wtorek, 24 listopada 2015

O różnicach zasadniczych i pospolitej głupocie

Czytam i cierpliwie wysłuchuję porównań dzisiejszej sytuacji do tej z roku dwa tysiące piątego. Już Prawo i Sprawiedliwość naraziło się tak, że za chwilę zostanie zmielone przez medialne młyny. Już rusza „przemysł nienawiści” Już za chwilę opór społecznej materii przewyższy determinację rządzących i Kaczyński ze wstydem zwinie ledwie rozwinięty sztandar zmian. Podczas gdy jedni się tym wzajemnie straszą, inni upajają, a jeszcze inni ze znaczącymi minami wygłaszają odwieczne: A nie mówiłem? – w skrócie i sięgając do literatury wielkiej oraz nieprzemijającej, można całe to gadanie nazwać po prostu „bałwanieniem do kwadratu”
Podstawową różnicą, bynajmniej nie jest to, że PiS jest obecnie pozbawiona brzemienia dość parszywych koalicjantów, a prosty i oczywisty fakt, że w 2005 roku, najważniejsza obecnie partia opozycyjna, czyli Platforma Obywatelska nigdy jeszcze nie rządziła.
Mogła dzięki temu epatować swym domniemanym liberalnym urokiem. Obecnie z uroku została tylko prymitywna zawziętość i jawnie deklarowana pazerność na jakąkolwiek już władzę. Poza tym Prawu i Sprawiedliwości udało się jakimś cudem pozbyć większości szczególnie antypatycznych cymbałów, których nie wiedzieć czemu przygarnęła Platforma Obywatelska dla jakichś wydumanych, chwilowych korzyści, pozbywając się jednocześnie co sensowniejszych działaczy. Przecież tak naprawdę, gdyby jutro powtórzyć wybory, Platforma dostałaby jeszcze większe wciry, niż w październiku, co polecam uwadze gorącogłowych, nagle opozycyjnych krzykaczy.
Ale media! Ale przemysł pogardy! Przecież wszystkie media, popularne radia i znaczące telewizje stoją murem przeciwko rządowi – niepokoją się, albo radują miłośnicy stałego politycznego nasłuchu audycji politycznego mainstreamu. Po pierwsze, już w tej chwili tak nie jest, o czym świadczy fakt, że główna antypisowska barykada znajduje się na Woronicza, nie na Wiertniczej. Nie ma sensownego ekonomicznego czy jakiegokolwiek innego uzasadnienia, by prywatny komercyjny moloch medialny skazywał się na przynajmniej czteroletnią twardą służbę tracącej wpływy opozycji.  Oni nie są od tego, by umyślnie radować jednych kosztem wściekłości drugich, tylko by sprzedawać wszystkim razem reklamy, przerywane filmami, potańcówkami czy innymi wesołymi wygłupami. Co z tego, że sympatie zatrudnionych tam dziennikarzy są zasadniczo lewackie, skoro widać, że machina dostojnym krokiem maszeruje ku centrum, gdzie zawsze winno być  jej miejsce, a pamiętajcie, że tam, gdzie przewijają się liczby z wieloma zerami, nie ma miejsca na sentymenty, ani na lewacki radykalizm.
Agora ze swoją spadającą gwiazdą Wyborczej i radyjkiem, którego często słucham rano dla śmiechu to już skansen. Jej autorytety i uroszczenia budzą politowanie, gdyż zostały zgrane do końca, do kompletnego bełkotu w codziennej politycznej wojence. To, że dyskutują sami ze sobą, że sami siebie cytują wzajemnie z zachwytem, znaczy dla opinii publicznej mniej więcej tyle, co mądrości prawie stale przebywającego w TVP Info Sławomira Sierakowskiego, czy znanego antyterrorysty Dziewulskiego.
Jest jeszcze internet ze swoimi portalami społecznościowymi, gdzie akurat teraz zjednoczone lewactwo daje popis głupoty, próbując wzniecić ruch protestu pod zadziwiającą nazwą Komitetu Obrony Demokracji.
I nazywam ich głupolami nie z powodu ich przekonań czy uroszczeń, ale z powodu zdziwienia, że ci ludzie kompletnie nie rozumieją mechanizmów prowadzenia internetowych kampanii politycznych. Po trzech dniach działalności nie sposób już na ich facebookowym profilu odróżnić zaangażowanego lewaka od kogoś, kto z powodu nagromadzonej w sobie wesołości, czy nadmiaru wolnego czasu, wchodzi tam, by robić tak zwaną bekę. 
Całą tę inicjatywę można opisać jednym zdaniem tak, jak Jarosław Haszek opisał ołtarz polowy wyprodukowany przez firmę „Moritz Mahler” jako rozkładany tryptyk obrazów o treści religijnej, który z pewnej odległości przypominał „pociąg wjeżdżający na stację” Ale uwaga! Oto  daje się na coś takiego nabrać sam Grzegorz Schetyna, który deklaruje, że chce wspólnie z nimi demonstrować w obronie demokracji, takiej jak ją rozumie. A tu siup, konfederaci wolności, przekładają swą hipotetyczną demonstrację na wiosnę, ponieważ w grudniu może być zimno. 
Taka to moi mili jest manufaktura, nie żaden tam „przemysł pogardy” Jeśli macie się ich bać, bójcie się lepiej własnego cienia. 

sobota, 21 listopada 2015

Sąd, sędziowie i inne instrumenty pogardy

Na poważnie miałem do czynienia z wymiarem sprawiedliwości tylko jeden, jedyny  raz.  Dwadzieścia lat temu, na dodatek. 
Moja mama przechodziła po zmroku przejściem dla pieszych i została rozjechana przez konińskiego biznesmena, który uznał, że sto na godzinę to fajna prędkość na pasach pomiędzy kościołem a remizą straży pożarnej o godzinie dziewiętnastej.
Moja mama umierała prawie dwa tygodnie. Nie mogła mówić, ale chwilami była przytomna. Wtedy z jej oczu płynęły łzy. Można to interpretować w ten sposób, że...
Co tu gadać o winie, która była oczywista? 
Czy to była wina mojej mamy, jak sprytnie zasugerował obrońca pana zabójcy? Co kobieta w wieku , który akurat osiągnąłem robiła po godzinie dziewiętnastej na pasach?
No, akurat wracała od pacjenta, którego, jaka jedna z pionierek opieki paliatywnej, rozumianej jako ograniczenie niepotrzebnej męki kojarzonej z nowotworami, pozbawiła przyjemności cierpienia. Policja oddała meni walizkę wypełnioną tego typu środkami. Na pytanie, co zrobić z tymi wszystkimi morfinami, odpowiedziano meni, że to moja sprawa.
Mniejsza z tym. Nie chcę was wzruszać i dlatego przenieśmy się na salę sądową.
...
Byłem oskarżycielem posiłkowym, co fajnie wygląda w kinie, ale nijak się ma do powiatowej rzeczywistości. Na korytarzu ja z żoną, dalej On, otoczony przez prawników.  Podczas wchodzenia na salę, jeden z nich ( autentyk ) wytknął na mnie język.
Rozprawa była dosłownie wyszczekana przez sędzinę o niebanalnej urodzie. Nim zorientowałem się, że to szczekanie jest ludzką mową, straciłem dwie okazję do zabrania głosu. Potem było tak:
- Chciałbym zwrócić uwagę...
- Pańskie zachowanie obraża sąd....
- Ale przecież...?
- Zwracając się do sądu należy wyjąć ręce z kieszeni!
- Nie trzymam rąk w kieszeni!
- Sąd upomina, odstępując jednocześnie od wymierzenia kary...Bach! Bach i ... wyjazd z pałacu sprawiedliwości. 
Nim się ogarnąłem, znalazłem się na korytarzu Sądu Rejonowego w Koninie. Facet dostał dwa lata w zawiasach  i trzy zakazu prowadzenia pojazdu.
...
Pamiętam tę wrzeszczącą na mnie babę, uśmieszek zabójcy mojej mamy i  ten ryj wykrzywiony nienawiścią. Ryj wymiaru sprawiedliwości.Mam was szanować, skurwysyny?

środa, 18 listopada 2015

Stopniowanie przymiotników i inne histerie

Wczorajszą decyzję prezydenta Andrzeja Dudy przyjąłem z satysfakcją i zadowoleniem. Właściwie mógłbym w tym miejscu postawić tłustą kropkę i zabrać się za pisanie tekstu o konieczności jak najszybszego przejęcia, czy jak chcą inni odzyskania z rączek „liberalnych demokratów” tak zwanych mediów publicznych, ale uznałem, że byłoby to nadużycie zaufania ewentualnych czytelników, ciekawych, co z tymi przymiotnikami?

Otóż, jak zaznaczyłem w tytule, przymiotniki podlegają stopniowaniu i jeśli ktoś zna zasady nie narazi się na śmieszność. Wydawałoby się, że osoby publiczne takie jak dziennikarze, komentatorzy medialni czy nawet politycy należą do tej wyróżnionej grupy, a tu guzik prawda.

Od wczoraj wspomniane środowiska, uważające siebie za opiniotwórcze, nieudolnie próbują zarazić swoją wściekłością i lękiem pogardzaną przez siebie opinię publiczną. I to, proszę państwa, w ogóle się nie udaje. W kontekście wydarzeń przewalających się przez Europę problemy i lęki naszych łże elit ludzie mają powszechnie w „poważaniu” oczekując sprawności w walce ze złem. Na przykład: zdecydowana większość oglądających film o „Brudnym Harrym” kibicuje przecież kreowanemu przez Clinta Eastwooda policjantowi, nie zaś jego rygorystycznemu przełożonemu, który ustawicznie próbuje odebrać mu uprawnienia do odstrzeliwania bandytów i demolowania miejsc publicznych. W ogóle nie potrafię sobie wyobrazić człowieka, który w świecie pełnym zagrożeń przedkładałby sprawność Ryszarda Kalisza czy niedoszłego senatora Giertycha nad sprawność i przede wszystkim determinację Mariusza Kamińskiego, że o uczciwości nie wspomnę.

Mogą od świtu do zmierzchu wrzeszczeć i kwiczeć w mediach, w dowolnym natężeniu, a tak naprawdę nikogo to nie obchodzi, choćby dlatego, że przymiotniki określające w ich mniemaniu Prawo i Sprawiedliwość podali dawno temu w formie uniemożliwiające ich dalsze stopniowanie.
Przez osiem lat, gdy rządzili a PiS mógł się tylko przyglądać ich bezczelności, złodziejstwu i medialnej hucpie, zgoła niepotrzebnie zużyli całą amunicję. Na dodatek, w codziennych politycznych połajankach, dla doraźnych wizerunkowych zysków wyzbyto się wszystkich możliwych postaci, które by można bez wybuchu śmiechu nazwać niezależnymi autorytetami. Dzisiaj, do wrzasków, protestów i połajanek mogą wystawić tylko te swoje zgrane do bólu kukiełki. Kto przytomny miałby nabrać się na gniew i oburzenie, choćby wymienionych w poprzednim akapicie panów? Aby czyjś głos wybrzmiał, musi choć na moment zapaść cisza.

W konkretnej sprawie Mariusza Kamińskiego nasi „liberalni demokraci” popełnili dodatkowo jeszcze jeden błąd. Gdy uwaga społeczeństwa była skoncentrowana na rządowych nominacjach, oburzając się i protestując, nasze gapy przypomniały publiczności za co i pośrednio, po co, został on skazany? Naiwna wiara, że razem z nominacją dla Antoniego Macierewicza zachwieje to poparciem dla powstającego rządu PiS przygotowała znakomity grunt dla decyzji prezydenta Dudy.

Aby uświadomić sobie, do jakiego stopnia choćby taka Platforma Obywatelska nie rozumie obecnej sytuacji oraz nastrojów społecznych, wystarczy zaczekać cierpliwie na dzisiejsze expose Beaty Szydło. Usłyszycie buczenie i pokrzykiwania co bardziej wzmożonych w swojej głupocie posłów. Nie? Zmarnowaliby taką szansę, by się ustawić w roli wrzeszczącego bobasa? Niemożliwe, podobnie jak niemożliwa jest myśl, że kiedyś pojmą, jak bardzo mijają się z rzeczywistością, którą w pewnym pokrętnym sensie sami wykreowali. 
Na własną zgubę, oczywiście.


wtorek, 17 listopada 2015

Z dziczą się nie gra! O problemach z opisem

Zdziwienie, a nawet oburzenie wielu poczciwców wywołał ostateczny opis paryskiej rzezi. Okazało się oto, że zbrodni dokonali Francuzi do spółki z Belgami. No przecież! 

Jeśli nie wolno opisywać grup ludzi pod kątem religii, rasy, czy narodowości do której się przyznają i w imieniu której zabijają, faktycznie jako wyróżnik zostaje jedynie obywatelstwo, paszport jakim się posługują. Są jeszcze w zanadrzu obszerniejsze kwantyfikatory. Można przecież napisać, że Europejczycy mordowali Europejczyków, albo wręcz ludzie, ludzi. I czyż nie jest to prawda? Tak, ludzie zabili ludzi, a Allach to ten sam Bóg, do którego modlą się Chrześcijanie, czyli w zasadzie mordercami są ludzie religijni, a już z pewnością nie ateiści.

Ktoś powie, że to nie ma żadnego znaczenia, że krew pozostaje krwią. Otóż upieram się, że to ma znaczenie. Udawanie, że nie ma możliwości jasnego, precyzyjnego opisu wroga jest wywieszaniem białej szmaty wobec morderców. Nie da się bowiem terroryzmu, fali islamskiej nienawiści sprowadzić do szeregu indywidualnych decyzji ludzi legitymujących się takim czy owakim paszportem.

Pod naporem przemocy medialnej zarządzanej przez czerpiące zyski z takiego stawiania sprawy, wrogie własnej kulturze elity straciliśmy język, zostając prawdziwymi jąkałami nie potrafiącymi klarownie wytłumaczyć, ani naszych lęków, ani oczekiwań nawet w sprawach tak podstawowych, jak bezpieczeństwo nasze i naszych rodzin. Zwróćcie uwagę, mili czytelnicy, że kaganiec na naszych pyskach nie wynika li tylko z wtłoczonej nam do głów politycznej poprawności, a jest już usankcjonowany prawnie i obudowany systemem kar, do utraty wolności włącznie.

Stąd obrażające rozum brednie o morderczych Belgach, bo jeśli nawet system zniewolenia nie zechce zajmować się płotkami w rodzaju autora tekstu, który czytacie, niewątpliwie zajmie się chętnie każdą gazetą, każdym dziennikarzem czy politykiem, który zechce napisać, czy powiedzieć prawdę, o ile tylko będzie w jego zasięgu.

Oto doczekaliśmy sytuacji, że nie sposób bez narażania się w najlepszym wypadku na ostracyzm opisać zła. Jeśli ktoś próbuje, musi posługiwać się tak licznymi zastrzeżeniami, że jego wypowiedź zmienia się w bełkot. Jeśli napiszesz, że Islam jest zły i w żaden sposób nie pasuje do cywilizacji ani kultury europejskiej, ponieważ nie sposób zgodzić się na stosowanie jego praw w Europie w zasadzie przestajesz być publicystą, a stajesz się przestępcą.

No, chyba że dodasz, że wszystkie religie są równie złe, ze szczególnym naciskiem na Chrześcijaństwo, co podeprzesz akceptowalnymi przykładami z przeszłości i zaznaczysz, że masz na myśli tylko radykalnych islamistów, którzy w przeciwieństwie do innych, głoszących miłość i pokój...

Celem jest, byś się wyparł własnej religii, kultury i ojczyzny i ten cel przesłania wszystkie inne cele i tutaj rządzące Europą elity są bardzo konsekwentne. Rzecz w tym, czy przemoc, którą stosują okaże się skuteczna. To już zupełnie inna historia, ponieważ rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością a totalną lewacką propagandą jest już zbyt wielki, by nawet Francuz potrafił go strawić, ale oczywiście mam na myśli zwykłego Żabojada. W tym miejscu musiałem zastosować epitet, żeby opisać narodowość i to jest naprawdę smutne. Dlatego „Żabojad” napisałem z dużej litery. Niech chociaż to dostaną z dobrego serca.

To tak, jakbyście chcieli rozgrywać mecz piłkarski z przeciwnikiem, który już w tunelu prowadzącym na boisko wydłubuje oczy waszemu bramkarzowi a na plac wybiega uzbrojony w maczety, podczas gdy wy udajecie się z płaczem do sędziego technicznego w sprawie oślepionego bramkarza, za co wasz kapitan zostaje napomniany żółtą kartką.

Taki mecz zawsze przegracie, o ile publiczność nie przełamie kordonów i nie wbiegnie na boisko pokazując jasno i dobitnie, że też bierze udział w grze. Dodam od siebie, że nie jestem zwolennikiem takiego wbiegania i preferuję zasadę, że z dziczą się nie gra. Dzicz należy tłuc, co chwilę popatrując, czy równo puchnie.


środa, 11 listopada 2015

Przywłaszczycielom, kres!

Śpiewał, wymachując szablą i przebiegając korytarze szkoły podchorążych Jerzy Stuhr w telewizyjnym spektaklu Andrzeja Wajdy „Noc Listopadowa” Był rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy, podchorążowie zbiegali się hurmem, pasy na krzyż i oczywiście bagnety i nawet armata stała na środku sali. Grała muzyka Zygmunta Koniecznego, był listopad, jakżeby inaczej, a Stuhr wykrzykiwał: „za lata niewoli, za krew, za urąganie męce, oto godzina wybiła, przy nas potęga – siła…” nie bacząc, że jego Maciuś ma dopiero trzy latka. Taki był straszny i odważny, jako Wysocki.
Minęło prawie czterdzieści lat i jedynym łącznikiem pomiędzy tamtymi artystycznymi uniesieniami a dniem dzisiejszym jest fakt, że zarówno wówczas, jak i dzisiaj Telewizją Polską rządzi niepopularna komuna. Ktoś się oburzy, że teraz nie, bo buciki wyglancowane i nie trzeba biegać na Mysią po wskazówki. Nie trzeba, bo Mysia jest w głowach i w sercach i ogólnie jest mysio przy Woronicza.
Nawet dziwnie pomyśleć, że dzisiaj ktoś biegałby z szablą po telewizyjnym studio, wykrzykując o jakichś „przywłaszczycielach” i płonącej „budzie na Solcu” Komuna, co dziwaczne, jakoś nie brała do siebie tych „przywłaszczycieli”, być może z powodu pieczątki wiadomego urzędu, a być może czołowi artyści gwarantowali pozytywny wydźwięk? Tego nie wiem, ale wiem, że za rządów wiadomej, jeszcze dzisiaj rządzącej koalicji, takie wymachiwanie i wykrzykiwanie stałoby w jawnej sprzeczności z interesem państwa i jego elit, zasłużonych w umacnianiu zdobyczy ( z naciskiem na zdobycze )
W ogóle, jak tak się dokładniej przyjrzeć naszym wielkim poetom i pisarzom to trudno gdziekolwiek znaleźć cokolwiek, co można uznać za choćby przychylną aprobatę trwających jeszcze dzisiaj rządów, idei, oraz sposobów na okiełznanie narodowej dumy. Wszyscy wielcy zawiedli i pewnie dlatego z uporem godnym lepszej sprawy forsowano i nadal forsuje się tylu małych, psujących polski język pisarczyków. To jednak temat na inne opowiadanie, ponieważ jutro, jutro wszystko się zmieni!
Żyje i działa ( wkrótce nowy film na ekranach ) mistrz Wajda, Jerzy Stuhr wrócił do formy, że o jego synalku nie wspomnę. Aż się prosi o nową „Noc Listopadową” Przywłaszczycielem PiS. Zamiast jakichś nieaktualnych podchorążych, młodzi korporacyjni dyletanci, zamiast szabli coś najnowocześniejszego, byle z ekranem, a na ekranie koniecznie wykres ukazujący upadek. Jerzy Stuhr mógłby zagrać biegnącego z pomocą Donalda, a młody Ryszarda Petru z tą jego charyzmą. Tyle, że trzeba mocno popracować nad tekstem, bo mimo szlachetnego kontekstu… Cóż, cenzor z „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” orzekłby:
-Nie, w tej formie to nie może wcale pójść!
Cholera z tymi poetami, a szczególnie wielkimi. Wszędzie wetkną krzyż, albo jeszcze gorzej!
„…Śmierć przywłaszczycielom,
tyranom,
co nasze kalają trony,
co brudem ołtarze ścielą!
Bóg wziął nasze obrony:
śle wolność ludom i stanom!
Czas pomsty za bezprawie,
czas pomsty, lećcie, żurawie,
roznieście po polach skry
z płonących chat!
Za łzy, za urąganie męce,
hej, bracia, rycerze, dzieci,
młodzieńcze sprzęgajcie ręce.
Oto godzina wybija,
gnana tęsknotą lat:
do broni, Jezus, Maryja!
Do broni za Polskę, za krew,
za lata niewoli i nędz,
za widma, upiory jędz,
co nasz obsiadły dom,
niosąc srom;
niech krzyż upiory wyżenie,
spełniajcie przeznaczenie:
Czas przyszedł, zwyciężym dziś.
Hej, dzieci, rycerskie łupy
dla was, czas iść!
Drogę zaścielą wam trupy;
to wam ratować się z toni,
wasz los od waszych dłoni,
wam serca! – Mężowie dzieła!”

I tak pada koncepcja „Nocy Listopadowej” dla nowoczesnej widowni. Każdy wers drażni, prawie każdy wyraz przestrasza. Niby można coś podłubać przy dwuznacznym słowie „srom” ale czy z jednego sromu da się zrobić wielkie przedstawienie, godne mistrza i sponsorów przywłaszczycieli?

wtorek, 10 listopada 2015

Wszystko, czyli nic

To nieprawdopodobne, ale mam wrażenie, że dopiero wczoraj w okolicach obiadu dotarło do geniuszy z Platformy Obywatelskiej, jak głęboki jest ich upadek. Nie sądzę, że decydujący wpływ na to objawienie miały nominacje rządowe, którymi przecież sami straszyli się od tygodni, no chyba, że prawdziwy lęk wzbudza nominacja kogoś spoza magicznej trójki: Macierewicz, Ziobro, Kamiński. Może tak być, ale ja tego wiedzieć nie muszę.
Wiadomo, że oni bardzo wolno się uczą, co udowodnili w tym roku bardzo dobitnie. Dwie tury wyborów prezydenckich i wybory parlamentarne jeszcze im tego nie uświadomiły. Nawet, gdy okazało się, że majaczenie o „kordonie sanitarnym” okazało się właśnie „majaczeniem” miałem wrażenie, że oni nadal nie rozumieją, w jakim miejscu się znaleźli.
- Popatrzcie na PiS, przetrwał, wzmocnił się, a co dopiero my, my którzy mamy poparcie mediów i jesteśmy tacy wspaniali. Cztery lata? Gdzież tam! PiS się załamie w dwa lata, w rok! - Czyli nadal optymistycznie, choć kwaśno i z nerwowym rozglądaniem się na boki.
Wczoraj, może jednak trochę na skutek nominacji, może nieciekawej jesiennej pogody, a może bez żadnej przyczyny, do niektórych głów dotarło, jakie morze czasu wypełnione cierpieniem przed nimi. Bo, czy te media takie pewne?
Publiczna – wiadomo, że w końcu zawłaszczą! A prywatne? Ciekawe, czy prywatny biznes zechce finansować czteroletnie szczucie partii opozycyjnej przeciwko rządowi ? Bardzo to wątpliwe, a nawet neutralność polityczna jest w ich przypadku działaniem wrogim i bezczelnym. Zostaje zdziwaczała Wyborcza i...?
- A taki PiS to miał różne takie gazetki, co wyśmiewały najlepszy od czasów Bolesława Chrobrego rząd, a my nie mamy!
-A w internecie to w ogóle prawica hejtuje za darmo, a my musimy nasz głos wolny subsydiować!
- A twitter zawłaszczyli, nie pytając o zgodę!
- Eeee, yyyy, oooo, uuuuuuu...
No tak, nie musieliście sami mówić czy pisać, bo za was mówiono i pisano. Nawet nie zwróciliście uwagi, że coraz głupsi, coraz mocniej oderwani od rzeczywistości  za was piszą i mówią. Zostaliście z Ewą Kopacz i Miśkiem Kamińskim w garści. Doprawdy, jest się czym chlubić!
Nie musieliście demonstrować poparcia dla swojej ulubionej Platformy, jeśli zręczny kamerzysta z pięćdziesięciu anemicznych potrafi zrobić entuzjastyczny tłum.
Na dodatek już tego w żaden sposób nie nadrobicie. Brak wam energii i rozumu i nie pomoże nawet Lis, ponownie, jako bloger. Nawet Lis!
Dzisiaj wasi mędrcy opowiadają w telewizjach, jak bardzo czują się oszukani nominacjami PiS. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej żałosnego? Została Pomaska klepiąca trzy po trzy w TVN24. Nie chcę tu cytować ogólnie znanego fragmentu „Wesela” żeby nie wyszło, że chcę kogoś wieszać i napiszę wprost:
Mieliście wszystko, czyli nic.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Jedną i tą samą miarą! - Napisał Warzecha, a P.T.kanibale śmieją się wesoło

Słusznie napisał Łukasz Warzecha, że publicysta powinien ważyć racje, czyli trochę na podobieństwo Boga, za dobre wynagradzać, a za złe karać. Każdy przytomny powinien się zgodzić, że tylko koniunkturalista i skrajny propagandzista przytakuje we wszystkim partii rządzącej, basuje rządowi, staje z rozdziawioną gębą przed autorytetem premiera, a na widok szefa partii rzuca się na kolana i zaczyna modły dziękczynne. W tekście niezależnego, obiektywnego do bólu publicysty, władza ma widzieć swoją brzydszą twarz, dla swojego dobra zresztą.
Ze smutkiem zauważyłem, że wielu nie rozumie takich oczywistości. Niektórzy czytelnicy złoszczą się, że oto „niezależni” „niepokorni” czy jak się tam niedawno nazywali, przystępują do obozu  zła i razem z niedawnymi przeciwnikami jednoczą swoje siły w walce z ich ukochanym Prawem i Sprawiedliwością.
 Inni znowu śmieją się z deklaracji pana Warzechy i ku swojemu zaskoczeniu, już w trakcie pisania tej skromnej notki odkryłem, że sam do nich należę!
O, cholera! Śmieję się co prawda kwaśno i tak jakoś przez zęby, ale jednak. Tłumiąc tę niewczesną wesołość spróbuję wyjaśnić powód mojego śmiechu. Otóż, gdy czytam słuszne „każdego tą samą miarą” widzę obraz, który mam za alegorię polskich mediów:
Ognisko. Przy ognisku grupa ludożerców obojga płci zajęta obgryzaniem kości politycznego przeciwnika, wszędzie walają się czaszki i piszczele. Na to zjawia się w kręgu światła publicysta Warzecha i zagaja o zasadzie nieoznaczoności Heisenberga. Ludożercy na moment baranieją, przerywają mlaskanie i chrupanie, popatrują spod czupryn. Zniechęcony odchodzi.
- Rzeczywistość to w ogóle bujda – mówi kanibal z klasą.
- My ją tworzymy, my dobrze i żadne tam pierdoły, ale skoro nasza wyżerka mu śmierdzi, niech napisze dla nas książkę kucharską – śmieje się leciwa kanibalka i brudną nogą rozgarnia piach.
Dość. Przepraszam za taką brzydką alegorię (szczególnie ta brudna noga jakoś niesmacznie wyszła, bo niełatwo taką Monisię ujrzeć z nogą, że rzepy siać!) zwłaszcza tych, którzy widzą media w całym ich plastikowym splendorze i lubią ględzić o aspektach i merytorycznej debacie. Nic na to nie poradzę, że widzę tam tylko dzikich dzikusów. Tak już mam.
Panie Łukaszu, że pozwolę sobie z piekielnych nizin anonimowości, zwrócić się w ten sposób do Pana ( by się ośmielić, musiałem sobie wyobrazić, że piszę list, a każdy list jakoś trzeba zacząć) Pan napisał tekst bardzo słuszny, ale jednocześnie naiwny i niezrozumiały.
Chętnie wierzę i z szacunkiem przyjmuję pańska końcową deklarację, którą pozwolę sobie tutaj przytoczyć:
„Dlatego moim P.T. Czytelnikom mogę obiecać jedno: będę dbał, żeby nigdy nie mogli mi zarzucić niekonsekwencji lub koniunkturalizmu. Dla każdego mam jedną i tę samą miarę.”
Któż ośmieliłby się żądać od Pana czegoś innego? Rzecz w tym, niepokój P.T. Czytelników w tym, że ni z tego, ni z owego, zamiast walki z kanibalizmem proponuje im się w sąsiedztwie ogniska wrażych żarłoków rozpalenie drugiego ogniska, gdzie nie będzie mile widziane spożywanie bliźnich. Kto zechce się przy nim raczyć pieczoną rzepą?
Inaczej pisząc: rozczarowanie pańskich czytelników wynika stąd, że każdy przytomny doskonale może sobie wyobrazić najbliższe cztery lata, jako nieustanny, nie liczący się z rzeczywistością, skoordynowany atak medialnej szczujni na rząd, któremu chcąc nie chcąc będzie do taktu przygrywał wasz merytoryczny, niezależny i bezkompromisowy werbel.  W tej sytuacji każde zdanie odmienne można będzie odczytać, jako jawne podlizywanie się władzy. To dosyć niezręczna sytuacja.
Cała ta konstrukcja w sytuacji, gdy jeszcze nawet nie ma rządu, a co dopiero mówić o jakichkolwiek efektach rządzenia już zaczyna się umacniać. Ledwie wszczęła się dyskusja, ledwie zaczęły się połajanki na twitterze, już w dzisiejszych, porannych audycjach Dominisi i Monisi zostaliście wielokrotnie użyci, jako pałka waląca w PiS!
„Przecież to samo piszą, tak samo twierdzą prawicowi/związani z PiS/ tak zwani niepokorni dziennikarze”
I to jest doskonały argument, prawda? Rozumiem, że obiektywizm, szlachetne zasady, ale nie rozumiem, jak można dawać się wykorzystywać dzikiemu, cuchnącemu kanibalowi? Na szczęście, czego wielu zdaje się nie zauważać, ostanie wybory pokazały, że wpływ mediów jest dość mierny, a próby kreowania przez nie rzeczywistości coraz częściej okazują się przeciwskuteczne. Na dodatek coraz trudniej rozróżnić publiczność od wykonawców. Taki się koncert zrobił!