poniedziałek, 10 grudnia 2012

Polityczny totolotek (4-8)


4. Bieg z przeszkodami

Dyscyplina sportowa uprawiana z musu przez aktualnie rządzących.

W oryginale, przeważnie, bieg na trzy kilometry. W odmianie politycznej to bieg na cztery lata. Są dwie strategie; prostego szybkobiegacza i biegacza technika. 
Prosty szybkobiegacz zatrzymuje się przed przeszkodą. Przełazi przez nią dupowo i pędzi dalej. 
Na każdym okrążeniu kąpie się w rowie z wodą. W końcu, na finiszu wygląda jak łachudra.
Technik przeskakuje niczym jakaś afrykańska gazela a w rowie zamacza tylko eleganckie, złożone przez młodych Azjatów, buciki.

Nasi politycy przeważnie biegną wolno do mety, przełażą, kąpią się, a i tak są zadowoleni, ponieważ ich konkurenci robią to samo. Aby się nie „złachać” wielu biegnie na golasa, z termosem pod pachą. Trener powiedział na odprawie, że byle brzuch do przodu i minę mieć tęgą. 
Zawartość termosu to fantazja!

5. Bieg na przełaj

W wersji sportowej, polega na galopadzie po ugorach. W politycznej, chodzi głównie o zmyłkę. Startujemy jako bezwzględny liberał. Biegnąc po linii musielibyśmy zaliczyć bycie konserwatywnym liberałem, konserwatystą by osiągnąć metę jako „kościelny kurek”
W naszej polityce, najskuteczniejszy bieg na przełaj zaliczył Janusz Palikot. Wszystko, co wyżej, ale w odwrotną stronę!
Od „kościelnego kurka” w krótkich apcugach, do lewackiego durnia. Trzeba przyjąć, że uprawianie biegów przełajowych jest opłacalne.

6. Boks
Jeśli chodzi o polityczny boks, nie mam nic do dodania. Akurat ta polityczna dyscyplina, świetnie się rozwija i nie potrzebuje komentarza.

7. Dżudo

Tak naprawdę, sport ten polega na szarpaniu się za kinole /kimona. Aby przegrać, trzeba się zdrzemnąć. 

Dżudo przypisuję PSL- owi, oraz Lechowi Wałęsie, który w 1981 roku był w Japonii, skąd przywiózł katanę i ten dżudocki, nieco pedalski szlafrok, a peeselowi z powodu wyglądu byłego Pawlaka, z którego jest czysty, lekko chory samuraj.

Samurajów należy leczyć antybiotykami przez NFZ, albo, z braku środków – nakłuwaniem.


8.Gimnastyka 

Spytajcie Ryśka Czarneckiego – Opowie, na czym polega ta dyscyplina sportowa. Ludzie sądzą, że chodzi o wygibasy w śmiesznym, obcisłym stroju, machanie nogami, skakanie przez nachylonego Michnika czy innego konia, bujanie się na kółkach.
Oddany tej dyscyplinie, pan Rafał Ziemkiewicz, przeskakując przez Michnika, zarył gębowo w tłustym Rumunie. 

A Rumun na to; - Szaba laba la.... da

niedziela, 9 grudnia 2012

Polskie dyscypliny polityczne według Totolotka - 1,2,3.


1. Bobsleje

Sport popularny wśród polityków z partyjnego, drugiego rzędu, których namówiono, albo sami się namówili, że niby czas spróbować sił w zawodach politycznych na tak zwany „własny rachunek” Popularnym wśród nich filmem jest obraz o jamajskich ( sic!)  bobsleistach zatytułowany „Reggae na lodzie”

Dziwne, że z samego tytułu nie wysnuli żadnych wniosków. No, ale czego wymagać od polityków z drugiego rzędu? Najsłynniejszym przykładem są dziewczęta i chłopcy, którzy po odejściu z PiS stworzyli partię pod zasadniczym i słusznym tytułem „Polska jest Najważniejsza”

Zawody bobslejowe - To uwaga dla nieznających się na sporcie, polegają na tym, że czterech ananasów/ancymonów, biegnąc rozpędza takie „cyko” na płozach, do którego wskakuje i pędzi na złamanie karku lodową rynną w dół. pojazd nazywa się ... bobslej.

Jeden steruje a reszta służy jako wychylny balast. W bobslejach sportowych różnice na mecie liczy się w tysięcznych częściach sekundy. W politycznych, bobsleiści najczęściej nie mogą przekroczyć magicznych 2 procent. 

Jeśli chodzi o PJN nie pomogło im popychanie „boba” przez popularne media i jeszcze popularniejszych publicystów, ponieważ sterniczka wyskoczyła z krzykiem na pierwszym zakręcie.

Istnieją liczne zapisy jej krzyku. Wedle mnie, zupełnie, ale to wcale i wcale, nie krzyczała o Bogu czy honorze, ale raczej; - Ratuj się kto może!

Teraz „bobem” zawiaduje ponoć kowal, który płozy kuł i klepał. Złośliwi twierdzą, że facet po prostu tak się nazywa. Bywa.
Ze względu na asocjacje z Jamajką, podejrzana o „bobsleizm” jest też partia Palikota oraz Jaśnie Oświecony Pan Prezydent.
    

2. Bojery

Sport nieco zapomniany przez kibiców sportowych, ale bardzo popularny wśród polskich polityków. Jeśli zostaniesz na lodzie – Opowiadają w ekskluzywnych wywiadach, siadasz sobie niczym jakiś lord do łodzi na płozach, rozpinasz żagiel a polityczny wiatr gna cię po zamarzniętym jeziorze. 

Trochę to złudne, ponieważ większość trafia w trzciny i tam osiada na stałe.
Poza wszystkim jezioro to nie ocean. Zasadniczo!

Bojery uprawiają też pasjami politycy, którzy w lecie zabawiają się byle czym, doskonale zdając sobie sprawę, że dla ich partii, cenny jest ciężar ich tyłków w sejmowych ławach. Posiedli sztukę takiego ustawiania żagla, że dokąd by nie płynęli, zawsze trafiają do właściwego portu i wtedy pochwali ich bosman, albo nawet sam kierownik. Za lojalność.  

3. Bieg przez płotki

Ulubiona dyscyplina Europosłów. W sportowym wydaniu dyscyplina polega na przeskakiwaniu płotów w biegu płaskim. W polityce, choć też mamy do czynienia z biegiem płaskim, zawody polegają na deptaniu partyjnych płotek, które z tak błahych powodów jak wykształcenie, znajomość prawa czy choćby zagranicznych języków, zgłaszają niepoważne aspiracje w kierunku „jumania kasy” zamiast naszych doświadczonych biegaczy.

Bieg przez płotki w wydaniu polskich europosłów to niezwykłe widowisko! W każdej wypielęgnowanej dłoni młot żelazem okuty. Krew na tartanie! Publicystyczny stadion szaleje!

Na rok przed wyborami, większość bobsleistów będzie starała się odnowić znajomość z bieżnią i niezawodnie weźmie udział w licznych, przedwyborczych biegach, ku zdumieniu zbaraniałej publiczności, która nagle musi podziwiać biegające balasty.

Tekstowisko zamarzło? - Tekst publikowany w celach archiwalnych

http://txt-atrium.pl/jarecki/62167.html
Pozaziębialiście się, czy co?
A mówiłem; Grzesiu, na sanki można iść, bo zima, ale przez cały dzień na teczce z kajetami uczniów zjeżdżać z górki to jest lewicowy fanatyzm!
To samo dotyczy Maciejowczaka z Magią.
Wiem, latem bałwana ulepić się nie da, ale pomysł stworzenia galerii politycznych bałwanów to zadanie dla kozackiej chorągwi/spieszonej, a nie dla parki takich gołąbeczków.
Sergiusz siedzi chociaż w cieple, ale on zawsze siedzi w cieple, ponieważ kożuch zdejmuje dopiero w czerwcu. I onucki.
Tekst poniższy został opublikowany na stronie  http://txt-atrium.pl/ Tutaj pojawia się tylko jako przeznaczony do archiwum. Ewentualnych czytelników proszę o przelogowanie się na TXT i czytanie "tamój"

Weście przykład ze mnie. Nie w sensie ogólnym, bo to mógłbym polecić jakiemuś rozczochranemu wrogowi, ale w takim, że ledwie wstałem z łoża boleści, zaraz się zalogowałem na tekstowisku i dobrym słowem chcę was pokrzepić. Właśnie tak!
Poszedłem wczoraj do sklepu. W uszy zimno gdyż dla dodania sobie fantazji nie założyłem czapki. Dodam, że coś mnie bodło w lewym boku. Przed wyjściem chciałem spisać testament, ale z powodu braku mienia, którym mógłbym rozporządzać, oraz kancelaryjnego papieru, zaniechałem.
Kupiłem ziemniaki, dwa kilo marchwi, cztery pomarańcze, ser dojrzały i trochę wołowiny na tatara. Nadkładając drogi udałem się do kiosku po gazetę i papierosy. Z przyzwyczajenia. Przed kioskiem uświadomiłem sobie, że nie mam ochoty na żadną gazetę i tak się tym zdenerwowałem, że zapomniałem o tytoniu. Stało się! Przestałem być zwierzęciem politycznym! Już się nie będą tubylcy śmiali ze mnie, że idę z zakupami i po drodze czytam gazetę.
Z tą marchwią to jest historia! Moja Algusia dostała jakiejś manii gryzienia marchwi. Dokuczliwy nałóg! Wróciłem i widząc mój szkaradny wygląd, rzeczona Alga kazała się meni położyć do łóżka, co chętnie uczyniłem. Włączyłem laptopika i próbowałem obejrzeć jakiś film. Nie wiem dlaczego, ale trafiałem na same głupie filmy. Nie zdziwiłem się, ponieważ dziwnymi wiedziony myślami, łaknąłem horroru. Jeden był nawet niezły „Kobieta w czerni” ale znowuż dość straszny, a ja byłem sam w pokoju. Słyszałem co prawda Algę gryzącą marchew, ale strach mnie nie opuszczał. Wyłączyłem.
W związku z tym, przeczytałem ze 400 stron „Trylogii Rzymskiej” Valtariego a na kolację zjadłem ogromny talerz tatara, pomimo przestróg, że to niezdrowy pomysł. Przemogłem się i zjadłem! Dzisiaj obudziłem się niczym nowo narodzony. W boku nie boli, spojrzenie jasne, gęba rumiana.
Spacer z Różą. Świat się błyszczy, uszy marzną, ale bez przesady, jak to niektórzy z was, co jak widzę pozamarzali. Róża uwielbia śnieg. Kładzie się w śniegu i trzeba ją śniegiem nacierać. Nie polecam tego merlotowi, joteszowi czy innym tutejszym, ponieważ Róża ma zimą futro jak niedźwiadek, a wy nie macie!
Zasiadłem do kompka. Polatałem po portalach. Brzęczenie much, chociaż zima. Z braku gazety przyniosłem packę, nie pomogło. Kaczyński się zmniejszył niemiecko i zaraz stał się tańszy. Jakiś dureń podniósł dłoń świętokradczą, Siwiec się przenosi, czasopisma zdychają lub się mnożą, dziennikarze odkryli, że są hipokrytami. Do much brzęczących dołączyły komary i tną.
Jedna dobra informacja jest taka, że Igła poszedł do fryzjera i obciął się na Młodego Piasta, pod garnek.
Zajrzałem na Tekstowisko. Ostatnie logowanie sprzed dwóch dni i 15 godzin. Od razu pomyślałem, że pozamarzali, pochorowali się, zjedli coś nieświeżego.
Prawda li to?

środa, 5 grudnia 2012

Nierozważny Człowiek


Żonie nie ufa, kto by kobietom ufał? Dzieciom nie ufa, sądząc nie bez racji, że knują za jego plecami oraz podbierają mu pieniądze z kieszeni płaszcza. W biurze przyjaźni się z najgorszymi łachudrami, ale oczywiście nie ufa żadnemu z nich, kalkulując, że dybią na jego stanowisko, posadę kierownika działu.
Szefowi ufa.  Nie ma wyboru.

W kościele daje na tacę dwa złote, ponieważ ma zamiar dostać się po śmierci do nieba. By przejechać się do centrum miasta autobusem, płaci za bilet cztery zlote i dwadzieścia groszy, a do nieba chciałby dojechać za dwa złote.
Nierozważny Człowiek!

Gdyby ufał, dawałby co najmniej piątkę. Tyle, że jakoś Absolut nie chce się jemu objawić indywidualnie. Raz ujrzał gorejący krzak porzeczki w ogrodzie, ale sąsiad doniósł, że to Piotruś - synalek - podpalił. Synalek, upierał się, że to nie on, pomimo znalezienia zapalniczki w kieszonce krótkich spodenek. I jak ufać takiemu dziecku?

Człowiek jest tak skonstruowany, że komuś musi ufać, w coś wierzyć szczerze. Być może kogoś zadziwię, albo nawet zirytuję, ale akurat ten Nierozważny Człowiek, człowiek o którym piszę, wierzy mediom, a już szczególnie telewizji.
Nieprawdopodobne?
A jednak!

Gdy umierał Ojciec Święty najgłośniej z całej rodziny płakał przed telewizorem. Świece palił, dziatki po główkach głaskał, żonę, której nie ufa - przytulał, teściowi nalał szklankę wiskacza, drogiego niczym indyjski rubin.

Gdy w mediach pokazali koszulkę, na których jakiś dobrodziej oznajmił, że nie płakał po papieżu, nabrał przekonania, że to jakby o nim.

Podobnie przeżywał tragedię smoleńską. Płakał z mediami. Razem z mediami klął głupotę pilotów, czterokrotnie próbujących lądować we mgle, niczym marcowy śnieg burej.

Wiele zdrowia kosztował go Smoleńsk, ponieważ było dużo narracyjnych wiraży. Raz nawet stał się ofiarą prawicowej dziczy, spoliczkowany za prawdę, niczym bohater wyciągnięty wprost z kart książki Mikołaja Gogola.

Ot, w spożywczym zażartował kupując kaczkę i krew na czerninę, ale jeden taki drab, widać nie znający najnowszych trendów, ni z gruszki, ni z pietruszki, strzelił go w pysk. Sprawa w sądzie, ale, co się dalej wyjaśni, zostanie z całą pewnością umorzona.

Kolega ostrzegał Nierozważnego Człowieka, że niby jest gęsią łykającą wszystko, pod medialnym przymusem, ale on oczywiście koledze nie ufał. Czy taki kolega jest Tomaszem Lisem, Tomaszem Wołkiem, Tomaszem Sakiewiczem, czy nawet zwykłym Tomaszem Nałęczem? 
Nie, ot, taki, prawda, kolega. Serce dobre, ale rozum, jakiś nieporęczny.

Nierozważnemu Człowiekowi śniła się dzisiaj w nocy jaskinia. Schodził w głąb rozwijając szpulę sznurka służącego rolnikom do wiązania nowoczesnych snopów - By nie zabłądzić w czeluści. Dotarł do groty, na dnie której odnalazł podziemne jezioro. Stał z latarką i omiatał smugą światła urodziwy, tajemniczy świat.

Jestem pierwszym człowiekiem, który tu dotarł – Pomyślał śniąc, ale niestety, zauważył pod stopami strzęp gazety. Podniósł i przeczytał fragment tekstu:

„… Małgorzata Biedroń, barmanka z klubu NIE, dwudziestoletnia żona Roberta Biedronia…”

Zaraz się obudził. 

Minutę przed budzikiem, nastawionym w komórce na 5:30.

Teraz jedzie pociągiem do Warszawy. Siedzi przy oknie. Dla dodania sobie animuszu czyta Politykę, górując intelektualnie nad współpasażerami, którzy drzemią albo pracują na klawiaturkach rozmaitych przenośnych urządzeń.
Za chwilę przetrze zmęczone oczy i nierozważnie będzie się gapił przez brudnawe okno.

Zjadłem jajecznicę na boczku i ruszam do pracy. Ubieram się w strój roboczy. Sprawdzam suchym dębowym liściem ostrze kosy. Wychodzę z jaskini.

Przetarł zmęczone czytaniem przy świetle grudniowego, prószącego śniegiem poranka oczy i wyjrzał przez okno. Ujrzał mnie, koszącego powietrze na zmarzniętej grudzie.

- Ki diabeł? – Pomyślał i sięgnął do torby po baton nadziany orzechami. Ugryzł i przewrócił stronę czasopisma jego opinii.
I tyle. Wziąłem zamach i skosiłem. W jego ostatnim spojrzeniu zastygło maleńkie zdjęcie pani Janiny. Nie zazdroszczę. Wytarłem ostrze rękawem czarnej sukni.

Nie moja rzecz oceniać ludzi. Nie jestem od tego. Specjalizacja. Jednak żałuję nierozważnych ludzi. Każdy jest inny. Każdy w coś wierzy. Jeden w to, drugi w tamto. Brak rozwagi nie ma barwy politycznej. Żałuję wszystkich, którzy miast ufać Bogu i ludziom, ufają kukłom i kukułkom.

- Przepraszam, szef dzwoni!

Kończę bez pointy, ponieważ praca to praca. W dzisiejszych czasach trudno o dobrą pracę. O pracę uczciwą. Pamiętajcie, kiedy przyjdę po was, miejcie zachowaną w sobie, choć odrobinę rozwagi. To się naprawdę opłaca.
Wiem co piszę.

niedziela, 2 grudnia 2012

Kiosk z gazetami w niełatwych czasach


Przyjemne były czasy! W sobotę poszedł sobie człowiek na ryneczek po warzywa i owoce. Zaszedł pod kiosk. Grzecznie się ukłonił, nabyłDziennik i Rzepę. Przejrzał. Odłożył dodatki by sobie poczytać w wolnej chwili. Zajrzał do internetu, gdzie zastał zawsze kilka interesujących tekstów. Skomentował sobie człowiek, przemyślał co w wolnej chwili napisze. Komu to przeszkadzało?
Dziennik odszedł, Wprost zamienił się we Wprostaka, ale została RzeczpospolitaRzepunia ulubiona. Pojawiło się Urze i jakoś się toczyło. Popatrzył człowiek sobie na tekst Wilka z Syberii, Zarembczaka poczytał, zbadał aktualny poziom poczucia humoru Mazurka.
Słoneczko świeciło aż tu nagle „szast prast i po wszystkim” Znaczy się, nie tak całkiem się to odbyło, ale niech tam człowiekowi będzie.
Prosty jest – czytać nie musi.
W ostateczności codziennie dostarczają mu do furtki liczne, kolorowe a na dodatek bezpłatne gazety. Wystarczy wyobrazić sobie, że ta z Tesco jest lewicowa, z media Markt prawicowa, a ta od Muszkieterów, centrowa. Jest w czym w piecu rozpalić, a przecież głównie o to chodzi, odkąd bezwzględny kapitalizm zalał rynek papierem toaletowym.
Dość wygłupów – Teraz będzie prawie poważnie. Wszystkie wymienione powyżej czasopisma i gazety w większości zapełniane były publicystycznymi tekstami grupy znanych i lubianych na prawicowych łąkach, autorów. Początkowo ich publicystyka zajmowała miejsce obok form większych. Można było jakiś esej o sprawach międzynarodowych przeczytać, o sprawach wojskowych, ostatki dziennikarstwa śledczego śledzić. W końcu Dziennik został wchłonięty przez Gazetę Prawną co spowodowało praktyczne zajęcie całej publicystycznej przestrzeni w Rzeczpospolitej przez coraz lepiej zintegrowaną grupę publicystów. Pojawiły się dyskusje w których kolega odpowiadał koledze, kolega zachwalał książkę kolegi pod pozorem recenzji. I tak to szło z numeru na numer, a moje zainteresowanie gasło. Jednak przez rok wszystko wyglądało w miarę stabilnie, choć wartość merytoryczna, poznawcza treści, moim zdaniem spadała, nakłady trzymały fason i nadal warto było zanieść do kiosku kilka złotych.
Od kilku dni jesteśmy świadkami interesującego manewru. Po wywaleni Lisieckiego znani i lubiani odeszli z Urze co prawdopodobnie zaowocuje powstaniem nowego tygodnika, albo wzmocnieniem i przekształceniem w takowy, obecny dwutygodnik wW Sieci, którego pierwszy numer raczyłem nabyć. Żadnych zaskoczeń na plus czy minus. Poza idiotycznym formatem pisma, oczywiście.
Jak sobie poradzą na rynku to nie moje zmartwienie, podobnie jak pytanie, ilu dotychczasowych czytelników pozostanie przy zapełnionym treścią przez innych autorów, nowym Urze. To ciekawa sprawa, w sumie.
Będziemy mieli malutką podpowiedź, co jest ważniejsze – jajko czy kura? Tfu! Znaczy się, czy czytelnicy bardziej cenią obwolutę czy treść? Na początku, trochę to będzie przekłamane, ponieważ ciekawscy, tacy jak ja, niezawodnie kupią ten pierwszy numer, by wyrobić sobie opinię o tygodniku i autorach. I proszę tu nie krzyczeć o zdradzie, ponieważ nigdzie w sobie nie mogę odnaleźć pokładów solidarności do Naszych Publicystów. Jak Kuba, ... tak Kubie. O czym donoszę ze smutkiem.
Czy w Polsce jest miejsce na dobry tygodnik opinii, nie ulegający presji politycznego kibolstwa? Przykład wymienionych na początku dodatkówEuropa,  + - czy przy wszystkich zastrzeżeniach Urzepokazuje, że tak. Na dłuższą metę taki tytuł musiałby jednak zachować duży margines otwartości, ponieważ, choć smaczne są kiszone ogórki czy inna kapusta, kiszenie się we własnym sosie nie wpływa dobrze na czytelniczy smak, o ile chce się uchodzić za tygodnik opinii.
Mam nadzieję, że to się w końcu uda. Jakoś nie marzę o czytaniu przy śniadaniu gazetek sklepowych. Nie po to się uczyłem czytać. Bieżących wojenek mam dosyć w Internecie. Aż do przesytu.  

czwartek, 22 listopada 2012

Odłamkowym Witkacym - Celuj!


Obama ułaskawił indyka. Słodki Nicpoń nie może liczyć na taki gest, ponieważ u nas nie ma podobnego obyczaju – A na Marsie znaleziono metan – w każdym razie cząsteczki metano - podobne. 
Kiedyś to sobie ludzie pisali, jakby na swobodzie. Taki na przykład Stanisław Ignacy Witkiewicz, zbieżność imienia i nazwiska z imieniem i nazwiskiem Artura Nicponia jest zupełnie przypadkowa.
Popularny, znany także z telewizji „Witkacy” napisał taki wierszyk:

„Puć tu do mnie Dziecko puć
 Ukuj moja starczą chódź”

Pedofil! Zboczeniec! Łapać łobuza! – Ino Witkacy mało już żyje i schwytać go raczej nie można.
Ale z drugiej strony, napisał tez tak:

„Tyle szczęścia
 Co w obłapce
I to jeszcze
Tak – po kapce
Lecz nie można
Przecie ciągle, boby się
Zmieniło w wągle!”

Nie dość, że zboczeniec to jeszcze seksualny maniak! Po kapce – też coś!
I jeszcze gorzej!

„Jamburowy statek, tamburowe syćki
Ino nie z jamburu mojej Jagny cycko!
Jamburowe dziwki, kiebyście wy były,
Tobyście z jamburu chuicki lubiły!... Eoop”

Miał szczęście Witkacy, że się nie natknął nigdy na Wojtka Orlińskiego, czy innego lewackiego jełopa, których wyroiło się całe mrowie.
Nie drzyjcie się tak, nim przeczytacie to:

„Zamknijcie w krystały
Wase krwawe pały
W wariackie głosicki
Wase ze dusycki – „

Jeszcze na szczęście do tego nie doszło by byle menda, donosiciel czy inna małpa mogła dyktować co se mozna se pisac... Co nie, panowie lewaki/świniacki z medialnego patyka?

I jeszcze raz Pan Witkacy:

„Uczłowieczone bydlęta zaczęły
Całkować niemoc w potworną potęgę
Myśli bydlęce jęły skręcać skrycie
W sprężynę giętką uczuć wszawych wstęgę.
Rozczyn dzieł Marxa wlany w bydląt czaszki
Wytwarza z mózgiem przedziwną miksturę
W sikawki wtłacza to wszystko drań jakiś
By pod ciśnieniem w świat puścić przez rurę.
Proces ten ujrzy kiedyś na obrazku
Przyszły człowieczek i ze szczęścia zakwili
Historia w lśniącym, szczerozłotym kasku
Przedstawi świetność niepowrotnej chwili
Tylko ta chwila nigdy już nie wróci –
Przeszłość i przepaść za sobą rozwarła.
Nudą, czekania syci ciemną siłę
Masy, co nigdy do syta nie żarła”

Tak, mili moi, łże lewacy und leberałowie od spożywania "leberki" To był łobuz pierwszej kategorii, ale chyba go żaden Piłsudski czy inny Dmowski, nie ścigał, nawet gdy na blogu* napisał o JK Bieleckim - Gówniarz! Łagodnie napisał.
( * autor wie, że wtedy blogów było mało )
Nauczyliście się robić nagonkę, od sowietów. Nie chodzi nawet o to, że wasi, akurat, przodkowie ganiali w nagonkach. Podejrzewam, że nikt by ich do tak pilnej/ praktycznej roboty nie przyjął. Donieść, podlizać się władzy – no, szmalec!
Jak Was, mili moi, uczłowieczyć?


wtorek, 20 listopada 2012

okropne wierszyki

„10.04.2010”


wiem ze bolesław chrobry był gruby
i na co umarł jan trzeci sobieski
i co wyczyniał pan sulla
kurtka niebieska

znam pijacką kartę olka
aleksandra macedońskiego
i dziwne przewagi corteza
panie kolego

wiem co cezar co inka
a co gałąź złota
kto parł ku ziemi świętej
i dlaczego także hołota

znam paszkwile na papieży
i na króla batorego
ze starym jagiełłą piłem wodę
z kubka bardzo srebrnego

znam losy tych co panów
piłami rżnęli 
i łże mesjaszy zrodzonych 
z ludu wybranego

poznałem słodkie smaki 
ach cudnej starożytności
i wąchałem ciała angielskich żeglarzy
grających o życie w kości

wiem o tysiącu spraw jeszcze 
ale nie będę wymieniał
by ktoś mi nie powiedział
halo tu zbliża się ziemia




zobacz pan jak radziecki biskup klaszcze 
czapeczka mu się zsuwa. wiadoma sprawa
na pochyłe drzewo nawet koza wlezie
a co dopiero taka bezpieka panie

o czym tu gadać. pan spojrzy na wielkiego
przecież to debil chwalą  podskakuje z radości
panie kochany, nie da się inaczej to są orki
takie jakby drapieżne delfiny film był

spójrz pan na harcerzyków świeczki na torcie
kanibale się oblizują widziałeś pan jak idą siadać
idą jak dziady byle do krzesła byle
panie skąd w ogóle taki pysk mieć można

żona mówiła, że to dziedziczne
wielkie mi tam mecyje same powtórki 
w telewizji panie kochany takie czasy 
mówią że wolność ale co to za wolność panie!

klasa mówią polityczna a ja widzę mafię
w superaku piszą że mafia rządzi panie
lepiej było za króla wiadomo król to król
a to hołysze panie skąd można taką gębę wytrzasnąć

nie machaj pan ręką ja stróż jestem i wiem panie
znam swoje miejsce a oni zębami zgrzyta gwiżdżą
niech się cieszy że gwiżdżą ja wiem że rocznica
toteż pilnuję bramy bo zaszczają jak nic

ja swoje wiem panie elita a jak się mineralnej 
opije jeden z drugim jak świnia a złotówki żal
nie mam drobnych powiada  panie dwadzieścia lat
nie w kij dmuchał młody byłem naiwny.

zobacz pan tutaj ten z wąsami to ja teraz niemodne
tu gwiazda a ten tyłem panie wnuk mówi
głupi jesteś dziadek jak but a ja teraz sam nie wiem
może i głupi byłem zmądrzałem samo życie panie 

życie mnie się kończy i chciałbym doczekać chociaż
pan nie zrozumie ogląda pan filmy w filmach panie
są takie zwroty akcji wyleciało mi z pamięci
ale zobacz pan jakie mordy z daleka strach patrzeć
a co dopiero



niedziela, 18 listopada 2012

Nagość - Poranna sesja




Astronomia praktyczna



zasnął naród cierpliwy

w bolesnych pieleszach
bóg wyjrzał lufcikiem księżyca
nie ma mojżesza

pustynia zdębiała lękiem
miasto delfin rtęcią oddycha
żuje chałkę astronom amator
na kometę z lunetą czyha

ileż fałszu myśli  i łysinę
białą chustką z potu ociera
nagle usta boga na tarczy księżyca
jasna cholera

zniknęły zwidy marzenie ułuda
gwiazdy księgi zamknięte złociste
galaktyki niby chrząszcze majowe
dziwnie bliskie




MECZ

Diabeł
Diabeł idzie
Diabeł idzie ulicą
Diabeł idzie ulicą i niesie
Diabeł idzie ulicą i niesie pod pachą
Diabeł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę
Diabeł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie
Diabeł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie oraz miecz..
Diabeł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie oraz miecz na ramieniu.
Będzie grał mecz, śmiał się, machał mieczem i ocierał pot z czoła jak człowiek.

Anioł
Anioł idzie
Anioł idzie ulicą
Anioł idzie ulicą i niesie
Anioł idzie ulicą i niesie pod pachą
Anioł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę
Anioł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie
Anioł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie oraz miecz..
Anioł idzie ulicą i niesie pod pachą piłkę w torbie oraz miecz na ramieniu.
Będzie grał mecz, śmiał się, machał mieczem i ocierał pot z czoła jak człowiek.

My
My kibice
My kibice mokniemy
My kibice mokniemy na trybunach
My kibice mokniemy na trybunach a nasz ryk
My kibice mokniemy na trybunach a nasz ryk podnosi
My kibice mokniemy na trybunach a nasz ryk podnosi stadion
My kibice mokniemy na trybunach a nasz ryk podnosi stadion jak wieko
My kibice mokniemy na trybunach a nasz ryk podnosi stadion jak wieko wulkanu

SędziaSędzia gwiżdże
Sędzia gwiżdże i wychodzi
Sędzia jest jednocześnie na początku
Sędzia jest jednocześnie na początku i na końcu
Sędzia jest jednocześnie na początku i na końcu czasu
Sędziowie boczni są
Alefami





Potęga słów

Johann Tetzel dziś sprzedał jeden odpust za dużo.
O jeden odpust za daleko, że tak się wyrażę
i śmiał się licząc pieniądze, i płakały w kościele witraże
A Luter przy świecy, nad 96 biedził się tezą

Nic nie wymyślił więcej, świece pogasły
Strudzony myśliciel zasnął i śnił o aniołach
Z papieru miały skrzydła a na nich
Czarnym tuszem demony pisały listy do Boga

I krew w misach srebrnych podawano do mycia jak wodę
A skrzydła aniołów zczerniały w płomieniach wiary
od tuszu albo lęku albo bez żadnej przyczyny
W podziemiach krzyczeli winni, ale nie było żadnej winy

To żywy pijak wrzasnął za oknem i obudził się Luter
Ścierpł śpiąc przy stole. Rozkazał przynieść światło
I przyniesiono światło a on zwinął w rulon 95 tez
Przejrzał list od Erazma i wzruszył ramionami
"Stary dureń nie widzi tej konieczności, bajarz"

I pięścią w stół uderzył, bo już wiedział
„Sprawiedliwy wiarą swą żyć będzie”
- zrozumiałem to zdanie, gdym na kloace siedział
I jeszcze raz pięścią w stół mocno uderzył
aż podskoczyła Biblia na dębowym blacie

I z kubka chlusnęła woda na papiery
Nic już nigdy nie będzie takie jak było
Słowa krążyły po izbie jak lamparty

A drzwi kościoła czekały wilgotne od nocnej rosy
Na pierwsze skaleczenie, na otwarcie księgi
Amore et studio elucidande veritatis: hec subscripta...




Piękne twe serce
Piękna twa buzia
Lecz najpiękniejsze
Serce Jezusa

/ludowe - wpisywane chętnie do sztambucha/

ZDJĘCIA  - NATALIA JARECKA

sobota, 10 listopada 2012

A Kozacy pójdą w Marszu Niepodległości!


Nie pójdzie Kukiz. Nie pójdą słynni publicyści w rodzaju Magierowskiego. Romuś, syn starego Giertycha i wnuczek jeszcze starszego też nie pójdzie. Znaleźli okazję to się brzydzą.
Ale, Kozacy pójdą. 
Na swojej stronie internetowej piszą tak:
ZARZĄD STOWARZYSZENIA
ZWIĄZEK KOZAKÓW W POLSCE
wzywa wzystkich członków i sympatyków ZKwP do poparcia i propagowania idei Marszu Niepodległości.
Udzielenie poparcia dla tej pięknej inicjatywy jest naszym obowiązkiem względem Rzeczypospolitej Polskiej, która w czarną godzine naszej historii udzieliła schronienia białym Kozakom dla których powrotu do ojczyzny już nie było.
Teraz Polska to także nasza Matka, której winniśmy miłość i wdzięczność.
TERAZ MOŻEMY JĄ OKAZAĆ !!
Igła ma radochę! Na twitterze podesłał taki link:

czwartek, 8 listopada 2012

Antoni Załęski. Między linami ringu


1911. Stanley Rutherford publikuje model atomu, Roald Amundsen zdobywa Biegun Północny. Z Mokrej Wsi, wioski leżącej niedaleko Starego Sącza, do Ameryki wyrusza małżeństwo Załęskich, wraz z czworgiem małoletnich dzieci. Nie na wycieczkę, przecież.

Przez Chicago, dotarli w końcu do przemysłowego miasta Gary w stanie Indiana W 1913 urodził się tam, dotychczas szczęśliwym emigrantom, syn, którego na chrzcie obdarzyli imionami Antoni – Florian.

Niestety, trzy lata później, ojciec, głowa rodziny, zginął w wypadku automobilowym. Nadeszły ciężkie czasy.

Na szczęście, pomimo biedy, braku znajomości języka przez członków dzielnej rodziny, nie było wówczas w powszechnym  zwyczaju odbieranie dzieci, nawet zdekompletowanej, biednej rodzinie.

W wieku 15 lat, Antek poszedł pracować do stalowni, w której pracował kiedyś jego ojciec a obecnie byli zatrudnieni jego starsi bracia. Twarda szkoła życia, ale szkoła w której był czas na uprawianie sportu. To trenujący boks bracia, korzystający ze sportowych urządzeń YMCA, wciągnęli Antka na sportową orbitę.

Mając 21 lat przeszedł na zawodowstwo z bilansem amatorskim: 95 walk, z których wygrał 87, w tym 50 przed czasem. Bilans uzupełnia osiem porażek na punkty.

Niestety, trafił na promotora, który powodowany rządzą zysku wystawiał go do walk z silniejszymi, lepiej przygotowanymi rywalami. Od czerwca do końca grudnia 1934 roku, Antoni Załęski stoczył, nie pod skrzydłami a raczej pod dziobem swojego „opiekuna” dwadzieścia jeden walk!

Dwadzieścia jeden walk w pół roku – Kompletne szaleństwo!

Niewyobrażalne, ale z tych 21 walk, przegrał tylko 5! W kolejnym sezonie uzyskał bilans 4-3. Zniechęcony, nadmiernie eksploatowany młody pięściarz, wycofał się z boksu by wrócić do pracy w stalowni.

Wytrzymał dwa lata i wrócił na ring. Trenowany przez świetnego Arta Wincha wyszlifował technikę, co obok posiadanych przez niego naturalnych walorów, siły i odporności, pozwoliło mu skutecznie rywalizować z coraz silniejszymi rywalami. Na zdjęciu Załęski z Tomem.

Jedzą jajka.





W 1939 roku wygrał kolejno siedem walk, w tym sześć przez nokaut. Rok później jego menager Sam Pione zakontraktował towarzyską potyczkę z Czechem, Alem Hostakiem, aktualnym Mistrzem Świata jednej z dwóch istniejących wówczas federacji – NBA, zwanym „Królem Nokautu” Poniżej, na zdjęciu.

O Hostaku Aleksander Reksza pisze tak:

"Wysoki i szczupły, pozbawiony wyrazistej muskulatury, wyglądał zupełnie niegroźnie. Rzadko kto w dziejach boksu tak dalece wprowadzał w błąd swoją fizyczną sylwetką i dobrodusznym wyglądem… był piekielnym punczerem…

Żeby nie być gołosłownym. W latach 1937/38 Hostak wygrał 14 walk z rzędu przez nokaut. 
Gdy 29 stycznia 1940 roku, po ciosie Mistrza, Załęski padł na kolana, kibicom wydawało się, że to koniec zabawy. Sytuacja powtórzyła się w piątej rundzie. Nasz dzielny rodak był tak oszołomiony po serii ciosów, że nie mógł trafić do własnego narożnika.

Po tej walce zyskał przydomek „Człowiek ze stali” ponieważ od początku szóstej rundy, cudownie odmieniony, natarł na przeciwnika z takim impetem, że zdołał odrobić straty i wygrał cały mecz na punkty!

Nie pozostawało nic innego niż zorganizowanie walki o tytuł. Odbyła się 19 lipca w Seattle. W 13 rundzie straszliwie poobijany „Król Nokautu” został odesłany do narożnika i Antoni Załęski mógł po raz pierwszy wznieść w geście tryumfu Pas Mistrza Świata.

28 maja 1941 doszło do rewanżu. W pierwszej rundzie Hostak posłał Załęskiego na deski, ale nie dotrwał do końca drugiej. Po sześciokrotnym liczeniu, walka została przerwana.

Załęski, przed przystąpieniem USA do wojny, zdążył stoczyć jeszcze pojedynek unifikacyjny o absolutny prymat na świecie z Giorgie Abramsem.

28 listopada 1941 w nowojorskiej Madison Sguare Garden, Załęski zwyciężył po trwającej 15 rund walce. 7 grudnia Japończycy zaatakowali bazę morską w Pearl Harbor.

Nasz bohater jako pierwszy z wielu herosów sportowych aren przywdział mundur i służył w marynarce wojennej do października 1945, cały czas zachowując mistrzowski pas.
Podczas gdy mistrz walczył na froncie, na szczyty bokserskiego powodzenia wspinał się w Nowym Yorku, syn włoskich emigrantów, młodszy o 9 lat, Rocky Graziano.

Po starannych przygotowaniach i znokautowaniu sześciu słabszych pięściarzy Załęski spotkał się młodym pretendentem do mistrzowskiej korony.

Ponad 40 000 widzów przybyło na stadion Jankesów by śledzić ten elektryzujący opinię sportową bój. Faworytem był Rocky i wszystko wskazywało na to, że mistrzowski pas zmieni właściciela. Kilkakrotnie liczony Załęski, podobnie jak w walce z Hostakiem, po zakończeniu piątej rundy, musiał zostać odprowadzony do narożnika. W szóstej, pretendent natarł by zakończyć walkę przed czasem. Zasypywał starego mistrza gradem ciosów, gdy ten ostatkiem sił poderwał się do kontrataku. Piekielnym uderzeniem w splot słoneczny, uzupełnionym czystym ciosem w szczękę powalił Grazianiego na deski ringu.

Magazyn ”The Ring” uhonorował Załeskiego tytułem Boksera Roku, a walką z Rocky'm została uznana za „Walkę Roku” 




Uprzedzając wydarzenia dodam, że kolejne dwie walki Załęskiego również zasłużyły w oczach fachowców z prestiżowego magazynu, na ten zaszczytny tytuł.




Do rewanżu doszło 16 lipca 1947 roku w Chicago. Tym razem od początku przeważał Załęski. W piątej rundzie zalany krwią, nie widzący na jedno, całkowicie zapuchnięte oko Rocky zaczął niespodziewanie przejmować inicjatywę. W szóstej szalał, demolując Polaka. Kiedy ten wreszcie upadł po nawałą ciosów, sędzia liczył tylko do dwóch i przerwał pojedynek.

Rocky po latach tak wspominał ten pamiętny wieczór;

„To nie był mecz bokserski. To była wojna i gdyby nie znajdował się tam arbiter, jeden z nas dwóch mógłby zostać zabity”

W ten sposób „Człowiek ze Stali” stracił mistrzowski tytuł.

Po raz trzeci spotkali się w czerwcu 1948, na stadionie Rupperta w Newark. Murowanym faworytem był Rocky, ale 35 letni Polak zaprezentował się wspaniale. Od początku obijał ambitnego mistrza. Ten, przewrócony na deski w pierwszej, przetrwał drugą, ale trzeciej już nie. Wyliczony do siedmiu, wstał, by zainkasować atomowy cios w szczękę. Załęski świętował odzyskanie tytułu, podczas gdy odwieziony do szpitala Rocky przechodził szczegółowe badania lekarskie.




Antoni Załęski cieszył się mistrzowskim pasem tylko trzy miesiące. Po dramatycznej walce, uległ w 12 rundzie Francuzowi, Marcelowi Cerdanowi, ostatecznie kończąc swą niezwykłą, dwukrotnie przerywaną karierę. Dramatyczna końcówka tej walki znalazła odzwierciedlenie w wielu filmach traktujących o boksie.


Znacie to? Stary Mistrz resztkami sił utrzymuje się na nogach, oparty na linach. Opuścił gardę i okładany bez litości przez rywala trwa do końca rundy by w końcu paść zaraz po gongu. Tak nie upadają - Tak się rodzą legendy.

Jest rok 1956. W Hollywood trwają zdjęcia do filmu opartego na biografii Rocky Graziano „Między linami ringu”
Do ringu wchodzi, grający Rocky'go młodziutki Paul Newman i staje naprzeciwko grającego samego siebie, 43 letniego wówczas, Antoniego Załęskiego. Ujęcie pierwsze, scena pierwsza.

Lewy sierpowy i Newman leży na deskach. W poniższym fragmencie widzimy drugą, wygraną przez Grazianiego walkę. 




Między linami ringu.

...

Uwagi:


    Tekst powyższy oparty jest w całości na książce Aleksandra Rekszy „Słynne pojedynki” której egzemplarz odnalazłem w zwałach makulatury. Książka została wydana przez KAW w 1980 roku w trzydziestu tysiącach egzemplarzy. Nie wiem, czy były jakieś wznowienia. Z Internetu pochodzą dodatki.  Aleksander Reksza to sportowy dziennikarz z przedwojennej szkoły. Z czasów, gdy nawet dziennikarze potrafili pięknie pisać o sporcie. Ostatni, Bohdan Tomaszewski, jest jeszcze wśród nas.