niedziela, 12 lipca 2009

Klio z laptopem


Sporo się ostatnio pojawia w internecie tematów związanych z historią.
Można rzec, że w sieci trwa coś w rodzaju wojny o świadomość historyczną Polaków.

Od razu poczynię zastrzeżenie, że nie jest to walka o świadomość tych, którzy się historią interesują na co dzień. Tych nasza „lewizna”* sobie odpuszcza, nie mając zamiaru zbyt głęboko szukać argumentów, wiadomo bowiem, że grzebiąc w źródłach można się ubrudzić, albo nawet przeczytać coś takiego, że czytającemu oczy wyjdą na wierzch.

Nie! - Swoje przesłanie już z założenia kierują do jak najszerszej grupy docelowej, w związku, z czym operują uproszczonymi obrazami, najlepiej jeśli budzącymi grozę, gniew, współczucie, albo chociaż zdziwienie, podlewając całość słodkim sosem sentymentalizmu.
Na niespecjalnie obytym w faktach i historycznych kontekstach czytelniku, sprawia to wrażenie nowatorskiego, szczerego i bolesnego odkrywania jedynej, choć gorzkiej prawdy. Nie prowokując do drążenia tematu, niejako w pakiecie sprzedaje się odpowiednio spreparowany opis historycznego wydarzenia, jego ocenę oraz właściwe przeżycie emocjonalne. Im silniejsze tym dłużej porażony będzie odbiorca. Oczywiście na niewiele by się to zdało bez specyficznej otoczki.

Po pierwsze całość ukazuje się jako będącą w opozycji do tzw. wiedzy potocznej, oraz w kontrze do historycznych autorytetów, których lubić nie wypada. Jeśli rzecz, a przeważnie tak jest, dotyczy historii Polski, sprawa jest prosta, ponieważ istnieje gotowy zestaw epitetów wartościujących domniemanych oponentów. Kościół, narodowcy, machanie szabelką, wybielanie historii, lęk przed prawdą, tęsknota za cenzurą i dalej w tym guście.
Odpowiednio napisany, sprytnie rozegrany temat stawia czytelnika przed wyborem:

- Albo jesteś sztampowym, zakompleksionym, zasklepionym w samolubnym, narodowym w istocie rozumieniu historii bojącym się prawdy bubkiem albo współodkrywcą nowego i człowiekiem niezadowalającym się wiedzą potoczną. Wiedzą odziedziczoną, która nawet wiedzą nie jest, a tylko marnym narodowym mitem.

- Chcesz z mitomanami naprzód iść? – Zda się pytać marszcząc czoło chmurny i przeżywający dobrze opłacane katharsis pan redaktor!

Wszystko byłoby w porządku, przypominam jednak, że jesteśmy w necie i pod najświatlejszym nawet tekstem rodzi się dyskusja. Dyskusja, której nie wolno zostawiać samopas, bo czytelnik może niespodziewanie zmienić swoją opinię, nad urobieniem, której tak się napracowano.
Argumenty przeważnie są zawarte w tekście tak, aby nie wdając się w zbędne szczegóły zrobić z oponentów przedstawicieli ciemnogrodu. Ale najważniejsze jest by podkreślać, że takie dyskusje są potrzebne! Że o historii trzeba pisać, by nasza świadomość była budowana na prawdzie i czystym moralnie leżeniu plackiem ze wstydu za naszych przodków..

Można też oczywiście walić oponenta po łbie pałką IPN! Przy okazji pojawiają się szpargały, nieprzebyte archiwa, pożółkłe teczki pełne fałszywych dokumentów, nad którymi unosi się odór. Cały zestaw. Zwolennicy lewizny chętnie uczestniczący w zbiorowym biciu się w cudze piersi mają to opanowane perfekcyjnie.

Inaczej jest, gdy w internecie pojawi się tekst dotyczący historii, o którym lewizna sądzi, że został napisany z niewłaściwych pozycji. W takim przypadku podważa się sens ciągłego grzebania w historii.

Historia nagle staje się nudnym, nikomu niepotrzebnym anachronizmem oddalającym Polskę i Polaków od świetlanej ahistorycznej przyszłości. Okazuje się, że poza Polakami żaden inny naród nie zajmuje się swoją historią, a jeśli już czyni to w duchu ogólnego braterstwa.

Reszta przytoczonych wcześniej argumentów nadaje się do powielania, ale trzeba stanowczo podkreślić szkodliwość pisania o tym czy o tamtym. Mamy w zestawie: jątrzenie, rozdrapywanie ran, rasizm, antysemityzm oraz bardziej subtelne „prowokowanie antypolskich resentymentów u naszych przyjaciół”

Nie podaję źródeł, linków ani przykładów. Po co? Wystarczy wejść na dowolny – byle nie historyczny – portal internetowy.

* „lewizna” to nie obraźliwe określenie lewicy. To byt osobny i zupełnie realny.

5 komentarzy:

  1. Słuszne. Dobrze, żeś to napisał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak właśnie jest Jacku Jarecki.Jak się Polak czym pochwali,to megaloman,jak westchnie,że go
    historia nie oszczędzała,to rozdrapuje rany.
    Odwiedzam czasem znajomą,którą spotkało nieszczęście,jak już o nim opowie to pyta: Co u
    ciebie? Ani się pochwalić,bo przecież jak można,
    ani poskarżyć.Odpowiadam: Jakoś tam...
    Niektórzy "dotknięci wyjatkowym nieszczęściem",
    reagują jak ta moja znajoma,z tym,że ona ,chyba
    z przyzwyczajenia stara się być życzliwa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Należy jednak zaznaczyć, że nie chodzi tu o historię "jakiegoś" kraju, lecz tego jedynego w swym rodzaju, jedynego na świecie kraju, którego hymn zaczyna się od wyrażenia radości, że ojczyzna jeszcze nie zginęła. JESZCZE nie.
    I jak tu ma być inaczej?
    Gdyby zapytano Amerykanina "How are you doing?" a on odparł by "ano jeszcze dycham", to ani chybi wzięto by go za Polaka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale melodia temu jednak przeczy. Poza tym kolejne zwrotki stawiają do pionu. Pamiętam jak kiedyś pytali polityków ze słów hymnu.
    Nie znali Kalisz i Michał Kamiński. Tych zapamiętałem akurat a było ich więcej. O Kaczyński też nie bardzo.
    Kaminski mnie wtedy rozśmieszył strasznie bo pięć minut wcześniej słyszałem jak gadał o patriotyzmie, a na 1 zwrotce pojechał!
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  5. Marto droga
    Kiedyś Polacy doskonale sobie radzili z PR. pochodzili od Sarmatów którzy bijali Rzym. Bóg nie był Brazylijczykiem tylko Polakiem. Rody się wiodło od bohaterów starożytności, a Polskę "wylaszczali" na nowy tylko dużo lepszy Rzym.
    Tak trzeba

    OdpowiedzUsuń