wtorek, 30 października 2012

Wiadomość nie zdementowana....


... to żadna wiadomość.
Ile razy mam pisać, że rządzą nami pospolici bandyci? Nie żadna mafia - też coś!
Bandyci. Wleją babci, obrobią kiosk, wepchną chromego staruszka pod wózek widłowy, żywego wróbla nadzieją na patyk. Potem na murku, na zapleczu, rąbią wińczacho z gwinta
i zaśmiewają się do rozpuku.
Bezkarni. W końcu zabijają.
Nadal bezkarni.
Kłamią, ponieważ oskarżonemu wolno kłamać.
Rządzą nami bandyci i skurwysyny. Sądzę, że jeszcze ze trzy dni.
Jeśli, drogi czytelniku, raczysz się dziwić, że niby niemożliwe jest, że burmistrz może być bandytą, polecam lekturę "Martwych dusz" pana Gogola


poniedziałek, 22 października 2012

Możesz zostać pszczołą!


I Ty możesz zostać pszczołą!

Wypiłem ostatni słoik. Cóż, kwestia wiary. Mogłem nazbierać kwiecia na więcej niz 12 słoiczków, ale nie nazbierałem, ponieważ przepis wydawał się dziwny.

Miód robią pszczoły! Tego uczą w przedszkolach.

Ty też możesz być pszczołą, dziwnie i grubo buczącą! Możesz zrobić znakomity miód, wspierający kurację oskrzeli oraz innych kaszlących kawałków Twojego ciała.   

Testowane na Jareckim!

Osobiste doświadczenie jest ważne. Skutki są takie:
- łagodzi kaszel
- ułatwia odpluwanie flegmy
- jest smaczne i zdrowe
- z grzanym piwem/winem – Rewelacja!
- jako nalewka – Sam cymes!

Przepis

Doczekać do wiosny, do czasu gdy zakwitnie Mniszek Lekarski, czyli popularny Mlecz. Idziemy na łąkę, a jeśli ma ktoś zapuszczony ogród, niech idzie do ogrodu.
Zbieramy 500 kwiatów z Mlecza/ same żółte kwiatuszki.

Zebrane, zalewamy litrem wody. Moczymy je 6-8 godzin.

Gotujemy je 15 minut. Pod koniec gotowania dodajemy dwie cytryny pokrojone w plastry ze skórą. ( wyparzone uprzednio )

Gdy wywar wystygnie, odstawiamy na dobę do lodówki.

Zaglądamy do lodówki, gdzie znajdujemy nasz wywar.

Idziemy do apteki gdzie kupujemy gazę. Wyciskamy kwiaty przez zakupioną gazę i dodajemy do płynu 2 kg cukru.

Gotujemy to coś przez dwie godziny. Gorący płyn wlewamy do uprzednio przygotowanych słoiczków i zakręcamy.

FAKTY

- Przesmaczne coś, o konsystencji miodu
- Starodawny przepis ( XVI wiek )
- Podstawowy produkt jest darmowy
- Lepiej łagodzi kaszel niż chemiczne wynalazki

WADY

- Trzeba zaczekać na wiosnę. Zimą mlecze nie raczą kwitnąć. 

REKOMENDACJA

Gdy nadejdzie wiosna i zakwitną mlecze, będę się szlajał po łąkach, jako zbieracz wiadomych kwiatków. Nie będą nas pszczoły szantażowały jakimś tam miodem. Pracowite?

Jako Jarecki -  Pszczoł/Truteń


wtorek, 9 października 2012

Donald poleciał z gaśnicą!


Ich bezczelność jest nieprawdopodobna! Przywodzi na myśl dowcip z cyklu „szczyt bezczelności” 

Żart, który kończy się pointą: „ … i poprosić o papier” 
Oto, ...  Z wyżyn swych dobrych chęci, głos zabrał profesor Zoll. 

Raczył się obudzić po kilku latach hibernacji, ni mniej, ni więcej, tylko  proponując Polsce, nowy Okrągły Stół. O tym starym, przy którym komusze łajno wywalczyło sobie prawa i bezkarność, profesor pisze:  

- „przepaść między opozycją solidarnościową w 1989r,a ówczesną elitą rządzącą, była mniejsza niż dzisiaj”

No ładnie! Jak mawiał Powolniak, w serialu: „Co ludzie powiedzą?” 

Miałby Kaczyński wziąć władzę w zamian za nadanie przywileju rozgrabiania Polskie, przez łobuzów z dzisiejszych elit? Platforma Obywatelska, wedle profesora, jest starodawną komuną?

No ładnie!

Wszyscy mają okazać dobrą wolę, a całość w świetle telewizyjnych jupiterów zrelacjonują ogłupiałej tłuszczy, pewnie: Lis, Olejnik, Sakiewicz i Stankiewicz. 

Dziękuję za takie przedstawienie. To już było! Pamiętam Adama Michnika z logo Solidarności wymalowanym na kartoniku. W TVP odważnie je prezentował. Z Jackiem Kuroniem, wespół zespół. Bywał też tam Gieremek...

Dalej, profesor Zoll, przywołuje z popielnika termin „autorytety moralne” 

Panie Profesorze! Informuję, że autorytety, a szczególnie te moralne, dawno spłonęły w ogniu propagandowych SZCZUJNI. Na dodatek, samodzielnie biegały, te autorytety, po redakcjach z podpałką i zapałkami.

Głupocie i łajdactwu łże elit, zawdzięczamy upadek statusu autorytetów.
Nikt autorytetów nie zmuszał do gromienia i wyszydzania oponentów w czasach tryumfu i nikt nie zmusi mnie, człowieka prostego, bym jeszcze raz uwierzył w ich nową, bardzo dobrą wolę, gdy płonie ognisko pod ich, wypieszczonymi przez milionową demokrację, tyłkami.

Platforma Obywatelska, jako komunistyczny reżim? 
Mój Boże, jak to się plecie!

Poza profesorem Zollem odezwał się dzisiaj, przywołany powyżej, pan Michnik. W 1989 roku, jego głos brzmiał w debacie publicznej, niczym dzwon. „Wasz Prezydent, nasz Premier!” ….uczłowieczenie Cimoszewicza… że przytoczę ogólnie znaną „łatwiznę”.

To był szczyt.

Pan Michnik, jako człowiek przeważnie inteligentny, zdążył zauważyć, że jego głos przestał się liczyć. Medialne, polityczne podfruwajki, które karmił, leżą na własnych wymiętych mordach i kwiczą.

Klęska, panie tego, O. Rydzyk górą! Medialny segment Gazety, dołem. Sam tego chciałeś, Adamie Michniku! Dyndało trzeciej RP.

I żadnego, drugiego stołu kwadratowego czy okrągłego nie będzie. I świństwo, kolejny raz, nie rozlezie się wszędzie, że sobie luzacko sparafrazuję Witkacego.

Nie ma woli po temu.

Platforma Obywatelska umarła i zgniła.

Nie przygotowaliście, pt demiurgowie 3RP niczego sensownego, w zamian - pompując jełopską palikociarnię. Teraz, w październiku 2012 chcecie się prostować.

Pod szafą Lesiaka, że spytam?

Nie da rady!

Zacząłem od przywołania dowcipu i smętnym dowcipem skończę. Brzydko, o ile się komuś wszystko kojarzy z brzydkimi rzeczami.

Lecą samolotem: Kaczyński, Tusk i Pawlak. 
Awaria! 
Samolot płonie! 
Okazuje się, że trzech pasażerów, a tylko dwa spadochrony. 

Kaczyński proponuje losowanie, ale Tusk, szybszy niż myśl, chwyta pakunek awaryjny i wyskakuje!

Kaczyński przejmuje inicjatywę.  - Cóż, wiadomo, że Donald nie był zbyt uczciwy, mamy teraz szansę 50 na 50. Proponuje szybkie losowanie. Z czego pan się tak śmieje, panie premierze Pawlaku?

- Booo…bo…o rany…Panie Premierze… oj… booo… Bo… bo… Donald poleciał z gaśnicą!

środa, 3 października 2012

Omfalos


Nikt nie wie co mnie jest. 
Poszedłem do lekarza. Nie powiem, kulturalny lekarz. Proszę się rozebrać. Nie, tego nie trzeba. Osłuchał. Popukał tu i ówdzie. Cisza. Nasikałem do pudełka. Zabrali trochę krwi.

Pan przyjdzie pojutrze! Za plecami szurum burum i dla oka w ciup buzie i krzywe uśmiechy i białe fartuchy i na korytarzu jedzie kwaszoną kapustą i plakat na którym przykładowa dieta. Należy spożywać owoce i ryby. Kapustę oczywiście. Nie pij! Nie pal! Nie wyśmiewaj!

Nic nie wykryto, a ja nadal blady. Krzywy i jakby nadgryziony zębem czasu. Skierowano mnie do innego lekarza. Specjalisty. Ten chyba pomylil mnie z innym pacjentem, ponieważ o nic nie pytając, a jedynie głaszcząc się po łysinie, mrugał do mnie znacząco. Zauważyłem, że ma brudne paznokcie. Brud wżarł się bardzo głęboko. Potem już tylko pisał. Oto skierowanie. Podniosłem papierek z blatu taniego biurka i złożony we czworo schowalem do portfela. Dziękuję doktorze!

Poszedłem do szamana. Ten miącha, wydziwia. Oferuje w promocji nastawianie gnatów, ale niestety ja niczego sobie nie złamałem. Nie wie, łobuz, co mnie jest. W poczekalni szamańskie plakaty. Wyspy tropikalne, a w izdebce do ktorej nieopacznie zajrzałem, nudziły się kosmate pająki. Pająkotopia.

Morze. Oddycham jodem. Wysokie sosny. Biały piasek. Wydmy, bryza. Bałtyk. Brnę na bosaka. Sweter razi mój nagi, spocony pod wełną tors milionem delikatych ukąszeń. W lewej dłoni niosę buciki do których wtłoczyłem kulki skarpetek. Z prawej zrobiłem daszek nad oczkami i stojąc na fali piasku spoglądam w głąb morza. Nade mną białe samolociki mew.

Bursztyn! Nie, to tylko szkło butelki. Morze  wyrzuciło na brzeg pół drewnianej palety. Z Tajwanu. Idę, mijam, dotykam. Jakiś dobrodziej na wilgotnym, ciężkim piasku narysował palcami swojej prywatnej stopy, znaki zodiaku. Nieco koślawe. Nieważne!

Między wydmami, a wysokimi, ukoronowanymi sosnami zielona plama brzeziny. Siadam na karpie, oddycham. Kładę się na wznak i wpatruję się w niebo. Październikowe chmury przemykają ukradkiem. Morze szemrze. Robaczki  bawią się na moim swetrze. Na mojej klatce piersiowej.

Zasnąłem i śniłem, że Węgrzy opatentowali gulasz, w nastepstwie czego wszędzie się kręcili, zaglądając ludziom do garów. Po lepszych domach chodzili huzarzy, a po gorszych, zwykłe, tęgie baby.

Powiało chłodem, albo robaczek z robaczków wszedł do mojego nosa. Nie pamiętam.
Przebudziłem się. Szukałem jaśka by osłonić oczy przed blaskiem. Nie było słodkiej poduszeczki. Piasek, sosny, posiwiałe morze. Budząc się, przeważnie mam głowę pełną pomysłów. Tym razem nie. Pustka.

Najgorsze jest to, że sam nie wiem. Mam niejasne wrażenie, że kiedyś, dawno temu wiedziałem. Teraz nie wiem niczego. Omfalos!

Omfalos!

Cóż za zadziwiający pruderyjny atawizm. Poszedłem  odlać się pod stuletnią sosnę, tak jakbym nie mógł po prostu wstać, otrzepać dżinsy z piasku i wyszczać się na na piasek, patrząc na morze. Ulga. Mocz, panie tego, to nie zdrój. Nie krynica.

Pamietajcie, że czytając powieści tracicie czas na poznawanie świata w jakim żyje ich autor. Rozumu, żeby to było jasne. Niczego więcej nie doświadczycie. Nie ma wartości dodanej. Talent potrafi ukryć ten prosty fakt. Na chwilę.

Nawet sam Bóg nie ma szans by wyjść z ludzkiej skali. Mikrej, co przyzna każdy przytomny. Reszta jest komentarzem.

Przygladziłem włosy, ubrałem buciki na bose stopy. Skarpetki ukryłem pod korzeniami karpy. Za bardzo cuchnęły człowiekiem.

Omfalos!

Minęły lata. Nastała era internetu.

Przepisałem powyższy tekst z karteczki ukrytej i zapomnianej między malarskimi popisami, z albumu wypełnionego dziełami sztuki, obecnie składowanymi w Rosyjskim muzeum. W Ermitażu.

Karteczka wypadła z księgi, gdy układałem się w łóżku, gawrze, a księga miała służyć jako podstawka pod laptopa. Na karteczce ktoś, kto kiedyś był mną zapisał datę. 4.10.1983.

Omfalos!

Minęło dwadzieścia dziewięć lat. Przynajmniej tak się wydaje ludziom naiwnym. Czas, o dziwo, nie ma tu nic do rzeczy.

Jeśli jest ktoś, kto raczył przeczytać powyższy tekst, ma prawo cofnąć się o dwdzieścia dziewięć lat i samemu sobie spojrzeć w twarz. Jeśli chodzi o mnie, uciekam!

O, po tylu latch przyszła pocztą kartka z diagnozą. Nic nadzwyczajnego. Wyniki analiz wskazały, że jestem zwykłym Polakiem. Bywa i tak.