poniedziałek, 28 lutego 2011

Dwa wierszyki

„Astronomia praktyczna”


zasnął naród cierpliwy
w bolesnych pieleszach
bóg wyjrzał lufcikiem księżyca
nie ma mojżesza!

pustynia zdębiała lękiem
miasto delfin rtęcią oddycha
żuje chałkę astronom amator
na kometę z lunetą czyha

ileż fałszu! – myśli – i łysinę
białą chustką z potu ociera
nagle usta boga na tarczy księżyca
jasna cholera!

zniknęły zwidy marzenie ułuda
gwiazdy księgi zamknięte złociste
galaktyki niby chrząszcze majowe
dziwnie bliskie




„10.04.2010”


wiem ze bolesław chrobry był gruby
i na co umarł jan trzeci sobieski
i co wyczyniał pan sulla
kurtka niebieska!

znam pijacką kartę olka
aleksandra macedońskiego
i dziwne przewagi corteza
panie kolego!

wiem co cezar co inka
a co gałąź złota
kto parł ku ziemi świętej
i dlaczego także hołota

znam paszkwile na papieży
i na króla batorego
ze starym jagiełłą piłem wodę
z kubka bardzo srebrnego

znam losy tych co panów
piłami rżnęli
i łże mesjaszy zrodzonych
z ludu wybranego

poznałem słodkie smaki
ach cudnej starożytności
i wąchałem ciała angielskich żeglarzy
grających o życie w kości

wiem o tysiącu spraw jeszcze
ale nie będę wymieniał
by ktoś mi nie powiedział
„halo tu zbliża się ziemia!”

niedziela, 27 lutego 2011

Czarny Czwartek, bo ludzie się nie zmieniają, tylko okoliczności


Byliśmy dziś w kinie, na Czarnym Czwartku, w reżyserii Antoniego Krauzego.

Chciałam iść na ten film z dwóch powodów, pierwszy, że to jeden z tragiczniejszych wydarzeń historii najnowszej. A drugi powód, że miałam wtedy pięć lat i pamiętam tow. Wiesława z telewizora, czasem zamiast dobranocki.
Wtedy wydawał mi się jedynie nieprzyjemnym dziadem o skrzeczącym głosie popijającym z karafki wodę. Pamiętam też, te podwyżki cen żywności i że potem zniknął nagle skrzeczący dziad, a na jego miejsce wszedł energiczny Gierek z hasłem „pomożecie”.

Tyle własnej retrospekcji.

Nie wiedziałam o wydarzeniach w Gdyni, Gdańsku i Elblągu, no bo i skąd?
Małe dziecko i to w samym środku Wielkopolski.

Ojciec co prawda cicho (bo myślał, że śpimy) mówił mamie, że w Gdańsku podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tyle.

Dziś wiemy…tyle, że ta wiedza jest dziś inna, to nie najnowsze wydarzenie, a historia, tragiczna, ale historia.

Czy film mi się podobał?

Na pewno przeniósł mnie na chwilę do tamtej rzeczywistości PRL-owskiej, bo jest zrobiony dobrze, bez zbędnych ozdobników i wyolbrzymień.

Pszoniak jako Gomułka idealny, jakbym cofnęła się w czasie, a Fronczewski jako Kliszko…no cóż, ale kto te postacie dziś pamięta?

Nawet Cyrankiewicza, odstającego od tej proletariackiej „elity”?

Ale nie o tym chciałam, a o tej rodzinie Drywa. Przeciętna rodzina, marząca, by żyć normalnie, spłacić mieszkanie, kupić meble, może potem samochód…potem kanapki do pracy i…zaczyna się jej koszmar.

Ile było takich rodzin?

A on do końca martwił się o prezenty pod choinkę dla dzieci. To miało być ich pierwsze Boże Narodzenie w nowym mieszkaniu.

Polecam ten film gorąco, by przypomnieć, że nikomu nie można dać nigdy całkowitego kredytu zaufania. Bestialstwo rodzi się z bezkarności, bo ludzie się nie zmieniają, tylko okoliczności i zawsze są ofiary i kaci.

Może dziś zmienił się tylko „straszak”, choć czy na pewno?

wtorek, 22 lutego 2011

Dom Elżbiety CX (zakończenie)



Ksiądz, chcąc dodać odwagi Elżbiecie, powiedział:

- Posłuchaj mnie uważnie. Musisz bardzo intensywnie myśleć o tym, by uwolnić dom z tego parszywego nalotu, które zagnieździło się tutaj. Pamiętaj też, że Carlota jest bardzo silna, nie wiem jak odzyskała pełnię mocy, ale podejrzewam, że to Piotr…no cóż, wiem, że on jest dość słabym człowiekiem. Nie było mu w życiu łatwo. – Dodał jakby na jego usprawiedliwienie – Teraz wszystko zależy od ciebie. Jeżeli Carlota w tobie weźmie gorę, będzie bardzo źle, rozumiesz?

- Tak – Powiedziała bardzo cicho – ale, nie wiem, czy mam siłę. To jest we mnie. Janusz ratuj! – Jęknęła i po chwili nie swoim głosem dodała – myślisz, że ona jest w stanie mi się przeciwstawić? – I zaśmiała się chimerycznie.

Janusz westchnął, wiedział, że władzę, nad ciałem Eli wzięła Carlota. Był już blisko nich, bo rozmawiając z nią, delikatnie przesuwał się w jej stronę. Widział, że obok Karoliny jak trupy leżą obaj mężczyźni. Przez umysł przebiegła mu straszna myśl, że ich zamordowała. Wtedy Piotr poruszył ręką, jakby przez sen. Odetchnął z ulgą. Domyślił się, że są pod działaniem jakiejś siły, albo ziół.

- Elżbieto! – Nie dawał za wygraną – ona chce cię zniszczyć. Wyrzuć ją, nie daj sobą manipulować. Pamiętaj, że to ty jesteś jedynym władcą własnego ciała i duszy i żadna najczarniejsza siła nie może tego zniszczyć, chyba, że poddasz się jej sama.

- Boję się, ona mnie więzi! – Usłyszał głos Eli jako krzyk rozpaczy – wyśmiewa się ze mnie, z moich marzeń i wspomnień. Nie wytrzymam tego!

- Wytrzymasz. Pomogę ci. Teraz jeżeli możesz, nie daj jej tego podsłuchać, ok.?

Skinęła głową.

- Zacznij się modlić. Mów jakąkolwiek modlitwę, tylko od serca, żeby nic innego nie miało do ciebie dostępu. Rozumiesz?

Znów skinęła głową i zaczęła „Ojcze Nasz…” Po pewnym czasie upadła na zakurzoną podłogę na kolana i dalej mówiła z przejęciem Modlitwę Pańską. Łzy spływały jej po policzkach, obok przesuwały się cienie…wokół panowała przedziwna atmosfera, jakby uwalniała coś swoją modlitwą. Janusz też stał w skupieniu. Modlił się o wybawienie Elżbiety i reszty ze szponów tego, co tyle zła uczyniło i chciało przejąć władzę nad Elżbietą.

W pewnej chwili nad głową Eli pojawił się ogień. Jakby coś za nią płonęło, Janusz się wystraszył, myśląc, że to Carlota z zemsty chce spalić dom. Gdy zobaczył w tym płomieniu twarz, To była okrutna twarz, pełna nienawiści i okrucieństwa, choć była twarzą pięknej kobiety.

- Tym razem wygrałeś księżulku – zasyczała jak żmija – ale spotkamy się jeszcze…- i rozpłynęła się jak chmura.

Janusz podbiegł do Eli, która nadal się modliła, choć osuwała się ze zmęczenia na podłogę.
Dotknął delikatnie jej ramion.

- To już koniec – szepnął – podnieś się, czas, byś w końcu zaczęła się leczyć. Wyglądasz okropnie – zażartował nieśmiało. – A i resztę czas zbudzić, niech nie wylegują się na podłodze.


Kiedy potem wszyscy siedzieli w kuchni, popijając herbatę, żadne z nich nie miało siły, by analizować to, czego doświadczyli. Nawet Janusz, spoglądając na to całe towarzystwo, poczuł się bezradny. Pomyślał, że tak lepiej. Zegar w salonie wybijał pierwszą w nocy. Zaczął się nowy dzień i wszystko co było, stało się tylko mglistą przeszłością. Choć wciąż w głowie słyszał ostatnie słowa Carloty „spotkamy się jeszcze…”



Koniec

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dom Elżbiety CIX


Wybaczcie, że to nie ostatni fragment, ale niestety, nie mam już siły na końcowkę dzisiaj.

To, co uznał za głos przyjaciół, niestety, było tylko jakąś grą. Nikogo w kuchni nie było. Nikogo…kogo by można było uznać za normalnych ludzi. Przesuwały się po niej cienie naśladując głosy, to Piotra, to Roberta szydząc z oniemiałego Janusza. Było w tych cieniach coś przerażającego, gęstość ich złej aury przygniatała.

- Jak to możliwe? – Zapytał bardziej siebie, niż tych zjaw. – Przecież wygnałem go stąd…

- Przecież wygnałem…jak to możliwe? – naśladując głos księdza parodiowała go zjawa jakiegoś mężczyzny.

- Zamilcz duchu nieczysty – ryknął potężnym głosem Janusz – gdzie są moi przyjaciele?

Jedna ze zjaw wykrzywiając groteskowo oblicze stykając się z nim prawie twarzą w twarz powiedziała - Nigdy ich księżulku nie odnajdziesz. Już nasz Pan się o to postarał. – Zachichotała złowrogo. – Straciłeś czujność! Nasz Pan ma rację, jesteś pozerem i hipokrytą.

- Nie jestem. To ten wasz pan, jest mistrzem pozoru i hipokryzji. Ale komu to tłumaczę, duszy czarniejszej niż sadza? Potępieńcowi, który nigdy nie zazna Boskiej łaski? – Janusz spoglądał na ten cień bardziej z litością, niż lękiem.- Pomyśl, że na wieki będziesz przykuty do swojego pana, niewidzialnymi łańcuchami posłuszeństwa i zła! I wy wszyscy. – Zwrócił się do kłębowiska cieni. – Powiedzcie mi, gdzie ich ukrył? Co z nimi zrobił? A może będzie to pierwszy krok do zerwania tych łańcuchów?

W odpowiedzi usłyszał tylko chichot. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale myślał w naiwności, że każda dusza pragnie zbawienia.

- Widzę, że to was bawi. Trudno, sam ich poszukam. – Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi. Kiedy złapał za klamkę odwrócił się, spojrzał na zjawy, jak na kłębowisko żmij. – Żadne z was nie ma prawa tu przebywać, idźcie za swoim panem, precz z tego domu! – Powiedział podniesionym głosem i wyszedł.

Stał chwilę w holu, zastanawiając się, co mogło się stać z jego przyjaciółmi. Jak to się stało, że mistrz zanim zniknął, zostawił te zjawy i ukrył, albo coś zrobił Piotrowi, Robertowi i dziewczynom. Pomyślał o Carlocie, że może to ona. Może wykonywała już z góry zaplanowaną defensywę? Tylko dlaczego? Za co tak bardzo chce się na nich zemścić? Za to, że ich odkryto? Że Elżbieta znalazła pamiętnik? W sumie, mogli go zniszczyć, zwłaszcza, że jak mówiła Ela, Carlota rzuciła na niego jakiś urok, stąd ta ich intensywność po otwarciu zapisków Zofii.
Pamiętnik! On był znaleziony na strychu. Więc możliwe, że i jego przyjaciele są tam teraz. Zaczął wspinać się po schodach. Było ciemno. W czasie gdy wchodził, zegar w salonie uderzył dziesięć razy, znaczy, że była już dziesiąta wieczór. Pomyślał, że powinien coś wziąć ze sobą, żeby sobie poświecić. Namacał w kieszeni pudełko zapałek, zapalił jedną z nich i rozejrzał się stojąc u szczytu schodów. Na belce nieopodal zobaczył zawieszoną latarkę. Wziął ją i omiótł snopem światła strych. Zrobił na nim nieprzyjemne wrażenie, jakby coś się tu czaiło. Stare meble i skrzynie w takim świetle nabrały drapieżnego wyglądu. Choć można było dopatrzeć się, że ktoś tu niedawno próbował zrobić porządek. Nagle usłyszał poruszenia w drugiej części. Skierował latarkę w tamtym kierunku.

Naprzeciw niego stała Elżbieta! Owinięta w jego sweter. Stała wpatrując się w niego zimnym wzrokiem. Aż po plecach przebiegły go dreszcze.

- Elżbieto! – Zawołał – Gdzie jest reszta? Co się stało, gdy walczyłem z mistrzem?

- Choć, jesteśmy tu wszyscy – uśmiechnęła się zimno – schowaliśmy się tutaj. – Jej twarz zaczęła nabierać jakichś zwierzęcych cech.

- Carlota! – Zawołał – zostaw ją w spokoju. Nie masz prawa, wygnałem cię wraz z waszym mistrzem.

Tamta zachichotała.

- Wygnałem cię? – zawahał się Janusz.

- Nie, ja nie jestem na tych samych prawach co mistrz. Nigdy nie byłam. A Elżbieta zaprosiła mnie – znów zachichotała. – Pozwoliła, żebym była w niej. Jesteśmy już nierozłączne. Nic na to nie poradzisz. Teraz znów on wróci – uśmiechnęła się z udawaną nieśmiałością i pozwolę, by znów żył. Dam mu ją – podniosła za włosy jak szmacianą lalkę, Karolinę. Musimy dopełnić rytuału. Tych dwóch też potrzebuję, ciebie nie, mógłbyś wszystko popsuć. – Spojrzała na niego zimno – musisz zginąć. Pomódl się do swojej Bozi, bo to ostatnie chwile twojego żywota.

- Nie. – Janusza głos był opanowany – Nie zaprosiła cię. Nie wiem w jaki sposób opanowałaś jej ciało, ale jest tam wciąż jej dusza. Elżbieto! – Zawołał przejmująco – Obudź się. Nie daj siebie zniszczyć. Nie daj się opętać temu potworowi. Pamiętasz kim jesteś? Elżbieto!

Z Elą działo się coś dziwnego. To drżała, to chichotała, To spływały jej łzy z oczu, to spoglądała zimno na księdza. Janusz miał nadzieję, że jednak Ela wygra tą walkę, choć wiedział jak silna jest Carlota.
Chciał dodać Elżbiecie odwagi, więc znów zawołał:

- Ela, spójrz, ona chce zabić twoją przyjaciółkę, wydać ją na pohańbienie i śmierć, by mistrz odzyskał siłę. Chce też Piotra, myślę, że ona chce wszystkiego tego co ty. Ona ci zazdrości, dlatego pragnie być tobą. Nie oddawać jej tego, co należy do ciebie!

- Janusz – załkała – Boże, jak się bałam. To było okropne. – łzy spływały jej po policzkach kreśląc jaśniejsze ślady za zakurzonej twarzy.

- Uważaj! – Ostrzegł ją ksiądz – ona tam w tobie wciąż jest. Jak to się stało, że cię opanowała? Pamiętasz?

Tak – kiwnęła głową – bałam się. Ona powiedziała, że może uczynić coś i że już nie będę się bać. Potem już nic nie pamiętam.

czwartek, 17 lutego 2011

Dom Elżbiety CVIII




Chwilę stał i jakby stracił całą siłę. Nie mógł znieść, że tamten śmiejąc mu się w twarz nie był w całkowitym błędzie. No cóż, fakt, był ułomny, wiedział o tym, a mistrz przejaskrawiając fakty, wywlekł jego ciemną stronę duszy. Próbował się zmobilizować, ale jakaś wewnętrzna bariera nie pozwalała. Poczuł się bardzo samotny, sam naprzeciw całemu złu, a on nie był w stanie…nie mógł temu zaradzić.

- I co, księżulku? Zmarkotniałeś? – Mistrz szydził z niego – Co, gdzie ten twój Bóg, który powinien cię teraz wspierać? Zapomniał o swoim słudze?

- Milcz! – powiedział Janusz ze ściśniętym gardłem.

- Milcz, milcz, milcz! Tylko na tyle cię stać? – Mistrz nie krył coraz większego rozbawienia, jakby wahania Janusza, wprowadziły go w szampański nastrój.

- Nie. Wiem, że mogę i chcę wypędzić cię stąd raz na zawsze – ksiądz przemógł słabość – a twoje słowa i zachowania tylko mnie w tym utwierdzają.

- Urocze! Więc zaczynajmy te egzorcyzmy – roześmiał się nieprzyjemnie. – A wiesz jak tu znalazła się Elżbieta i ta druga? Same przyszły. Ona chce być ze mną. Pragnie być moją niewolnicą. Przyprowadziła mi tamtą drugą, bym i ją wziął. Chciała zobaczyć jak można sobie podporządkować kobietę. Ale nie zasłużyła na to, przedtem mi się za bardzo opierała. Kobiety, to durne istoty, jeszcze głupsze niż mężczyźni. No, ale wasz Bóg stworzy was na swój obraz i podobieństwo podobno – znów zarechotał pustym śmiechem. – choć kobietom dodał parę szczególików – dodał z lubieżnym uśmiechem. Szkoda, że jako ksiądz nie jesteś ich świadom. A może się mylę? – Zapytał z tym samym uśmiechem.

Janusz myślał intensywnie, by nie dać mu się w to wciągnąć. Nie słuchać tego co mówi, bo to wszystko kłamstwa, wiedział o tym.

- Swoim zachowaniem okazujesz słabości – zaczął - lękasz się tego co nieuniknione, czyli wypędzenia. Stąd twoja natarczywość i kłamstwa. Twoja gra się kończy. Już napisałem do biskupa o tym, co się tu zdarzyło. Poprosiłem też o ekshumację Zofii. To twój koniec. Elżbieta cię tu nie zapraszała i nie sądzę, by kiedykolwiek zaprosiła. Nie jesteś już tu gościem, tylko intruzem. Carlota też.

- Wiesz co robiłem z dziewczętami, które wykradałem? Było ich ze dwie setki przez czas jaki tu jestem. Niektóre były urocze, tak posłuszne jak suczki, jak je wytresowałem.

- Myślę, że nie potrzeba tu żadnych egzorcyzmów – kontynuował Janusz, jakby nie słyszał słów mistrza - wystarczy cię definitywnie wyprosić na zawsze.

- Carlota sprzedawała je do burdeli. – Mistrz nie dawał za wygraną – Niektóre nie chciały się ze mną rozstać. Zwłaszcza jedna była urocza, miała piękne piersi i pośladki, miała na imię chyba Hanka, albo jakoś tak.

- Wypraszam cię w imieniu Zofii Mioduckiej, która przez sakrament spowiedzi dostąpiła łaski pojednania z Bogiem Wszechmogącym. Odejdź z tego domu na zawsze i zabierz ze sobą wszelkie zło, które się wraz z tobą tu zagnieździło. – Głos Janusza, pod wpływem wymawianych słów nabierał mocy. - Odejdź stąd na zawsze. Prawo, które przez podstęp wymusiliście na gospodyni tego domu wygasło!

Zadrżało, światło, które nagle się pojawiło, oślepiło go całkowicie. Musiał zamknąć oczy.

- Zawdzięczam ci wolność – usłyszał głos kobiety – Bóg ci zapłać. Uwolniłeś ten dom od zła które sprowadziłam nieumyślnie. Bóg ci zapłać. Jeżeli stanę przed Panem, dam o tobie świadectwo. – potem światło zniknęło.

Kiedy Janusz otworzył oczy, stał sam pośrodku piwnicy, zaciśnięte pięści i zmęczenie przypominało, że przed chwilą stoczył może najważniejszą walkę w swoim życiu. Czuł też zmianę w atmosferze panującej tutaj. Jakby gęstość i wieczny chłód, zniknął na zawsze.

Wspiął się po schodach wiodących na górę. Stanął w holu i nadsłuchiwał. W kuchni rozmawiali Robert z Piotrem. Głosu dziewczyn nie słyszał.

Wszedł do kuchni.

wtorek, 15 lutego 2011

Dom Elżbiety CVII




- Jak śmiesz mi się przeciwstawiać? – W pytaniu mistrza była zawarta i złość i drwina – Męczysz już mnie. Myślałem, że wystąpisz z kropidłem i wodą, nad którą odprawiłeś te swoje czary. – Zaśmiał się nieprzyjemnie. – A ty przychodzisz z pustymi rękoma, a na dodatek uważasz, że mnie rozszyfrowałeś. Jesteś śmieszny. Żałobny wyznawco twojej konsekrowanej prawdy – dodał ze wzgardą.

- Jeżeli jesteś tak silny, silniejszy ode mnie, czemu się mnie boisz? – Z uśmiechem zapytał Janusz – Próbujesz obrzucać mnie obelgami, żeby odciągnąć mnie od istoty rzeczy. A to nie przeciwstawianie, a całkowita negacja ciebie. Nie dam ci już niszczyć niczego. Wypraszam cię z tego domu w imieniu jej gospodyni, która wreszcie pojednała się z Bogiem.

- Nie może – powiedział z wahaniem – nie wiesz, że została wyklęta?

- Nigdy nie była wyklęta. A poza tym, nawet klątwę można zdjąć. I od kiedy uznajesz klątwę kościelną? – Janusz tryumfował – A wiemy gdzie jest pochowana, więc to tylko kwestia czasu, kiedy zostanie przeniesiona na poświęcone miejsce. Poza tym, jej pamiętnik stał się spowiedzią i ja po spowiedzi dałem jej rozgrzeszenie. Nie rozumiesz, że jesteś tu niechcianym gościem? Zabierz ze sobą tą, którą nazywasz Carlota i daj Elżbiecie wreszcie normalnie żyć.

- A Pawlicki? O niego się nie troszczysz?

- Piotr sam zadba o siebie. To nie dziecko, czy słaba kobieta. Ty zawsze znęcasz się na słabszych, bo masz do nich lepszy dostęp, a mnie Bóg każe takich bronić za wszelką cenę.

- Uważasz, że Elżbieta jest słabsza niż Pawlicki?

- Nie. Uważam, że jest dużo silniejszą, co nie zmienia faktu, że jest kobietą, którą łatwiej zranić, poniżyć. Jak przed chwilą ty, który chciałeś jej to zrobić. Nie wiem w jaki sposób zwabiliście ją do tej piwnicy wraz z jej przyjaciółką, ale chciałeś ją zabić, a przed śmiercią zniszczyć jej duszę. Bo zabijając w niej duszę, niszcząc ją i masakrując, chciałeś wciąż tu być. Wiedząc, że inaczej ona wygna ciebie stąd na zawsze.

- Nie doceniałem cię – mistrz uśmiechnął się złośliwie – pod tą sutanną jednak kryję się mężczyzna.

- Słucham? Chyba mnie nie rozumiesz. – Janusza zaniepokoiły słowa mistrza.

- Rozumiem aż za dobrze. Podnieciła cię taka zależna, naga? – Uśmiechał się coraz szerzej, oczy nabierały rubinowej barwy. - Czy się mylę?

- Mylisz się. – Janusz się zmieszał – Bóg ma rację, jesteś mistrzem manipulacji. Już przez moment chciałem się nad tym zastanawiać. Ale nie wciągniesz mnie. Jestem odporny na twoje gry.

- Czy aby na pewno? Pomyśl, mógłbyś z nią zrobić co tylko byś chciał. Była zupełnie ubezwłasnowolniona. Myślisz, że kiedykolwiek trafi ci się lepsza sposobność?

- Milcz! – Krzyknął – Koniec. Od początku nie powinienem wdawać się z tobą w dyskusję. Masz po prostu odejść.

- Oho zdenerwowałem księżulka – zaśmiał się diabelsko – a może powiedziałem tylko głośno to, o czym myślałeś?

- Jak śmiesz!

- A śmię i nawet więcej, myślę, że pod maską pobożności i pokory kryje się rozczarowanie i hipokryzja. Tak, księżulku, nie oszukasz mnie, znam was ludziki. Chcecie być wielcy, zwłaszcza wy, słudzy Boga. Stawiacie świątynie, by was szanowano. Bo jeżeli grzmicie na ambonach tych świątyń, to jesteście wielcy i wszechwładni.

- Milcz!

W odpowiedzi usłyszał śmiech. Mistrz zanosił się od śmiechu, a Janusz stał trochę bezradny.

czwartek, 10 lutego 2011

Dom Elżbiety CVI



Ostatkiem swojej złości i realności, przejechała Robertowi paznokciami po policzku. Ten złapał się za niego odruchowo. Poczuł że, krwawi, ale nie czuł bólu.

Weszli do części piwnic, które były zamurowane, tą samą drogą, którą utorowała sobie Ela. Piotr nadal był niezbyt przytomny, więc obaj, Robert i Janusz musieli go ciągnąć za sobą.
Kiedy weszli, przerazili się.

Nieprzytomna Karolina leżała na posadce, a Elżbieta przykuta do dziwacznej ławy jęczała. Ręce miała wykręcone i związane do tyłu, nogi uniesione do góry i przykute łańcuchami. Z kącika ust sączyła się krew, oczy miała zamknięte. Co chwila jej piersi unosił spazm.

- Elżbieta – jęknął Piotr jakby zupełnie przytomnie. – nic ci nie jest?

Otworzyła oczy. Spojrzała na niego, ale w oczach nie można było doczytać się ulgi. Nadal była przerażona. Janusz zdecydowanym gestem odsunął Piotra i podszedł do Elżbiety. Pomógł się jej uwolnić i okrył swoim swetrem, który miał na sobie. Podszedł do Karoliny, nachylił się i dotknął pulsu.
Żyła. Odetchnął z ulgą, zwłaszcza, że podejrzewał ją zupełnie niesłusznie. Domyślił się, że została ogłuszona. Robert stał bezradny, tak, jakby to co zobaczył odebrało mu siły.

Piotrem miotały jakieś dziwne uczucia, to w jego oczach odbijał się lęk, to dziwaczna satysfakcja.

Janusz spojrzał na Roberta, zmarszczył brwi, ale po chwili rzekł. – Słuchaj, nie myślałem, że to akurat ciebie będę o to prosił – Przyjrzał mu się znów, bo tamten drżał – Spróbuj wyprowadzić stąd kobiety, dobrze?

- Nie tak szybko. – Z ciemności wysunął się mistrz. – Sam proboszcz mnie zaszczycił swoją wizytą – powiedział kpiąco i schylił się w groteskowym ukłonie. - Czym chata bogata, można się częstować. Choć tej wisienki – gestem wskazał na Elę – dać nie mogę, bo jest to mój deser.

- Azazelu! – Spokojnie, choć podniesionym głosem powiedział ksiądz – to już koniec. Nic nikomu nie zrobisz. Elżbieta prawie cię unicestwiła, ale Carlota jakimś cudem sprowadziła cię tu powrotem. Wiem na czym polega wasza siła. Wiem też, że mogę cię jednym słowem wygnać stąd na zawsze.

- Nie rozśmieszaj mnie, sługo ukrzyżowanego Boga! – Zawołał – nic nie możesz zrobić. Jesteś tak samo bezradny jak ten twój Bóg – dodał z pogardą.

- Ten mój Bóg ukrzyżowany jest Bogiem Zmartwychwstałym. A ty, kim jesteś? Szczurem kryjącym się w ciemnościach? Bojącym się światła potworem, który czycha w mroku na naiwnych i nieszczęśliwych, by wyssać z nich resztę uczuć. Tak, żywisz się strachem i cierpieniem, ale i miłością i słabościami. Żerujesz jak pasożyt i tym jesteś. Wymusiłeś na Zofii, a właściwie to twoja flama Carlota, by ona na zawsze was tu gościła. Dlatego pochowaliście ją w ogrodzie, prawda? Jako gospodyni tego domu, bo nadal była tutaj, mogła was gościć do końca świata?

- He, he – roześmiał się mistrz – jesteś żałosny. Myślisz, że jakikolwiek nędzny człowieczek jest mi potrzebny do istnienia? Zapytaj się tego swojego Boga, kim jestem.

- To właśnie mój Bóg powiedział mi, żeś szczur i pasożyt. Uwięziliście Zofię, jej duszę, by ją dręczyć. Napadaliście w lesie na ludzi jak dzikie zwierzęta, by pastwić się nad nimi i by Zofia czuła, że jest za to odpowiedzialną. Robert! – odwrócił się w stronę Karnafla – wyprowadź dziewczyny, prosiłem cię o to i zabierz stąd Piotra.

Za jego plecami zrobiło się poruszenie, co oznaczało, że Robert zaczął się w końcu stosować do jego polecenia.
Mistrz wysunął się z cienia. Teraz był młodym mężczyzną. Oczy jarzyły się czerwonym blaskiem, a mimo to czuło się, że nie jest już tak pewny swego. Spoglądał na księdza z pode łba, jakby słowa, które tamten wypowiedział, były rozwiązaniem zagadki.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Pan Stokłosa wygrał w Pile!

Pan Stokłosa wygrał w Pile! Łobuz, bandyta und prywaciarz wygrał w wyborach uzupełniających do Senatu!

Powstaje pytanie, dlaczego wygrał?

Otóż najprawdopodobniej uzyskał znacząca przewagę głosów nad innymi kandydatami.

Ojej! Ojej!...krzyczą wyznawcy łzawej demokracji. Jak to być może, że taki Stokłosa zebrał większość głosów? Nie mógł go zawczasu wykończyć Urząd Skarbowy albo inne państwowe ABW? Oj, jak kochamy te agenturki słodkie jesli chodzi o bogacza!

No zebrał głosy i już!

Ludzie poszli do wyborów i zagłosowali na Pana Stokłosę!

Że wybierać poszło 7%? Znaczy to tylko tyle, że inni kandydaci nie potrafili zmobilizować elektoratu.

Albo mamy demokrację albo ją olejmy i od razu dajmy rządzić Michnikom tego Świata!

Stokłosa wam się nie podoba, moi dzielni czytelnicy?

Ok., ale pewnie podoba się Elektorom w Pile i okolicach

Mnie to „gansi” ale każdego Polityka czy dziennikarza walnę w łeb, jeśli raczy przytoczyć zwycięstwo Pana Stokłosy jako przykład deprecjonujący JOW.

Już pełno w internecie głosów., że JOW-y są zgubą demokracji, promując facetów mających kasę.

Ups. Podciągam portki, a po podciągnięciu portek tak sobie kombinuję, rozglądając się dookoła naszej krótkiej wolności. Stokłosa Wam przeszkadza a taki Cimoszewicz czy inny Oleksy, nie? Tusk, Bielecki, Kaczyński, Komorowski, Mazowiecki, czy nawet sam Pawlak? Oni nie przeszkadzają, a co zrobili, poza "pierdoleniem w bambus, ze spytam?"

Razem nienawidzimy Stokłosy?

Ok., a kto na jego miejsce?

-Kolejny przecudny nauczyciel historii?

-Samorządowiec wiszący przy dydku UE?

-Nieudolny prawniczek?

- Polityczna kurwa und kurewka?

- Zawodowiec z akurat rządzącej „małpiarni”?

- Zwiazkowiec z solidarności, albo wprost przeciwnie??

Nie znam się na Pile, ale tyle akurat rozumiem by wyśmiać hołotę karmioną z "cycka wyborczej " czy innej "Rzeczpospolitej"

Kogo chcecie w Sejmie czy w niepotrzebnym nikomu Senacie?

Ludzi, którzy coś zrobili , czy może zajszczusów politycznych, którzy gdyby nie ordynacja proporcjonalna, biegaliby w rajtuzach i kulali się z prosiętami!

niedziela, 6 lutego 2011

Dom Elżbiety CV





- Masz rację. Nie lubię przegrywać. – Robert patrzył odważnie w wijącą się ze złości Carlotę – A ty? Wiesz, że już przegrałaś, więc ostatnim twoim trupim tchnieniem, chcesz zniszczyć to co tu, w tym domu zaczęło kiełkować? Coś zrozumiałem, gdy kilka dni temu rozmawiałem z Elą. Przywiodła mnie tu co prawda całkiem inna sprawa, ale…

- Chciałeś, no przyznaj się – zachichotała – żeby Ela cię zauważyła.

- Tak. Masz rację, chciałem. Wdychałem zapach tego domu, bo on mi się kojarzył z czymś lepszym, wyższym. Pewnie mam kompleks syna służącej. Elżbieta jawiła mi się jako spełnienie moich marzeń. I cóż, wszedłem, trochę obcesowo zacząłem ją czarować i ona wtedy powiedziała, że ten zapach…że on jest zły. Teraz wiem, że miała rację, to ty rozsiewasz go razem ze złem. Dajesz namiastki. Szafujesz tym, co do ciebie nie należy. Kim ty do diabła jesteś?

- Mówiłam. Nie słuchałeś? Jestem początkiem i końcem. Jestem rozkoszą i torturą. Pożądaniem i cierpieniem – Miała ogień w oczach. Twarz znów stała się piękna i było w niej tyle namiętności, że aż oboje się wystraszyli.

Czuli, że słabną, że znów ma nad nimi przewagę. Piotr ruszył nieświadomie w jej stronę, a ona ukazując równy rząd białych zębów wabiła go jak modliszka. Robert chwycił go za rękę, ale Pawlicki jakby tego nie czuł i parł w stronę Carloty jak na zatracenie.

- Zostaw go! – Krzyknął przerażony.

- Dlaczego? On sam tego chce. Ma już dość kłopotów z naszą dziedziczką. Ciesz się, będziesz miał wolne pole do popisu. Jak uda ci się ją odnaleźć. Jeżeli mistrz ci ją odda. Choć sądzę, że miał na nią ogromną ochotę, zwłaszcza jak mu się wyślizgnęła przedtem. – Zsunęła z ramion suknię i ukazała piękne, jędrne piersi. – Czy ona ma takie piersi, zobacz? Zsunęła suknię do pasa, by za chwilę opadła z niej całkiem. – Powiedz jaka kobieta może pochwalić się tak idealnym ciałem? A ja jestem jeszcze mistrzynią w sztuce kochania.

- To nie jest realne ciało, złudo, maro! A nie możesz być mistrzynią w tej sztuce, bo nie potrafisz kochać. – Robert bronił się ostatkami sił, wstrzymując jak mógł oniemiałego Piotra, który zachowywał się jak zahipnotyzowany.

- Dotknij, a przekonasz się, że jestem prawdziwa – nagle znalazła się obok niego, emanująca erotyzmem. Robert przełknął ślinę i próbował nie patrzeć na nią, bo czuł, że za chwilę sam będzie w takim samym stanie jak Piotr.

- Odejdź – szepnął, choć chciał krzyknąć i zacisnął powieki. Wtedy usłyszał krzyk. Wyraźnie dochodzący gdzieś zza ściany.

Carlota szybko przemieściła się na swoje dawne miejsce. Jakby tam próbowała coś ukryć.

- Tam za tobą jest przejście? Tam ją więzicie?

- Może. Oddaj mi wreszcie Pawlickiego, to cię tam wpuszczę. – Zaproponowała.

- Chcesz mnie oszukać. Nie, nigdy w życiu nie zrobię już Piotrkowi świństwa. Ne oddam go w twoje szpony. A i tak mnie musisz przepuścić, bo wiesz, ze na miłość nic nie możesz poradzić. Odsuń się!

- Wiesz, ze nawet jeśli cię puszczę, będziesz musiał stanąć oko w oko z mistrzem?

- Nie boję się. – szarpnął Piotra za ramię. Ten jakby zaczął dochodzić do siebie. Był co prawda jak zbudzony z letargu, ale posłusznie ruszył za Robertem.


Przechodząc obok niej, poczuł zapach i to jej ciało. Przez moment chciał ją dotknąć, wziąć w ramiona…zatracić się. Potrząsnął głowa, jakby odganiając od siebie te myśli. Tamta zaśmiała się perliście, aż zafalowały jej nagie piersi.

Przemógł jednak pożądanie i odsunął ją zdecydowanym gestem, wtedy znów się zmieniła. Jej twarz zaczęła nabierać czegoś zwierzęcego, a ciało, stawało się mniej atrakcyjne.
Teraz wyraźnie zobaczył wyżłobioną dziurę w ścianie i sączące się tam światło. Pociągnął za sobą Piotra i już miał wchodzić, gdy usłyszał, że ktoś schodzi po schodach. Odwrócił się. Ze schodów schodził Janusz i zawołał – Zaczekaj. Idę z wami. Wiem coś, co ich unicestwi na zawsze.

Carlota zasyczała i rozpłynęła się jak gradowa chmura.

sobota, 5 lutego 2011

Dom Elżbiety CIV




Poczuł się bardzo zmęczony, znużony tym wszystkim. Chciał uratować kobietę swojego życia, tak myślał o Eli. Teraz zdał sobie sprawę, że te jego zabiegi, walka…tamta kobieta za jego plecami i ten jej przeraźliwy śmiech? To wszystko zbyt go zmęczyło. On był z natury dość leniwy. Chciał dość łatwo prześlizgnąć się przez okres zwany życiem. Po co mu te niepotrzebne wzruszenia, szarpanina? Mógł łatwo zatonąć w ramionach tej tutaj. Może i była tylko fantazją, czy może raczej złymi myślami, czy raczej samym złem, ale…zawsze była i to bardzo atrakcyjnym zwidem.

Odwrócił się od Roberta leżącego pod ścianą. Jakby przestało go obchodzić, czy potrzebuje pomocy, czy w ogóle żyje. Chciał spojrzeć Carlocie w twarz, chciał…no właśnie, czego chciał najbardziej. Zanim wyszedł z domu, chciał by to Karolina. Jezu! Tak przypomina sobie, chciał by to wszystko się skończyło, a Karolina została jego kobietą. Zobaczył ją w drzwiach i coś w nim zadrgało. Potem ten wzrok z przyganą Janusza…życie powinno być łatwiejsze. Przynajmniej powinno…

- Masz rację – szepnęła Carlota – ten księżulo nie powinien tak nikogo od razu potępiać. – Uśmiechała się tak namiętnie, aż czuł, że cały w środku się sztywnieje, aż do bólu.- są rzeczy dla takich jak on nie dostępne - zasyczała niczym wąż kusiciel. – Ty to wiesz, a ja…- nie dopowiedziała, ale w jej gestach można było doszukać się reszty. – Choć pokażę ci to, czego’ś nigdy nie zaznał.

Już miał ochotę rzucić się w jej ramiona. Tak, to było chyba jego marzenie od początku. Już wtedy, gdy rozciął sobie rękę, ale tylko dlatego, żeby być lojalnym wobec Elżbiety. Wtedy usłyszał jęk Roberta, to powróciło go do realności. Odwrócił się z szybkością błyskawicy i podbiegł do mężczyzny. Ten gramolił się niezdarnie, żeby wstać. Krew na skroni zaczęła zasychać, malując brunatny zaciek na czole.

- Co się stało? – zapytał nieprzytomnie.

- Nic, straciłeś przytomność. Ale mam nadzieję, że nic poza tym. – Stwarzał pozory zainteresowanego losem Roberta, ale tak naprawdę miał to w nosie. Wciąż słyszał szept Carloty.

- Słuchaj – zaczął Robert – ona nie odpuści. - Spojrzał na fosforyzującą postać Carloty. – Myślę, że nic nie przekłamywałeś. Wybacz, że traktowałem to jako przemęczenie. To jest szalone, ale dzieje się niestety na prawdę. A wiem, że musimy wyrwać Elę z jej szponów…- tamta zaśmiała się znów, jakby kpiąc sobie ze słów, które wypowiedział Robert.

- Zamknij się małpo – Głos Roberta był stanowczy – Byłaś taką samą służką, jak moja matka, więc nie wytykaj mi , że jestem synem tejże. Tyle, że ty, ty jesteś jak zły pieniądz, wracający zawsze, robiący zamęt. Zobacz co robisz z Pawlickim, on ci ulega. Ja nie jestem taki, ja wiem, że Elżbieta jest warta sto razy więcej, niż ten twój zwid, bo ty tylko jesteś zwidem, stworzonym przez złość i myśli, może i ja mam w tym udział, bo jestem idiotą.

- Jesteś idiotą – ze śmiechem odparła Carlota – a Ksawery – Piotr, on już wie, że tylko ja mogę dać prawdziwe uniesienia…

- A uczucia? – Robert był bezwzględny.

- Po co komu te uczucia?

- By czuć się człowiekiem. Ty nigdy tego nie zrozumiesz, zły omamie, czarownico!

- Myślisz, że ja jestem czarownicą? Nie. Ja jestem początek i koniec. Jestem pragnieniem, ale i torturą…

- Milcz – Odezwał się nagle Pawlicki – wyraźnie usłyszał jęk kobiety. – Gdzie one są? Powiedz dziwko szatańska! Żadne z nas tak naprawdę cię nie pragnie, chyba, że znów spróbujesz swoich szatańskich sztuczek. Powiedz, czy po tamtej stronie je zamknęłaś?

Zgadnij – zasyczała wściekła – chcesz ją? To musisz przejść przez tamtą wyrwę. Tylko ja nie wiem, co cię może tam po drugiej stronie spotkać. Mistrz znów odzyskał moc, choć ta mała dziwka postarała się, by tak nie było. - Zaśmiała się demonicznie, jakby jej słowa były żartem.


- Mistrz, jak i ty, jesteście tylko tu dlatego, że my tego chcemy.

- Bzdura – była teraz brzydka, zwierzęca, jakby wszystkie cechy ludzkie w niej zanikły – jesteśmy, bo ktoś dał nam ku temu prawo. Dał nam glejt i korzystamy z jej gościnności. Pozwoliła nam tu być.

- Zofia! – jęknął Piotr – To ona pozwoliła wam, wyrażając zgodę, na pobyt Mistrza?

- Jesteś domyślny – głos Carloty, był pomieszaniem szczekania psa, z sykiem węża. – Szukaj wybranki serca. A ty – zwróciła się do Roberta – też chcesz jej szukać? – Myślisz, że zrozumie, że to ty ją kochasz bardziej niż własne życie? Myślisz, że to doceni? Ona kocha tu tego i z nim, chce związać życie, więc twoje zabiegi mogą skończyć się fiaskiem, a ty przecież nie lubisz przegrywać, prawda?

piątek, 4 lutego 2011

Moja babcia Anielka

Moja babcia Anielka bała się gazu.

Śmieszne?

Lubiła gotować na płycie pieca opalanego węglem.

Tak bywa, dziś miałaby 107 lat. Zmarła 14 lat temu. Akurat mija rocznica jej śmierci.
Byłam z nią bardzo zżytą, bo to ona wprowadziła mnie w arkany kuchenne…tak, pierwsze moje gotowanie było nadzorowane właśnie PRZEZ MOJĄ BABCIĘ ANIELĘ.

Często wspominam jej delikatne dygresje, nigdy mnie nie strofowała! To zawsze były rady, typu., kochanie spróbuj tak zrobić raz, zobaczysz, ze to po prostu łatwiejsze.
Bardzo często to wspominam, bo to były takie gwiazdki, za które jestem babci niezmiernie wdzięczną.

Bo ona nigdy się nie narzucała, nigdy nie powiedziała, że robię coś nie tak, tylko…spróbuj zrobić tak jak ja, potem sama ocenisz, czy lepiej tak, czy lepiej jak robiłaś sama.

Taka była. Bardzo skromna, by nie powiedzieć wycofana. Przez całe swoje życie nigdy nie nałożyła na twarz makijażu. Jedyną książkę, jaką czytała z zapamiętaniem, była książeczką do nabożeństwa. Ufała bardzo, św. Józefowi, co i mnie zaszczepiła. Zawsze była niesamowicie wyrozumiałą.

Bardzo ją kochałam.

Czasem myślę, czy ona wiedziała, że aż tak bardzo ją cenię i kocham?

Była osobą raczej niezbyt wylewną, matkę straciła, gdy miała zalewie 3 lata. Wychowywana przez starsze siostry i ojca, który nie był zbyt czułym, a nawet oschłym. Wyrobiła więc sobie zasadę, nie dać nikomu zbyt wiele, ale nigdy też nie traktowała nikogo pobłażliwie, by nie powiedzieć ulgowo.

Ona szanowała ludzi, więc w każdym z nich doszukiwała się wielkich czynów.

Często mi brakuje jej uśmiechu i tego, że siedzi ze mną w kuchni i mówi:

- Iwonka, jak sparzysz rodzynki i obtoczysz je mąką, będą w placku smakowały lepiej. A mięso mielone, żeby nie kleiło się do rąk, uklep zimną wodą, a i ręce w niej zamocz jak będziesz formować kotleciki.

Dziękuję Babciu! Do dziś stosuję twoje rady.
A pamiętam też, że jak coś zaplami się herbatą, to od razu trzeba posypać solą, a potem od razu trzeba sprać.
A jak dryluje się wiśnie, to, żeby ręce nie były jak brudne, trzeba zrobić przepierkę w rękach.

Widzisz babciu? Nadal pamiętam, nawet to, jak drze się pierze.

środa, 2 lutego 2011

Dom Elżbiety CIII


Kiedy zeszli, Piotr próbował namacać włącznik, ale okazało się to nie takie łatwe.

- Może wrócę się po jakąś latarkę, albo świecę – zaproponował Robert. Głos mu drżał, czy to z powodu chłodu panującego tutaj, czy z innej przyczyny.

- Daj spokój – głos Piotra był zachrypnięty, prawie nie do poznania – to nie pomoże. Musimy błądzić w ciemnościach, aż znajdziemy światło. „To” tylko czeka, aż się rozdzielimy.

- Przestań – jęknął – nie strasz mnie. Może powinniśmy zawołać Elę, może się odezwie?

- Nie sądzę. Ale jak chcesz, to możemy – i na cały głos, bez uprzedzenia zawołał –ELŻBIETA!

Robert zadrżał, bo w głosie Piotra usłyszał ból i coś jeszcze, czego nie umiał rozszyfrować, ale to było straszne. Jakby wycie konającego drapieżnika. Mimo panujących ciemności widział jego oczy, a ciężki gorący oddech czuł na policzku. Był przerażony.

Odpowiedziała, jak zapewniał Piotr, cisza. Nie cisza zupełna, ale skrzypiąca i złowroga, jakby coś się skradało, albo czaiło. Nasłuchiwali oboje. Chcieli w tej ciszy usłyszeć coś, co by doprowadziło ich do Elżbiety i Karoliny.

Nagle Robert zaklął.

- Co się stało? – Zapytał Piotr dziwnym głosem, nadal schrypniętym, pełnym cierpienia, ale i jakby szczęścia.

- Coś mnie ukuło, poczułem łodygę róży i teraz – Robert wysunął rękę do przodu, - dłoń mi fosforyzuje.

Usłyszeli śmiech. Histeryczny chichot kobiety. Obaj mimo bezcelowości, rozejrzeli się z trwogą.

- Co to kurwa jest za gra? – Robert nie przebierał w słowach, dodając sobie tym odwagi. – Czemu czaisz się w mroku, stań w świetle i spójrz mi w oczy! – zawołał buńczucznie.

Rozbłysło światło oślepiając ich oboje.

- Maminsynek – odezwał się nieprzyjemny głos kobiety – śniący o potędze i splendorze. Jaki hardy! Można by pomyśleć, że raz chce zrobić coś naprawdę, a nie tylko w marzeniach. Przyznaj, ile razy śniąc o łożu w tym domu, z dziedziczką u boku robiłeś to sobie ręką? – I znów ten śmiech, nieprzyjemny, histeryczny i demoniczny.

Oboje powoli odzyskiwali wzrok. Naprzeciw nich stała kobieta, kruczoczarne włosy, zmysłowe czerwone usta i suknia w tym samym kolorze, która więcej odsłaniała, niż zasłaniała. Piotr mógłby przysiąc, że już ją widział…tak, śniła mu się, kochał się z nią.

Dopiero po chwili spojrzał na Roberta. Tamten stał skulony, jakby mniejszy, w oczach odbijał mu się i strach i wstyd. Jakby słowa kobiety dotknęły go, ale i przeraziły.

- Gdzie jest Elżbieta? – Zapytał twardo, mimo, że wiedział już kim ona jest.

- Tam gdzie chciała – uśmiechnęła się zmysłowo do Piotra – a ty, powiedz. Pragniesz jej, czy mnie? Ja potrafię zaspokoić każde żądze, a ona?

- Znaczy gdzie? – Piotr nie dał się wciągnąć w jej grę.

- Nie jesteś ciekaw, jaką mogłabym dać ci rozkosz? – Nie dawała za wygraną.

- Zamknij się diablico! – Ryknął nagle Robert – My chcemy tylko wiedzieć, gdzie jest Ela i jej przyjaciółka.

- Zamilcz synu służącej – spojrzała na niego wzrokiem, który mógłby miotać pioruny. - Nikt cię nie pytał o zdanie. Idź marzyć o łożu i pięknej dziedziczce.

Robert już otwierał usta, by ją zripostować, gdy nagle poczuł, że jakaś siła unosi go i z siłą rzuca na ścianę.

Piotr, gdy to zobaczył, ruszył się by go złapać, ale było za późno, Robert leżał nieprzytomny pod ścianą, z głowy ciekła mu krew.

Za sobą znów usłyszał śmiech. Ona się dobrze bawiła. Poczuł się jak szmaciana lalka. Zmęczona szmaciana lalka.