wtorek, 24 marca 2015

Czy uczestnicy kampanii wiedzą, że biegną na długim dystansie?

Warto przed zawodami poznać zasady nimi rządzące. Na przykład, jeśli mamy zagrać w nogę, musimy wiedzieć, że do piłki nie ma co się pchać z łapami, a wystawanie przez cały mecz pod bramką przeciwnika nie przyniesie nam korony króla strzelców, gdyż jesteśmy na spalonym. Nic tu do rzeczy nie mają nasze osobiste przekonania, nasza opinia na temat zasad gry i nasze przeświadczenie o własnych zdolnościach. Złośliwy sędzia liniowy zawsze podniesie chorągiewkę. Przed zawodami należy się skoncentrować. Miałem w pierwszej klasie liceum kolegę o dźwięcznym pseudonimie Willy, który miał ukruszony ząb na przedzie i nosił włosy do połowy pleców. W bójce okrutny i niezwyciężony, pozował na oryginała do tego stopnia, że w czasach, gdy Cejrowskiemu o niczym podobnym się jeszcze nie śniło, nasz Willy przychodził do szkoły na bosaka. Otóż zdarzyło się, że na lekcji wychowania fizycznego ( zaznaczę, że Willy był wówczas obuty) złośliwy nauczyciel zrobił nam sprawdzian biegowy na osiemset metrów. Przy czym, jako człowiek przesiąknięty niezdrową ambicją znalezienia w naszych niezainteresowanych bieganiem w kółko szeregach drugiego Juantoreny, wyznaczył jakiś osobliwy tryumf dla zwycięzcy. Po rozgrzewce długo rozwodził się nad zasadami biegu na średnim dystansie, który nam wydawał się dziwacznym maratonem, podzielił nas na grupy i przygotował stoper, oraz specjalną tabelkę. Byłem w pierwszej grupie razem z Willym. Stoimy na starcie, jak te łachudry i żal patrzeć, jak nędznie i z widocznym przymusem, pochylamy się lekko. Zerkam w lewo, a Willy wyrabia sobie trampkiem w żużlu blok startowy i klęka. Do biegu... Gotowi... Start! Jak nie ruszy, jak nie odpali torpedy! Po kilkunastu krokach zostawia nas daleko w tyle, a jeszcze łajdak przyspiesza. Tłuste kłaki łopoczą daleko przed nami, a po stu metrach Willy podnosi tryumfalnie ręce do góry i rzuca się ciężko dysząc na trawę. Mijamy go, a on krzykliwe składa reklamacje. Nauczyciel, ze względu na wzrost i tyczkowaty wygląd nazywany powszechnie „Długopisem” drze się z linii startu, że to dwa okrążenia! Willy się zbiera i próbuje gonić, ale nie dogania. Biedak, zamiast słuchać ględzenia o zasadach rządzących biegiem na osiemset metrów, męczył i zastraszał rywali opowieściami o swoich sukcesach sportowych w podstawówce.

Taką historyjkę sobie przypomniałem, oglądając trwającą kampanię wyborczą, gdy uświadomiłem sobie, że do mety zostało jeszcze prawie pięćdziesiąt dni, a rywalizujący zawzięcie chłopcy i dziewczyny rozpędzili się tak, jakby meta była tuż przed ich nosami. To wcale nie takie „w kij dmuchał” ponieważ rozłożenie sił w kampanii wyborczej jest cholernie ważne. Po pierwsze sam kandydat może nie wytrzymać tempa, po drugie jego sztab, po trzecie propagandziści medialni dopingujący swojego człowieka, a po czwarte, najistotniejszy uczestnik tych zmagań, czyli publiczność. 

Ile w końcu można wykonać szarż, ilu bez znużenia wysłuchać decydujących, otwierających oczy przemówień. Ile obwieścić afer kompromitujących kontrkandydatów i jak przy tym udawać świeżość? 

Czy naprawdę wszyscy wiedzą, na jakim dystansie startują? To mało, to jeszcze nic! Ledwie dobiegną do mety, zarówno zwycięzca, jak i przegrani, muszą się oblizać, napić wody i podyszawszy chwilę, stanąć na starcie nowego biegu. Szczególnie przegrani, którzy muszą jawnie pokazać swoim fanom, że ich wynik jest dokładnie taki, jakiego oczekiwali.

Komorowski i Duda, walczą o zwycięstwo, wyprzedzając rywali o kilkadziesiąt metrów. Gdyby byli końmi, można by wyliczyć to w długościach ich grzbietów, ale koń tym razem nie startuje, a w przypadku ścigających się ludzi, gadanie o długości jest nieco wulgarne.  Duda ruszył nieco jak Willy, ale na szczęście ktoś go nieco przyhamował, co znaczy, że ma zamiar finiszować. Prezydent biegnie, jak na majestat przystało. Dudnią jego ciężkie kroki po bieżni i choć wzrok ma dość dziki, jednak efekt sztucznego wspomagania  daje mu na razie pewną przewagę. Złośliwi twierdzą, że ścigający go Duda jest narażony na działanie specyficznej broni chemicznej, która nie jest bynajmniej nieświeżym oddechem.

Walka o trzecią pozycję jest równie ciekawa. Rutynowany w pogoni za laurem Korwin, nie bacząc na swój wiek zasuwa w podskokach. Co prawda niespecjalnie zbliża się do uciekającej dwójki, ale nie można mu zarzucić, że swój udział w zawodach finguje. Czy wytrzyma tempo wojaży i niekończących się spotkań i wreszcie wskoczy na podium?

Kukiz, którego „lornetują” fani z ostatnich rzędów, sadzi za Korwinem wielkimi susami i nawołuje, by zaczekał to może jesienią pobiegną w sztafecie.

Dama Ogórek ubrana w białe prześcieradło, zamiast biec, próbuje straszyć biegnących, co jakiś czas wyskakując z krzaków przy bieżni, jako duch nowych czasów, ale nie ma wystarczająco przerażającego wyglądu. Startowały jeszcze dwie damy, które akurat ten wymóg spełniały z naddatkiem, ale ostatnio zaginęły w akcji.

Inny znowu Jarubas, ni mniej ni więcej, tylko siedzi na taborecie i studiuje wyniki wyborów samorządowych. Od czasu do czasu wzdycha po czesku, że to se ne vrati!

Kowalski ćwiczy trójbój siłowy, ponieważ nie rozróżnia konkurencji w jakiej startuje. a Palikot gdzieś zaginął. Jedni mówią, że liczy podpisy poparcia, inni, że kanary schwytały go w autobusie na jeździe bez biletu.

Słońce świeci i nie grozi mu w najbliższym czasie żadne zaćmienie. Ptaszki ćwierkają, pąki pęcznieją i wiosna w całej swej urodzie, a oni biegną. Niech pędzą, my nie musimy. Rozejrzyjmy się trochę po słodkim świecie, który istnieje dla nas, także po to, by go obserwować, póki jeszcze możemy.


Ważne, by uważnie patrzeć na sędziów, nie wierzyć wrzeszczącym komentatorom a przede wszystkim nie pozwolić, by ktoś gmerał przy fotokomórce, bo widzę, że finisz będzie, bez obrazy, łeb w łeb.

niedziela, 22 marca 2015

Czy "hejt" powstaje z szacunku dla prawdy?

W książce „Piękni dwudziestoletni” Marek Hłasko początki swej kariery pisarskiej opisuje w ten sposób, że przeczytał jakiś radziecki produkcyjniak o szoferach „Kierowcy”  i zauważył: „tak głupio, to i ja potrafię” po czym usiadł o nasmarował „Bazę Sokołowską” rozpoczynając karierę literacką. Zauważa też skromnie, że w rozwinięciu skrzydeł pomogło mu bieganie po wódkę dla poety Broniewskiego. Dziś prawdziwych poetów już nie ma, ale zabawną bujdę pana Marka, niespodziewanie przypomniałem sobie wczoraj, gdy dotarły do mnie echa kolejnego „hejterskiego” ataku na pana dziennikarza Kuźniara z powodu jego cwaniactwa i zapobiegliwości, jaką się wykazał podróżując po USA.

Dlaczego ludzie poświęcają swój czas, by wyśmiewać osoby publiczne? Wyśmiewani twierdzą, że z zazdrości powodowanej bezsilnością wobec ich zdobytej ciężką pracą pozycji zawodowej i popularności. Nie śmiem wątpić, że redaktor Kuźniar do swojej pozycji, apanaży i sławy doszedł ciężką, codzienną pracą, jako dziennikarz. Nie sposób, bez ciężkiej, wręcz wytężonej pracy doprowadzić swój umysł do stanu, jaki publicznie prezentuje ten sympatyczny młody człowiek. Pan redaktor żali się, że wylewa się na niego pomyje, że wrogowie, źli ludzie... a on przecież prawa nie złamał. 
Normalna reakcja? Dla mnie, zgoła niepotrzebne fikanie koziołków. To dzięki takim reakcjom, pan redaktor jest najpopularniejszym polskim dziennikarzem na twitterze. Ważne, by pisali, prawda?

Rzecz w tym, że ludzie mają nawyk, często podświadomy, porównywania i ustalania własnych, opartych na obserwacji hierarchii. Coraz częściej zdarza się, że kreowane przez media osobistości, nijak przy dokładniejszym oglądzie w nie pasują do roli, jaką im wyznaczono. Tylko w sporcie, który jest bezwzględny, nikt nie stara się rozczłapanego grubasa kreować na gwiazdę sprintu, ponieważ choćby nie wiem czym go nafaszerować, taki typek nigdzie nie dobiegnie.

Krótko mówiąc „hejt” bierze się z rozdźwięku miedzy oczekiwaniami a podsuwanym widzowi pod nos produktem, takim właśnie, ja redaktor Kuźniar. Wiem, doszedł do swojej pozycji ciężką pracą, a zazdrośnicy i ludzie, którzy marzą o podobnej karierze... Stop.

Innym, źródłem „hejtu” jest rozczarowanie wynikłe z naiwności. Człowiek ogląda, słucha, czyta i kombinuje, jak przywołany na wstępie Hłasko, że tak głupio, słabo - to i on potrafi, w związku z czym aplikuje. Zakłada bloga, uprzykrza sąsiadom życie swoim śpiewem, a w skrajnych przypadkach pisze powieść o czarownikach ratujących Ziemię przed księdzem Godzillą, po czym porównuje efekty swojej pracy z dziełami, które odniosły sukces i dziwi się niezmiernie, że nie został celebrytą literatury. Czy „hejt” w jego wykonaniu wynika naprawdę li tylko z zazdrości?

Ważni redaktorzy, artyści wszelkiej maści, celebryci z łaski kolorowych pisemek a nawet niektórzy politycy, nie mogą pojąć, jakie zażenowanie i gniew budzą ich publiczne występy.

Publiczność wyobrażają sobie najwyraźniej, jako tłum zasmarkanych chłopów, przestępujących z nogi na nogę, mnących z nieśmiałości w spoconych dłoniach zniszczone czapki, a gdy pan raczy się odezwać, schylających głowy przed jego autorytetem. Być może dlatego wyobraźnia płata im takiego figla, że tacy ludzie ich otaczają na co dzień, a być może to jakaś projekcja z życia ich przodków. Nie mnie to rozstrzygać.

Czy jest tak, że „hejt” wobec osób publicznych powstaje z szacunku dla prawdy? To może przesada, ale na pewno jest to, często nie do końca uświadomiony protest przeciwko zaburzeniu hierarchii. 

Redaktor Kuźniar jest tylko najnowszym przykładem i nawet nie użyłbym w tekście jego nazwiska, gdyby nie to, facet wciąż udaje, że nie rozumie, dlaczego chwalenie się własną zaradnością spowodowało wylanie na niego „wiadra pomyj” choć wielu swoim znajomym zaimponował sprytem. No właśnie!  


sobota, 21 marca 2015

Czy chcemy upaść pod ciężarem głupoty?

Wiele lat straciłem na próby racjonalizowania naszej sceny politycznej i uleganiu złudzeniom. Jednym z najdziwniejszych było przekonanie, że za fasadą znaną z mediów i pokrzykiwań politycznych przeciwników, kryje się mechanizm obronny - Maszyna, która lepiej, lub gorzej działa, a wynik jej działań, wbrew wszelkim zastrzeżeniom, zawsze jest minimalnie dodatni. Rozumowałem wskaźnikami gospodarczymi, trochę na odwróconej ruskiej zasadzie, że owszem, minister i jego otoczenie to banda cymbałów, ale niżej niewątpliwie pilnie pracują kompetentni, pełni dobrej woli ludzie.

Przyjmowałem naiwnie, że próg niezbędnych do rządzenia państwem kompetencji jest pewną stałą i skoro poniżej progu rozsiedli się przywódcy, dla równowagi niższy personel, rzeczony próg kompetencji przekracza. Nie doceniłem erozji związanej z upływem czasu i oczywistej zależności pomiędzy stanem umysłowości kolejnych, wpływających wzajemnie na siebie szczebli hierarchii.

Naturalna chęć posiadania przewagi, błyszczenia na tle otoczenia, dodatkowo zainfekowana wirusem korupcji i nepotyzmu, w ciągu ostatnich kilkunastu lat zmieniła aparat państwowy w coś dziwacznego. W prawdziwą osobliwość, gdzie rygoryzm prawny i zakusy do regulowania każdej możliwej sfery życia idą w zawody z chaosem i dążeniem do samozagłady.

To nie jest przypadek, czy zła passa, że codziennie jesteśmy wręcz zasypywani skandalami o rozmaitej skali rażenia. Od drobiazgów obyczajowych, przez gigantyczne przekręty finansowe, po jawną, niczym nie skrywaną agresją aparatu państwowego godzącą w jego obywateli. Jest tego tyle, że już nie sposób sensownie analizować kolejnych skandali, kłamstw, aktów przemocy, wyłudzeń, przykładów bezkarności i temu podobnych. A przecież do publiczności dociera tylko drobna część tego, co dzieje się codziennie w naszym pięknym kraju.

Trzeba sobie wreszcie uświadomić i zakonotować raz na zawsze, także na wypadek jesiennej zmiany zarządzających Polską, że cymbał i oszust wyniesiony na fali politycznej do władzy, nie ma żadnych powodów, by otaczać się ludźmi lepszymi, niż on sam. Tworząc swój dwór obniża standardy tak, by jego gwiazda błyszczała. I tak to idzie niżej i niżej.

Tryumfująca miernota, zgniły owoc wewnątrzpartyjnych i koalicyjnych zależności i układów, zagarnęła instytucje, samorządy i zarządzane przez państwo segmenty gospodarki.

Nie wolno na codzienne upadki państwa patrzeć, jak na przysłowiowe drzewa w lesie, nie widząc samego lasu. Tu nie pomoże żadna wymiana elit. Polska wymaga gruntownej przebudowy, z tym, że na taką pracę brak przyzwolenia politycznego i społecznego. Elity nie mają samobójczych odruchów, a naród pozwala im dosłownie na wszystko, rządzony zwykłym strachem o jutro. Ludziom ciągnącym swój wóz, od wypłaty do wypłaty, wolno się bać. 
Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję: Ten lęk jest zresztą starannie podtrzymywany przez media, w których kilka razy dziennie udowadnia się ludziom, że są po prostu nikim, bo taki wniosek płynie z tych wszystkich szalenie popularnych programów, zwanych interwencyjnymi. Moim zdaniem interwencja polega na tym, by ludzie zrozumieli, że jak przyjdzie im do głowy podskakiwać, zostaną po prostu zmiażdżeni.

Nie zapominajmy też o tym, a często w ferworze dyskusji o tym fakcie łatwo zapominamy, że Polska nie jest państwem suwerennym i nie jest to żadna „prawacka figura retoryczna” ale oczywistość. Przy czym nie przesądzam, w kontekście tego, co napisałem powyżej, jest to stan pożądany, czy nie. Jedno jest pewne, że na mapę naszej głupoty nakłada się dodatkowo mapa głupoty europejskiej, razem z jej obłędną ideologią i złowieszczą retoryką.

Jest wielu poczciwych idiotów, którzy pracowicie próbują dowieść, że Polska rządzą Służby Specjalne, oficerowie byłej WSI, masoni, Żydzi, mafia, Putin, banki, Merkel, a być może nawet kosmici. Ten ostatni wniosek można faktycznie wyciągnąć, przyjrzawszy się dokładniej, obecnej pani premier.


Moim zdaniem, rzeczywistość może okazać się gorsza niż te bajania i wkrótce, nie na skutek żadnego przewrotu, działań zielonych ludzików czy uderzenia zabójczych bomb atomowych... Całkiem po cichu Polska runie pod ciężarem strukturalnej, upaństwowionej głupoty, a my będziemy daremnie wołać o pomoc spod gruzowiska.