niedziela, 30 września 2018

Instrukcja obsługi Polska und Polaki


W danych czasach, gdy istniało produkujące rozmaite dobra techniczne państwo NRD osobliwą zabawą było czytanie sformułowanych w najdziwniejszej polszczyźnie instrukcji obsługi wytworów niemieckiej technologii. W mojej małoletniej głowie zrodziło się wówczas pytanie, czy naprawdę w ojczyźnie „dobrych Niemców” nie ma choć jednego Polaka, który potrafiłby po polsku i bez dziwactw opisać zasady działania młynka do kawy?

W zasadzie przeciętnemu Polakowi żadna instrukcja nie jest potrzebna, ponieważ nade wszystko ceni własną intuicję i zanim zacznie mielić kawę najpierw założy stosowną pokrywkę z przezroczystego plastiku. To niby dobrze, bo taki Francuz to bez instrukcji zaraz wsadzi palec między ostrza i bieda. Inny znowu Amerykanin wsadzi palec umyślnie i zaraz z tym krwawiącym palcem pędzi po milion dolarów odszkodowania. Dlatego nowoczesny młynek nie uruchomi się bez założenia pokrywki. Z drugiej strony jesteśmy narodem masowo lekceważącym czytanie umów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co zapisano w niej maczkiem na przedostatniej stronie.

W ogóle nie przyjmujemy do wiadomości, że ten często nieczytelny zapis jest kluczowy i bez niego nikt by z nami w ogóle żadnej umowy nie podpisywał. W kwestiach naprawdę ważnych, bo dotyczących nie młynka do kawy, a państwa i narodu, z racji formy ustrojowej w jakiej żyjemy umowy za nas podpisują nasi przedstawiciele i z konieczności zadowolić się musimy lekturą szumnego, spisanego pięknie i kaligraficznie wstępu. A kto się przemógł, wszystko przeczytał i zaczął się drzeć, ten był i jest w najlepszym wypadku pieniaczem i histerykiem.

Stąd coraz dziwniejsze problemy i zwroty w zmaganiach o zmianę naszego statusu w Unii Europejskiej. Patrząc od strony unijnych elit podpisaliśmy coś w rodzaju umowy kredytowej, której zabezpieczeniem jest nie tylko Polska jako terytorium, ale my sami, przynajmniej w zakresie takim, w jakim pozbyliśmy się suwerenności. Przyjaźni temu kontraktowi twierdzą, że jest to 30- 40%. Inni, że dużo więcej, ale w zasadzie nikt już o tym nie wspomina, skoro w narodzie nadal panuje ogólny zachwyt nad naszym członkostwem, a najgroźniejszą pogróżką wobec partii rządzącej wydaje się propagandowy zarzut, że z tak ukochanej Unii chce nas wyprowadzić.

W skrócie obserwujemy właśnie próbę przesunięcia na naszą korzyść, odzyskania pojedynczych procentów i co za tym idzie zmiana pozycji państwa z jawnie klientystycznego na partnerski. Proces ten odbywa się na tak wielu poziomach, że uchwycenie jego istoty jest prawie niemożliwe dla przeciętnego odbiorcy. Całość przypomina dziwny taniec, pełen wahań, wycofań, podkręceń tempa, zwolnień aż do całkowitego zastygnięcia. To nie zrywanie lin, a przecinanie pojedynczych nitek i tak być musi, ponieważ akurat na tyle możemy sobie w tej chwili pozwolić.

Na naszą korzyść, paradoksalnie, działa rwetes towarzyszący przesuwaniu granic polskiej suwerenności, zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny. Im większy opór wobec zmian tym lepiej, ponieważ dzięki niemu tworzy się i od razu hartuje odnowiona myśl państwotwórcza. Szersza niż typowe dla polityków „byle do jutra”, a odpowiedź na nią coraz bardziej przypomina wierzganie rozkapryszonego bachora, który rzuca się na podłogę w sklepie chcąc wymusić zakup pożądanych przez siebie słodyczy. I to jest dobre.

Przy okazji możemy przekonać się, jak silne zabezpieczenia mają u nas interesy, delikatnie rzecz ujmując, nie do końca zbieżne z naszym. Pomijając ludzi szczerze prostych, którzy nadal wierzą w europejską demokrację i sprawiedliwość, a są to ludzie, którzy pewnie wierzą i w to, że bank udziela im kredytów z przyrodzonej systemowi sympatii, mamy coraz częściej do czynienia z autentycznym wewnętrznym wrogiem. Wbrew pozorom i deklaracjom werbalnym, bynajmniej nie będących opozycją wobec rządzących, a wobec samej próby odzyskania przez Polskę jakiejkolwiek podmiotowości. To wyznawcy i czciciele tego, co zapisane najdrobniejszym drukiem, a często wręcz atramentem sympatycznym gdzieś na marginesach dokumentów.

Przed laty dostali instrukcję obsługi Polski. Co ważniejsi pewnie w czasach, gdy jeszcze istniało wspomniane na wstępie NRD. Rzecz w tym, że choć mielą, terkocą młynkiem propagandy wobec ekspresu ciśnieniowego stają bezradni. Potrafią włączyć do gniazdka, ale kawa z dydusiów nie leci, więc pchają do środka paluchy. I to też jest dobre.    






sobota, 29 września 2018

Atrapy potraw na medialnym stole


Wczoraj przy kolacji obejrzałem pierwsze dziesięć minut wieczornych Wiadomości TVP. Ze szkodą dla zdrowia połknąłem co miałem połknąć i salwowałem się ucieczką. Dłuższy kontakt z tak prymitywną propagandą mógłby skutkować eksplozją wulgaryzmów, a tak skończyłem kontakt z rządowym środkiem przekazu ekscentryczną uwagą, że odpowiedzialnych za ten upadek kazałbym powiesić. Niby żartem i oczywiście w przenośni, bo ani kazać nic nikomu nie mogą, a już o wieszaniu to w ogóle śmiech mówić w dzisiejszych czasach. Tyle tylko, że kolejny raz potwierdziło się, że zarówno moje przekonania jak i polityczne emocje kierowane są niezgodą i negacją. Dzięki takiemu nastawieniu unikam rozczarowań i wahań politycznych nastrojów. 

Opierając kontakt z mediami o sporadyczne słuchanie porannych audycji wybitnej stacji TokFm i zaglądanie na stronę Gazety Wyborczej utrzymuję się w ryzach poparcia dla rządzącej partii, ale nie jestem w stanie ręczyć za siebie, gdyby zmuszono mnie do codziennego oglądania tych całych Wiadomości. Uprzedzam od razu, żeby nikt mi tutaj nie oferował w zamian Faktów TVN czy innego Polsatu, bo aż tak ekscentryczny nie jestem i wszystko, że się tak wyrażę, ma swoje granice.

Nie narzekam. Martwię się po prostu, bo może wyjść w końcu na to, że jestem nienormalny. To w sumie dziwne, że jakie by nie nastąpiły w Polsce polityczne zmiany i obroty zawsze jestem na mentalnym aucie i muszę napędzać się wspomnianą na wstępie negacją. Dawno straciłem nadzieję i nawet nie oczekuję, że ktoś sto razy ważniejszy i mądrzejszy ode mnie wpadnie na pomysł, że można przekazać informacje dnia wedle ich rangi oraz bez nachalnego molestowania widza własnymi, czy opłaconymi politycznie przekonaniami. Mogę słuchać idiotycznych dywagacji wrogiego plemienia kanibali, ale nigdy nie będzie mi przyjacielem żaden kanibal, który mizdrzy się do mnie, że niby idziemy razem. Daleko mi do ideału, ale z kanibalami nigdzie nie chodzę, a tym bardziej nie siadam do stołu.

Szczęście wielkie, że dobra zmiana nie dorobiła się dotychczas portalu internetowego w rodzaju Onetu czy Gazeta.pl, gdzie nieuctwo i przekonanie o wybitnej wartości własnych wypocin byłoby równie wielkie, jak na tych zasłużonych w tej dziedzinie portalach. Tego bym nie zniósł. Wystarczy z naddatkiem to co można wyczytać na stronie TVP Info czy w internetowym magazynku braci Karnowskich.

Mechanizmy, które nieustannie spychają mnie na margines i odpychają od mediów są niezwykle proste i polegają tylko na odwróceniu znaków. Mogę pośmiać się z Michnika, który wczoraj biadał w Poznaniu nad największym od zakończenia II Wojny Światowej kryzysem demokracji, ale nie będzie mi do śmiechu gdy przeczytam o najwybitniejszym rządzie od czasów Bolesława Chrobrego. ( Czy aby już tego nie było?) Mogę zabawić się kosztem Wyborczej, która lata z filmem „Kler” niczym przysłowiowy kot z pęcherzem, ale demaskacja w rodzaju „Urban na premierze „Kleru” sprawia,  że tylko się dziwię. Bo niby gdzie ma być Jurek Urban jak nie tam, w kościele ma siedzieć?

Czy naprawdę musimy mieć swojego Żakowskiego, Lisa czy Dominikę Wielowiejską? Ta ostatnia nasmarowała wczoraj na twitterze:

„Znieść obowiązkowy celibat, uznać związki partnerskie homoseksualistów, także księży, dopuścić kobiety do kapłaństwa. I wiele problemów Kościoła instytucjonalnego by wyparowało.

Przecież to wystarczy. Dajcie się durniom nacieszyć własną pomysłowością! Ale nie, koniecznie ten idiotyzm musi unieważnić odwrotna dziennikarka, pani Nykiel:

Każdą aktywistkę prędzej czy później poniesie Pani Dominiko, niechże się Pani nie ogranicza. Na całość proszę w tych postulatach. Znieść halal i kosher, otworzyć się na imamki i rabinki, znieść ograniczenia wiekowe dla zamążpójścia. Wiele problemów judaizmu i islamu wyparuje”

Zaraz z tego będzie news, potem felieton i debilna pseudo dyskusja. Bez przerwy faszeruje się publiczność podobnymi bredniami, dzięki czemu kwitnie celbrytyzm polityczny, czyli tak naprawdę polityka bez polityki, czyli ględzenie bez hamulców i jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo. Co powiedział Maleńczuk, a co Cejrowski? Czy poseł Tarczyński tylko udaje? Czy PO spełni wreszcie obietnice wyborcze, a jeśli tak, to które? Jest też dobra wiadomość! Rafał Woś, odrzucony przez lewicę znalazł przytulisko w tabloidzie, gdzie będzie pewnie tropił prawicowego Yeti w Tatrach.

Ucz się miły czytelniku. Szukaj miejsca, skąd będziesz mógł spojrzeć własnymi oczami na Polskę i Świat. Sam musisz oddzielić rzeczywistość od interpretacyjnych bredni suto opłacanych medialnych kreatur. To się już nie odstanie, nie zmieni na lepsze. Co sam zrozumiesz, choćbyś błądził i błądził i tak będzie sto razy lepsze niż to, co ci podsuwają. I przede wszystkim oducz się szacunku dla tych, którzy gdy zgasną światła mają cię za ludzką mierzwę nad którą panują. Otóż nie panują.



niedziela, 23 września 2018

Ministerstwo kroków poetyckich oraz innowacyjnych


Minister Gliński, który jest mistrzem w tworzeniu bytów niepotrzebnych zapowiedział wczoraj powstanie Instytutu Literatury. Ma to być instytucja państwowa czyli „szeroko zakrojony projekt o ogromnym walorze edukacyjnym, który ma umożliwić wszystkim zainteresowanym dostęp do najnowszej wartościowej literatury. Jego celem jest zapoznanie z nowymi formami literackimi, współczesnymi konwencjami oraz wartościowymi innowacjami”.

Proszę niczym we mnie nie rzucać, to cytat. Chodzi oczywiście o zbudowanie krowy o tysiącu dydkach i stu dopieszczających jęzorach do lizania poetycko-powieściowych  pyszczków. Ten potwór ma się rozsiąść na polskiej literaturze, która i bez niego jest wyjątkowo nędzna i wtórna, a ukryci w jego korpusie urzędnicy i mądrale będą sterowali kanałem dystrybucji budżetowej forsy, próbując stworzyć silną grupę pod wezwaniem profesora Glińskiego, która na jego widok nie będzie wyła i gwizdała.

Innego celu poza dotowaniem przyjaznych miernot nie potrafię dostrzec, ale ostrzegam, że nie da się przerobić poety Wenzla na nowego Mickiewicza, choćby zaprzęgnięto do tego zbożnego dzieła elektromobilność, nano czy naprotechnologię , albo nawet zwykły młotek. Co gorsza podobne głupstwa będą się mnożyć, ponieważ ludziom wychowanym w kulcie dla artystów i tworzonej przez nich sztuki nic innego przyjść do głowy nie może. Najważniejszym powodem jest oczywiście stworzenie środowiska alternatywnego wobec lewicowo-liberalnego, grupującego pisarczyków, a nawet przechwycenie co bardziej łasych na dobra doczesne twórców drugiej strony tego medalu wystruganego z ziemniaka.

Myśl, że prawicy (użyte tu określenia o charakterze politycznym są nieprecyzyjne z powodu założonej objętości tekstu) potrzebne jest podobne środowisko to wielkie nieporozumienie.  Niczym dziura w moście potrzebni są bowiem pisarze deklamujący swoją prawicowość. To, że lewica ma takich na pęczki w niczym nie poprawia jej dość paskudnej sytuacji. Różnica, jak mniemam, będzie taka, że tutaj na pierwszym miejscu będzie stawiany życiorys twórcy, co wróży jak najgorzej całemu przedsięwzięciu. To, że ludzie kultury mają delikatnie rzecz ujmując, tak zwaną dobrą zmianę w nosie, nie znaczy, że trzeba pompować jej apologetów. Jeśli już, niech stworzą dobrozmianowy chór, który będzie śpiewał przy okazji państwowych uroczystości (poeci w pierwszym rzędzie, bo głosem najcieńszym).

Stronie liberalno-lewicowej ci wszyscy literaci & poeci potrzebni są jako proteza intelektualna i stąd męczące powoływanie się na ich autorytet. Wynika to po prostu z tego, że ich koncepty teoretyczne, samo postrzeganie rzeczywistości są zaburzone do tego stopnia, że bez argumentu z autorytetu, który przerwie niechciany proces myślowy odbiorcy rozmywają się ku nicości. Niech sobie, prawda, mają tych swoich wybitnych twórców. Nie skazujmy często niczemu niewinnych ludzi, których jedynym grzechem jest aspirowanie do intelektualnej wyższości na spędzanie czasu sam na sam ze Schetyną czy panią Lubnauer. Niech im gra muzyka, niech śpiewają na Fejsiku wybitne pisarki Nurowska i Gretkowska. Tego zazdrości minister Gliński? Łaknie własnych wybitnych pisarek?

Podobne działania są oczywiście skazane na klęskę, podobnie jak każda próba podlizywania się wrogiemu środowisku, które skwarkę łyknie, a i tak wypnie na pana ministra tyłek. Jeśli zaś pomysłowi przyświeca myśl wsparcia polskiej literatury na rynku światowym, rzecz cała sprowadza się do jawnej komedii, żywo podobnej do prezentowanego przez rozmaitych wydrwigroszów pomysłu tworzenia w Hollywood filmowych hitów o polskiej historii.

Jeszcze raz przeczytajcie fragment cytatu, którym otwieram tekst: „…Jego celem jest zapoznanie z nowymi formami literackimi, współczesnymi konwencjami oraz wartościowymi innowacjami”.

Wierzę, że wśród czytelników znajdzie się ktoś na tyle wykształcony, kto w dobrej wierze wytłumaczy ciemnemu pisarczykowi, jakie to są te nowe formy literackie i gdzie szukać współczesnych konwencji, a szczególnie „wartościowych innowacji”? Bardzo mi na tym zależy, bo za chwilę może się okazać, że chodzi o blogosferę modową i poezję twitterową.





czwartek, 20 września 2018

Pitbull chowa się pod kanapą, na której rozsiadł się wredny kler


Każdy zwolennik horrorów wie, że na amerykańskiej prowincji jest cholernie niebezpiecznie. Wystarczy zjechać z autostrady żeby się o tym przekonać. Szanse, że zostanie się poćwiartowanym, a w radykalnej wersji spożytym rosną wraz z odległością od najbliższej metropolii. Miejscowi nie przejmują się tym do tego stopnia, że nawet nie mają zamków w drzwiach i wysiadują na werandach popijając bimber. Po terenach pustynnych krążą mutanci odżywiający się turystami, a w lasach nie mogą się czuć bezpieczne nawet uzbrojone po zęby oddziały komandosów. Co tu w ogóle mówić o zbieraniu grzybów?

Nikt się tym jakoś specjalnie nie przejmuje i nadal zamiast egzorcyzmować kukurydzę napuszcza się na nią kombajny. Albowiem nawet w tak ciemnym (wedle naszych elit) społeczeństwie jak amerykańskie istnieje powszechna zgoda, że kino to w zasadzie bujda, a kino klasy B czy C to już bujda resorowana. U nas jest oczywiście odwrotnie, ponieważ wszystkie polskie filmy pochodzą z najwyższej półki, a jakość obserwacji oraz diagnozy społecznej jest tu najwyższej próby. Trudno zresztą by było inaczej, skoro ku konsternacji Hollywood wszyscy ludzie zajmujący się filmem w Polsce są artystami. Trudno przecież wyobrazić sobie artystę, który zna własne ograniczenia i z założenia kręci film klasy B.

Z braku polskich horrorów naszą prowincję zaludniają zwykli, potulni degeneraci nie potrafiący prawidłowo wyartykułować swoich potrzeb. Prymitywniejsi od tej tłuszczy są tylko nadzorujący ją lokalni politycy, robiący wszystko co każą szemrani pod każdym względem biznesmani. Czuwa nad tym policja składająca się z prymitywnych durniów, gdzie zwykle jedynym sprawiedliwym, inteligentnym śledczym jest z kolei zdeklarowany alkoholik. Wszyscy razem wrzeszczą, ale z tego wrzasku trudno wiele zrozumieć, a to rzekomo z powodu niskiego, wobec Hollywood budżetu. Szkoda, że upadł pomysł wprowadzenia napisów do rodzimych produkcji.

Pan Smarzowski rzucił właśnie na rynek film „Kler” i z właściwym naszym artystom wdziękiem zabrał się za jego reklamę. Media się cieszą, bo jedni oburzeni, drudzy zachwyceni, czyli dzieło zarobi stosowny szmal tak czy inaczej, a finansowy zastrzyk z PISF zostanie zwrócony. W recenzjach pojawiła się opinia, że pan reżyser z pesymisty przekształcił się w moralistę. Brzmi to zabawnie, w kontekście dotychczasowych dokonań reżysera. Moralista – no proszę! Nie mogę oczywiście zrecenzować uczciwie tego filmu, z wiadomego powodu, ale w pewnym sensie wystarcza mi zapewnienie, że jest to dzieło w typie Smarzowskiego oraz zarys fabuły, by stwierdzić, że znowu wbrew założeniom i wzmożeniu artystycznemu powstał kolejny film klasy B. Popatrzcie jak to się plecie. Niby czegoś nie mamy, a po sprawdzeniu mamy w nadmiarze. Szkoda tylko, że nie są to pieniądze.

Z dorobku pana reżysera znam dzięki uprzejmości pana Kurskiego koszmarek zatytułowany „Wołyń”. Nazywając ten film „koszmarkiem” nie mam na myśli scen okropnych i okrutnych, ponieważ na podobne filmowe ekscesy jestem uodporniony, ale samą fabułę i sposób prowadzenia narracji. Do wcześniejszych filmów ledwie się przymierzyłem, tracąc cierpliwość po dwóch, trzech kwadransach. Ani to, moi mili, realizm, ani wyraz pesymizmu czy obawy przed tryumfem zła, a po prostu kolejna wersja tego, co mały Jasio po dużym piwie ma do powiedzenia o społeczeństwie w którym żyje. Dodatkową atrakcją jest fakt, że podobnie jak wszyscy nasi artyści, tak i pan Smarzowski uważa się za tego społeczeństwa ukoronowanie. I tak sobie, patrząc z góry wrzeszczy, ta nasza perła w koronie.

Jak już zaznaczyłem film będzie sukcesem frekwencyjnym. Nie trudno o to w kraju, gdzie sukcesami są dużo gorsze sensacjonistyczne filmidła w rodzaju Pitbulla. Reżyser i ekipa liczą też pewnie na jakieś protesty przed kinami, co doskonale rozumiem. To zabawne, ale eskalacja werbalnych i publicystycznych  emocji tak mi spowszedniała, że zamiast filmu chętnie obejrzałbym związane z nim ekscesy, ale i tego pewnie się nie doczekam. Zresztą, odkąd w mediach ludzi protestujących zaczęto nazywać protestantami, w ogóle nie liczę na wiele. No chyba, że głos na temat filmu zabierze filozof i prawnik, pan profesor Sadurski, którego osiągnięcia na twitterze są godne polecenia i uwagi. Na przykład taki wczorajszy wpis:  

„W sytuacji, gdy wiarygodność Prezydenta USA jest wielokrotnie niższa niż oskarżających go gwiazd porno, przymilne słowa polskiego prezydenta o Fort Trump to gorzej niż polityczny błąd. To głupota.”

Pitbull, proszę państwa, ze wstydu chowa się pod kanapą, na której rozsiadł się wredny kler. Szacunek, panie profesorze!


wtorek, 18 września 2018

O zwalczaniu rewolucji bezobjawowej wszystkimi dostępnymi siłami


Jest w tym coś niesamowitego, że w Polsce nie dzieje się praktycznie nic, a jednocześnie coraz częściej pojawiają się opinię, że trwa tu rewolucja. Nie tylko u nas, ale nasza jest jakby gwałtowniejsza. Co prawda chodząc po ulicach, czy gdzie kto tam lubi chodzić z katalogiem syndromów charakteryzujących przeciętną rewolucję pod pachą trudno dostrzec choć jeden, ale skoro tak twierdzą ludzie, których przodkowie wyleźli na światło dzienne przy okazji dziejowych przewrotów warto się temu przyjrzeć. Rewolucja bezobjawowa, rewolucja, której nie przyklaskuje lewactwo. Po prostu dziw nad dziwy. Szczególnie bawi, że zgodnie z wszelkimi prawidłami, skoro trwa rewolucja musi objawić się konserwatywna reakcja i owszem jest, ale składa się jak raz z liberałów i lewicy.

Ci zaś, zupełnie jak nie oni, nawet nie przygotowali pod swoje działania podwalin teoretycznych. Może słabe głowy, a może narracyjnie bardziej opłacalne wydały im się histeryczne pokrzykiwania i mnożenie przymiotników.

Nagle, ni z gruszki ni z pietruszki lud jest dziką, prymitywną i wrogą wszystkiemu co szlachetne siłą. Niesamowite! Nawet sama demokracja stała się czymś w rodzaju totalitarnego przymusu, bo jakże to tak, żeby zwycięska partia rządziła krajem? Jakim niby prawem? Przecież normalnym państwie nie ma takiego zwyczaju! W normalnym państwie bowiem do wyboru są tylko partie słuszne oraz ohydny margines. Status quo musi być zachowane, a interesy nienaruszone. Rewolucje są owszem wspaniałe, ale tylko takie na których można zarobić. Ich serce musi bić co najmniej nad Tamizą, nie żeby ktoś sobie coś samemu wymyślał. Dlatego nasza bezobjawowa rewolucja jest tak przerażająca, choć nie wydaje się, żeby była zaraźliwa.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że poza składanymi codziennie deklaracjami nasza osobliwa opozycja nie robi kompletnie nic, by przechylić na swoją stronę polityczne szale choćby poprzez wygranie kolejnych wyborów. Oni całą nadzieję pokładają w presji zewnętrznej. Nie zauważają, albo zauważyć nie chcą, że nawet gdy taka presja okaże się skuteczna, oni sami niekoniecznie będą jej beneficjentami. To nawet dość mało prawdopodobne, ponieważ nie sprawdzili się jako przedstawiciele interesów państw zainteresowanych przegrywając wybory i przerywając zmierzający do szczęśliwego zakończenia proces integracyjno-kolonizacyjny. Reszta jest po prostu biznesem, o którym chętnie, acz w innych okolicznościach mawiają, że nie ma w nim miejsca na sentymenty.

Nie mogą przecież liczyć na niemiecką kawalerię, która wyzwoli ich z twierdzy, w której sami raczyli się zamknąć. A wiadomo co się dzieje z oblężonymi, gdy odcinane są kolejne szlaki zaopatrzenia. Najpierw zjada się konie, psy, koty i szczury, a potem… Po prostu strach pomyśleć. Na dodatek kierują swe apele o pomoc w kierunku instytucji, które same szukają już tylko odpowiednich murów, by się za nimi zamknąć. Jest to próba zwalczenia bezobjawowej rewolucji bezobjawową interwencją. Smuci jedynie, że w tym zamieszaniu zdarzają się i tacy, którzy z wielką ochotą przekraczają linię wyznaczającą najzwyczajniejszą w świecie zdradę, a to tylko z powodu obrony własnego interesu. Trudno, już nie tylko pojąć, ale i tolerować podobne ekscesy, ale na razie i kara za nie jest również bezobjawowa.

Jeśli ktoś sądzi, że to co napisałem jest bujdą i przesadą niech przypomni sobie i zastanowi się nad emocjami jakie wzbudziły amerykańskie wybory. Zupełnie jakby nasi opozycyjni mądrale sądzili, że jeśli wygra pani Clinton wpadną tu Jankesi i zrobią porządek z Kaczyńskim. To ci dopiero kalkulacja! Nie? Przecież już teraz, patrząc w przyszłość wyglądają zbawienia po kolejnej zaoceanicznej elekcji. 

To koncepty jednocześnie starannie ukryte i równocześnie jawne. Można rzec, że geopolityka zawróciła niektórym w głowach, jak raz przed wyborami samorządowymi, które znowu, jak sami mówią i piszą mogą przynieść rewolucyjną zmianę w samorządach. I tak wracamy na początek tego krótkiego tekstu. Rewolucja goni rewolucję, ale przynajmniej w moim miasteczku z żadnej latarni nie zwisa nawet najmarniejszy sznurek.

sobota, 15 września 2018

Ręce na pokładzie łajby całkiem podwodnej


Krąży w sieci filmik, fragment relacji telewizyjnej ukazującej dramatyzm huraganu Florence. Widzimy opatulonego reportera ostatkiem sił walczącego z wichurą, by zdać relacje, by opisać to, czego w ogóle opisać się nie da. Tymczasem za jego plecami spaceruje dwóch młodzieńców w krótkich spodenkach i zabawia się komórkami, jak to współcześni młodzieńcy maja w zwyczaju. Ludzie się śmieją, mnożą podobne przykłady i chętnie bym wam to pokazał, ale nie wiem czy wolno? Nie jestem bowiem prawnikiem, a prostym pisarczykiem. Co prawda powszechnie uważa się, że jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów, czym strasznie przejęła się nasza opozycja, która zamiast mnożyć argumenty pokazuje zdumionym widzom posła Grabca, ale szczerze wątpię, czy taki poseł, choćby nie wiem jak śliczny wystarczy do wygrania wyborów samorządowych?

Trwa medialno-polityczna akcja „wszystkie ręce na pokład” a im dłużej trwa tym jest głupsza. Może dlatego, że teraz mamy do czynienia z okrętem podwodnym i przepychaniem się przy wiadomej klapie. Efektem jest kampania wyborcza partii opozycyjnych żywo przypominająca majaczenie wariata. Zupełnie fatalną rolę odgrywają zaprzyjaźnione media, które zalewają rynek wyborczym paliwem, mającym jedną, ale zasadniczą wadę: Nie chce płonąć. Dobrym przykładem wzorowego idiotyzmu jest wczorajsza histeria związana z botami, które tak namąciły elektoratowi w głowie, że wybrał na prezydenta pana Dudę. Do kogo niby jest to skierowane? Ci, którzy cokolwiek znają się na internecie, co najwyżej parskną śmiechem, a pozostałych zupełnie to nie obchodzi. Rozumiem, że politycy mogą mniemać, że istnieje utajony elektorat głupszych niż oni sami, ale zapewniam, że nie jest to legendarna młodzież, której względy chcą pozyskać.

Niedawno tryumfowali, ponieważ wciągnęli do gry panią Nowacką, w związku z czym uważają całkiem poważnie, że w zasadzie ogarnęli całe spectrum ideowe. Od lewa do prawa, że mucha nie siada. Od Nowackiej do Giertycha, z gromadką Schetyny wygodnie rozpartą w centrum. Sukces gwarantowany! Wyobraźcie sobie, że oni tak po prostu dodają te punkty poparcia. Tyle PO, tyle Nowoczesna, plus lewica obyczajowa, czyli dla każdego coś miłego. W tej układance brakuje jeszcze Korwina i Narodowców, a wtedy 50% poparcia jest dosłownie pewne! Że tak mogą kalkulować ludzie, którzy chcą przejąć władzę w Polsce to moim zdaniem coś absolutnie niesamowitego. Jeśli zaś tylko udają, że wierzą w podobny absurd, to jeszcze gorzej, bo niby w jakim celu? Zabawnie zbiegło się to atakiem na nieszczęsnego Biedronia, którego domniemany elektorat w żaden sposób nie kojarzy się przecież z lewicą, prawda? Zresztą takie przekonanie potwierdził sondaż pewnej wybitnie zasłużonej dla sprawy sondażowni, z którego wynika, że powstanie partii popularnego homoseksualisty odbędzie się głównie kosztem PSL, który w takiej konfiguracji straci miejsce w parlamencie. No pięknie!

Za chwilę zobaczycie jak siły postępu zaczną w pozytywnym świetle przedstawiać kandydaturę pana posła Jakubiaka, kandydującego na prezydenta Warszawy. Kalkulacja jest prosta i stoi na identycznym poziomie jak prezentowana powyżej i polega na odebraniu głosów Jakiemu. Wiem, że nadużywam tego zwrotu, ale są to plany godne politycznego pięciolatka. Inaczej tego nazwać nie umiem.

Cała propaganda opozycji tak czy owak sprowadza się do prostego: Wszyscy przeciwko PiS, ale co znaczy „wszyscy” to już inna kwestia, ponieważ działania skierowane są do wewnątrz, a żadne w kierunku pozyskania nowych wyborców. Sprawy zaszły tak daleko, że nawet przekaz medialny zaprzyjaźnionych z opozycją mediów skierowany jest w tym samym kierunku. ( Akurat w tym miejscu PiS popełnia podobny błąd sprowadzając dział informacyjno-publicystyczny TVP do roli ściśle propagandowej. Argument, że tamci… odrzucam, ponieważ tamtych mam w nosie, ale dzięki staraniom pana Kurskiego znalazłem się na niechcianej pozycji intelektualisty, który telewizji nie ogląda w ogóle. Strzępy internetowe i tak wystarczą aż nadto ) i stanowi przejaw chowu wsobnego. Same getta, moi mili, no chyba, że ktoś ogląda/słucha dla beki. To jeszcze rozumiem.

Zabawne jest, że PO gromadząc wokół siebie mniejszych ancymonów chce powtórzyć sukces PiS, ale na razie popełnia wszystkie błędy, jakie znienawidzona przez nią partia popełniała w przeszłości. Robi to na dodatek z zadziwiającą konsekwencją, nie bacząc na widoczne w sondażach efekty. Im bardziej obniża ich szanse histeryczna narracja, tym usilniej w nią brną. Jeśli kiedyś zaprzyjaźnione media potrafiły wmówić co naiwniejszym, że PiS to obciach, teraz sami koniecznie muszą na pierwszej linii frontu stawiać prawdziwych już durniów, kierując w ten sposób przekaz w kierunku elektoratu, który na wybory nie pójdzie, ponieważ może zabłądzić na własnym osiedlu.

Nie rozumieją, że PiS nawet w swych najgorszych latach postrzegany był zawsze jako całość. 
Owszem, z tego powodu łatwiej było tę partię okładać ze wszystkich stron, zupełnie jak boksera ukrytego za podwójną gardą, ale jeśli taki zza obrony wyprowadzi w końcu skuteczny cios, nie pozostaje nic innego jak poleżeć na ringu i spróbować zebrać siły, a nie od razu wspinać się po linach i dalejże pyskować, bo może to skutkować bardzo poważnym nokautem, czego im ze szczerego serca życzę.


niedziela, 9 września 2018

Człowiek pogryzł lamę


Od lat znosimy nieustającą kampanię wyborczą. Dziwne, że od tej polityki jeszcze nie powariowaliśmy ze szczętem. Ci, którym się to udało żyją w jakimś dziwnym świeckim raju, gdzie dosłownie wszystko jest polityczne i dwubiegunowe. Nasze opętane szaleństwem media nie dają publiczności chwili wytchnienia. Aby odbiorca nie mógł zaczerpnąć powietrza poszerza się nieustannie pole konfrontacji. Co prawda jeszcze nie słyszałem o podziale planet układu słonecznego na pisowskie i peowskie, ale nie jestem pewien czy w czeluściach niektórych politycznych mózgów przewaga nazw męskich nie budzi wątpliwości. Ziemia i Wenus to niewiele, tym bardziej, że dochodzi jeszcze popularny i codzienny Księżyc.  Dlaczego nie Księżyca? Prawdziwi radykałowie narzekają też na Ziemię, że niby kojarzy się z Ziemkiewiczem i ziemniakiem, którzy są przecież facetami.

Za idiotycznymi mediami podążają hordy szalonych wyznawców, którzy nie ominą żadnego tematu, by nie podzielić się z innymi swoim szaleństwem. Oto para Francuzów podczas safari w Kenii wylazła z auta i postanowiła zrobić sobie selfie z lwem. Miły drapieżnik nie pomny na rolę mediów społecznościowych raczył ich rozszarpać. Pod tekstem komentarze w stylu: Dobrze tak pis….om! Dostali 500+ i się szwendają po świecie. Brawo lew! I zaraz kontra, że niby tylko peowiec tyle nakradł, żeby do Kenii… Ktoś sprytnie zauważa, że Francuzi, ale zaraz zostaje skontrowany, że i we Francji są pisowcy, bo kto inny mógłby popierać Le Pen, a wiadomo, że Kaczyński razem z Moskwą i do tego ma kota, a lew wiadomo, że psem nie jest.

Przesadzam? Co kilka dni można znaleźć w mediach opis psiej męki, bo jakiś degenerat przywiązał swojego „pupila” drutem do drzewa itp. Przeczytajcie komentarze i jeśli nie znajdziecie tekstów, że zrobił to wychowany przez Kościół katolik ergo pisowiec, znaczy to jedynie, że forum jest moderowane przez kogoś, kto potrafi czytać i na dodatek sam nie rechoce do wtóru podobnym komentarzom. Nie mówicie mi przeto, że to nie robota mediów.

Kto jak nie media, poszerza pole politycznej walki o kolejne coraz bardziej tematy? O gospodarce i decyzjach mających wpływ na jej dobrostan pisze się maleńkim drukiem, bo to nie rezonuje, a poza tym jednak trzeba pisać pod rygorem faktów. Jeśli już, wyrywa się pojedynczą, łatwo zrozumiałą rzecz  z łańcucha zdarzeń i dalejże snuć dowolne na jej temat bajki. Dlatego nie dziwi, że na tym samym wiodącym bęcwałów portalu zgoła co innego można przeczytać w dziale gospodarczym, a co innego w dziale ogólnym, tym dla plebsu. Pięknym przykładem, choć z dziedziny czystej propagandy był ostatni eksces przyjemniaczków z Gazety Wyborczej. Najpierw ogłosili światu, że PiS ukrywa przed rejestrem pedofilów księży. Potem przyznali, że pomylili paragrafy, ale uważają, że i tak mają rację. Tak można zawsze i bez końca. Na boku zauważę, że podobnie jak w mediach jest też w sejmie. Sprawy gospodarcze? Debata budżetowa? Poza małpimi popisami na początku debaty, nic. Milczenie. Ale niech jeden z drugim cymbał wrzuci temat obyczajowy, albo choć trochę nadający się do medialnych popisów zaraz wszyscy pędzą dźwigając te swoje niewyparzone gęby.

Wszystko byłoby niezwykle zabawne, gdyby jednocześnie nie było tak odstręczające. Co gorsza krąg się zamknął. Media i politycy głównie komentują wzajemnie swoje prawdziwe i domniemane łajdactwa. Do tego publiczność zamiast tupnąć swą zbiorową nogą na takie bałwanienie do kwadratu, sama zabiera się za propagandę. Rozumiem tych, który za takową płacą, ale reszta?
Oto pod Kielcami urodziła się świnia z trzema głowami, a miejscowy obywatel pogryzł lamę!

- Jak świnia, to pewnie z PO. He He

- Ile ci za to płacą płacą pisowski trollu? Ciekawe, czy świnia dostanie 500+ na każdy łeb. LOL

- Ten co pogryzł lamę co niedzielę chodzi do kościoła, a w poniedziałki gryzie lamy!

- Prawdziwy Polak nie hoduje lam, tylko krowy!

- Sam jesteś krowa!

- Wolę być krową niż pis…em! Co na gryzienie lam powie Europa, z której Kaczyński chce nas wyprowadzić na Białoruś? Konstytucja! Konstytucja! Czy my już żyjemy w średniowieczu, żeby gryźć lamy? Takie są efekty pisowskiej (tfu!) polityki historycznej.

- Teraz widzicie problem? Rządziliście osiem lat i co zrobiliście dla lam, żeby nikt nie gryzł ich w tyłek? Mam przypomnieć, ile hodowli lam przez was upadło, a lamiści pogrążyli się w cichej rozpaczy?

- To pewnie Ukrainiec pogryzł lamę. PiS i PO są siebie warte! Przez nich co drugi Polak jest obcokrajowcem albo Filipińczykiem. Niech żyje wolna polska!

-Jak piszesz Polska, barani łbie?

- Sorki, literówka się wymskła meni.