się wziąłeś capie?
Z Francji! Bezczelny typek mi na to odpowie.
Coś jest tu nie tak, chociaż poszedł sobie
Nabrałem wątpliwości, czy ja nie śnię, aby?
I tak się w sobie zawziąłem, zaciąłem
Tak się zwinąłem w trąbę i tak się nadąłem
Że wreszcie obudzony do prawdziwej jawy.

Ósma godzina. Wstałem. Zaparzyłem kawy.
Sen mara a Bóg wiara, ale żem ciekawy
Do internetu wlazłem, co też tam dziś w świecie?
Co mili. Na blogach napisali?
Jakie dziś idee będą czynne i po co?
I jakie się zdarzyły dziwy nad dziwami
Kto z nimi a kto z nami?
Na blogu gęsi w wodzie - A co na twitterze?

Czytam, oglądam, słucham i sobie nie wierzę
Znów się nadymam, zwijam w trąbę i zacinam
Lecz tym razem niestety nic już nie pomoże!
To jest jawa i nie wiem czy może być gorzej?

poniedziałek, 20 lipca 2009

opowiadanie część XL



- Ja jestem potworem!? – Wykrzyknęła Agnieszka – ja tylko chciałam, by ktoś mnie kochał, nie ją!

- Przecież masz kochającą rodzinę, dom, nie rozumiem jak możesz jej czegoś zazdrościć…
Spojrzał na Magdę, jak patrzyła na nich nieobecnym wzrokiem, nareszcie domyślił się, że jest pod działaniem jakiś proszków, zapewne proszków, które aplikowała jej Aga już przedtem, a załatwiał ten bydlak Jakubczyk. Wiktor się nie odzywał, wyglądało jakby coś analizował.
Agnieszka ukryła na chwilę twarz w dłoniach, jakby myśląc o odpowiedzi, po chwili zaczęła:

- Fakt, należą ci się wyjaśnienia, akurat tobie, wiesz ująłeś mnie wtedy, mówiąc, że jestem atrakcyjną kobietą. Powiedziałeś to bez uprzedzeń, bez fałszywego tonu, a dla wszystkich tu jestem córką kurwy i bandziora, bez względu na to, jak zachowują się wobec mnie.

- Przesadzasz, jesteś szanowaną obywatelką, nauczycielką, żoną lekarza, masz piękny dom, cudowne dzieci, to co było minęło, nie rozumiesz? – Chciał wstać i podejść do niej, może w ten sposób chciał ją rozmiękczyć, ale lufa pistoletu w rękach Jakubczyka na nowo osadziła go na miejsce. Wiktor spoglądał to na Agnieszkę, to na Jakubczyka, niewygodna pozycja mu tego nie ułatwiała.

- Moglibyście mi choć nogi uwolnić? – Zapytał policjant zwracając się do Agnieszki.- Ojciec miał rację co do ciebie, nawet podejrzewał cię o podpalenie Adlerów.

- Bingo panie komendancie – uśmiechnęła się zimno – Krzysztof – zwróciła się do Jakubczyka – uwolnij nogi naszemu policjantowi.

- Zgłupiałaś?

- Nie, uwolnij jak mówię, zrobiłam z ciebie lekarza, choć byłbyś zwykłym cieciem, gdybym nie ja.

Przez twarz Jakubczyka przelała się fala złości, ale podszedł do Wiktora i zdarł taśmę oplatającą mu nogi. Karol pomyślał, że to dobra chwila, by podejść do Agnieszki. Wstał i zrobił kilka kroków, mówiąc:

- Słuchaj, jeśli nawet dołożyłaś rękę do podpalenia rodziców Magdy, byłaś wtedy dzieckiem, poza tym uległo to już przedawnieniu. Nie musisz dziś robić nic głupiego, możesz wyjechać z stąd z Jurkiem, rozpocząć nowe życie…

Agnieszka zaczęła się śmiać, było to szyderczy zimny śmiech, aż wszystkim przeszły ciarki po plecach.

- Nowe życie? Jaki ty Karol jesteś naiwny. Usiądź na miejscu – powiedziała zimno. - Za nim zginiesz, bo niestety będę cię musiała zabić, choć miałam nadzieję, że się we mnie zakochasz – uśmiechnęła się do niego – opowiem ci o wszystkim, komendant – zwróciła się do Wiktora – zapewne też posłucha z ciekawością, co?

Wiktor z aprobatą pokiwał głową, wiedział, że w ten sposób zyskają na czasie, choć sytuacja nie wyglądała różowo.
Jakubczyk za to, nie był zachwycony pomysłem Agnieszki, czemu dał wyraz:

- Ty się będziesz zabawiać w opowieści i jeszcze nas nakryją, Jurka z Pawłem spławiłaś, fakt, ale jak ktoś będzie szukał komendanta?

- A kto ich będzie tu szukać?

- Nie wiem, może policja, albo Paweł coś podejrzewa.

- Nie rozśmieszaj mnie, Paweł własnej głowy by nie znalazł i mogę go szantażować…dureń – powiedziała jakby do siebie ten też zakochany w naszej śpiącej królewnie.

- No i co z tymi wyjaśnieniami? – Zapytał Karol – miałaś nam przedstawić swoją wersję, konkrety, które by cię tłumaczyły.

Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła.
- Jednak ci na mnie trochę zależy? – zapytała z nutą nadziei.

- Jasne – Karol nie chciał jej niczym spłoszyć – nadal uważam że jesteś wyjątkowo piękną i mądrą kobietą.

- Zabił byś dla mnie?- Zapytała słodkim głosem – uwolnił mnie od niej – wskazała na Magdę.

- Ona ci nie zagraża, Agnieszko otrząśnij się. Chcesz, uciekniemy oboje, ale nikogo nie będziemy zabijać, dobrze?

- Nie kochasz mnie. Kochasz ją! Zawsze tak było, mnie się tylko trafiało to, co spadło z jej „stołu”. Bawiłyśmy się u niej w ogrodzie, miała mnóstwo zabawek, wiesz? –zapytała parząc na Karola, a ten ze zrozumieniem kiwnął głową. – Pewnego dnia dała mi lalkę, zapytała się najpierw swojej matce czy może mi ją dać, wiesz jak się zapytała?

- Skąd mam wiedzieć, zapewne jak dziecko, które chce swojej przyjaciółce ofiarować coś szczególnego. – Karol próbował w Agnieszce wzbudzić poczucie winy.

- Gówno prawda! Mamusiu, zaszczebiota do Adlerowej, mogę dać Agusi tą starą lalkę, ona jest taka biedna i nie ma lalki, ona nie ma nawet ładnej sukienki. A ja stałam obok i szczerzyła do nich zęby, bo cholernie chciałam mieć na własność tą pieprzoną lalkę.

- Byliście dziećmi, ona musiała cię bardzo kochać, a forma w której to wyraziła…hm, przecież rzeczywiście nie miałaś zabawek i sukienek, sama mówiłaś.

- Tak, tego dnia dostałam nie tylko tą lalkę, Adlerowa dała mi plisowaną spódniczkę w szkocką kratę i żółtą bluzeczkę. Dostawali paczki z Anglii i ta spódnica i bluzka były na Magdę za duże. Żebyś wiedział jak długo oglądałam się w lusterku. Na pożegnanie Magda zażyczyła sobie, bym już zawsze do nich przychodziła „tak ładnie ubrana”. Za nim wróciłam do domu, spódniczkę i lalkę schowałam, żeby ojciec, albo matka nie zobaczyli i mi nie odebrali, bałam się że mi zabiorą i sprzedadzą. – Zawiesiła głos, jakby wróciła do tamtych czasów.

- I?

- No i znaleźli, chyba po kilku dniach, matka była pijana, ojciec też, szukali czegoś, żeby mogli sprzedać na wódkę. Poszłam do Magdy i płakałam, a ona mi nie uwierzyła. Tym swoim głosikiem rozkapryszonej królewny wyrzucała mi, że na pewno zniszczyłam i boję się przyznać. Rodzice Magdy też zaczęli mnie mieć dość, zabawili się w dobrych, ale im się znudziłam. Znienawidziłam ich, chciałam, żeby też mnie przytulali jak ją, żeby się o mnie troszczyli…ojciec gdzieś porwał kanister z benzyną, matka miała proszki usypiające, w nocy zaniosłam w krzaki malin ten kanister, chciałam żeby wszyscy spłonęli. Przyszłam do nich przedpołudniem, Magda bawiła się na dworze, ucieszyła się, że przyszłam, bo dostała od ojca misia i chciała się nim pochwalić. Zaprosili mnie na obiad, mieli czerninę, wrzuciłam im po dwa proszki do zupy. Magda nie chciała jeść zupy z krwi i oczywiście jej zupa została wylana. Po obiedzie Adler zapytał, czy pójdą się pobawić do ogrodu, Magda oczywiście chciała. Po półgodzinie zajrzałam oboje spali, poprosiłam Magdę, by przyniosła tego nowego misia, to się pobawimy. Gdy ona poszła do domu, jak polałam wszystkie okna i drzwi benzyną i podpaliłam, nie wiedziałam, że ona wyszła, byłam przekonana, że jest w domu.

CDN...

Opowiadanie część XXXIX


Zamknął ich znów w piwnicy, Karol był na siebie zły, że tak dał się ponieść emocjom. Wiktor z cicha przeklinał. Spojrzał w stronę Magdy, nadal się nie poruszała, widocznie straciła przytomność.

- Jestem ciekaw jak tu długo jesteśmy? – Odezwał się Wiktor – sądząc po moim żołądku, długo, bo jestem cholernie głodny.

- Jak możesz myśleć w tej chwili o jedzeniu? – Zapytał z irytacją – a swoją drogą, fakt, nie wiadomo, czy to jeszcze dzień, czy już noc.

- Wiesz, dałem się złapać jak dzieciak, jak tu doszedłem, otworzyłem drzwi i od razu ktoś mnie walnął w łeb, chyba nawet mi go rozwalili, bo czuję że krwawiłem. Czemu przypuszczałem, że jeżeli tu są, nie będą pilnować drzwi?

- Wiesz, chyba przypuszczałeś, ja z resztą też, że tu ich nie będzie. Że ten dom jest jakby już spalony dla takich wyczynów.

- Ale stara zasada, najciemniej pod latarnią? – Zauważył sarkastycznie.

W tym momencie usłyszeli jakiś ruch na górze, może kłótnię, ale za chwilę wszystko ucichło.

- Może zaczniemy wzywać pomocy? – Bez przekonania zapytał Wiktor.

- Chyba nie ma co, to część piwnicy od strony ogrodu, jak zdążyłem zauważyć. Po drugie, najwyżej przyjdzie ten konował i nam zaknebluje usta, bez sensu, zwłaszcza, że chyba za chwilę zdołam się uwolnić.

Rzeczywiście metodyczne poruszając nadgarstkami zdołał już mocno poluzować więzy, gdzieś w zakamarkach umysłu cieszył się, że wzmacniał sobie ostatnimi czasy ręce.
Ten i przyrząd do ćwiczenia przedramion nadgarstków, to był super pomysł, zwłaszcza, że nadgarstki miał zawsze słabe.
Poczuł, że więzy puszczają, spróbował wysunąć rękę, udało się. Przez chwilę rozcierał je, by mogły wrócić do jako takiego stanu. Bolały, wokół przegubów miał krwawe rany, ale ręce miał wolne. „Teraz nogi” – pomyślał – „ I żeby nikt tu jeszcze chwilę nie zajrzał”. Odwrócił się i zaczął oddzierać taśmę krępującą mu nogi.

- Za chwilę będę wolny – powiedział szeptem do Wiktora – byleby tamci jeszcze nie przyszli.

- OK. – szepnął Wiktor.

Taśma puściła, próbował poruszyć ścierpniętymi nogami, by mógł na nich się wesprzeć, było dobrze, krew zaczęła normalnie krążyć. Wstał, podszedł do Magdy, gdy usłyszał szept Wiktora:

- Mam zapasowe kluczyki do kajdanek w przedniej kieszeni spodni, rozkuj mnie.

- Najpierw Magda – odparł szeptem – ona chyba zemdlała, jest zimna, ale żyję.

Mocował się z rzemieniem krępującym jej ręce, zwłaszcza, że próbował ja podtrzymywać, obawiał się, że ręce ma wyrwane ze stawów. Wreszcie osunęła mu się w ramiona i jęknęła bezgłośnie, teraz dopiero zdjął jej taśmę, zasłaniającą jej usta i owinął marynarką. Otworzyła oczy…

- Psyt! – To Wiktor przypominał o sobie.

Karol trzymał Magdę w ramionach, czuł jak zaczyna się rozgrzewać, patrzyła zdumiona mu w oczy, chyba nadal nie rozumiejąc co się stało. Chciał ją tulić, chronić…
Psytanie Wiktora niestety sprowadziły go na ziemię.

- Już idę – szepnął odwracając się do Kowalika – tylko posadzę ją jakoś wygodnie.

Wtedy otworzyła się klapa od piwnicy. Rozbłysło światło, w prostokącie światła ukazała się głowa Jakubczyka.

- O! Romeo uwolnił Julię! – Zaśmiał się nieprzyjemnie – niestety muszę przerwać tą sielankę. – Pistolet skierował w stronę Magdy. – Jeden niewłaściwy ruch Romeo, a mózg twojej Julii rozpryśnie się na ścianie.

- OK. Nie zrobię nic głupiego – z rezygnacją powiedział Karol.

- Usiądź koło niej, bym miał Cię na oku.

Karol posłusznie usiadł koło Magdy, która chyba nadał była w szoku.

- Mógłbym cię prosić o wodę dla niej?

- Jasne, możesz prosić.- Zaśmiał się.

Wtedy do piwnicy zeszła Agnieszka, była jak zwykle elegancka, taka nieskazitelna, tylko wyraz jej twarzy wyrażał bezdenny chłód, aż ciarki przeszły Karolowi po plecach.

- Krzysztof dość tej zabawy – Zwróciła się do Jakubczyka – czas na to co nieuniknione.

- Agnieszka? – wyraził głośne zdziwienie Karol, chcąc zyskać na czasie, bo nie podobał mu się jej zimny ton głosu.

- Jesteś zdziwiony? Próbowałam cię ostrzec, byś się w to nie zagłębiał, nie chciałam cię mieć na sumieniu, polubiłam cię. – W jej oczach pojawiło się przelotnie jakieś współczucie – ale chciałeś być jej następnym rycerzem – znów jej głos stał się zimny, bez odrobiny ludzkiej wrażliwości.

- Dlaczego?- W głosie Karola słychać było smutek i ból. – Jesteście wszyscy w to zamieszani? Jurek? Paweł? Ty? Ten tutaj? – Spojrzał na Jakubczyka.

- Jurek? Roześmiała się zimno – zwariowałeś, ten samarytanin, co do dziś ma wyrzuty sumienia, że podmienił dzieci? Paweł jest tylko przykrywką, on nic nie wie, choć pozwoliłam mu zabawić się z Magdą, byłam drugi raz w ciąży, ona też musiała w niej być.

- Jesteś potworem!

CDN...

niedziela, 19 lipca 2009

Przygody Lemingów. Lemingi na bezludnej wyspie


Siedzą Lemingi i dumają jak spędzić wakacje. Wertują foldery biur turystycznych, ale nic im nie odpowiada. Marudzą. Szukają przeżyć ekstremalnych.
Piotruś chciał do Chin, ale Agatka napomknęła o prawach człowieka i Dalajlamie. Przepadły Piotrusia Chiny!

Młoda redaktorka chciała do dżungli, ale w dżungli istnieje ryzyko natknięcia się na Cejrowskiego. Grupa przyjaciół wyśmiała koleżankę Magdę.

- Nie będziemy wędrowali śladami ciemnogrodu!

Wreszcie znaleźli!
„Dwa tygodnie na bezludnej wyspie” – głosiła reklama.

- Trochę drogo, ale w pakiecie prawdziwie ekstremalna przygoda! Tropikalna wyspa! Zwierzęta, na które można polować!

- Laguna pełna ryb!

- Palmy kokosowe! O, tu są wymienione wszystkie owoce i jadalne korzenie, jakie łatwo znajdziemy na wyspie!

- I jest prowizoryczna chatka, którą trzeba rozbudować!

- Wokół wyspy pływają rekiny i nie ma żadnego pieprzonego zasięgu! Szef mnie nie znajdzie, emocjonował się Wojtek, na co dzień pracujący dla ministra infrastruktury.

- Jest źródełko ze słodką wodą! – Entuzjazmowały się Lemingi

- To jest najfajniejsze! Aby przeżyć najpierw musimy odszukać skrzynię z rzeczami koniecznymi do przeżycia trzech tygodni pobytu…

- Dlaczego trzech? Na początku piszą, że dwóch. Jest gwiazdka. Aha, na wypadek obiektywnych trudności. Ale wypasiona przygoda! Wszyscy będą nam zazdrościć a ja wszystko opiszę na blogu!

- Szkoda, że nie ma zasięgu. E tam, takie gadanie. Musi być satelitarny! Jak znajdziemy to ja będę wszystko relacjonowała na twitterze!

...

- Ale tu gorąco! Po prostu pięknie – Młoda redaktorka jako pierwsza wyszła z wody i patrzyła na pozostałą siódemkę baraszkującą w lazurach laguny. – Trafiliśmy do raju – pomyślała i zaraz zganiła się za taką religiancką przenośnię.

- Ej chłopaki, wychodźcie, bo czas odszukać skrzynię! – Już nieco zgłodniała, mimo, że tak jak wszyscy uraczyła się owocową ucztą.

...

- Jest skrzynia! – Piotrek otarł pot z czoła i schował mapę do kieszonki szortów. Duża ta skrzynia.

- Ciężka. No, ale na całe dwa tygodnie. Ciekawe, co w niej jest?

- A nie macie spisu?

- Pisze tylko: „Zawiera wszystko, co jest potrzebne do przeżycia grupie Lemingów na bezludnej wyspie”

- No dobra, ale jak to otworzyć? Nie widzę żadnego zamka, a w instrukcji obsługi skrzyni też nic nie pisze.

- Zbita gwoździami. Trzeba wziąć łom i podważyć, ale nie mamy łomu.

- Trzeba rozbić kamieniami!

...

Szkarłatna kula słońca zbliżała się nieustępliwie do horyzontu, gdy krwawy trud Lemingów przyniósł wreszcie rezultat. Z rozbitej skrzyni na bielutki piasek wysypała się rzeka papieru.

- Co to ma być?

- Trzy roczniki Gazety Wyborczej? „Polska, głupcze” Tomka Lisa! Są trzy egzemplarze, ale my to przecież znamy!

- „Rewolucja u bram” Hurra, tego nie czytałem!

- Są wszystkie numery Krytyki Politycznej! Brawo organizatorzy!

- Czy wy oszaleliście? To przecież jakaś cholerna pułapka! Gdzie noże, łuki, strzały, haczyki, wędki, ościenie, łomy, gwoździe, strzelby, siekiery, lekarstwa…?

- Przestań! Przestań się drzeć! – Wydarła się Kaśka, na co dzień pracownica agencji zajmującej się zwalczaniem klimatu, czy czymś takim – Przecież chyba nie miałeś zamiaru zabijać zwierząt, które są, skoro mamy dokoła tyle owoców, kokosów i…

Urwała, bo nikt jej nie słuchał. Całe towarzystwo rozpierzchło się w poszukiwaniu tak zwanych miejsc ustronnych. Ją też nieco zemdliło i poczuła dziwne dreszcze w brzuchu.
Kucnęła przy stosie porzuconych w nieładzie książek i gazet. Spod stosu lakierowanych okładek pism o sportach ekstremalnych wyciągnęła niepozorną błękitną książeczkę z delfinkiem na okładce. Otrzepała ją z pisaku i odczytała tytuł.

- Jesteśmy uratowani. Znalazłam specjalny podręcznik dla takich Lemingów jak my!
Z naszej ulubionej serii „ABC Leminga” pod tytułem „ABC Leminga. Jak przeżyć na bezludnej wyspie” Hurra!

Z pobliskich krzaków wyjrzały zaciekawione twarze. Otwarła książkę i zaczęła czytać:
„ Otwieramy skrzynię pozostawioną przez organizatora i starannie wypakowujemy jej zawartość. Narzędzia i broń…” Nerwowo przerzuciła kilkanaście stron.
„Łuk służy do polowania. W komplecie z łukiem otrzymujemy od kilkudziesięciu do nawet dwustu strzał, których groty sporządzone są ze stali nierdzewnej. Należy zwrócić uwagę, że zarówno łuk jak i strzały oznaczone są międzynarodowym znaczkiem zielonego misia, co oznacza…”

Odrzuciła książkę i zapytała nieśmiało, z góry znając odpowiedź, ponieważ wszyscy dobrowolni rozbitkowie prowadzili zdrowy, higieniczny tryb życia.

- Czy ma któreś z was zapałki albo zapalniczkę?

Wyższa Szkoła Taktu, Wdzięku i Elegancji "Szarżujący Bawół": Zamiast pisania biężączki będę pożerał własny ogon - wyjdzie na to samo

Wyższa Szkoła Taktu, Wdzięku i Elegancji "Szarżujący Bawół": Zamiast pisania biężączki będę pożerał własny ogon - wyjdzie na to samo

Opowiadanie część XXXVIII



Nie mógł dostrzec, przynajmniej na razie, kto zagląda do piwnicy, ale w plamie światła wyraźnie odcinał się cień postaci. Uczucie klaustrofobii zamieniło się w jakiś podskórny bunt.

- Choć tu draniu! – Wykrzyknął – miej na tyle odwagi, by się pokazać.

Odpowiedziała mu cisza, ale nadal postać obserwowała wnętrze piwnicy. Próbował ze wszystkich sił odwrócić się tak, by zobaczyć tamtą twarz, patrzącą na nich, jak dziecko, które zamknęło w słoju kilka much i pozbawiło je skrzydełek. Wzdrygnął się na tą myśl, kątem oka poparzył na Magdę, na jej naciągnięte ramiona i ręce, jak końcówkami palców u nóg, próbowała szukać oparcia. Czarna taśma na jej ustach wzdymała się i zapadała, z oczu płynęły łzy tworząc ścieżki na zabrudzonej twarzy. Wiktor walczył nadal z więzami i próbował pozbyć się knebla, a on? On czuł się tak strasznie bezradny, a tak bardzo chciał w tej chwili być wolny.
Jak mogli się tak dać podejść? Czy to wszystko było ukartowane?
Kim są ci, którzy ich tu trzymają?
Bał się o Magdę, widać było, że dziewczyna za chwilę straci przytomność.

- Czemu się rozdzieliliśmy? – Zapytał patrząc w stronę Wiktora – oni to zmanipulowali. – Odpowiedział sam sobie.

Usłyszał zgrzyt klapy, znów zapanowała ciemność.
Wolałby chyba stanąć twarzą w twarz z tym kimś, niż znów czuć ciemność i mękę zamknięcia. Cały czas poruszał nadgarstkami, czuł, że lada chwila uda mu się oswobodzić, gdy usłyszał:

- Kurwa! Dałem się złapać jak dzieciak.

- Wiktor?

- Jasne, wreszcie pozbyłem się tej szmaty w gębie, ręce mam już prawie uwolnione. A ty?

- Próbuje się rozwiązać, ale to cholerstwo jest strasznie zaciśnięte. Całe ręce mi krwawią, czuję.

- Poczekaj chwilę, już jestem prawie wolny. Trzeba odwiązać Magdę, cholera, co za sukinsyny!

Widział jak w ciemności postać Wiktora usiadła, chyba zaczął rozwiązywać nogi, gdy znów otworzyła się klapa.
- O widzę że nasz pan policjant się prawie uwolnił – usłyszeli znajomy głos, głos doktora Jakubczyka.

- Ty sukinsynu – zasyczał przez zęby Wiktor – jak się tu tak szybko znalazłeś?- powiedział, nim Jakubczyk stanął nad nim. Miał w ręku broń, jego służbowy pistolet.

- Jesteś naiwny, ty też – zwrócił się do Karola – po co się wtrącaliście w nasze sprawy?

- Jakie wasze sprawy – zapytał Karol, chcąc ściągnąć uwagę na siebie, bo widział, że Wiktor coś kombinuje.

- Chcesz być cwany – zaśmiał się Jakubczyk – najpierw muszę unieszkodliwić naszego dobrego glinę. Potem się wszystkiego dowiecie, bo szczerze jesteśmy pod wrażeniem.

Podszedł do Wiktora i kazał mu założyć ręce za siebie, cały czas trzymając go na muszce.
Kowalik wykonał polecenie, nie miał innego wyjścia, klnąc pod nosem. Tamten wyciągnął jego kajdanki i skuł go.

- Teraz nam wyjaśnisz o co tu chodzi? – Zapytał buńczuczno Karol.

- Tak ci się spieszy? – W głosie Jakubczyka ironia mieszała się z rozbawieniem – wiecie, że żywi nie wyjdziecie z ten piwnicy?

- Skurwiel! – krzyknął Wiktor.

- Oho! Dobry glina się zdenerwował – zwrócił się w stronę Kowalika. – nie ma co się denerwować.

Poszedł do Magdy, uniósł jej głowę, chyba zemdlała. Karol widział jego ręce, jak zaczęły krążyć w okolicy jej piersi, dotykał końcem palców jej brzucha, przesuwając je coraz niżej.

- Nie dotykaj jej bydlaku! – wychrypiał w bezradnej złości, cały kipiał wściekłością i tym, że nic nie może zrobić.

Tamten odwrócił się w jego stronę, to co ujrzał w jego oczach, na jego spoconej twarzy i w lubieżnym uśmiechu odebrało mu przez moment jasność myślenia, zalała go fala bólu i gniewu, że wszystko widział na czerwono.

- Jesteśmy zazdrośni? – lubieżny uśmiech nie schodził mu z twarzy. W jego ręku znów pojawił się służbowy pistolet Wiktora, którym zaczął zataczać kręgi na podbrzuszu Magdy.

Karol jęknął i zacisnął z całej siły szczęki, by nie krzyknąć, bo wiedział, że Jakubczyka to bawi.
Nagle ktoś zastukał nad ich głowami, tamten przestał się zabawiać i ruszył po drabinie na górę.

CDN...

sobota, 18 lipca 2009

Wojenka elit. O rzucaniu kamieniami


Praktycznie biorąc, codziennie odbywa się w mediach oraz na forach internetowych osobliwy sąd na polskim duchowieństwem. To, że głownie dotyczy kościoła katolickiego, specjalnie nie dziwi, gdyż zasadniczo nie mieszkamy w Katarze czy w innej Rosji.

Dla higieny odrzucimy na bok internetowy urobek dyskusyjny, a zajmiemy się tylko mediami tak zwanego głównego nurtu. Zresztą większość internetowych, antyklerykalnych popisów jest pokłosiem tematów poddawanych pod dyskusję przez elity dziennikarskie. Elity medialne – inaczej mówiąc.
Zabawne, że szczególnie atakowany jest O.Rydzyk wraz z jego radiomaryjną załogą, mimo, że akurat on prezentuje kompletny zestaw cech pożądanych przez swych szczególnie zaciekłych adwersarzy.
Nie jest moim zamiarem bronić kościoła ani O.Rydzyka. Tyle tylko, że trzeba znać proporcje.

- Tacy są kapłani jakie jest społeczeństwo! - Próbują zamazywać winy kościoła jego nieudolni obrońcy. Nie, moi drodzy – tak nie można! W gruncie rzeczy nie jest to sprawa ludu, a poziomu naszych elit.

Jakby nie patrzeć, ze względu na tradycję, wykształcenie, status społeczny oraz wpływ na życie innych ludzi, duchowieństwo przynależy do szeroko pojętej elity.
Ciekawostką jest, że jako jedyna elitarna struktura na społecznych szczytach jest tak zawzięcie atakowana przez inne elity. Przez ludzi, którzy, mimo, że nie są związani bezpośrednimi więzami zależności czy interesu, chętnie się wzajemnie osłaniają przed wrogimi zakusami plebsu.

Osobliwą rolę odgrywają tutaj „środki masowej komunikacji”, jak ładnie pisał Miłosz w „Zniewolonym umyśle” Media, z natury rzeczy zaludnione przez elity, lub ludzi uważających się za takowe, ogromną przyjemność znajdują w walce z duchowieństwem, a nawet z samą instytucją kościoła.

Pozornie, przynajmniej w kraju postrzeganym jako katolicki, winno być to obarczone potężnym ryzykiem znalezienia się na marginesie publicznego dyskursu.
Nic bardziej mylnego!

W Polsce na marginesie bardzo łatwo znajdzie się twórca czy polityk szczerze i gorliwie przyznający się do wiary w Chrystusa. Bezwzględne opinie, pogrążające takich śmiałków kreują elity poprzez media, a dziwacznym zda mi się, że jakoś to ani mediów ani elit nie naraża na wykluczenie i ostracyzm.

Jakie są podstawowe zarzuty formułowane wobec duchowieństwa?

- miękkość i ugodowość
- agenturalna sprzedajność w czasach tzw. „komuny”
- materializm
- pazerność
- nadużycia seksualne
- oportunizm
- pycha
- wpychanie się do polityki

Jasne. To poważne zarzuty i wobec wielu jak najbardziej trafne, ale spójrzcie, kto te zarzuty formułuje? No, elity przecież! A kogo można przy odrobinie dobrej woli określić jako „elity”? Czy nie są to przypadkiem:

- politycy
- urzędnicy
- dziennikarze i publicyści
- artyści
- naukowcy, lekarze, prawnicy, „gostki” z telewizji

Akurat dobrane towarzystwo, by walić w kogoś kamieniami!
Do której z wymienionych elit, nie da rady tych zarzutów dopasować, że spytam?

Zaraz ktoś powie, że księdza obowiązują wyższe standardy!
Być może prawda, ale mnie na przykład bardziej by cieszyły wysokie standardy u polityków, lekarzy, prawników czy dziennikarzy, ponieważ ateusz ze mnie.
Tego się doczekać jakoś nie mogę, w zamian za to otrzymując narzekania na O. Rydzyka. Jojczenie o jego biznesach jako szczególnie oburzających.
Rydzyk jest w mediach bez mała łupieżcą, ale jak na razie, chyba tylko dla chętnych.
Jakoś nie słyszałem jego jojczenia o abonament dla Radia Maryja. Jakoś ryzyk się do mojej dziurawej kieszeni nie dobiera w przeciwieństwie do jego zaciekłych antagonistów.

Ktoś słyszał? Komuś z was się dobiera?

Nie bronię - powtarzam - duchowieństwa ani żadnego O. Rydzyka. Zgłaszam jedynie zastrzeżenie, co do moralnych kwalifikacji krytyków.

Wiem, że jest to tekst obrotowy. Wystarczy odwrócić znaki a wyjdzie atak na KK, który nie mając kwalifikacji moralnych ocenia inne, wyżej wymienione elity.
Tak to umyślnie konstruuję, ponieważ nie mogę znieść tej wszechogarniającej obłudy.

Kiedyś, w dawnych dobrych czasach bloger Igła z lubością przyrównywał Radio Maryja do Gazety Wyborczej, równo traktując je jak partie polityczne. Miał, cholera rację! Tylko skąd pretensje do Rydzyka, skoro Michnik też w religii robi?

Ba, nawet udało mu się wykreować ogólnie uznanego świeckiego świętego - Jacka Kuronia, podczas gdy jego naturalny oponent musi się zadowolić li tylko sukcesami biznesowymi.

Elity, elity. Kto modny a kto, z kim zżyty?

Doskonale zdaję sobie sprawę, że Ryzyk to nie kościół, a doktor X to nie wszyscy lekarze, a dziennikarka „O” to nie wszyscy dziennikarze.
Niech to będzie jasne!
Inna rzecz jest nieco trudniejsza. Kto z szeroko pojętych elit może powiedzieć:

„ Niebo gwiaździste nade mną a prawo moralne we mnie? – hę?

Zamiast zastanowić się nad sobą, łatwiej jest wrzeszczeć:
- Ale popatrzcie na Rydzyka, co ten wyprawia!

Zbierając zabawki spytam.
Co wyprawia?
Czy to jest obowiązkowe?

Gdzie jest odpowiedź, gdzie kończy się sen o prawdziwych polskich elitach?

W zwitkach banknotów chowanych do kieszeni garnituru albo fartucha?
W pętlach zaciskanych na szyjach świadków?
W życiorysach ludzi przetrzymywanych latami w aresztach wydobywczych?
W prostackich gierkach posłów, polityków wszech opcji?
W opowieściach „purpuratów” warszawki, że nigdy nikomu nie szkodzili?
W tym, że nie wymieniłem tu oficerów Wojska Polskiego jako elity?
Odpowiedź jest w Ryzyku? W Radiu z Torunia?
W plastikowych pomnikach JP2?


Jestem prostym człowiekiem.
Szukam po obrzeżach tłumu.
Proszę bardzo – ksiądz Isakowicz Zaleski!
Jeden przeciwko wielu!
Oko niemowląt wśród wrogów!
Tak trzymać! Od tego trzeba zacząć!

Opowiadanie część XXXVII



Opamiętali się dopiero w wozie. Spojrzeli na siebie, coś im nie grało w tej nagłej praworządności Jakubczyka.

- Może chciał nas odciągnąć od szpitala, może ona tam wciąż jest? – Wpadł na pomysł Karol.

- Nie sądzę, raczej chce ukryć własne grzeszki i wydaje wspólników.

- Jedziemy do Kmieciaków? Czy mam iść tam sam, niby w odwiedziny? A jeżeli Agnieszka i Jurek są niewinni, jeżeli ten doktor utkał intrygę, bo widział Agę rano, mnie też się wydawało, że ją widziałem i chce w ten sposób odsunąć od siebie podejrzenia? Widziałeś jak się zmieszał, gdy wspomnieliśmy o Ewie?


- Zaraz, zaraz chłopie, za dużo na raz pytań – oponował Wiktor – Kmieciaków warto sprawdzić, piwnicę u Magdy też, a zadzwonię do kumpla, by miał oko na tego Jakubczyka, OK.?
Wysiadł z wozu i poszedł do budki telefonicznej, po chwili wrócił.

- Załatwione, już tu jedzie, akurat skończył służbę i obiecał mi pomóc.

A oni ruszyli w stronę miasteczka.
Gdy dojeżdżali do domu Jurka i Agi, Wiktor się zatrzymał.

- Słuchaj, może rzeczywiście lepiej będzie, gdy ty sam tam pójdziesz, a ja pojadę do Ciebie?

Tylko daj mi klucz, sprawdzę piwnicę i dom, choć wątpię, by „oni” jeszcze raz próbowali wykorzystać to miejsce.
Karol dał mu klucz, powiedział, że poprzedniej nocy wyraźnie czuł tam czyjąś obecność i o tym, że ktoś uciekł przez frontowe drzwi, których zapomniał zamknąć.

- Czemu mi o tym nie powiedziałeś? Zapytał zdumiony.

- Wiesz, ten ranny telefon od Magdy, potem jej zniknięcie, wyleciało mi z głowy, teraz mi się dopiero przypomniało.

- To by oznaczało, że ten twój „gość” się chyba ciebie nie spodziewał, czyli nikt od Kmieciaków…choć z drugiej strony, może chcieli zatrzeć jakiś ślady, coś co przeoczyła policja. Sam mówiłeś, że byli nie zadowoleni, że poszedłeś na noc do domu.

- Nie traćmy czasu teraz na dywagacje, ja idę do Agi, ty do mnie, ok.?

Karol wysiadł z radiowozu i poszedł w stronę domu Kmieciaków. Wiktor ruszył dalej, na koniec ulicy do domu Magdy.
Gdy Karol wszedł na podwórko, zdziwił się, że przed domem nie ma dzieciaków, a drzwi na dwór są zamknięte, nacisnął klamkę, były zamknięte na klucz. Nie było nikogo w domu.

Pomyślał, czy nie iść do Ośrodka Zdrowia, tam na pewno był Jurek, ale przeważyła ciekawość i ruszył do domu, gdzie był Wiktor.
Po chwili był już przy domu, wszedł do środka i zawołał :

- Wiktor jestem, Agnieszki nie ma w domu, ani dzieciaków na podwórku – odpowiedziała mu cisza.

- Wiktor! – zawołał – nie wygłupiaj się – wtedy poczuł uderzenie w tył głowy i osunął się w mrok…gdy odzyskał świadomość leżał twarzą do ziemi, ręce i nogi miał skrępowane. W pomieszczeniu było zupełnie ciemno, twarz dotykała wilgotnej ziemi, w ustach czuł okropną gorycz. Nie wiedział jak długo był nieprzytomny, głowa bolała go okropnie, w ręce wrzynał się ciasno zawiązany sznurek, czy kabel. Nogi też były ciasno związane i ścierpnięte. Próbował się odwrócić na bok, by mógł się w ciemności rozejrzeć, gdzie jest mniej więcej, choć domyślał się, że to piwnica.

Udało mu się o tyle, że obrócił głowę i miał szerszą perspektywę, jakieś trzy kroki od niego ktoś leżał.

- Wiktor? – szepnął.

Usłyszał stłumiony jęk, domyślił się, że Wiktor ma zakneblowane usta. Spróbował poruszyć rękoma…zabolało, coś, co go krępowało, było bardzo silnie zaciśnięte…jednak próbował dalej metodycznie nimi poruszać, by choć trochę poluzować więzy. Gdzieś po drugiej stronie piwnicy usłyszał cichutkie pochlipywanie, spróbował odwrócić głowę w tamtą stronę, to co zamajaczyło w mroku, przeraziło go.

Tam była Magda, związana za ręce wisiała, albo tylko lekko dotykała palcami od nóg ziemi, była odarta z ubrania. Usta miała zaklejone czarną taśmą... biel jej ciała odcinała się od mroku, znów usłyszał bezgłośne pochlipywanie.

- Magda – jęknął – wybacz. Spróbuję coś zrobić – zaczął teraz szybko poruszać nadgarstkami, by choć trochę poluzować więzy, czuł jak kaleczą mu przeguby, ale nie dbał o to, jego jedyną myślą było, by się jakoś wyswobodzić.

Obok siebie usłyszał, że Wiktor próbuje tego samego, nie wiedział, jak dawno on walczył z więzami. Pracował teraz ze zdwojoną siłą, nie wiedział ile czasu są sami, kiedy zjawią się oprawcy, bolały go ręce, nogi i plecy. W brzuchu czuł taką miękkość, jakby ktoś go w niego kopał…” może po prosu zrzucili mnie na brzuch” pomyślał. Poczuł, że więzy zaczynają być luźniejsze, a może tylko mu się tak wydawało. Nagle zdał sobie sprawę, że jest zamknięty, przytłoczyło go to nagle, aż oblał się zimnym potem, a żołądek znalazł się w gardle. Nie, to mu nie pomagało, wręcz przeciwnie poczuł się jak w ciasnej konserwie. „Tylko nie wpadać teraz w panikę” pomyślał.

Wtedy usłyszał jak nad nim otwiera się klapa piwniczna, a światło wdziera i rozbija mrok…

CDN...