niedziela, 7 maja 2017

W Warszawie świeciło słońce



Wiem, że nudzę, ale powtórzę setny raz, że wiara we własną propagandę jest w polityce szaleństwem. Nie dość, że nudzę, to wychodzę na miłośnika PO i reszty tej bandy, bo w co drugim tekście ostrzegam ich przed robieniem głupot.
Jako ich wróg zawzięty powinienem raczej przyklaskiwać ich maniackim konceptom. Dobrze chociaż, że ich prawdziwi fani ino mnie wyzywają. I niech tak zostanie.

Wczoraj Platforma rzuciła forsę i swój przywódczy, świeżo nabyty w sondażach autorytet na stół, tylko po to, by dostać solidnie w pysk. Od początku było pewne, że oberwie, ale w swej głupocie brnęli do końca. Mało tego. Dzisiaj, z racji licznych programów publicystycznych, gdzie zwykli się wygłupiać, tym razem szczęśliwie za darmo, ich przedstawiciele, będzie brnęła dalej. I jutro. I pojutrze. I...

Frekwencja. Żeby odnieść sukces na tym polu musieli zgromadzić co najmniej dwieście tysięcy demonstrantów, żeby można było bajać o trzystu, czy nawet pół milionie. Pozornie wydawało się to możliwe, biorąc pod uwagę, że w samej Warszawie znaleźć można bez trudu, podobną ilość zakamieniałych wrogów partii rządzącej. Dlaczego nie zaszczycili marszu swoją obecnością? Odpowiedź jest banalna: Po pierwsze, nie wszystkim odpowiada przywódcza rola PO, a po drugie, nie było żadnego sensownego powodu, by maszerować, drąc japę, akurat szóstego maja. Tu tkwi ostrzeżenie grubszego kalibru, ponieważ dotyczy prawdziwych, przyszłych wyborów i konceptu wspólnego startu całej opozycji zjednoczonej przeciwko PiS, z oczywistych względów, zebranej wokół najsilniejszej partii opozycyjnej.

A powód demonstracji? Przepraszam, ale poza niezgodą, by Polską rządziła wybrana w wyborach partia, nie było żadnego, w miarę jasno sprecyzowanego powodu, który mógłby zachęcić rzesze do udziału demonstracji. Ciągłe, uparte stawianie na to, że uda się kłopoty i dyskomfort „elit” połączyć z gniewem i energią tak zwanego ludu, nie ma żadnych racjonalnych podstaw. Te „elity” (proszę się nie oburzać, cudzysłów jak najbardziej na miejscu) są tak wytarte w ciągłej politycznej nagonce, że raczej zasługują na miano politycznych wyciruchów. Delikatnie rzecz ujmując, ich autorytet uległ drastycznej dewaluacji. Jakiś plus w ich histerycznym poparciu widzą chyba jedynie partyjni przywódcy, by potem zabawnie, w ciszy gabinetów dziwić się, że wielkie nazwiska kultury, intelektu czy gryzipiórkowstwa „tego kraju” nie nęcą młodych ludzi.

Podam przykład. W oddalonym o dwanaście kilometrów od mojego miasta Koninie, tuż przed Marszem Wolności, tak zwany Klub Obywatelski zorganizował spotkanie z aktorką Dorotą Stalińską. Chyba dla śmiechu w Młodzieżowym Domu Kultury. Miasto prawie stutysięczne, wedle wskazań wyborczych dość przychylne Platformie i lewicy wszelkiej maści. Reklama taka, że nawet w mojej Golinie na każdym słupie ogłoszeniowym co najmniej dwa plakaty, a frekwencyjny efekt można obejrzeć pod poniższym linkiem, odsyłającym na lokalny portal.


To tylko przykład, ale przykład ukazujący odchylenie od realnej oceny sytuacji społecznej. Jeśli Kluby Obywatelskie miały być odpowiedzią na Kluby Gazety Polskiej, to wyszła z tego konceptu efektowna pustka. Rozdźwięk pomiędzy spodziewanym przez animatorów tego ruchu zainteresowaniem, a osiąganymi efektami jest dla mnie zabawny, ale ich samych oczywiście niczego nie uczy.

Żeby ktoś raczył powiedzieć coś nowego, oryginalnego, ale próżne nadzieje. Codziennie na wszystkich kanałach telewizyjnych, te same gęby plotą te same androny. Podlegają tym samym emocjom, odstawiają wciąż ten sam spektakl. Polityk to nie kapela rockowa, że ktoś nasłuchawszy się płyt, naoglądawszy koncertów w necie, kupuje bilet i pędzi na stadion, żeby koniecznie obejrzeć to samo, ale na żywo. Choćby jeden z drugim przemawiał na wiecu stojąc na głowie, Mickiem Jaggerem nie zostanie.

Jeszcze emocje. Mają w szeregach, nawet w pierwszym, prawdziwych filmowców, z panią reżyser Holland na czele, a nie potrafią sklecić scenariusza budzącego emocje. Niczym w jakiejś obłędnej tysiącodcinkowej telenoweli, siedzą, ględzą, narzekają, straszą, jedzą sałatkę, myją naczynia, znowu siadają, znowu ględzą... Wszystko na jednej nucie, w jednym przewidywalnym rytmie. A nudzić, to już najgorsze z najgorszych.

Naprawdę chciałem się z nich wczoraj szczerze pośmiać. Deszcz padał. Robić nie było specjalnie co, to włączyłem pudło. Wytrzymałem pół godziny. Jedno ciekawe, że w Warszawie świeciło słońce.



piątek, 5 maja 2017

Rozmowy przy obalaniu pisowskiej tyranii




- Pisowski rząd nic nie robi. Tylko się człowiek starzeje niepotrzebnie. Nawet młodzi ludzie się starzeją. To beznadziejne! Za naszej Platformy było inaczej. Tylko pisowski element się starzał, my młodnieliśmy z roku na rok. Niektórzy wprost się bali, że jak dalej pójdzie tak dobrze, to zostaną niemowlętami. Oni byli starymi babkami w beretach, my jeden w drugiego, studenci jak byki, a studentki jak łanie. Aż przyjemnie było popatrzeć. Szkoda, że wtedy nie maszerowaliśmy, że nikt nam nie napisał stosownych pieśni do masowego wykonania. Coś, że: My młodzi, choćby z Łodzi... Nie wiem, nie jestem poetą.

- Albo jakie masło było tanie za naszej peowskiej władzy! Smarowało się i jazda. Każdy wiedział, z której strony chleb posmarowany. A teraz, ledwie się zabierzesz za smarowanie, już cię mają na oku. Wiadomo, że skoro kapitał nie ma narodowości, to tym bardziej nie ma imienia, nazwiska, ani peselu. W odpowiedniej skali jest zupełnie obojętne w czyjej siedzi kieszeni. Nawet lepiej, gdy jest skoncentrowany, a statystycznie i tak wszyscy mieli po równo.

- Tuś pan trafił! Wszystko mieliśmy. Jakby naszego Bronka za króla, arystokrację, szlachtę i w ogóle, a równocześnie wszyscy mieli po równo, niczym w komunie. Wersal w kibucu, a kibuc w Wersalu. Teraz tego nie ma, nie ma równości! Mnie zabierają, a dają niby na jakieś bachory. A mało to dzieciaków depce trawniki? Dzieci niby tego, a mojego Jasia wywalili z roboty jako dziecko resortowe. Chłopaczyna ledwie pięćdziesiąt skończył. I to ma być dbałość o młode pokolenie? A pan co sądzi?

- Ja z prowincjonalnej Goliny, aż przyjechałem i sądzę, że trafiłem do, przepraszam za wyrażenie, raju. Ilu nas maszeruje, obywateli dobrej myśli, to się w głowie nie mieści. U nas smutek. Jak protestowałem za naszym Rzeplińskim, to sam chodziłem po rynku, to tu, to tam. Zero entuzjazmu. W końcu podszedł taki jeden pisowiec i pyta, co się tak Dżony kręcisz, bo na mnie Dżony mówią, chodź, prawda, na piwo. Ja mu o konstytucji, że zagrożenie substancji, a on, że niby nie jesteśmy w kabarecie. Taki smutek mnie wtedy ogarnął, bo kiedyś u mnie na prowincji wygrywaliśmy, a teraz...

- Nie płaczcie prowincjonalny obywatelu, grunt że jesteście z nami. W jedności siła, w sile rozum, a w rozumie pieniądze. Przecież, jak tak się rozejrzeć, to wszyscy są po naszej stronie. W zasadzie nawet wybory są niepotrzebne. Wygrywamy przez aklamację, a wtedy...

- Bo najlepsze jest to, że im gospodarka rośnie. Jak tak sobie usiądziemy ze znajomymi za stołem, to nic nie mówimy tylko zacieramy ręce. Taki od tego zacierania idzie pogłos, że sąsiedzi przez okna wyglądają. Oj, będzie się działo!

- Przepraszam, ale dlaczego tak cicho? Idziemy i idziemy, a nie słyszę ani śpiewów, ani skandowania.

- Bo jak raz, to jesteśmy w tunelu, a w tunelu trzeba cicho, bo się może na łby zawalić. Ta inwestycja nie do końca...

- A dlaczego weszliśmy do tunelu?

- Tego nie wiem. Liderzy nas prowadzą.


wtorek, 2 maja 2017

Hołota nad szachownicą

Hołota ma to do siebie, że bezkarność ma za akceptację i przyzwolenie. Dlatego trzeba czekać, aż hołota zapędzi się ciut za daleko. Tak jest, odkąd nie wolno, po prostu, w szlachetnym odruchu oćwiczyć hołoty bykowcem. Inna rzecz, również związana z upadkiem obyczajów jest taka, że strzela się do cywilów, z daleka od linii frontu. Jeśli człowiek chce zażyć wojenno-politycznych emocji ma dość przestrzeni, choćby w internecie.
Co innego, gdy obudzony o szóstej rano przez moje dzielne suczki, które jak raz zachciały siku, robię sobie kawę i siadam przy kompeczku, żeby, cholera, zagrać w szachy. Nie idę drzeć się na twittera, nie wchodzę na stronę Wyborczej, ale zwyczajnie i po ludzku, chcę się zrelaksować przy kawie. Nie dadzą! Nawet tego hołota nie uszanuje!
Otwieram „Kurnik” i widzę:




I niech mi nikt nie opowiada, że prywatny właściciel ma prawo ryzykować na swoim portalu obrazę Prezydenta RP. Jeśli nawet, to ja tego prawa nie uznaję, przynajmniej do czasu, aż takie ekscesy nie będą realnie karane. Wtedy porozmawiamy o ryzyku. Na razie jest to upajanie się hołoty władzą nad, w tym przypadku graczami korzystającymi z portalu „Kurnik”. Jasne, że nie ma tam miejsca, by wyrazić swoją opinię o wieszaniu takich gównianych bannerów. Nawiasem pisząc, właściciel portalu umożliwia rozpowszechnianie obrazy prezydenta za pomocą kliknięcia, które powoduje umieszczenie jej na fejsbukowym profilu klikającego.

Poza tym, jeśli front jest wszędzie, możesz spodziewać się miły czytelniku, że wkrótce dojdzie do tego, że kelner w restauracji, nim poda ci obiad, zacznie wywrzaskiwać hasła polityczne, a jeśli zamruczysz w proteście, usłyszysz charakterystyczne dla hołoty:

- Nie podoba się, to won! 

poniedziałek, 1 maja 2017

Ścierka na polskim stole


Kto jest bez przerwy zmobilizowany, nieustannie trwa w gotowości bojowej, ten, gdy nadejdzie pora, będzie już tylko nieużytecznym flakiem. Cieszę się niezmiernie, że przywódcy naszej dziwacznej opozycji w ogóle nie rozumieją rzeczy tak podstawowej. Taktyka polegająca na ustawicznym podnoszeniu poprzeczki napięć i emocji, mnożenie wydarzeń, decydujących starć i ostatecznych rozstrzygnięć, prowadzi ich na manowce bylejakości i znudzenia. Warkot werbli bojowych tylko dla prawdziwych maniaków jest miłą uchu muzyką. Jeśli tak stawia się sprawy, nie dziwi, że im mniej się dzieje realnie, tym retoryka musi być gwałtowniejsza, przechodząca w jazgot. Łatwe to, ale niezmiernie głupie, jeśli spojrzymy na oś czasu i ocenimy perspektywę wyborczą.

Już się przyzwyczaiłem do tych harców. Już mnie nie prowokują do ripost, ani nawet nie złoszczą. Dziwię się jedynie, że sami organizatorzy, wśród których nie brakuje ludzi inteligentnych, nie są w stanie zauważyć najoczywistszych prawidłowości. Jeśli liczą, że ciągłe wrzaski i przemarsze zachęcą większość do czegoś gwałtowniejszego niż wzruszenie ramion czy znaczące popukanie się w czoło, są w błędzie.

Nie mając żadnego prawdziwego paliwa społecznego do buntu, w pocie czoła próbują je stworzyć z dostępnych w magazynie medialnym substancji: rozhisteryzowanych celebrytów, wątpliwej świeżości aktorskich i pisarskich pieczarek, tępych młodocianych aktywistów partyjnych i starych, nie bójmy się użyć tego słowa, politycznych durniów. W swoich działaniach przypominają nieco nieszczęsnego zamachowca, pana Kwietnia, co dziwnie zabarwia całe to polityczne wzmożenie niewidzialnymi barwami służb tajnych, acz tym razem niekoniecznie rodzimych.

Rozpędzili się, wierząc we własną propagandę (co samo w sobie jest grubą osobliwością) do tego stopnia, że zaczynają straszyć zemstą, jakiej dokonają po wygranych wyborach. Co dziwne, nawet nie na samych PiS-owcach, a ogólnie na elektoracie, także swoim. To już jest zgoła nieprzytomne zachowanie. Jeśli nie ma się najmniejszych szans na pozyskanie dla swojego sklerotycznego bełkotu młodzieży, nie należy podsuwać starszakom oferty odebrania dopiero co odzyskanego przywileju emerytalnego. O pozostałych pomysłach na cofanie wprowadzonych przez PiS zmian, szkoda w ogóle pisać. Ich szczęście, że niewielu ludzi śledzi na bieżąco te wszystkie pomysły i wymysły. Ale spokojna głowa, w końcu i te mądrości dotrą pod przysłowiowe strzechy.

To, że obecna opozycja chce wrócić do władzy, doskonale rozumiem, ale szanse na to są dość iluzoryczne, ponieważ prawdę pisząc, ci ambitni i chętni do czynienia zła ludzie, nie mają się na kim oprzeć. W codziennej walce politycznej zużywają ostatnie naboje, czyli lęk przed zmianami, bajki o wyjściu z UE i wsparcie zakłamanych do szaleństwa mediów. Autorytety realne i wydumane już dawno poszły do diabła, szans na wykreowanie nowych liderów nie ma żadnych. Wskaźniki gospodarcze są jakie są i nie zanosi się na pogorszenie, a wręcz przeciwnie. Można oczywiście wrzeszczeć, że gospodarka nie jest ważna, ale jakoś niezręcznie, prawda?

Bo jeśli wracać do władzy, to z czym?

Można piękny niegdyś obrus, sprany, splamiony i naddarty, przerobić na ścierkę do podłogi, ale nikt przytomny nie będzie próbował ze starej ścierki robić obrusu. Nie pomoże obszycie koronkami, ani wyhaftowanie na środku czerwonej różyczki. Ścierka pozostanie ścierką. Jasne, w TVN24 powiedzą, że obrus, a Gazeta Wyborcza napisze, że to nowy trend, ale sposobu nie ma, by taka ekscentryczna ozdoba znalazła powszechne uznanie i znalazła się na polskich stołach.