czwartek, 28 kwietnia 2011

Szacunek

Ludzie, jak tak się rozejrzeć, są dziwni. Jeden taki Stefan produkuje proch w gębie. Budzi się o czwartej i do siódmej mieli w przywołanej powyżej gębie, przekleństwa. Cicho mieli, ponieważ boi się żony.
Potem, jak już namieli prochu, przez cały dzień może odpalać zębowe salwy. Dopóki ma zęby. Wieczorem specjalne służby wstawiają mu nowe. I tak na okrągło. Czy to nie dziwne?

Ale ja tu o zębach Stefana, a ma być o szacunku!

Inny znowuż Adam, nie, nie mąż starodawnej Ewy, a co najwyżej jego szwagier, ma zwyczaj naśmiewać się z ludzi, którzy pitolą o sprawiedliwości, historii i ofierze krwi. Wyprodukował na wzór szewskiego prawidła, prawidło dziejowe, na które naciąga swych przeciwników politycznych. Ludzi, którzy nie pasują i odstają, nazywa faszystami. Jego bronią jest wyglancowana milionami pięt, łyżka. Łyżka, która jest symbolem prawdziwej łyżki, takiej do jedzenia zupy.

Ale ja tu o prawidłach Adama, a miałem pisać o szacunku!

Był w dawnych czasach mocno “obciachowy” zespół, który nazywał się “Tercet Egzotyczny” Dziwne, że przemknęła bez echa, bez procesów i awantur, udana próba reaktywowania tej kapeli, z udziałem zupełnie innych osób, choć z równie głupkowatym repertuarem. Nowy “Tercet” składa się z Janiny, Stefana ( innego ) oraz Waldemara. Śpiewają unisono, z geriatrycznym przytupem. Na estradzie przypominają skołtunione worki.

Ale ja tu o workach, a miałem pisać o szacunku, także dla starszych!

Jest taki jeden Lech, i nie chodzi o piwo, ani zacny klub z Poznania. Ten Lech wstaje rano, oddaje mocz, a w sytuacjach ekstremalnych, kał. Myje ręce, zęby, stopy, a potem przed lustrem czesze czuprynę i specjalnym grzebykiem z kości słoniowej, wąsy. Specjalna ekipa wymienia biegusiem pęknięte lustro, co idzie w koszty, określane mianem “specjalnych”

Ale ja tu o pękniętych lustrach, a o szacunku, ani słowa!

Teraz będzie o szacunku. Monika wstaje rano. Nie napiszę co myje czy czesze, ponieważ aż tak bardzo nie znam się na przekwitających kobietach. W każdym razie, wymyta, wyczesana i wypachniona, zasiada przed mikrofonami, kamerami, oraz innym sprzętem i zwraca się do mnie ze skromnym, w sumie apelem:

- Szanuj Jarecki, Lecha, jego kolegę Czecha, szanuj Adama i Stefana, i znowu Stefana, oraz Andrzeja, Waldemara i Janinę, a nawet Olgi pisnę!Szanuj Bronisława i Donalda, a nawet Janusza, który podchodzi ci do gardła, a jeszcze szanuj Władka, bo stary i Radka szanuj, go ten znowuż jary, i szanuj, oczywiście Grzegorza, bo jest ślimakiem biegnącym z gór do morza.Ogólnie szanuj, a ja ci wskazuję, że masz szanować ludzi z listy, którą łatwo znajdziesz w internecie. Choć polityka polska i sam kraj, to teraz tylko powiat, land, dla wtajemniczonych - raj. Chcesz wiedzieć więcej, wiedzieć, kogo szanować masz najgoręcej?

Kliknij tylko na www.szanujszuje.pl Tam znajdziesz, także mnie i Tomka i Jakuba, i cały imiennik godnych szacunku osób, których nie szanować i nie kochać, po prostu nie sposób!

środa, 27 kwietnia 2011

cimoszewicz

Jest intensywnym, niskim czółkiem.

Moja słodka psica, Różenka, gdy sobie wesoło biega po łące, ma zwyczaj aportować, różnych takich, cimoszewiczów.
Zabieram jej, zebranych cimoszewiczów z pyska i rzucam tak daleko, ile mam "pary" w ręku.

Słodka Rózyczka, aportuje, rzucanych przeze mnie, cimoszewiczów, niejako z psiego obowiązku.

Przez to, że słodka psica aportuje komusze mendy w rodzaju cimoszewicza, muszę taszczyć na łąkę wiaderko wody, psia pastę i psią szczotkę do zębów.
Po wypluciu cimoszewicza muszę myć psu zęby. Pysk, muszę, Różyczce słodkiej płukać.
Po myciu, płukaniu, najwyraźniej, moja słodka Różyczka nie czuje się dostatecznie czysta.

Siada przy mnie, zamiatając rózowym językiem powietrze, kładzie słodki łeb na moich kolanach i patrząc, brązowymi migdałami oczu, pyta, całkiem po Polsku:

- Czy te k...y nigdy nie zdechną?

Oglądamy razem, w TVN24, cimoszewicza

Ja i Róża. Człowiek i dobry Pies!

środa, 20 kwietnia 2011

Jak jest naprawdę?

Aby, w miarę sensownie opisać, otaczającą nas, polityczną rzeczywistość jestem zmuszony użyć sprytnego i prawie naukowego wybiegu. Oczywiście, głębsze sensy zawarte w poniższym tekście zostały celowo ukryte, tak, aby byle głąb nie miał do nich dostępu. Jednakże wystarczy odrobina cierpliwości oraz samodzielnie wykonany, łatwy, zupełnie dziecinny eksperyment, by znaleźć punkt zaczepienia do dalszych, samodzielnych rozważań o otaczającej nas rzeczywistości.

Uwaga! Do odczytania tekstu, poza oczywistą umiejętnością czytania ze zrozumieniem, potrzeba:
- paska papieru o długości minimum 30cm i szerokości, dla wygody, pięciu - sześciu centymetrów
- nożyczek
- tubki kleju lub zszywacza
- czegoś do pisania ( nie klawiatura )

Pasek papieru stykami końcami, w ostatnim momencie, momencie decydującym, sprytnie przekręcamy jeden koniec, tworząc tak zwaną “Wstęgę Moebiusa” Następnie, jeśli zdecydowaliśmy się na użycie kleju, sklejamy końce wstęgi i przytrzymujemy paluchami, aż klej “chwyci” Uważamy by nie zasmarować klawiatury, monitora czy nawet własnej gęby.
Jeśli użyjemy zszywacza, uważamy by nie dziabnąć się w palec zszywką. Użycie zszywacza ma przewagę, ponieważ natychmiast możemy przystąpić do dalszej pracy, o ile oczywiście nie dziabnęliśmy się w palec i w ramach paniki, nie dzwonimy na pogotowie po ratunek.

Cóż, mamy przed sobą “Wstęgę Moebiusa” Aby sprawdzić, czy udało nam się skleić prawidłową “Wstęgę” smarujemy linię po jednej stronie paska papieru. Jeśli, rysując cały czas po jednej stronie, bez odrywania długopisu czy innego ołówka od papieru doprowadzimy do połączenia się linii, a linia wypełni cały pasek, możemy sobie pogratulować, ponieważ udało nam się skleić, albo zszyć, prawidłową “Wstęgę Moebiusa”

W tym momencie możemy zamyślić się nad wzajemnym przenikaniem polityki i mediów, niejako na rozgrzewkę.

Następnie bierzemy w łapska nożyczki, i uważając, by nie wykuć sobie oka, śmiało tniemy wzdłuż narysowanej przez nas linii.

Co powstaje? Nie, nie dwie węższe “Wstęgi Moebiusa” ale jedna, owszem węższa, ale dwa razy dłuższa!

Już więcej rozumiecie z tego, co się wokół nas dzieje?

Proszę się skoncentrować, ponieważ zbliżamy się do pointy!

Ponownie bierzemy nożyczki, by jeszcze raz rozciąć wzdłuż papierową taśmę, zupełnie tak samo jak to zrobiliśmy przed chwilą.

Oglądamy efekt i zaczynamy intensywnie myśleć!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Pałka na PiS, czyli polowanie z nagonką w stylu PRL

Najnowszym trendem i wiodącą narracją jest określanie największej parlamentarnej partii opozycyjne, mianem antysystemowej. Jeszcze niedawno, opatrywano takie twierdzenia znakiem zapytania, z czego, nie dość, że zrezygnowano, to na dodatek, dla ułatwienia odbioru osobnikom, dla których słowo “antysystemowa” jest zbyt trudne, wprowadza się określenia: “antydemokratyczna” i “antyustrojowa”.

Gorącogłowi sądzą, że jest to wstęp do delegalizacji PiS, podczas gdy chodzi jedynie o wytworzenie w głowach, zbaraniałej publiczności, zbitki pojęciowej, że głosowanie na partię Jarosława Kaczyńskiego jest czymś w rodzaju zamachu na samą demokrację, a głosowanie na PO czy inne jakieś SLD niemalże patriotycznym obowiązkiem. Ba, obowiązkiem stanięcia w obronie panującego ustroju i demokracji. Czymże było straszenie przez PiS pustą lodówką, wobec, wizji wyzierających zza obecnie produkowanych oskarżeń? Przecież, jeśli tak dalej pójdzie za chwilę dowiemy się o tajnych magazynach broni w regionalnych siedzibach PiS, i ujrzymy na plakatach, na przykład, redaktora Sakiewicza w pirackiej chuście i z nożem w zębach, uchwyconego w momencie zamachiwania się na władzę.

Aż się chce dopisać “ludową”!

Rozumiem, że taka propaganda może być skutecznie skierowana jedynie do ludzi, którzy, albo nie zdążyli poznać emocji związanych z peerelowską propagandą, albo się z nią utożsamiali. Przecież to czysty PRL!

Mamy już media będące jedynie tubą propagandową rządzących, “uczciwe” partie polityczne będące repliką Frontu Jedności Narodu i opozycję rujnującą Polskę.

Tyle tylko, że jest to PRL schyłkowy, nudny w przewidywalności swych kolejnych posunięć, PRL bankrutujący moralnie i gospodarczo, PRL wierzgający, choć, o czym należy pamiętać, jak napisał poeta, Pan Wojaczek:

“Ugryźć kromkę, by stwierdzić, że żyto
Zjadły szczury i piekarz też zginął

Łyknąć wody by stwierdzić, że studnia
Wyschła oraz wszystkie inne źródła”

Dla tych, dla których cytat z Pana Wojaczka jest za trudny, mam wybrany refren, tekstu piosenki Pana Pietrzaka, z czasów, gdy był ulubieńcem salonów, nie oszołomem i pisowszczykiem. Prawdę pisząc, poniższy tekst był pierwszym sko, jarzeniem, na wysłuchane i wyczytane przeze mnie dyrdymały o antysystemowym, antyustrojowym i antydemokratycznym Kaczyńskim.
Lecimy Pietrzakiem:

“Do dzisiaj pamiętam osłupienie moje,
że ten tuman się nazywa ustrojem”

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Zabobony, czary i czas Wielkiej Nocy okiem kobiety

Zaczął się Wielki Tydzień. W tradycji katolickiej, jest to czas Zwycięstwa nad śmiercią.

Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Jest to też okres wiosenny, czas gdy wszystko budzi się do życia po zimowej hibernacji. Więc, może to Zwycięstwo śmierci ma wielorakie znaczenie, może jest też wpisane w dawne wierzenia?

Ale to nie zabobon, nie, to po prostu radość, że to co wydawało się martwe, ożywa, rozkwita i da z czasem owoce.

A jak to jest z nami?

Czy obudzimy się z okresu hibernacyjnego?

I jako Ludzie i jako Katolicy.

Nie, nie jestem fanatykiem religijnym, tylko zaczynam się obawiać o jedno, że zatracamy tożsamość.



To jest tak, póki ludzie wierzyli, że piekło jest , że jest w jakis sposób dotykalne, a Anioł z trąbą ogłosi koniec świata, czuli trwogę. Wiedzieli, że jezeli będą czynić zło, ono w dwojnasób wróci do niego w tymże piekle.

Nie, może i nie postępowali lepiej, ale dla swoich współczesnych próbowali zachować pozory. Po co? By po ich nieuchronnej jednak śmierci zasłużyć na modły, a może i na jakieś ufundowane ołtarze tudzież kościoły, czy kaplice.



Dziś ludzie nie wierzą, ani w piekło, ani niebo, a co najzabawniejsze w śmierć. Śmierć stała się tematem wstydliwym. Tu właśnie zaczyna się największy oświeceniowy zabobon. Zabobon, który ma wyeliminować z życia czas umierania.

Dlaczego?

Z prostego powodu. Skoro ludzie przestali wierzyć, że nasze życie tutaj, to tylko krótka wizyta, a życie jest dopiero tam po drugiej stronie, postanowili trzymać się tego życia zębami i pazurami i nie wspominać o pani śmierci, bo to jest nie trendy.

Śmierć została wyeliminowana. Tak, ludzie nadal umierają, ale już nie spektakularnie i z namaszczeniem. Robią to chyłkiem i trwożliwie, zwłaszcza ci, którzy dokonali żywota po dłuższej drodze.

Może to i moje rozgoryczenie, ale rozgladam się i widzę w jaki sposób dziś odpycha się tych, którzy już "nad grobem". Zamyka się ich w hospicjach i innych takich instytucjach, by nie być świadkiem ostatniego tchnienia nawet najbiższych.

A śmierć, to tylko czas uwolnienia, wolności. jak przestaniemy szanować śmierć, przestaniemy szanować siebie.



Pozdrawiam.

sobota, 16 kwietnia 2011

Kochana Hania prowadząca strażników miejskich na barykady!

O strażach miejskich już pisałem, ponad miesiąc temu, i zdania nie zmieniam, pomimo intensywnych prób okazania swej przydatności przez te dziwaczne formację.
Liderem “w okazywaniu” są oczywiście halabardnicy Hanny Gronkiewicz Walz, którzy w obronie swego dobrego imienia wyzwali “na bój śmiertelny” portal internetowy Nowy Ekran, z czego cieszy się z kolei portal Gazeta.pl, ogólnie znany z bezstronności oraz znakomitej moderacji komentarzy, pod publikowanymi przez siebie tekstami.

Chcę się w tym miejscu zwrócić do “szopów praczy” z Warszawy ( piszę tak o strażnikach miejskich, ponieważ na nazwę “misiaków” raz, że nie zasługują, a dwa, że jest od dawna zajęta ) o dalszą konsekwencję w działaniach porządkowych, w tym przy użyciu środków przymusu bezpośredniego.

Obiło mi się o uszy, że wkrótce zjawią się w Stolicy, z tradycyjną wizytą, panowie górnicy.

Wstydem i małostkowością byłoby wzywanie wówczas na pomoc oddziałów prewencji, skoro Miasto dysponuje tak sprawnymi oddziałami porządkowymi. Górnik, czy dziennikarz, cóż za różnica w sumie?
Pragnę jedynie zaznaczyć, że bijąc dziennikarzy a zmykając przed górnikami, można narazić się na zarzut, antyinteligenckości, co w kraju, gdzie ponad połowa społeczeństwa potrafi czytać i pisać, jest poważnym zarzutem.

Pani Prezydent, śmiało, do boju! Pokażcie łowcom przywilejów, że przywileje należą się jedynie dzielnym urzędnikom!

Ps.
Przypomniałem sobie w ostatniej chwili! Uff… Przymusu bezpośredniego należy używać ino wobec Goroli, bo niech się, nie daj Boże, któremuś z pani “szopów praczy” ręka omsknie i Hanys oberwie, może być “kęsim”

Ps2
Jako pointa przydałaby się kompilacja dwóch sławnych dzieł malarskich: "Wolności prowadzącej lud na barykady" Delakroix, oraz znanego z serialu "Allo, allo" wybitnego dzieła Van Klompa "Portret upadłej madonny z wielkim cycem"

czwartek, 14 kwietnia 2011

Gwiazda dnia. Jerzy Jarecki

Mój śp. Ojciec, miał osobliwy zwyczaj komentować, czytane ksiązki na marginesach, przy pomocy takiego jakiegoś, specjalnego piórka. Na dodatek lubił poprawiać teksty, dopisując i skreślając,
Pamiętam, jak przy pomocy 5 liter i jednego liczebnika, którego zmiana, niczego zasadniczo nie zmieniła, przerobił wiersz pana Broniewskiego w bardzo ładnym tomie poezji tego dzielnego Poety.
Zmiany zaznaczyłem na czerwono
Na śmierć rewolucjonisty

NA ŚMIERĆ KONTRREWOLUCJONISTY

A z tej celi pustej i chłodnej
trzeba będzie niedługo odejść,
jeszcze spojrzeć w niebo pogodne,
jeszcze spojrzeć za siebie-w młodość.

Już za chwilę przyjdą żandarmi,
wyprowadzą bez słowa z celi...
Trzeba umieć, jak żołnierz armii,
iść spokojnie pod mur cytadeli.

Ach, umierać nie będzie ciężko,
chociaż serce ma lat czterdzieści dwadzieścia-
nie złamane codzienną klęską,
dziesięć klęsk, dziesięć kul pomieści!

Bo jest życie piękniejsze, nowe,
i żyć warto, i umrzeć warto!
Trzeba nieść, jak chorągiew, głowę,
świecić piersią kulami rozdartą,

trzeba umieć umierać pięknie,
patrzeć w lufy wzniesione śmiało!
Aż się podle zadziwi i zlęknie,
aż umilknie łoskot wystrzałów!

I jeszcze dopisał: 1973

* Jeszcze dodam na boku, ze Pan Herbert przy Broniewszczaku to poetycki kurczak.
Dobranoc

środa, 13 kwietnia 2011

Kutz, Bordowy sweter i olewanie publiki


Kazimierz Kutz. Znam jego dorobek reżyserski, znam jego słabości…dziś obraził mnie z telewizora, nawet nie tym co mówi, tylko postawą. Pogardą dla telewidza, odbiorcy. Patrzyłam na twarz , na sposób jego zachowania, na pogardę, która biła z jego zachowania.

Ja jestem człowiek spokojny i kobieta, mnie nie wypada używać słów powszechnie uważanych za wulgarne, ale pan Kutz dziś u dziennikarza Morozowskiego…och.

Nie, nie był ani elokwentny, ani też błyskotliwy, to jak się zachowywał, grając ciałem, sposobem wypowiedzi, można by raczej nazwać…podbijaniem piłki, albo (stosując futbolowe określenia) wredny i nie dostrzeżony przez sędziego faul.

Wiem, nie powinnam oceniać reżysera, z jego sympatii politycznych. Nie powinnam, ale, jeżeli ten’że reżyser występuje jako poseł danego ugrupowania? To czemu nie?

Nie jestem szaleńcem Panie Kutz! Nie jestem też fanatykiem, jak mi, no bo i komu wytknął pan w programie.

Z pogardą mówił pan o takich jak ja. Znaczy, że pan wierzysz, żeś „mesjasz”, co to dostąpił olśnienia?
A ile w panu pogardy i dziwacznej nienawiści?

Nawet komuch Wunderlicht mnie tak nie wkurzył swoim pedalskim dyszkantem.

Myślę…że Kutz musi w końcu odejść, dość już mam postkomunistycznych tyrad.

Gwiazda dnia. Pan Kamiński

Każdy przytomny człowiek wie, że tak naprawdę podróbka skurwysyna jest gorsza niż oryginalny skurwysyn, a prawdę tę, w znakomity sposób potwierdzają swoimi publicznymi wypowiedziami posłowie i eurodeputowani PiS, którzy obecnie występuja jako posłowie i eurodeputowani PJN.

Zwyczajowo cykl "Gwiazada dnia" polega na jednozdaniowym komentarzu, ale dzisiaj tak nie będzie.

Dodam jedno słowo: BYDLAKI!

TVN24

Od lat marudzę w internecie o polityce i mediach, a zaledwie od trzech tygodni mam dostęp do TVN24. Wiem, że to wstyd, ale cóż mogę na to począć, post factum? Mało tego, przez bite siedem lat miałem incydentalny kontakt z telewizją, czerpiąc wiedzę z sieci, a nawet, o zgrozo, zdarzało mi się wyśmiewać i obrażać blogerów, jak to na własne potrzeby nazywałem: “kłócących się z telewizorem”

Jednak, jak ogólnie wiadomo, wszystko co dobre i złe, ma swój koniec, w związku z czym, gdy znajomi z krainy tulipanów zaproponowali, że obdarują nas całkiem nowym, panoramicznym pudłem, zgodziłem się znaleźć dla niego miejsce w sypialni.

Początkowo, jako znany idealista, przeznaczyłem go do oglądania filmów z płyt, ale znajomi z twittera tak długo przerzucali się wrażeniami z ligi angielskiej, że połasiłem się na wynajęcie usług pewnej telewizji.

Nie, nie jestem rozczarowany. Piłki mam do przesytu, a “Angielczycy” prezentują się równie dobrze jak siedem lat temu, gdy przestałem się na nich gapić.

Niemniej, biorąc pod uwagę, że mam teraz, przy okazji, dostęp do TVN24 mogę napisać, że “diabeł mnie podkusił” co jest u mnie w domu kultową odzywką, odkąd nasza szlachetna sąsiadka wybrawszy się na odpustową pielgrzymkę do pobliskiego klasztoru kamedułów w Bieniszewie, podczas której fatalnie zmokła i następnego dnia poskarżyła się mojej teściowej, że:

“diabeł mnie podkusił iść na pielgrzymkę”

Oczywiście, nie moknę, no chyba, że w sensie metaforycznym, podczas oglądania czy słuchania TVN24, ale wpływ tej stacji na moje zdrowie jest zauważalny. Nie, szanowni prześmiewcy, nie chodzi o tak zwane “zdrowie psychiczne” tylko o całkiem realne skoki ciśnienia, na przykład.

Słuchanie ( piszę, słuchanie, ponieważ siedząc przy “komiku“, telewizor mam za plecami i wystarczy, że na początku programu obejrzę się, by rozeznać gęby, ponieważ nie potrafię się skutecznie zmusić do oglądania przez kwadrans Millera czy innego Niesiołowskiego)

TVN 24 to dla mnie jak jazda rollercoasterem. Przez 50 % czasu audycji śmieję się wesoło z prymitywizmu prowadzących oraz głupoty i bezczelności zaproszonych gości, przez 30% ziewam, przez 10% czasu nachodzi mnie ochota do zadawania pytań, a resztę wypełnia szczera wściekłość.

Takie reakcje to chyba moja wina, spowodowana opisaną na wstępie pauzą w przyswajaniu telewizyjnej propagandy. Zresztą tak naprawdę, opisywana stacja, nie służy, poza najprymitywniejszym poziomem, ani opisywaniu, przybliżaniu czy komentowaniu wydarzeń politycznych tylko bezpośredniemu “robieniu polityki”

Przypominam, że ostatnim medium obarczonym taką rolą była Gazeta Wyborcza w latach 90, gdzie wstępniak naczelnego napędzał polityczną narrację, nieraz na całe tygodnie. Teraz wiadomo, inflacja słów, ale za to słów rozpędzonych, powielanych w nieskończoność, obrazów, grymasów i kłamstw z gatunku, naprawdę bezczelnych.

Nie żal mi polityków opozycji, wkręconych w tryby pyskówek udających dyskusję, ponieważ jak powiada stare powiedzonko ludowe: “cierp ciało jeśliś chciało” Pisząc o “politykach opozycji” mam na myśli “pisowczyków” bo chłopaki z PJN czy SLD czują się tam jak u siebie, co specjalnie nie dziwi.

Paradoksalnie, najbardziej żal mi dziennikarzy kojarzonych w jakiś tam sposób z prawicą. Widziałem Igora Janke, lidera spolegliwości i politycznej równowagi, którego nie uchronił nawet chwyt z występowaniem w okularach, oraz pana Zarembę, moim subiektywnym zdaniem, jednego z najmędrszych komentatorów politycznych w Polsce, zaatakowanego przez naszą rodzimą parodię Lyttona Stracheya, że nie rozumie pojęcia “naród” Żal mi ich, ponieważ, jako dziennikarze muszą chyba być nieco źli, że pokrzykuje na nich także dziennikarka, która ich zaprasza.

Żal mi także zapraszanych gości, ale tych najsłuszniejszych, że wymienię Stefana Niesiołowskiego. Widziałem jak się człowiek niepokoił, zaciągnięty 10.04. przez obowiązki Marszałka Sejmu na mszę i inne uroczystości, podczas gdy całe jego jestestwo parło ku miłemu studio TVN24.
Gdybym pisał na twisterze, dopisałbym w tym miejscu “@owsiki”

Tekst nie ma oczywiście żadnej pointy, ponieważ jako telewizyjny nuworysz w żaden sposób nie czuję się godny, podsumowywania tej dziwacznej stacji informacyjnej, poza oczywistym stwierdzeniem, że w jakiś pokrętny sposób jest dla mnie atrakcyjna.

Podobnie na początku lat 80 w kiosku przy dworcu PKP w Koninie, można było nabyć za 30 groszy sowiecką, białoruską gazetę wydawaną w języku zbliżonym do polskiego, noszącą dość oczywistą nazwę “Czerwony sztandar”
Kupowałem ją pasjami i z wielką radością czytałem, dowiadując się jakie to Solidarność ma składy broni, z rakietami ziemia-powietrze włącznie.

I to by było, na tyle, ale jeszcze przypomniał mi się dziennikarz TVN, pan Jarosław Kuźniar, którego wczoraj spostponowałem przesuwając na drugie miejsce w tabeli najbystrzejszych Kuźniarów za pana Romana, doradcę Prezydenta.

Na pocieszenie napiszę, że ilekroć Pana widzę, panie Jarosławie, czy słucham, przychodzi mi na myśl fragment starej Polskiej pieśń w zupełnie nieortodoksyjnej wersji:

“Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara, rękami czarnymi od pługa
Lecz zamiast armaty zdobyła Kuźniara
Czy zwrócić Kuźniara się uda?….”

wtorek, 12 kwietnia 2011

Gwiazda dnia - Pan Kuźniar

Sądziłem naiwnie, że najbystrzejszym Polakiem, noszącym nazwisko Kuźniar jest popularny dziennikarz, Jarosław, ale kudy mu tam do pana Romana, doradcy Prezydenta Komorowskiego, któremu nie wystarcza ziemska władza i właśnie zabrał się za skazywanie na wieczne potępienie przeciwników politycznych swego pryncypała, wchodząc w kompetencje Pana Boga, co było, jest i będzie, działaniem obarczonym dużym ryzykiem.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Jak policzyć demonstrantów?

Problemy z liczeniem ludzi biorących udział w jakimś wydarzeniu, nie są żadną nowością. Weźmy coś tak prostego jak bitwę pod Grunwaldem.
Wedle rozsądnych założeń, brało w niej udział z obydwu stron, od 70 do 100 tysięcy wojowników.
W starodawnych, dotyczących bitwy źródłach, można wyczytać prawdziwe cuda!

Na przykład, wedle jakiegoś, przypominającego dzisiejszą "wyborczą", krzyżackiego źródła, zjednoczone siły Polaków Und PT Pogan sięgały 4 000 000 osób zaangażowanych w bitwę. Jasne jest, że ta starodawna propaganda miała na celu zdyskredytowanie zwycięzców i ukazanie w jak najlepszym świetle tych co dostali bańki.

W tamtych czasach nie było telewizji, nawet przemysłowej, ani gazet, ani tygodników opinii. Kto się załapał na bitwę, albo chociaż na odzieranie zabitych na pobojowisku, ten mniej więcej wiedział, co się wydarzyło. Ale nie mógł nigdzie zadzwonić, ponieważ nie było telefonów!
Na wszelki wypadek zwiększono liczbę przeciwników, zmniejszając własną potęgę wojenną, by, tak czy tak, zaakcentować bohaterstwo.wlasnych szeregów.

Przenieśmy się teraz 572 lat później, do 31.08.1982.
Pozmieniało się!

Tego dnia odbyła się jedyna w stanie wojennym demonstracja w moim rodzinnym Koninie.
Liczba demonstrantów była stosunkowo łatwa do obliczenia, ponieważ ludzie szli jednym ciągiem komunikacyjnym, w jednym czasie i kierunku.

Zarówno organizatorzy jak i tacy jak ja, młodociani pomagierzy szacowaliśmy demonstrację na 7000 osób, po, odjęciu 1000 na optymizm na 6000, co w skomunizowanym do imentu Koninie było całkiem niezłym osiągnięciem.

Ale ja nie o tym, tylko o problemach z liczeniem!

W lokalnej gazetce, Przeglądzie Konińskim, napisano, że było nas 2000.
W Gazecie Poznańskiej oszacowano na 800!
W Trybunie Ludu ujawniła się “niewielka grupka prowodyrów” - około 200 osób
W Telewizji wymieniono Konin, jako miasto w którym panował absolutny spokój.

Wczoraj zastosowano zbliżoną metodę, z tym, że zatrzymano się na wersji dawnej “Gazety Poznańskiej” ponieważ zbytni radykalizm kłamstwa w “demokracji” się nie zwraca.

Zwróćcie uwagę na zmianę metody i zastanówcie się z czego ta zmiana wynika, biorąc pod uwagę zarówno kłamstwa z 1410, 1982 jak i wczorajsze bujdy dotyczące ilości demonstrantów?

Odpowiedź jest prosta.
Bitwy to była realna, śmiercionośna walka, a obecne, i te sprzed prawie 30 lat demonstracje są jedynie agresywnym sporem z władzą.

W pierwszym przypadku mamy Polskę i jej urządzenie, narzuconą przez Moskwę, która to Polska, opisywana pogardliwie jako PRL, jedynie przez kompletnego wariata może być uważana za demokratyczną, a w drugim z Polską, namaszczoną przez procedury demokratyczne i ogólne przekonanie, że do jasnej cholery, jesteśmy u siebie!

Dlaczego, w takim razie, w sprawie tak prostej, jak policzenie uczestników demonstracji, dochodzi do równie zadziwiających kontrowersji, i dlaczego media rozpowszechniają bujdy?

Bardzo to dziwne, tym bardziej, że w przeciwieństwie do czasów “komuny” można było wczoraj, opisywane demonstracje obejrzeć w rozmaitych telewizjach, oraz internecie.

Jedynie na podstawie dostępnych przekazów, szacuję skromnie, że “w szczycie” brało w nich udział około 20 000 osób. Doliczam rotację uczestników na poziomie ( też skromnie ) około 2,5, co daje około 50 000 tysięcy uczestników.

Czy to dużo?
Wypowiem się delikatnie - średnio!
Zresztą, nie moja sprawa. Oglądałem w TV, koncentrując się na reakcjach i komentarzach, ale zawsze przyjemnie zobaczyć tyle Polskich flag łopoczących na wietrze i usłyszeć skandowanie z tysięcy gardeł, że:

-“Tu jest Polska!”

A nie jest, że spytam?

Smolar. Gwiazda dnia

Ze wszystkich wygłoszonych wczoraj komentarzy, najwieksze wrażenie zrobił na mnie komentarz Pana Smolara, który przywołując przykład amerykański podzielił, nasze skromne, zantagonizowane partie postsolidarnościowe na partię zapatrzoną w przeszłość ( w domyśle PiS ) i partię nadziei ( PO ) czym potwierdził prawdziwość przysłowia:
"Nadzieja jest matką głupich"

środa, 6 kwietnia 2011

Zaniechanie, Rekolekcje i pyski elit



Posłuchaj! W zgiełku targowiska,
gdzie wsiąkła w ziemię święta czerwień,
tłum źre i ślinę leje z pyska,
tańcuje, parzy się na ścierwie

i rzyga…

W. Broniewski


Dlaczego takie motto?

Właściwie mogłabym po nim już nic więcej nie pisać, bo akurat poeta wyraził dokładnie moje myśli i odczucia. Od roku obserwuje ten taniec chocholi, którym mnie częstuje obecna elita władzy uśmiechając się do mnie głupawo i wytrzeszczając przekrwione oczy. O co w tym wszystkim chodzi?

O zaniechanie.

Ale tego można było się spodziewać. Ja wiem, jestem świadoma jak szybko obsychają nieszczere łzy i gaśnie fałszywy smutek.

Świętoszkowie o duszy grzesznika?

Tu nawet nie można takiego porównania, bo żeby grzeszyć, trzeba mieć sumienie, a pewne elity ich już nie posiadają. To jak z pokutnikiem, który klęka przy konfesjonale tylko dlatego, że tak wypada raz do roku (przed Wielką Nocą). Potem wychodzi za drzwi kościoła i od razu bluźni przeciw Bogu i bliźnim.

A swoją drogą od kilku lat obserwuje coraz większe pustki w Kościele, tym moim parafialnym. Co roku mniej ludzi uczestniczy w rekolekcjach. W tym roku, można ich było policzyć na palcach! A nie mieszkam w tzw. wielkim mieście.

To jest przerażające.

Pan Bóg, był zbyt łaskawy dając nam wolną wolę, bo zamiast z niej korzystać, dajemy się zamykać w klatce „sekunda rozkoszy” podpisując Cyrograf, Volkslistę?

piątek, 1 kwietnia 2011

Moje 46 urodziny



Za chwilę będę miała urodziny, niestety już 46. I zrobiło mi się melancholijnie…bo to szmat czasu. Czasu, mojego życia, ale i historii. Pamiętam czasy, kiedy w powiatowym Koninie otwierał się pierwszy (wtedy dla mnie ogromny) sklep o nazwie „supersam”. Bo szczerze z mojej małej Goliny na zakupy jeździło się właśnie do Konina. Natomiast, gdy miał to być zakup typu płaszczyk, czy kurteczka, jeździło się aż do Wrześni, albo do samego Poznania.

Co najbardziej zapamiętałam z dzieciństwa?
Fryzury typu chałka, chyba, albo ogromne koki (takie tapirowane). Pamiętam moje ciotki, które się tak czesały i słynne jaskółki na powiekach. Czemu o tym piszę? Bo wtedy bardzo chciałam być taka dorosła, robić sobie takie fryzury, zamiast warkoczyków, które miałam z wywiązanymi kokardami. Malować sobie oczy i paznokcie. Widać byłam taką małą kobietką.

Pamiętam nasz pierwszy telewizor, nazywał się Neptun i miał jeszcze szybkę, która chroniła kineskop. Ja urodziłam się już w erze TV, bo u nas tenże pojawił się zanim ja przyszłam na świat. Pamiętam też dlatego tow. Wiesława, który czasem przemawiał w czasie, gdy powinna być dobranocka.

Co jeszcze zapamiętałam?

Może to bardzo subiektywne, ale taką szarość…wszystko było szaro-bure. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, było bardzo dużo szarości. W sklepach, na ulicach…

Na ulicy prowadzącej do naszego domu, był sklep z zabawkami, często stałam z przyklejonym nosem do szyby i oglądałam wystawę. Zawsze były tam lalki, a te były zawsze kolorowe i piękne, więc trudno mnie było od tej wystawy odkleić.

OK., dość o wczesnym dzieciństwie.

Potem była dekada Gierka, a ja zaczęłam chodzić do szkoły. Rodzice zaczęli budować dom, nasz dom. Wiec to był okres tzw. wyrzeczeń, bo każda złotówka szła w budowę, ale wszyscy byliśmy zbyt szczęśliwi, że będziemy mieli własny dom, ogródek, że niedogodności typu wakacje w domu i uszyte przez mamę ubrania, nie były dla nas żadnym problemem. Choć często też zdarzało się tak, że brakowało rodzicom do pierwszego, ale…w końcu mogliśmy przeprowadzić się do własnego domu.

Potem z dziecka zaczęłam stawać się nastolatką, bardzo buntowniczą nastolatką.
Obawiam się, że nie chciałabym, być własną córką.

Mając czternaście lat uciekłam z domu. Nie dlatego, że mi w nim było źle, nie, uciekłam, bo chciałam dotrzymać koleżance towarzystwa.
Złapano nas bardzo szybko i wylądowałyśmy w izbie dziecka.

Potem był okres mojej fascynacji filozofią marksistowską…dlaczego?

Bo wszyscy byli przeciw więc ja by być oryginalną była marksistką. Godzinami przesiadywałam w bibliotece publicznej i czytałam Marksa, Engelsa i Lenina. Byłam pierwszym czytelnikiem tych książek. Nawet bibliotekarki przyglądały mi się dziwnie.

No a potem?

To już znacie. Wyszłam za mąż, urodziłam dzieci. Pierwszą córkę Anię w 86, drugą Natalię 93, a ostatniego syna Krzysia, już w XXI wieku, bo w 2003 roku.

I nagle mam już 46 lat. A wolałabym mieć znów tamte mysie ogonki z kokardkami. Bu!