poniedziałek, 28 marca 2011

AGORA - 1

Nie, nie będzie to tekst o spółce wydającej Gazetę Wyborczą, ani też recenzja z filmu “Agora” który wczoraj obejrzałem. Niemniej, o czym przekonają się najbardziej wytrwali czytelnicy, poniższy tekst ma oczywiście coś wspólnego zarówno z naszą słodką “Agorą” jak i z filmem. Z filmem mniej, ale z tej racji, że film mnie zainspirował, zacznę od filmu.

Film jest głupi!

W sumie to żaden zarzut, ponieważ ciężko o mądry film, w którym dyletanci - dyletantom prezentują rozumowanie kogoś, kto wedle autorów dyletantów, ma być geniuszem dla odbiorców dyletantów.

Tak jest zawsze. Albo twórcy uciekają w anegdotę, albo wkładają pochlebstwa w usta aktorów drugiego planu czy nawet statystów. Wbrew pozorom, ciężko jest myśl, a już szczególnie wytwór szczerze "ścisłego umysłu" przekuć na obraz i dialogi, odkąd Platon z kumplami odeszli z kinowatej branży.

W tym,akurat filmie, stręczona przez twórców na geniusza ( geniuszkę ) pani Hypatia, o której umyśle, jak najpochlebniej wyrażają się przedstawiciele, wymyślonych na potrzeby filmu elit, ma w swoich, wymyślonych na potrzeby filmu rozważaniach astronomicznych, prawie od początku tyle danych, że, ku zdziwieniu mojej żony, oglądając film, wydałem z siebie głuchy, obrazoburczy okrzyk:

- ”Elipsa, głupia babo!”

- Dobra - ktoś powie - nie udawaj pan głupka, ponieważ jest to film o nietolerancji, a nie o żadnej tam nauce!

Być może!
Przełykam niczym gąsior, starodawną Koperniczkę i Keplerkę w jednej, młodocianej osobie i gładko przechodząc do realiów historycznych stwierdzam na podstawie lektur, że istniała nauczycielka Hypatia, że tamtejsze zakony nosiły się na czarno i poza posługą wobec najbiedniejszych, grzebaniem zmarłych, głównie zajmowały się religianckim kibolstwem, wywoływaniem burd i udziałem w rozmaitych pogromach.

Stąd zresztą próby ograniczania ich liczebności oraz wyganiania tych ancymonów na “pustynię” i szereg podobnych represji.
Oczywiście tamtejsi zakonnicy niewiele mieli wspólnego z zakonnikami, jakich znamy, choćby z historii średniowiecza, że o dzisiejszych w ogóle nie ma co wspominać.

Druga sprawa.

Ówczesna teologia, a także uproszczona przez starodawnych specjalistów od narracji, filozofia, była czymś dla wówczas przytomnych, w rodzaju obecnej piłki nożnej. Wszyscy się znali i każdy się wypowiadał na związane z nimi tematy, w sposób mniej lub bardziej gwałtowny. To były okolice 4 wieku i nawet blogów nie pisano, pewnie z braku dostępu do sieci.

Z pamięci wam zacytuję, ponieważ jestem poza domem. Narzekał podróżnik podczas wędrówek po “wschodzie chrześcijaństwa”

“ Jak się spytasz o cenę chleba, usłyszysz: - Ojciec jest większy od Syna”

Dobra. Przechodzimy do właściwego tekstu! ( wszak napisałem, że dla cierpliwych )

Film nie jest o nauce ani o nietolerancji. Mimo, że narodził się z nieprawego łoża pospolitej bujdy a jego akuszerką była poprawność polityczna, nieświadomie stawia przed ciekawą publicznością pewien ważny, zasadniczy dla obecnej “zachodniej” demokracji problem.

1700 lat temu Chrześcijaństwo wywołało niezwykły wręcz ferment intelektualny, charakteryzujący przedtem jedynie najlepszych przedstawicieli “Narodu Wybranego”

Z tym, że Żydzi tworzyli, w pewnym sensie, “Agorę” zamkniętą dla postronnych, gdzie oczywisty prym wiedli starodawni żydowscy intelektualiści, otoczeni przez "pisate i czytate" tłumy wyznawców.


Chrześcijaństwo, stając się religią powszechną, powszechną także w sensie “łatwiejszą” uprościło drogę do poznania ""Prawdy Objawionej, przy okazji tworząc intelektualne skróty, dające szansę uczestnictwa w dyspucie “ubogim duchem”

Powstało coś w rodzaju ludowej demokracji teologicznej.

Ekscesy wywoływane przez hołotę, która poczuła się, ku swemu zadowoleniu, uczestnikiem intelektualnych zmagań, będąc jednocześnie pozbawioną odpowiednich do dysputy narzędzi, wówczas, przede wszystkim, umiejętności czytania, pisania oraz znajomości zasad wymiany zdań bez użycia noża czy okutej pałki, są moim zdaniem, fałszywym mitem założycielskim LĘKU współczesnych środowisk intelektualnych.

O tym, w części drugiej, ponieważ narzędzie, którym się posługuję, czyli “prosty blog polityczny” ma swoje wymagania, dotyczące choćby spraw tak trywialnych, jak długość tekstu, podczas gdy poruszony powyżej temat wymaga, nawet na “blogu” szerszego opisania.

sobota, 26 marca 2011

Ostatnia Wieczerza Małysza

Przed chwilą jakaś dziennikarska małpa w TVP1 powiedziała w telewizorze za moimi plecami, że ostatni symboliczny skok Małysza i komercyjna imprezka, która odbyła się dzisiaj w Zakopcu to była...

OSTATNIA WIECZERZA ADAMA MAŁYSZA

Czy są w Polsce jeszcze jacyś Chrześcijanie?

Juz w Salonie 24 czytałem jak kibic idiota ("Harem" czy jakoś tak ) napisał o Małyszu per "KRÓL KRÓLÓW" ale rozumiem, że wariat czy dla odmiany debil, jak to w kibolskiej blogosferze często bywa.

To jest zupełnie niebywałe, że mnie ateuszowi takie teksty podnoszą włosy na pustym łbie a Chrzescijanie ziewają.

Musze chyba poszukać w internecie, gdzie w okolicy jest jakiś Meczet!

środa, 23 marca 2011

Jarosław Kaczynski na zakupach

Jarosław Kaczyński poszedł do osiedlowego sklepu, gdzie zrobił zakupy, wydając pięćdziesiąt pięć złotych. Wywołało to nielichą sensację, pomimo tego, że nie kupił fajek, jajek, ani flaszki!

Do tego zaznaczył, że w takiej Biedronce kupują najbiedniejsi.

Wywołało to oburzenie ludzi, który przy innych okazjach chwalą się zarobkami zbliżonymi do kwoty 100 000 złotych miesięcznie Te Ancymony i Ananasy, jak się okazuje, pasjami robią zakupy w Biedronce i nie lubią gdy im ktoś wytyka ich codzienna biedę!

Pewnie Jarosław Kaczyński chciał upiec dwie pieczenie w jednej mikrofalówce.
Przedstawić ludowi iście Mistewiczowską opowieść… ( Panie słowniku! Nie Mickiewiczowską! To już oddaliśmy walkowerem ) - Przepraszam, ale mam jakiś nastawiony literacko słownik.

… o cenowej masakrze jakiej dokonuje rząd złego Tuska, przy okazji prezentując się zdumionej publiczności jako zwykły obywatel. Nie bardzo to wyszło, panie prezesie. To, że rząd Tuska jest do d..y wiem sam z siebie, ponieważ codziennie bywam w sklepie, na giełdzie i w kilku innych miejscach, gdzie nierytmicznie bije „serce naszej gospodarki”

To, że powstaje szum z tak błahego powodu, że pan raczył odwiedzić sklep spożywczy troszkę mnie, jakby to rzec, razi.

Rozumiem, że postpolityka, że opowieść, ale zasadniczo nawet nie chce sobie wyobrażać, skąd politycy biorą produkty spożywcze, skoro wizyta w sklepie jest medialną sensacją?

Wiem, udaję głupiego, ponieważ politykom pańskiej oraz innych czołowych partii jedzonko przynoszą biedroneczki, zgodnie ze starodawnym wierszykiem:

„Biedroneczko leć do nieba
Przynieś mi kawałek chleba!”

I taka biedronka, nasza polska biedronka, nie żadna tam portugalska, wraca obładowana jak osioł figami, majonezami oraz innymi ostrygami, które jak zauważył starodawny pan Gogol – wiadomo do czego są podobne!

Miałem jeszcze w ramach pisania o infantylizmie naszej polskiej politycznej dysputy napisać o Małyszu, ale chłopak tak szybko poleciał ku władzy, że mu się z pod ogonka zakurzyło, tak, że temat został spalony.

Na koniec tylko taka uwaga.

Niech się Pan nie wypowiada o sprawach, o których nie ma Pan zielonego pojęcia.

Najbiedniejsi kupują tylko w osiedlowych sklepikach.
Drożej niż w biedronce, ale za to na „zeszyt”
Dysponuje Pan strukturami partyjnymi.
Ja znam to tylko jako przejezdny klient, ot, z obserwacji. Proponuję taki eksperyment, zakładając, że ma pan „swoich ludzi” w każdym powiecie.

Miast ekscytować się faktyczną przecież zwyżką cen, niech pańscy ludzie pobiegają po sklepach i starannie zlicza jakiś tam podstawowy koszyczek. Następnie wyniki należy nanieść na równie szczegółowa mapę dochodów w poszczególnych powiatach.

Zakładam się o butelkę wina z Biedronki, że im niższe dochody i większe bezrobocie w okolicy tym ceny wyższe.

sobota, 19 marca 2011

Od Prezydenta nie wymagam wiele

Arystydes Briand wypowiedział się dawno temu wystarczająco dobitnie na temat kompetencji ludzi, których sam namaścił do służby dyplomatycznej. Po stu latach ciężko coś dodać, do jego uzasadnionych przecież pretensji.

Tyle tylko, że był politykiem i zażenowanie poziomem formowanej przez siebie samego , socjalistycznej zresztą, elity, któremu dał wyraz, jest przecież formą pośredniego zadośćuczynienia wobec oczekiwań wyborców jego własnej formacji politycznej.

Zdarzyło się tak, że podczas prezentacji korpusu dyplomatycznego jeden z mianowańców z wrażenia czy też na skutek wzruszenia, nie dość, że “oddał gazy” to przy okazji popuścił w portki, a znając tamtejsze obyczaje, popuścił we frak.
Briand zdobył się wówczas na taką uwagę:

- Niewiele wymagam od moich ludzi, ot, żeby jeden z drugim podczas oficjalnej prezentacji nie narobił w spodnie, a i tego nie mogę się doprosić!

Przypominam starego francuskiego socjalistę nie z pustej złośliwości wobec naszego, czyli także mojego przecież Prezydenta, który z uporem godnym lepszej sprawy próbuje robić z siebie idiotę, choć tak naprawdę jest bezwzględnym “grubym cwaniakiem”

Co prawda bycie “grubym cwaniakiem” nie oznacza automatycznie znajomości ortografii, zasad dobrego wychowania i zdolności do wypowiadania sensownych, uporządkowanych zdań prostych i złożonych. Tyle tylko, że w ubiegłym roku wybieraliśmy nie “Cwaniaka Roku” a Prezydenta.

Skoro wygrał, należy, akceptując wybór ludu, domagać się by Pan Bronisław Komorowski poddał się wreszcie jakiemuś szkoleniu! O tym, że na przerobienie całego programu szkoły powszechnej jest już za późno, pokazał kilka dni temu, ale wiele jeszcze można zrobić. Poprawić.

I nie ja, któremu nigdy do głowy nie przyszło głosować na Bronisława Komorowskiego, powinienem o tym pisać! Wszak, jeśli wierzyć naszym mediom, jest On reprezentantem polskiej inteligencji. Reprezentantem ludzi wykształconych, ludzi gardzących ciemnotą.

To z ich szeregów powinien wychynąć współczesny Briand, ale przykładając odpowiednią miarę musiałbym wskazać na Donalda Tuska. Tego nie uczynię, ponieważ Pan Premier mógłby się na mnie, skromnego, wściec.

Miast ostrego przywołania do porządku, mamy festiwal usprawiedliwień i kompletnie nieudany atak na Jarosława Kaczyńskiego. Atak przeprowadzony wedle osławionej “metody” znanej od lat, a mimo to akurat teraz przeprowadzonej szalenie nieudolnie, ponieważ zamieszczone dowody ortograficznej winy Jarosława Kaczyńskiego, ukazują zdumionej publiczności oczywisty fałsz manipulacji.

Podobnie wygląda tor obrony Bronisława Komorowskiego. Ze zdumieniem czytałem w Salonie24 postulat “Mili Nowackiej” że jeśli chcemy Prezydenta nie “solącego byków” musimy rozejrzeć się za absolwentem “polonistyki” Paradne!

Pan Prezydent Bronisław Komorowski to, podobnie jak Premier Tusk, historyk, czyli patrząc w kategoriach szkolnych, bo o innych nie ma tu mowy - humanista.

Strach pomyśleć, jak Oni liczą!

Niewiele wymagam od liderów mojej kochanej Polski, ot….

poniedziałek, 14 marca 2011

Barbarzyństwo. Zlikwidować Straż Miejską w całej Polsce

Igor Janke wkleił w Salonie 24 tekst Pt. „Barbarzyństwo”

Wywołał dyskusję w ramach której głos zabierały takie typy, że szkoda słów i bycia zbanowanym, by ich określić.

Wkleił dzielny Jankes film nagrany przez Niezależną. TV – Zepsuł mi Jankes wieczór tym filmem.
Na filmie oglądamy bandę skurwysynów w pracy.

Ktoś powie – to po prostu praca, a w pracy trzeba wykonywać polecenia.
Doprawdy?

A co to jest?

Firma sprzątająca czy oddział komandosów na tyłach wroga? Dlatego piszę "skurwysyny”, że nijak nie widzę nad karkami tych chamów ostrza żadnego miecza.

I jeszcze ta zbydlęcona do imentu straż miejska.

Bynajmniej nie pod wpływem tego filmu oświadczam w tym miejscu, że nigdy nie poprę żadnej partii, która nie będzie miała w programie likwidacji tego poronionego płodu niby to samorządności, na terenie Polski.

Policji brak kasy na wszystko, a wszędzie łazi to nowinkarskie ormo za którego łazikowanie musimy płacić. Jakie to obrzydliwe typki na tym filmie!
Banda skurwysynów w pracy.

O, jakże prawicowi blogerzy und komentatorzy dosłownie przed chwilą bronili wsi polskiej, wsi nadobnej przed strasznymi zarzutami.

Ojej. Puśćcie bohaterów tego skromnego filmiku zaopatrzonych w rozkazy i placet bezkarności.
Przecież to niedawno przerabialiśmy. Czyż nie?

I nie pieprzcie mi tutaj o demokracji!
Na szablach was rozniesiemy w strzępy i szmaty
I w szmaty!

z filmu:

- A mogę prosić o komentarz?
- Nie zasługuje pan na to!
- A dlaczego? a pan jest na służbie? a wie pan z jakich pieniążków jesteście utrzymywani, wasza służba?

Dość stanowisk dla najgłupszych kuzynów PT władzy. Na początek skończmy z fundowaniem etatów strażnikom miejskim! Niech ktos policzy to w grubych milionach. A kasa? Kasa dla Polskiej Policji!

niedziela, 13 marca 2011

Redaktor Gadomski ma rację! Tea Party w Polsce nie powstanie

Przedziwną tęsknotę zasygnalizował pan redaktor Witold Gadomski z Wyborczej. Nie mniej ni więcej tylko martwi się, że ze względu na niską aktywność polskiego społeczeństwa w sferze publicznej, powstanie u nas odpowiednika amerykańskiej Tea Party jest mało prawdopodobne.

Podzielam jego opinię, choć jeśli przyjrzeć się jak starannie i od ilu lat społeczeństwo polskie jest molestowane, zawstydzane i ustawiane w kącie przez środowiska polityczne, dziennikarskie i artystyczne, z osobliwego przyzwyczajenia nazywane „elitą” zdziwienie budzi raczej, że jeszcze zachowuje jakąkolwiek wewnętrzną energię.

Wiele o tym napisano, choćby w kontekście chwilowych narodowych przebudzeń, powodujących lęk i odruchową niechęć, czy może nawet nienawiść „elit” Ostatni taki spektakl oglądaliśmy niespełna rok temu. Pozwolono wówczas ludziom na wiele, ponieważ wiadomo było, że jak się już wykrzyczą, wypłaczą i nasycą narodowymi symbolami rozejdą się w końcu do domów by pogrążyć się w narzekaniu. Gdzie tam Polakom do buntu!

Wydawałoby się, że wszystko wróciło pod kontrolę, ale od miesięcy coś uwiera, coś nieokreślonego spokojnie spać nie daje. Przypomina mi to fragment ze „Wspomnień” Ojca Bocheńskiego. Z góry przepraszam, że przyrównuję nasze przesławne „elity” do włoskich wieśniaków, których ten dzielny zakonnik zastał w stanie histerycznego przerażenia, biegających bez ładu po uliczkach swej wioski i drących się wniebogłosy z powodu, jak się dowiedział przelotu samolotów z których jeden zrzucił bomby w pobliżu.
Tłumaczył im, wskazując puste choć pięknie błękitne niebo, że nie ma się czego bać bo przecież samolotów już nie ma i nic im nie grozi. Odpowiedziano mu dość celnie:

- Samolotów nie ma, ale strach, strach został!

Gadomski słusznie martwi się, że nie powstanie u nas Tea Party. Martwi się tym mocniej, że z całą pewnością nie powstanie słuszna i akceptowalna przez niego i jemu podobnych ananasów nawet maleńka TiTi Partyjka.
Najpierw przyznaje półgębkiem większą, choć poprzez ukierunkowaną jedynie na konserwatyzm obyczajowy, nie rokującą powodzenia aktywność, jak pisze „Krzyżowców”z Krakowskiego Przedmieścia, a potem pisze tak:

„Z kolei polskie "japiszony" narzekają w pubach na nijakość Platformy, ale nie zamierzają tworzyć ruchu domagającego się od dawnych liberałów z PO, by odkurzyli własny program z 2005 i 2007 roku. No, chyba że PO tak im dopiecze, że nie będą mieli wyjścia"

W tym miejscu tez wypada mi się zgodzić z panem redaktorem. Zresztą od dawna postulowałem by starodawne, nieprzystające do rzeczywistości określenie „spod budki z piwem” zamienić wreszcie na „w pubie”

Panie Gadomski, jasne jest, że aby stworzyć taki ruch trzeba mieć jak mawiali filmowi Indianie „serce i wątrobę” a nie tylko mętne wyobrażenie o jakimś tam liberalizmie, tym bardziej, że kartki na których zapisany był ten program dawno zaginęły. Jak ktoś nie wierzy, że zaginęły niech spyta ministra Grasia, gdzie są?

Pocieszę pana redaktora. Żaden odpowiednik Tea Party po prawej stronie w Polsce nie powstanie. Pomijając już przywołany na początku brak tradycji skutecznej samoorganizacji w sferze publicznej, energii społecznej i rozmaitych duchowych kalectw nabytych w czasach niesławnej komuny i później – taki ruch nie jest do niczego potrzebny tak zwanym prawicowym politykom. W USA Republikanie chociaż muszą robić dobrą minę do złej gry, a u nas taki ruch zostałby przez zawodowych polityków od razu zmiażdżony w oczach „prawicowej opinii publicznej” jako rozbijacki, inspirowany przez wrogów itp.

Zaczęłoby się od zapału i dobrych intencji a skończyłoby się ogólnym krzykiem o zdradzie.

Nasi politycy ani chcą być rozliczni z obietnic ani zmuszani do aktywnego kontaktu z elektoratem. Z wielbicielami oraz własnymi ( jak to dziwnie zabrzmi ) członkami, owszem, ale żeby ludzie się organizowali, coś wymagali nawet za cenę organizowania masowego poparcia dla partii – o, co to, to nie!

Zza gładkich frazesów o społecznej aktywności, roli inicjatyw społecznych wyziera szorstkie „pilnuj szewcze kopyta”

Zacząłem od sarkania na „elity” które tak długo molestowały, zawstydzały i ustawiały ludzi po kątach, aż ci stracili wiarę we własne siły i na koniec gwoli prawdzie muszę dodać, że politycy od lat będący pod ostrzałem tychże samych elit i mediów, bardzo sprawnie przejęli wraże przecież metody i nigdy nie pozwolą na swoim podwórku na jakieś tam „herbatki”

Tak, panie Gadomski. Nie dla nas takie „majonezy” czy inne „wiosny” Może Pan spać spokojnie. Przynajmniej nim „werble warcząc ruszą” że zacytuję Kiplinga.

wtorek, 8 marca 2011

Ósmy marca - Święto kobiet

Mama

Moja Mama nie lubiła tego święta i zniechęcała mnie, skromnego wówczas chłopczyka do niego słowami: - To wyjątkowo głupie, komunistyczne święto!
Mama miała złe doświadczenia z tym świętem, ponieważ w czasach gdy ja byłem skromnym chłopczykiem, była przełożoną pielęgniarek w przychodni.
Ósmego marca wracała zła do domu, wiechcie zostawiając w przychodni, choć z okazji imienin przynosiła z uśmiechem do domu naręcza różnego zielska.

- Wszyscy lekarze pijani, a pielęgniarki też nie bardzo – złościła się Mama i dodawała, jak to kobieta, ze wszystko było „na jej głowie”

Niechbym spróbował złożyć jej życzenia - Już ucho małego Jareckiego w zagrożeniu!

Mama była trochę dziwna. Gdy cały blok wędrował na tak zwany czyn społeczny, psuć nasze piłkarskie boisko nad torami poprzez wtykanie w darń jakichś głupich drzewek, moja Mama szła się opalać za tory, gdzie nasz domowy kotek biegał i skakał wesoło a ja z kolegami - wyzwoleńcami biegaliśmy za piłką obserwując z ironią społecznych czynowników.

Moja Mama miała zły charakter, który objawiał się szczególnie podczas oglądania komuszej TV. Ścierpiała wszystko, do czasu, nim z ekranu TV jakaś gęba odezwała się słowami:

- My kobiety polskie! – Ludzie! Oczywiście potem się strasznie sumitowała i przytulała mój skromny łepek, tłumacząc, że tak nie wolno, ze to brzydko!

Zabawne, że gdy poznałem moja kochana Iwonę, okazało się, że moja przyszła i obecna żona miała podobna opinię o tym święcie, mimo tego, ze miała wówczas słodkie 20 lat i uważała się za komunistkę. Znaczy się za antykomunistyczna komunistkę. Teraz by miała pociechę z Żiżków tego świata.

Ósmy dzień marca w pracy

Było to oczywiście święto facetów, nie żadnych tam kobiet, no chyba, że kobiet masochistek albo kobiet puszczalskich. Wiem co piszę, ponieważ przez cztery lata pracowałem jako magazynier w RUCHU, dzierżąc dwudziestoletnia ręką dystrybucję kosmetyków, galanterii und zabawek w kioskach na terenie byłego województwa konińskiego.

Napiszę o tym niejeden tekst, ponieważ starzejąc się staję się sentymentalny. To co dotychczas opisałem jest tutaj:
Dobra, wracamy do ósmego marca.

Polegało to na tym, że męska część załogi kupowała dziewczynom kwiaty, perfumy pachnące, rajstopy, dezodoranty oraz inne cudowności znalezione w otchłaniach magazynów.

Dziewczyny przynosiły ciasto, ciastka, bigos i inne niekoszerne potrawy a do tego stawiały nam flaszkę wódki.
To my im wermuciki dwa z Peweksu!
To one nam jeszcze jedna flaszkę żytniej.
To my potem kupowaliśmy sami sześć i zabawa przenosiła się na wyższe piętra abstrakcji.

Potem zamykaliśmy „budę” i jechaliśmy na imprezę dyrektorską do knajpy.
Tam, jako młody żonkoś zrywałem się chwiejnym krokiem do domu około szesnastej a impreza trwała do skutku. Skutek był taki, jak na przykład skutek mojego kolego Baksia.

Dziewiątego marca przyszedł do pracy w stanie, który można określić jako:
„ Ósma runda. Trzy razy liczony i na dodatek wypadł z ringu”
Uwaga, oryginalna opowieść Baksia:

- Ciemno. Wstałem zapaliłem zapałkę. Jestem u Renaty – Chrapie Renata. Obmyłem się i wyszedłem. Z wazonu wyciągnąłem dwie różyczki. Idę i rozglądam się za milicją. Na szczęście nie ma. Tunelem na Zatorze. Obchodzę blok. Cały ciemny.
Rzęchh – otwieram drzwi. Nie ma głupich, windą nie pojadę bo hałas.
Kładę kwiatki na schodku i zdejmuje buty.
O k…a zapomniałem butów!
Nic to, przynajmniej nie będę szedł jak jakiś pedał z butami w ręku. Po poręczy, cichutko na ósme piętro. Wyobraziłem sobie, ze jestem na wojnie takim no, wywiadowcą.
Dobrnąłem. Przyświeciłem zapalniczką – Numer 63 Baks – Moja chata.
Po ciemku wyjmuje z kieszeni klucz. Dla cichości, no z głupoty, oblizuję klucz i delikatnie wkładam do zamka. Przekręcam.
Wchodzę. Absolutna cisza. Wsłuchuję się w ciszę. W pokoju dziecięcym oddechy maluszków. Delikatnie zamykam drzwi, zdejmuję z ramienia torbę i wytężając wszystkie siły mojej staranności zdejmuję kurteczkę.
Nagle światło w oczy i cios w łeb. Pochylam się by ruszyć do ataku niczym zraniony byk, a tu widzę moja matkę i dostaje cios w czubek głowy – o tutaj! – Baks pochyla swój byczy kark i pokazuje nam guz całkiem okazały.
A zza szafki wyskakuje moja kobita i jak mnie nie zacznie prać po pysku!

Już wam oszczędzę dalszych opisów baksiowej kaźni. Optymistyczne jest to, ze stracił chłopak zamiłowanie do świętowania ósmego marca.

- Co to za głupie święto – Mawiał. Ani w tym święcie szczerej zabawy ani żadnej nauki. Tyle, że człowiek forsy natraci a potem głowa boli. Co i było!

Orzeł Biały dla Małysza, czy dla Kisiela?

Drażnią mnie ludzie o płaskich głowach. Wszędzie ich pełno a najwięcej w internecie. Dziw jak taki „płasko-głowy” człowiek może sobie dopasować berecik?

Gwoździkiem chyba sobie przybija berecik, czy jak?
Teraz "płaskogłówki" wymyślają order Orła Białego dla Adama Małysza, pewnie dlatego, że im się tak kojarzy śmiesznie z „Orłem z Wisły”

Może i słusznie im się kojarzy, skoro ordery wręcza szczery narciarz, alpejski fiołek Bronek.

, przyznam że niezgrabnie, ot niczym zawodnik sumo tańczący w lodowej rewii, przypomniałem szanownym czytelnikom, że 100 lat temu urodził się Stefan Kisielewski.
Eeee, pomyślałem, ten cały Kisiel to już ma order od lat. Sprawdziłem – a guzik tam ma!

Szperając w wirtualu , przekonałem się, że mój pomysł nie jest pomysłem oryginalnym. I to mnie cieszy!

Oto stowarzyszenie „Old Rebel Club” wysmarowało petycję do Pana Prezydenta.
Powyżej link, a poniżej pozwolę sobie wkleić treść petycji:

„W tym roku mija równo sto lat, od chwili gdy na świat przyszedł Stefan Kisielewski. W tym roku obchodzimy również dwudziestą rocznicę jego śmierci.

Życie i twórczość Stefana Kisielewskiego przypadły na ciężki okres w historii naszego kraju i narodu. Najpierw przyszła wojna, w której „Kisiel” czynnie uczestniczył – najpierw w Kampanii Wrześniowej, potem w Powstaniu Warszawskim, pracując w radio. Po zakończeniu wojny, od początku stał w opozycji do komunistycznych władz. Mimo czynnej cenzury ciągle tworzył, a gdy komuniści postanowili o jego zamilczeniu – pisał pod różnymi pseudonimami a także zaczął prowadzić dziennik.

Kisielewski był człowiekiem prawdziwie niezależnym i uczciwym w swych sądach. Nigdy nie wahał się i szczerze pisał co mu leży na sercu, przez co często toczył spory, zarówno z politycznymi przeciwnikami, jak i sojusznikami. Trudno znaleźć w powojennej historii Polski człowieka, który cieszyłby się tak ogromnym poważaniem ze strony praktycznie wszystkich ugrupowań politycznych i społecznych. Należy podkreślić, że od dwudziestu lat Nagroda Kisiela jest jednym z najbardziej prestiżowych wyróżnień polskiego życia publicznego i stanowi znaczący dorobek w karierze polskiego przedsiębiorcy, polityka i publicysty.

Należy też wspomnieć o muzycznej twórczości Stefana Kisielewskiego. Skomponował on wiele utworów, za które był nagradzany w kraju i za granicą.
Panie Prezydencie. Wiodącym hasłem Pańskiej zwycięskiej kampanii prezydenckiej było "Zgoda buduje".
Uważamy, że niewielu jest w powojennej historii Polski ludzi, których praca i postawa przy zdecydowanym i jednoznacznym działaniu na rzecz dobra Polski jednocześnie świadczyłaby o tym, że dla wielkiej sprawy zgoda jest możliwa.
Jeszcze mniej naszym zdaniem jest ludzi bardziej zasłużonych dla budowy najszerzej rozumianych wolności, w tym wolności gospodarczej w Polsce.
Dlatego też uważamy, że właściwym będzie uhonorowanie zasług tego wielkiego człowieka Orderem Orła Białego"


W dobie inflacji zaszczytów wszelkiego rodzaju, czy nie czas by choć trochę postarać się o przywrócenie właściwych proporcji? Gdzie Małysz czy inni ostatnio odznaczeni Orłem, a gdzie Kisiel dzielny?
Nie ośmieszajmy nawet lekko pokręconych przez historię symboli, bo niewiele więcej mamy!

poniedziałek, 7 marca 2011

Ósmy Marca, czyli podkoziołek?


Za chwilę 8 marca, czyli dzień kobiet. No właśnie, dziś musiałam wytłumaczyć mojemu siedmioletniemu synkowi, dlaczego ja tego dnia nie celebruje. Powiedziałam mu, że nie jestem feministką, a to ich święto. Więc żadnej kurtuazji, a po prostu zwykły stempel, podpis pod parą majtek, czy innych rajstop, że zostałaś uhonorowana tego dnia. Jeszcze rachityczny goździk i pocałunek w rękę lekko zawianej, męskiej części danej społeczności, czy innego zakładu pracy.

Takie ósme marce pamiętam.

Nawet szczerze wtedy nie interesowało mnie, czemu akurat ten ósmy, jest tak nadzwyczajny, że został „Międzynarodowym dniem kobiet”, choć wtedy urodził się we mnie bunt. Bunt był właśnie z tych prozaicznych przyczyn, jak podpisywanie się na liście, że prezent od zakładu pracy otrzymałam. Że mężczyźni tego dnia byli bardziej rozbawieni niż kobiety. Że to święto celebrowało zwyczaje czysto sowieckie. Że przejmowaliśmy te zachowania za własne…itd.

Bo czy to nie paradoks, by świętować dzień kobiety (damy) z okazji pierwszych manifestacji sufrażystek?
I czy nie jest paradoksem, że to święto jako takie istniej do dziś? Pewnie już bez tej pary rajstop, czy innych majtek, może i rachityczny goździki z główką w dół, zmienił się na tulipana, ale to nadal ten sam sowiecki zwyczaj.

Czemu o tym piszę?
Bo rozmawiałam z koleżanką i po jej pytaniu, czy pamiętam, że jutro ósmy marca, powiedziałam.
- No tak, wtorek, podkoziołek, czyli koniec karnawału. - Spojrzała na mnie dziwnie.
- Jak to, nie pamiętasz? Jutro dzień kobiet!
- Nie obchodzę takich świąt – powiedziałam.
Rozpętałam piekło, bo ona uważa, że to urocze, że miło jest, gdy w tym dniu – podkreśliła – jest doceniona przez mężczyznę.

Zadałam jej pytanie, czy nie warto, by szanowano i doceniano nas cały rok, a nie akurat w dniu ósmego marca.
Wzruszyła ramionami i chyba się obraziła.

No cóż.

Pozdrawiam.

100 lat Stefana Kisielewskiego


Sądziłem, że zaglądając na strony moich ulubionych portali znajdę sto tekstów poświęconych Kisielowi, ale w związku z tym, że nie ma ich aż tylu zwlokłem się z łoża boleści by nasmarować kilka zdań. Niech nikt nie liczy na nic mądrego czy choćby pouczającego, gdyż przed chwilą rozważałem pomysł tekstu o człowieku tak roztargnionym, że wysyłając namiętny list do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zamiast znaczka przykleił na kopercie własnego psa – buldoga miniaturkę, a znaczkowi łaskawie pozwolił się wysikać pod państwową skrzynką na listy.

Nawet najłagodniejszy krytyk powinien mi za takie myśli dać pstryczka w nos!
Teraz się koncentruję. Idźże gorączko do Warszawy!

Mam przed sobą na biurku pierwsza część Dzienników pana Kisielewskiego. Nie, wydanie było w jednym tomie ale z niewielką pomocą rodziny i przyjaciół tak je zaczytałem, że mam teraz w dwóch częściach. Ta pierwsza kończy się na stronie 462 następującym zdaniem:

„Wiejski chłopak, który od ciężkiej pracy, od pasania krów i wożenia gnoju poszedł do miasta, gdzie po ośmiu godzinach pracy w fabryce jest wolny, spaceruje z dziewczyną i
ogląda telewizję, taki chłopak jest wdzięczny za awans, „


Niedobrze - Zdanie nie powinno kończyć się na przecinku! Dla Was drodzy czytelnicy poszedłem i odszukałem drugi tom, który zaczyna się tak:

„ chciałby awansować dalej i ani mu w głowie niszczyć czy krytykować system, który go wyniósł do góry.”

„Dzienniki” o czym każdy przytomny wie, Kisiel zaczął pisać gdy komuszęta założyły mu całkowitą blokadę na publicystykę prasową i dalej intensywność powstawania kolejnych wpisów jest uzależniona od szczelności tej blokady. Dlatego najwięcej możemy dowiedzieć się o latach 1968 – 1972.
Tutaj uwaga dla najmłodszych albo zupełnych pierwiastków politycznych i historycznych.

- Nie, nie mógł Stefan Kisielewski założyć bloga w necie!

Co ciekawe jako znany realista sam autor raczej nie przewidywał ich publikacji. Jednak zapiski w pewnym pokrętnym sensie przypominają jednak notki z politycznej blogosfery. Ostre opinie o wydarzeniach, ludziach i dziwnie aktualne wymyślanie na zakłamanie i bezdenną głupotą prasy i telewizji, a przy okazji także gęsiowatej publiki, która wszystko „łyka i łyka” Wystarczy zmienić nazwiska i tytuły prasowe na współczesne i można śmiało publikować na blogu, o ile ktoś chce zaraz dostać bana od administracji, oczywiście.
Tu jeszcze taka uwaga, że Stefan Kisielewski wyleciałby niezawodnie, jak nie za uwagi, normalne niegdyś a dzisiaj oceniane jako szerzenie nienawiści, o rany! – rasowej czy narodowościowej. Już nawet nie o PT Żydach ale czy przeciętnie cenzorsko usposobiony administrator zniósłby spokojnie uwagę o Turkach w rodzaju:
„Turek Turka w d…ę szturka” albo „ U Turka zeszła z (hmmm ) skórka?”

Na stronie 351 przewracając karteczki znalazłem coś bardzo aktualnego. Aktualnego w tym sensie, że obiekt atakowany przez Kisiela nadal jest ozdobą wszystkich naszych telewizji, ale przecież nie o sam obiekt chodzi.

„ Książę Aleksander Małachowski, dobry, kulturalny publicysta, pisujący felietony do „Współczesności” omawiając telewizyjna serię „Czterej pancerni i pies”, przedstawiającą polsko-radzieckie „braterstwo broni” w czasie ostatniej wojny, dał do zrozumienia. Że wszystko jest tam raczej skłamane i polukrowane, ale cóż to znaczy, skoro cykl jest taki ładny, miły, wychowawczy.
Wstrząsnął mną ten felietonik – a więc prawda się nie liczy, jest niepotrzebna, samotna, jej obrońcy to odosobnieni maniacy?! Tu, w użytkowym stosunku do prawdy czy nieprawdy tkwi sedno tego, co z nami psychicznie wyrabiają, z czym moi koledzy, jak się zdaje, całkowicie się pogodzili, a ja nie mogę. Maniak ze mnie – ale ktoś chyba takim być musi! W ten sposób się wywyższam, pocieszam, podnoszę na duchu”


Ludzie czytajcie Kisiela! Nie wznawiane książki też łatwo odchodzą w niepamięć

środa, 2 marca 2011

Bartoszewski, Patriotyzm i MO

O co właściwie chodzi, O Bartoszewskiego, o Grossa? O antysemityzm po drugiej wojnie w okręgu wpływu sowieckiego? I o ten z okresu drugiej wojny, gdzie administrację nad Polską sprawowali Niemcy?
Czy o polskość i Polaków?
Te głosy oburzenia, te zmarszczone brwi i szacunek dla „każdego, który mieni się Polakiem”?
Jaki jest ten Polak? Polak z „pocztówki”, jaką sobie w głowie drukujemy?
Ten, co to z obnażoną piersią idzie w obronie niewinnych? Pomyślcie, że Polakami, byli także ci, co stali po drugiej stronie, odziani w mundury MO i strzelali do swoich ziomków. Ci sami w czasach Stanu Wojennego ubierali się w mundury ZOMO. To też są Polacy. Polacy wybrali nam dziś obecnie rządzących. Popierają SLD!
Więc jak wygląda ta pocztówka z Polakiem w roli głównej?

Polskość i poczucie patriotyzmu, to rzecz bardzo elitarna i to w każdych czasach. Nic na to nie poradzimy.

Życzymy sobie, byśmy byli spójni, ale to tylko mrzonki i fantazje.
Ludzie przeważnie chcą, żyć, żyć „lepiej”, więc…

Niemcy i ich niemieckość, „aryjskość” miała swoje dni Chwały i Hańby. Szybko się z nich oczyściła, teraz chce tylko znaleźć kozła ofiarnego, a Bartoszewski jako pożyteczny idiota nadaje się do tego znakomicie! Tylko, kto go wybrał, kto dał mu mandat autorytetu moralnego kraju?
A jeżeli nie czujemy się z Bartoszewskim jakoś związani, to o co chodzi? Że spytam grzecznie.

Szanujmy, zacznijmy szanować własne zwycięstwa, nie klęski, podnośmy głosy oburzenia na inne narody Europy, zobaczycie jaki będzie skutek.

Serdeczności.

Gross und Bartoszewski. Puste tango

To jest tak, jakbym w 1905 roku nie miał nic innego do roboty tylko o Powstaniu Listopadowym ględzić, po 70 latach, w Roku Pańskim 1905!.

Mało tego!

Biorąc pod uwagę powszechny, słodki analfabetyzm oraz inne opóźnienia w rodzaju: …brak TVN24 i TVP Info, - Wpadamy nagle w wiek siedemnasty, gdzie chłop cham kroił na żywca szwedzkie brzuchy w poszukiwaniu połkniętych talarów. Bywa i tak!

Pan Władysław Bartoszewski pisząc, że bardziej lękał się polaków kapusiów niż niemieckich żołnierzy w osobliwie sklerotyczny sposób zda się pisać prawdę.

Skurwysynów ci u nas dostatek!

Kapowali za Niemca, kapowali za komuny a i dzisiaj ich potomkowie zawzięcie gryzą wędzidło donosu.

Nie rozumiem dlaczego dla jednych pan Bartoszewski stał się nagle wrogiem numer jeden, a dla innych głosicielem objawionej prawdy, że Polacy byli gorsi od Niemców w czasie sześcioletniej, czarnej okupacji, ze nie wspomnę kto i kogo napadł.
To tylko nerwowy dziadziuś jest!

Zresztą, podobnie haniebny tekst mogłaby wyprodukować moja śp. Babcia, którą dwa razy ocalili od śmierci niemieccy żołnierze, wchodząc w konflikt z ukraińskim i ruskim Waffen.SS.
Ale o czym w ogóle jest ta gadka?

Podobnie jest z książką osławionego Grossa i krwawym pytaniem, czy polska wieś miała udział w zagładzie Żydów?

Moja ulubiona Golina, w której jednak jestem po 25 latach gościem, przed wojną była miasteczkiem w 1/3 żydowskim. Niemcy opróżnili Golinę z Żydów. Część wywieźli do obozów, część zamordowali w okolicznych lasach.

Co mają do tego opowiastki Grossa?

Ano to, że po wypędzeniu Żydów do Goliny wjechali „gospodarze” uzbrojeni w kołki i siekiery rabując żydowskie domy, a co należy podkreślić, nasi Żydzi to raczej była biedota. Kradli wszystko, do, jak to mówią, ostatniego prześcieradła.
Oczywiście by uzyskać taką bezkarność opłacali się Niemiaszkom.

To samo zostało powtórzone gdy w 1945 roku uciekali nasi golińscy Niemcy.
Ale czy takie opowieści dotyczą wszystkich?

Broń Boże!

Pierwsi witali Niemców i pierwsi witali Kacapów!
Potem wielkie państwo – pieprzeni partyjniacy!

Ot, ludzie aktywni…

Jedna jest rzecz, która nigdy nie została podniesiona, a jeśli została to w sposób mało medialny i marudny.
Nazywa się ta rzecz : „ADMINISTRACJA’

Od kilkuset lat ludzie pozostają we władzy administracji.
Czym to skutkuje?

Wróćmy do Pana Bartoszewskiego.

W wywiadzie dla „ Die Welt” Władysław Bartoszewski napisał, że bardziej bał się sąsiadów Polaków niż Niemców. Ok., to jego opinia.

Gross w serii swoich osławionych dzieł opowiada o pomocy polskich chłopów w zagładzie Żydów.

Dobrze, niech będzie, że oszukuje na liczbach, ale przyjmijmy fakt, że wbijając w iście zwierzęcą nędzę kilkadziesiąt procent społeczeństwa sami sobie przygotowaliśmy tak marne, medialne traktowanie po 70 latach.

Wróćmy do najważniejszego, wróćmy do władzy i administracji na zajętych terenach.

Jeśli ktoś pokonuje, zajmuje inne państwo, tak jak Niemcy zajęli wespół z Sowietami Polskę, po militarnym tryumfie przejmuje automatycznie odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się na zajętych terenach.

W opisywanym przypadku są to Niemcy.

Choćby Pan Gross zesrał się w gacie to Niemcy odpowiadają za masakrę w Jedwabem i Niemcy, nie Polacy, straszyli Bartoszewskiego egzekucją albo wywózką. do obozu.

Bał się polaków?

O, wieku idiotów!

wtorek, 1 marca 2011

Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych

Miesiąc temu Sejm uchwalił w głosowaniu, że należy uhonorować i choc symbolicznie przywrócić pamięć i godność skazanym na zapomnienie. Przyjemnym zaskoczeniem był wynik głosowania, wynik świadczacy o chwilowej, ponadpartyjnej zgodzie. 408 na 417 posłów głosowało "za" a jedynie 8 "przeciw"

Na twitterze znalazłem podsuniętą przez Junonę a zlinkowaną przez pana Mulę imienną listę głosowania.

Zabawne, że wśród głosujących "przeciw" mamy aż dwóch rezyserów. Jednego, który ostatnio zasłabł z oburzenia i drugiego, którego znamy wszyscy.

Listę uzupełnia blogger celebryta Celiński, oświecający ciemny salonowy ludek swpimi wywodami przedstawianymi przy pomocy mniej lub bardziej zabawnych wywiadów.

Ani mnie to oburza, ani specjalnie dziwi. Raczej śmieszy przymus zwrócenia na własne osoby uwagi poprzez podkreslenie niezależnosci intelektualnej tych ośmiu wspaniałych.

No, chyba, że jeden z drugim cos nacisnął i nie kojarzył co i w jakiej sprawie. To też jest uprawniona hipoteza, o ile przeczyta się tę krótka listę..