czwartek, 28 kwietnia 2016

PO walczy o Nagrodę Darwina w kategorii "polityka"

Naprawdę, i piszę to ze szczerym podziwem, mędrcy zawiadujący bytem, nazywanym dla żartu Platformą Obywatelską, wymyślili coś, co ma szansę przejść do historii politycznej narracji. Otóż, aż dziwnie to napisać, wpadli na pomysł przeprowadzenia referendum w sprawie wyjścia Polski z Unii Europejskiej.

Są dobrzy! Gdyby ktoś mi to powiedział, gdy na przykład przechadzam się po kwitnącej łące, obserwując biegającą radośnie jedną z mych skromnych suczek, wysłałbym go do diabła, jako niewczesnego żartownisia. Ale gdzie tam! Oto sam Borys Budka zaatakował mnie tym pomysłem z monitora mojego komputera. Na boku mam uwagę, że przedziwny Borys mógłby spróbować zapuścić brodę.

Choćbym był najodporniejszym na wiedzę PO-wcem na świecie, choćby nad moim łóżkiem wisiał konterfekt samego Grasia, a zamiast na „bonie – banie” przysięgałbym na skarpetę Tuska, zaręczam, że nigdy nie wpadłbym na coś równie osobliwego. Pierwsze w Europie anty unijne referendum zainicjowane przez miłośników, a w niektórych radykalniejszych przypadkach, przez niewolników Unii.

Rozumiem, że dla tych osobliwych rozumów, jest to prosta kontynuacja narracji, jakoby PiS chciał wyprowadzić Polskę ze struktur europejskich. Niestety PiS nie zamierzał, nie zamierza i nawet podobnego zamiaru nigdy nie sygnalizował, ale myśliciele z PO, swoją własną chaotyczną propagandę biorą oczywiście na poważnie. Skoro powiedzieli „beee” czują przymus, by jeszcze głośniej zabeczeć. I zabeczeli.

Wyobraźcie sobie teraz, że PO - wcy nie zapomną o tym kompromitującej ich akcji i jakimś cudem zbiorą podpisy ( ale pod czym? ) i jeszcze większy cud spowoduje, że doszłoby do takiej próby. 

Mielibyśmy wówczas przezabawną sytuację, że zwalczające się, walczące ze sobą siły polityczne prześcigałyby się w zapewnieniach o chęci pozostania w Unii, tyle tylko, że PiS słusznie pokazywał by palcem na PO jako na wichrzycieli i jawnych głupków. W ogóle ciężko zrozumieć intencje, ale...

Wygrałyby, jak zwykle przy takich okazjach ugrupowania bardziej czy mniej szczerze optujące za opuszczeniem europejskiej trupiarni politycznej. Nawet, jeśli nie samo referendum, niewątpliwie skonsolidowałyby swój przekaz i elektorat, co znakomicie ułatwiłoby poprawienie wyników wyborczych.


Wiem, że to referendum, to tylko takie „peowskie gadanie”, ale nie żądajcie ode mnie, abym przestał podziwiać, zarówno sam koncept, jak i wykonanie. Lubiłem, lubię i będę lubił widok radykalnych idiotów, aspirujących do politycznej Nagrody Darwina. 

Bohaterowie kontra wór autorytetów

Dziennikarz Wyborczej Grzegorz Sroczyński zmartwił się w radio, że prawica łatwiej i skuteczniej kreuje bohaterów, niż środowiska światłe i postępowe. On, na przykład, jest wielbicielem bohaterskiego Jacka Kuronia i odczuwa pewien dyskomfort, w związku z jego niedostatecznym umocowaniem w panteonie narodowym. Dyskusja odbyła się oczywiście z racji uroczystego pogrzebu pułkownika Szendzielarza „Łupaszki”.

Niezmiernie zdziwiło  mnie, że w środowiskach światłych i postępowych istnieje taki problem. Przecież od ćwierćwiecza, poza bieżącą walką polityczną i testowaniem na niedowarzonych umysłach coraz doskonalszych technik socjotechnicznych, środowiska te przede wszystkim zajmują się kreowaniem autorytetów i bohaterów. Jeśli działalność ta jest postrzegana od wewnątrz, jako zbyt słaba i nieskuteczna, należy postawić tezę, że problem nie leży w technikach promocyjnych, a w samych bohaterach.

Redaktor Sroczyński ma poniekąd rację, że ostatnio jakby zapomniano o Kuroniu czy Geremku. Wynika to pewnie, z ograniczenia zakresu oddziaływania ich propagandy, co z kolei wymusza koncentracje na wybranych postaciach, które w jakiś tam sposób wydają się przydatne w codziennej walce politycznej. Postawiono na Władysława Bartoszewskiego, gdyż trudno sobie wyobrazić współczesną opozycję maszerującą z portretami Kuronia. Im wydaje się, że jasne zaangażowanie kreowanego bohatera po jednej ze stron konfliktu politycznego jest zaletą, a to przecież jawna nieprawda i rzec można, kompletne głupstwo. Po pierwsze, na pierwszym planie stawia sam konflikt, po drugie sprawia, że autorytet nie zdąży przekształcić się w bohatera, nim zdąży się zużyć w ulicznych pokrzykiwaniach.

Komuchy miały ponad czterdzieści lat i wszelkie możliwe środki, by zainstalować w świadomości narodowej swoich bohaterów, a za przeproszeniem, g...o zainstalowali, nie bohaterów. To, że zakłamali i częściowo zniszczyli wrogie sobie autorytety, to fakt, którego skutki odczuwamy do dzisiaj w świadomości społecznej, ale nie widzę nikogo z ich panteonu, o którego warto by się było dzisiaj choćby spierać. No, chyba, że załogę czołgu Rudy, ale chyba nie o to im chodziło.

Przyjrzyjcie się tej klęsce, moi światli i postępowi przyjaciele i nie wyciągajcie z tego żadnych wniosków. Nie ma bohaterów tam, gdzie brak idei, a Boga tam, gdzie bożkiem jest pieniądz. 

Wielkości, autorytetu, czy męczeństwa, nie da się wyprodukować klepiąc w klawiaturę i opowiadając dyrdymały w radio, czy telewizji. Gdyby było inaczej...

Narzekacie, że prawica skuteczniej kreuje bohaterów, ale przecież nie brakuje w najnowszej historii lewicowców zadręczonych przez UB, czy Sowietów. Teraz już za późno, mili moi, za późno. Czy przeszkadzały koneksje rodzinne, towarzyskie? Czy dlatego tak otwarcie gardziliście przeszłością, z maniakalnym wręcz uporem relatywizując każdy akt bohaterstwa i oddania sprawie polskiej? Teraz za późno. Wasz, szyty na poczekaniu, ciągle pruty i cerowany wór z autorytetami leży w kącie.

Pytacie, gdzie młodzież? Nawet nad tą lewacką nie panujecie, nawet tam nie macie rzędu dusz. Wasza młodzież, wasza przyszłość to, przepraszam za wyrażenie, pierdziele, zatroskani potencjalną utratą przywilejów. Ćwierć wieku ględzenia i kuszenia, poszło psu na budę.

Niczego się nigdy nie nauczycie. Prawie oficjalnie wzywacie do rewolty, ale politycy, którzy miotają najcięższe oskarżenia w telewizyjnych studiach, autorzy listów, które mają zatrząść sumieniami milionów, sami, co jest aż nieprawdopodobne, boją się brać udział w państwowych uroczystościach. No chyba, że pułkownik Łupaszka dla nich nadal jest bandziorem. Wtedy ich rozumiem, ale oni muszą też wreszcie zrozumieć, że na przykład we mnie, budzą jeno pogardę.

Ci dziwni bohaterowie, jak czytam, będą za kilka dni maszerowali pod hasłem zaczerpniętym od ogłoszonego patronem ruchu Władysława Bartoszewskiego, które brzmi:
Warto być przyzwoitym.
Nic dodać, nic ująć.


  

czwartek, 21 kwietnia 2016

7.05.2016 - Rewolucja w weekend czyli palma

Jako dziecko lubiłem bawić się żołnierzykami. Miałem ich ponad stu pięćdziesięciu. Trzon mojej armii dostałem od  kuzyna, który dorósł i porzucił pole bitewne, by zostać lewicowym intelektualistą. Bywa i tak.

Moja armia charakteryzowała się tym, że trudno ją było scharakteryzować, co ani mnie, ani moim kolegom zupełnie nie przeszkadzało. Byli tam rycerze, napoleońscy grenadierzy, współcześni nam strzelcy, saperzy, czołgiści, ale też kowboje i murzyn w mundurze khaki, który nie wiedzieć czemu, pełnił rolę zdrajcy. W armii służył też gumowy, enerdowski Indianin, Zorro i aż sześciu sierżantów Garsijów.

Z powodu tej zadziwiającej różnorodności, moja armia, która dawno temu poszła w rozsypkę, w przedziwny sposób przypomina mi dzisiejszą opozycję. Różnica w tym, że nasze bitwy, te toczone na podłodze, stole i w zakamarkach mieszkania, a latem w fortecach wybudowanych w piaskownicy, miały większą dramaturgię i były lepiej zorganizowane niż dzisiejsze ekscesy.

Weźmy gigantyczną, milionową demonstrację, planowaną na siódmy dzień maja. Już sam wybór daty poddaje w wątpliwość  determinację organizatorów. Początek maja, dosłownie roi się od znakomitszych terminów.

Pierwszy maja, dzień, który dla większości starszych uczestników planowanej manifestacji, przez lata był naturalnym dniem przeznaczonym na maszerowanie, wymachiwanie i skandowanie haseł, odpadł, choć wypada w niedzielę. To pominięcie rozumiem.

Drugi maja, efemeryczny Dzień Flagi Rzeczpospolitej Polskiej, też wydaje się lepszy, ponieważ wypada w środku „długiego weekendu”, ale przecież nazajutrz mamy święto narodowe, w jasny sposób związane z genezą protestów! To zadziwiające, że wśród tak zaangażowanych, zdeterminowanych bojowników nie znalazło uznania, przegrywając najwyraźniej z ideą byczenia się na łonie natury. Aby uzasadnić to jawne lenistwo, przeniesiono wielką, albo jeszcze większą demonstrację na dzień siódmego maja, który wedle organizatorów jest Dniem Europy, choć łatwo sprawdzić, że takie święto wypada piątego maja, zaś dziewiątego, nikt przytomny nie obchodzi  Dnia Unii Europejskiej. To drugie święto wypada pechowo, bo w poniedziałek, ale za to ósmego mamy Dzień Zwycięstwa i okazję do konfrontacji z defilującą armią.  

Aż się w głowie kręci od tych dat i świąt! Dodam, że gdyby organizatorzy chcieli naprawdę postraszyć rząd, mogliby wybrać dwunasty maja, jako rocznicę przewrotu majowego.

Wybrali siódmy, by rywalizować z paradną Paradą Schumana. To, że obydwie demonstracje mają przyciągnąć tych samych uczestników, może spowodować bieganinę i niejedną zadyszkę.

Zwróćcie uwagę, ile się trzeba nakombinować, żeby ustalić wygodną dla wszystkich datę takiej mega, super manifestacji. Gdyby ci ludzie mieli ustalać datę wybuchu rewolty, od samego myślenia o dacie, popękałyby im głowy.

Warto też zauważyć, że organizatorzy nie uzgodnili do końca, w imię czego mają maszerować, wymachiwać i skandować. Na fejsiku czytam, że KOD będzie bronił pozycji Polski w Europie, PO  stanie przeciwko wyprowadzaniu Polski z Europy, a radykalny Rysio chce zapobiec podziałowi Polski, pod hasłem „Obywatele przeciw PiS”. Barbara Nowacka, tradycyjnie apeluje o położenie wszystkich rąk na pokładzie, a PSL nadal obmyśla, z czym tutaj wyskoczyć.

Porównanie z moją dziecięcą armią jeszcze nie jest pełne. Plastikowi wojownicy skromnie siedzieli w pudełku, nim ja, sześcioletni demiurg powołałem ich kolejny raz pod broń. Na przykład, nie pamiętam, by sześciu Garsijów kiedykolwiek grało rolę tłustych sierżantów ścigających Zorro. Byli krzyżackimi knechtami, albo Szwedami oblegającymi Jasną Górę i jako grubasy zawsze ginęli pierwsi.

Nie wiem, kto teraz otwiera pudełko, gdy w środku są sami sierżanci, ale z pewnością nie jest to Zorro, o którym wiemy, że był obrońcą uciśnionych i walczył z chciwym gubernatorem. Zasadniczo Warszawa nie jest też Kalifornią, choć w naszej stolicy, palma nie tylko odbija, ale też stoi, pyszniąc się swą plastikową doskonałością.  


środa, 20 kwietnia 2016

Lękiem i wstydem

We wczorajszej, porannej audycji w Tok Fm, prowadzący Jan Wróbel wspomniał, jak to rozpłakał się w Londynie. Łzy gorzkie, wynikające z roztropności, urażonej niesprawiedliwością historii, polały się, gdy salonowy konserwatysta i liberał, skojarzył rok rozpoczęcia budowy londyńskiego metra z wybuchem powstanie styczniowego. Tam, popatrzcie, metro, a u nas chłopcy z flintami w lesie. Tam Anglicy rozwijają się wprost diabelnie, a my tymczasem podróżujemy kibitkami na wschód. 

Dalej była mowa o Mieszku i zaproszeni goście zgrabnie wywiedli, że podczas, gdy u nas nie było niczego, ani państwa, ani kultury, w takiej Anglii czy Niemczech było wszystko. Lud pławił się w kulturze, a propaństwowi publicyści w rodzaju biskupa Thietmara brylowali na cesarskich salonach.

To dobrze, że reprezentanci polskiej inteligencji tak zgrabnie potrafią korzystać z analogii historycznych i aby zwrócić moją uwagę, nie muszą rozbierać się do naga i wrzeszczeć, skacząc wokół ogniska, co niewątpliwie jest sukcesem przyjęcia przez naszych przodków dziedzictwa cywilizacji łacińskiej.

Metro i książę Mieszko okazali się tylko pretekstem do dyskusji, której motyw przewodni, razem ze wszystkimi możliwymi pointami znam od lat, a która sprowadza się do tego, że inne, równie małe i nic nie znaczące państwa siedzą cicho, korzystając z łaskawości wielkich, podczas gdy Polska swoimi dziwacznymi uroszczeniami generuje konflikty i wprowadza do zacnej, łagodnej Europy,  atmosferę zagrożenia i niemalże wojenną retorykę. Oczywiście jest to sprawka rządzącego PiS-u. Co prawda, partia ta podobne szkody wyrządzała będąc w opozycji, ale obecnie przekracza wszelkie granice.

Znacie to przecież. Ta narracja trwa od lat. Polega na zarządzaniu lękiem i jest skierowana do wewnątrz. Tytułowy „wstyd” jest tylko jej znaczącym składnikiem. Została wymyślona i była stosowana znacznie wcześniej, ale swoje największe tryumfy święciła w latach 2010-2011. Ta osobliwa pedagogika, niespotykana w krajach, które uprawiający ją ludzie stawiają polskiemu społeczeństwu za wzór, najpierw służyła jako parawan masowej grabieży i ukonstytuowaniu nowych, tak zwanych, elit.

Później, gdy społeczeństwo udało się dostatecznie urobić, metodę zastosowano bezpośrednio w polityce. Niby dlaczego wybory prezydenckie wygrał Komorowski? Wystarczyło „ruchomej” części elektoratu wmówić, że zwycięstwo Kaczyńskiego może oznaczać wojnę z Rosją. Lęk był i jest bowiem najsilniejszym bodźcem. Zrozumiało to zresztą PiS i w nieudolny, charakterystyczny dla tamtego sztabu wyborczego sposób, starało się złamać dominującą narrację. Przecież ta słynna „ciepła woda w kranie” bynajmniej nie oznaczała, jak to przedstawiała Platforma Obywatelska, codziennej pracy dla dobra wspólnego czy budowania, zamiast politykowania. Tak naprawdę było to wezwanie, by siedzieć cicho, a może coś nam skapnie ze stołu.

Dzisiaj, choć propagandziści nie zrezygnowali do końca ze straszenia konfrontacją z Rosją, kładą nacisk na lęk przed wyjściem/wyrzuceniem Polski z Unii Europejskiej. Od pewnego czasu podkręca się narrację, sugerując, że przy okazji możemy też zostać porzuceni, jak nikomu niepotrzebny ochłap przez naszych natowskich sojuszników. To się nasila z dnia na dzień, ponieważ tak naprawdę, brak jakichkolwiek innych nośnych argumentów.

Rzecz w tym, że to przestaje działać. Ktoś powie, że ślepy i głuchy zauważyłby, że dalsze wygrywanie lęku na tej nucie nie ma najmniejszego sensu i doprowadzi do dezintegracji i zapaści partii używających tej dziwacznej retoryki, podczas gdy zainteresowani w odzyskaniu władzy brną coraz dalej i głębiej. Oni, mili państwo, nie znają drogi powrotnej.

Czy to oznacza, że powyżej przywołany przeze mnie „elektorat ruchomy” porzucił lęk i stał się mentalnie, kimś w rodzaju wojów Chrobrego? Nie sądzę. Świat, czego propagandziści strony penetrującej bagna politycznego upadku nie zauważyli, zdążył się zmienić na tyle, że grupa docelowa do której kierują swe nawoływania, boi się całkiem czego innego. Na przykład masowego napływu muzułmanów, a tego straszący wygrać nie mogą, gdyż straciliby wsparcie swych cennych mocodawców i sympatyków.

Poza tym, ciągłe gadanie o małości Polski, wstydzie za Polskę, ciągłe przywoływanie jawnie wrogich zewnętrznych autorytetów, te niesamowite w swej beznadziejności pielgrzymki do możnych tego świata, powodują zgoła nieoczekiwany efekt. Oto Polacy zaczynają się wstydzić za ludzi, którzy wstydzą się za Polskę.


I jest jeszcze ta młodzież, ta cholerna polska młodzież, nad którą ni bat, nie dobrze sprawdzony autorytet, żadnej już władzy nie ma.    

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Kazimierz Marcinkiewicz i inne instrumenty muzyczne

Codziennie można usłyszeć jakiegoś polityka, czy komentatora, nazywanego chyba dla żartu,  dziennikarzem, wieszczących Polsce wydarzenia straszne, do rozlewu krwi włącznie. Proroków gniewu, ulicznej przemocy i budowniczych barykad, na które obiecują wleźć osobiście. To ględzenie, wbrew pozorom, nie jest li tylko przejawem strachu i szaleństwa naszych spotworniałych elit, ale spełnia całkiem konkretną rolę, a mianowicie, przyzwyczaja odbiorców tej wojennej retoryki do wydarzeń, które są szykowane w zaciszu gabinetów i cmentarzy.  

Niech was nie zmyli fakt, że ilekroć słyszycie o buncie i krwi, słyszycie to z ust politycznych błaznów. Pozornie,  na skutek trwającej wiele lat selekcji negatywnej, w tak zwanym obozie postępu, nie został prawie nikt, kto nie byłby błaznem czy medialnym maniakiem. Byłaby to znakomita wiadomość, unieważniająca wszystkie artykułowane przez mnie lęki, ale to bujda.

Front medialny, ani nawet ten, który dzieli salę obrad naszego parlamentu, nie są frontami rzeczywistymi, jeśli mamy na myśli sprawy najważniejsze i ostateczne, takie jak wolność, suwerenność, czy właśnie, obiecywany nam rozlew polskiej krwi.

Wczoraj wystąpił z proroctwem o przemocy i krwi, były premier Marcinkiewicz. Człowiek do tego stopnia wyprany z jakiejkolwiek wiarygodności, że budzi moje szczere zdumienie jego obecność  nawet w zakłamanym do szczętu TVN24. Niemniej uważam, że nie należy kończyć dyskusji o takich głosach, pukając się w czoło, czy wzruszając pogardliwie ramionami. Podobnie, jak w przypadku KOD-u i jego lidera-koziołka Kijowskiego. Im śmieszniejsze wydają się wam ich uroszczenia, im głupiej ględzą wspierający ich celebryci, im wulgarniejsza jest retoryka Gazety Wyborczej, tym zasłona mniej przezroczysta, co oznacza, że być może, właśnie zbliżają się prawdziwe, realne potwory.

Na szczęście, nie jest specjalną tajemnicą, na co czekają, by rzucić się Polsce do gardła.  Pierwszym warunkiem, poza oczywiście nabitą kabzą organizatorów, warunkiem koniecznym jest właśnie rozlew krwi.

Może objawić się w męczeństwie tłumu, brutalnie rozpędzonego przez policję. Ale konieczne wydają się w tym przypadku ofiary śmiertelne, ponieważ zwykłe guzy nie są wystarczającym atutem. W ostateczności rolę policji mogliby przejąć Narodowcy, albo „kibole”. Nie dla fantazji, trwa ich medialne zszywanie z obecną władzą. Na szczęście, okazało się, że radykalne środowiska jakoś się nie kwapią do bycia użytecznymi idiotami.

Dlatego, coraz bardziej prawdopodobne - wierzcie mi, że piszę to ze szczerym przerażeniem – jest użycie mordu politycznego, jako detonatora. I nie mam na myśli wykorzystania jakiegoś szaleńca, ale profesjonalną, niewyjaśnioną zbrodnię.

Przy czym chętnie wierzę, że nikt z opozycyjnych krzykaczy nie ma o takich planach bladego pojęcia, tym bardziej, że rolę potencjalnej ofiary musiałby odegrać, ktoś z ich dość szczupłego, już wyselekcjonowanego grona.

Mogą wrzeszczeć a nawet drzeć na sobie koszule, ale po cichu każdy z nich powinien od czasu do czasu wejść incognito do najbliższego kościoła i pomodlić się za pomyślność w pracy tego złego, ułaskawionego na ich szczęście, Kamińskiego.

Na koniec pozwolę sobie dać praktyczną radę tym, którzy dają się uwieść niedoważonym głowom, wzywającym do rewolucji, budowania barykad z kawiarnianych stolików i tym podobnym ekscesom.

Spróbujcie przedrzeć się przez waszych, rozczapierzających palce w geście zwycięstwa idoli, albo wejść na murek, czy, o ile nie przeszkadzają wam w tym ekologiczne przekonania, na najbliższe drzewo i przypatrzcie się milczącym ludziom w ostatnim szeregu, nierzadko odwróconym w całkiem inną stronę, niż wy. Dla nich wasz ulubiony Trybunał Konstytucyjny nie jest wart splunięcia i roztarcia plwociny skórzanym obcasem, ale dla nich, dla nich, to wszystko!

niedziela, 17 kwietnia 2016

O czym myśli Kaczyński, czyli trololo

Stanisław Lem w „Fantastyce i futurologii” celnie zauważył, że najwymyślniejszą kreację ogranicza wyobraźnia oraz  intelekt autora. Stosunkowo łatwo opisać super umysł,  zawiadujący wszechświatem, czy innego wszechmocnego  super geniusza, ale gdy autor przechodzi do opisu motywacji, pomysłów czy argumentów używanych przez tak wyniesionego bohatera, nieodmiennie skazany jest na własny, zgoła nie nadzwyczajny pomyślunek. Aby nie popaść w jawną śmieszność, co bystrzejsi pisarze rozmywają rzecz całą w uogólnieniach, albo w powtarzanych w kółko zapewnieniach o nadzwyczajnej wprost genialności opisywanego przez siebie bytu.

Choć Jarosław Kaczyński nie jest i nigdy nie aspirował do bycia geniuszem, jest opisywany przez wrogie mu media, na sposób właściwy ubogim duchem fantastom. Przy okazji unaocznia się różnica jakości intelektualnej dzielącej lidera PiS, od jego czołowych krytyków ze sfery medialnej czy politycznej.  Skazuje to całą, zdaniem autorów, misternie tkaną sieć propagandy na oczywistą klęskę.

Dopóki  wystarczyło opisywanie działań Kaczyńskiego, czy komentowanie jego wypowiedzi, nie było to tak widoczne. Granica została przekroczona w momencie, gdy zaczęto masowo komentować złowrogie milczenie tego polityka. To było dziwne, ale okazało się niewystarczające, w związku z czym zabrano się za analizowanie myśli znienawidzonego polityka, ze skutkiem jaki opisałem w pierwszym akapicie.

Jakim cudem pan Żakowski czy inny Petru, może odkryć i zrecenzować myśli Kaczyńskiego, nie mam zielonego pojęcia, ale razem z całą hordą komentatorów i polityków, czynią to z wielkim zapałem, zupełnie nie zważając na własne ułomności umysłowe oraz czytelne, zgoła nieukrywane idiosynkrazje. Wystarczy obejrzeć debatę sejmową, albo zajrzeć na strony internetowe Wyborczej, by przekonać się, że świat kręci się wokół Kaczyńskiego, z Kaczyńskim, przez Kaczyńskiego i wbrew jemu. Jeszcze nie został zamieszany w sprawy sportowe i prognozę pogody, ale wszystko przed nami.

Cała ta propaganda jest do tego stopnia przeciwskuteczna, że sprawia wrażenie wymyślonej przez złowrogi umysł geniusza zła, czyli samego  Kaczyńskiego. Niektóre przykłady z ostatnich dni.

Kto inny mógł wymyślić, żeby liderzy PO, jak raz okrzyczani donosicielami, natychmiast biegli z kolejnym donosem, tym razem do polskiej prokuratury?

Kto podpowiedział Petru genialną w swojej prostocie myśl, by zaprząc do antyrządowego wózka, samego księcia Mieszka?

Kto wysłał na sejmową mównicę ordynarną, wrzeszczącą idiotkę, by wymachiwała paluchem w kierunku Kaczyńskiego?

Kto natchnął Kukiza, by razem z innymi cwaniakami powziął przemyślny, iście machiavelliczny plan unieważnienia głosowania, a jednocześnie odebrał spiskowcom zdolność prawidłowego dzielenia przez dwa?

I kto wreszcie kazał nagrać całą tę hucpę posłance PO, niejakiej Pomasce i opublikować w sieci nagranie prezentujące skrajne prostactwo i bliskie histerii rozwydrzenie jej samej oraz kolegów z sejmowej ławy?

Czy to aby nie są pytania retoryczne? Czy pytanie o to, czy nie są to pytania retoryczne, też nie jest pytaniem retorycznym? Cholera, ale się narobiło!

Po wystąpieniu wrzeszczącej i wymachującej posłanki Gasiuk – Pihowicz, odbyła się na twitterze piękna dyskusja na temat, co pokazywał podczas jej wystąpienia Jarosław Kaczyński, dotykając palcem swoich ust. Jedni twierdzili, że po chamsku kazał jej się zamknąć, inni łagodniejsi, że prosił o ściszenie zamontowanego w posłance głośniczka, ale mnie urzekła opinia, że pokazywał jej po prostu „trololo”.

Przepraszam zwabionych tytułem, ale nie jestem w stanie wyjawić, o czym myśli Kaczyński, ponieważ tego nie wiem.

Z działań naszego, pożal się Boże establishmentu, wnioskuję natomiast, że gra toczy się o przekroczenie przez PiS granicy czterdziestu procent poparcia i sprowokowanie Kaczyńskiego do przedwczesnych wyborów, a wtedy... coś się wykombinuje.  Cwaniaki kombinują, jak zwykle, wedle własnej chytrości.


Poparcie, owszem wzrośnie, ale na wybory musicie poczekać, kontentując się przez najbliższe lata widokiem prezesa PiS, który robi wam „trololo”.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Wykształcenie a skuteczność manipulacji. Do tekstu prof.Zybertowicza

Wczorajszy dzień należał do tych wielce zajmujących, ale moją uwagę przykuł obrazoburczy w polskich warunkach tekst profesor Andrzeja Zybertowicza„Wykształconymi manipulować łatwiej?”Autor opierając się na doskonale znanym przykładzie piramidy finansowej Berniego Madoffa, oraz wnioskach jakie wyciągnął z lektury książki Marii Konnikovej „The Confidence Game” delikatnie sugeruje, że teza postawiona w tytule, choć obarczona przez niego znakiem zapytania, jest trafna, jeśli przyłożymy ją do obserwowanych sympatii oraz zaangażowań politycznych ludzi wykształconych.
Słowo „wykształcony” występuje w tekście zamiennie ze słowem „inteligentny” co jest oczywiste, ponieważ nikt przytomny nie zaprzeczy, że istnieje korelacja pomiędzy wykształceniem a inteligencją. Profesor Zybertowicz zbudował tekst wokół takiego oto cytatu z przywołanej wyżej autorki:
„Wedle Konnikovej, jeśli ktoś myśli o sobie, że jest za sprytny, by nabrać się na czyjeś sztuczki, to nierzadko bardziej nadaje się na ofiarę oszustwa od kogoś, kto jest bardziej krytyczny co do swych umiejętności oceny sytuacji...”
To stwierdzenie wydaje się oczywiste, ale z twitterowej ławki poderwał się ksiądz jezuita Mądel, by zabrać głos w obronie ludzi wykształconych, spostponowanych, jego zdaniem, przez profesora Zybertowicza i napisał:
niech się pan nie grzeje nieudokumentowanymi tezami, istnieje wysoka pozytywna korelacja między wykształceniem i samodzielnością”
Aż strach napisać, ale widzę z riposty, że ksiądz jezuita, jako człowiek inteligentny i bez wątpienia wykształcony, akurat potwierdza tezy postawione w tekście profesora Zybertowicza.
Czy ludźmi wykształconymi naprawdę łatwiej manipulować? Nim odniosę się do interesującej adwersarzy sfery politycznej, pozwolę sobie na kilka uwag z pozornie odległej dziedziny manipulacji. Otóż ludzie zajmujący się demaskacją cwaniaków, produkujących dla pieniędzy i zaszczytów, tak zwane zjawiska paranormalne, już w latach sześćdziesiątych zwrócili uwagę na zadziwiający fakt, że gniazda pseudonauki uwite zostały w środowiskach uniwersyteckich, skąd dopiero promieniowały przez media ku tak zwanemu prostemu ludowi. Zarówno Martin Gardner, jak i Randi, tłumaczyli ten zadziwiający fakt  w całkiem podobny sposób, jak pani Konnikova.
W trakcie eksperymentów, naukowcy przygotowujący je i przeprowadzający, razem z całą aparaturą pomiarową masowo byli wyprowadzani w pole, bywało, że przez spryciarzy, którzy ledwie pisać i czytać umieli. Przy czym, trudno eksperymentatorom zarzucić braku inteligencji czy wykształcenia. Rzecz nie polegała tylko na słabej obserwacji. Zasadniczymi błędami były opatrzone już same, opracowane teoretycznie protokoły weryfikujące „cuda” zachodzące w trakcie badań.
Szczególnie cenne jest w tym kontekście świadectwo „Przedziwnego Randiego” który poświęcił karierę estradowego magika, by zwalczać machinacje i uroszczenia rozmaitych cudotwórców. Twierdzi on mianowicie, że zdarzali się szalbierze, których sztuczki nie wzbudziłyby poklasku na jarmarku, podczas gdy na ich weryfikację wydawano wcale niebagatelne sumy, a niejedna kariera została przekreślona, gdy naukowiec zabrnął za swoim odkryciem do krainy kompletnego absurdu. Raz złamany przez oszusta uczony, często nie zdając sobie z tego sprawy, sam pomagał fałszować kolejne eksperymenty, byle tylko jego tezy znalazły potwierdzenie.
I uwaga. Poza tymi, którzy robili to z premedytacją, by uzyskać stosowne granty na badania, wszyscy zostali przez Randiego rozgrzeszeni. Bo, co ma fizyk do faceta, który siłą woli wygina łyżeczki? Zaraz zaczynają się rozważania o molekułach, przepływach energii itp. Człowiek inteligentny i wykształcony używa, co zrozumiałe, swojego wyspecjalizowanego aparatu poznawczego, co do którego skuteczności jest przekonany ( spójrz na cytat z Konnikovej )
I siedzą, patrzą, notują. Aparatura bada, brzęczy, szumi, komputer analizuje statystycznie, wypluwając taśmy podziurkowanego papieru (takie były czasy ), a pan cudotwórca, jak zginał łyżeczki siłą woli, tak zgina. W tym dramatycznym momencie pojawia się Randi i zaczernia sadzą wewnętrzną stronę łyżeczki. I koniec. Siła woli przestaje działać.
Podaję tylko pozornie odległy przykład manipulacji. Odległy, jak przykład piramidy Madoffa, choć całkiem niedaleko mieliśmy nasz własny Amber Gold, gdzie, mam wrażenie, też nie inwestowali fanatycy nieuctwa oraz faceci wystający z piwami pod sklepem spożywczym.
Nie ma, po prostu nie ma, takiego rodzaju wykształcenia, które chroniłoby ludzi przed manipulacją i oszustwem, na przykład politycznym. Cudotwórcę zdemaskuje magik, a szalbierzy politycznych? W żaden sposób nie można liczyć, co wydawałoby się naturalne, na politologów. Ci, w przeciwieństwie do pana Randiego zajmują się nie demaskacją, a raczej powielaniem i znajdowaniem uzasadnień dla jawnych przecież oszustów. W tym miejscu, ukłony dla pana Migalskiego.
Nie ma też takiego wykształcenia, którego zdobycie, zapewniłoby absolwentowi analogiczny do wzrostu jego wiedzy w studiowanej dziedzinie, wzrost czegoś, co popularnie nazywamy „zdrowym rozsądkiem”. Zwróćcie państwo uwagę, że to bardzo pozytywne określenie zostało zdeprecjonowane i w zasadzie stało się wymienne ze skrycie pejoratywnym „na chłopski rozum”. Zupełnie, jakby zdrowy rozsądek można czymkolwiek zastąpić.
Jeśli spojrzeć na problem z pozycji idealistycznej, absurdem wydaje się podważanie korelacji wykształcenia i inteligencji ze zdrowym rozsądkiem, ale wystarczy przejrzeć wyniki badań opinii z podziałem według wagi wykształcenia, a człowiek zaczyna się ze zdziwienia drapać po głowie.
 I jeszcze przykłady. Codziennie dziesiątki przykładów potwierdzających tezy Konnikovej/Zybertowicza. Tych wyjątków jest tak wiele, że przestają pełnić rolę „potwierdzających regułę”.