niedziela, 24 grudnia 2017

Życzenia świąteczne i powrót

Wszystkiego Najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Sztampowo, ale szczerze. Czytelnikom i Nawigatorom, od klasy pierwszej do maturalnej, którzy już nie tylko łódkę po przyszkolnym stawie, ale i co mniejsze żaglowce wieść zdolni.


Zwolennicy ( więcej niż trzech, to już banda ) „Negocjatora” niech sobie westchną z ulgą, bo trza było wigilijnego poranka, by wasz skromny autor raczył poczynić w tekście niewielkie zmiany, przygotowując całość do ponownego rozruchu. Zmiany są naprawdę niewielkie, bo ich wprowadzenie zajęło mi niecałą godzinę. I to jest dobra wiadomość. Gorsza jest druga i może nieco dotknąć leniuchów czytania, ponieważ powieść nieco zmieniła tytuł i nazywa się teraz „Prawo do powrotu 2 – Negocjator”.  Mam wrażenie, że razem z tym co dopiero zamyślam, wszystkie wątki ustawią się teraz we właściwej kolejności. 

niedziela, 17 grudnia 2017

Wołanie o krew

Idea ogłupiania społeczeństwa, podsuwania mu autorytetów do podziwiania, a nawet tematów do kłótni ma w Polsce długą tradycję. Nie tylko w Polsce, żeby to było jasne, ale mnie, z oczywistych powodów obchodzi Polska. By uzyskać trwały efekt prawdziwego ogłupienia nie należy bynajmniej „porywać ludzi za sobą” bo to głupota i wielkie ryzyko. Najbezpieczniejszą metodą jest utrwalanie. Władza raz utrwalona jest prawie niemożliwa do obalenia, a przynajmniej tak wydawało się jeszcze niedawno. Oczywiście, pisząc „władza” nie mam na myśli kolejnych, zmieniających się rządów, ponieważ jej istota przypomina rozpościerającą się pod ziemią grzybnię, której owocniki znajdujemy i chętnie zjadamy, nie trudząc się dociekaniem jej ukrytej struktury.

Aby uzyskać efekt utrwalenia, należy w proces zaangażować możliwie wielu ludzi, a najlepiej żeby w ogóle nie zdawali sobie sprawy ze swojej roli. Tacy są tańsi i skuteczniejsi w swej szczerości. Ale dla tego nieaktualnego nagle przepisu, najważniejsze jest szerokość spectrum. Od tasiemcowego serialu, kabaretu, przez uczelnie, fundacje, sądownictwo, propagandę prasową i telewizyjną, aż do organizacji przestępczych i politycznych. Tak dopięty układ, wspólnie i zacierając z zapałem ręce, przystępuje w poczuciu bezkarności do łapczywego ograbiania tak zwanego suwerena. Upadający padali na placówki zagraniczne, albo w czule objęcia rad nadzorczych spółek. I wszystkim działo się jak najlepiej, ponieważ machina ogłupiająca działała na pełnych obrotach, a jej mechanizm był skuteczny, ponieważ oparty został na antypropagandzie. W sumie było to konsekwentnym  działaniem, skoro socjalizm zastąpiono liberalizmem i najlepsze, że przez długie lata przynosiło władzy pełne powodzenie. Antypropaganda polega na tym, że przed obliczem zbiorowości postawiono krzywe zwierciadło i kazano nam wierzyć, że odbita w nim twarz Polski jest właśnie taka: ohydna, nabrzmiała od wódy i nieróbstwa i tak w nieskończoność, na sto tysięcy sposobów, z których, o dziwo, wierzgający przeciw władzy dostrzegli jedynie „historyczną pedagogikę wstydu”, choć był to tylko wierzchołek góry lodowej.

W podobny sposób wmówiono, i do dzisiaj słyszy się to i czyta, że polityka podzieliła polaków na dwa zwalczające się plemiona. Co głupsi publicyści polityczni przydają nam nazw ludów, zaczerpniętych z czarnego serca Afryki. Prawie nikt nie zauważa za to, że przede wszystkim wyrzucono poza nawias zainteresowania sprawami publicznymi prawie połowę dorosłej populacji, która w ogóle nie ma zamiaru wypowiadać się w żadnych kwestiach, wszystkich polityków mając za łajdaków.

Wszystko, jak napisałem powyżej, szło pięknie, ale nasi władcy nie przewidzieli własnego zmęczenia. Poza tym, pazerność na profity spowodowała, że prawo do podziału łupów obejmowało coraz węższe kręgi łupieżców. Do tego doszła zabobonna władza w moc magicznych formuł, które miały powstrzymać zmianę władzy politycznej.

W końcu, z całą tą swoją propagandą i utrwaleniem zostali, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, sami, w otoczeniu najzagorzalszych klakierów, którzy zagalopowali zbyt daleko, by mieć szansę wrócić na pozycje zbliżone do neutralnych. Porażka  nie boli, ale porażka zamieniła się w klęskę o niewiadomych i trudnych do przewidzenia rozmiarach. Jedno jest dla mnie pewne. Otóż oni już nie wrócą, nie tylko do władzy, ale też do znaczenia w żadnej ze sfer, w których tak starannie ugruntowali swą władzę. To jest zgoła niewykonalne, a ostatni sposób, polegający z grubsza rzecz ujmując na eskalacji radykalizmu jest dla nich prostą drogą wiodącą w przepaść.

Ciekawsze jest to, że nikomu już się nie uda. I to jest dopiero ta dobra wiadomość, którą chciałem się z Wami podzielić. Prawo i Sprawiedliwość próbuje nieudolnie budować zręby podobnej struktury w oparciu o instytucje, czy chociażby nieszczęsną telewizję, ale brak w tym stosownego rozmachu i autorytetu. I bardzo dobrze, ponieważ zmusi to Państwo, jako takie, do położenia nacisku na dziedziny, które są mu właściwe, jako pole działania. To, co się obecnie dzieje jest dopiero zalążkiem, kamieniem węgielnym nowej Polski. Odzyskaniem narzędzi do skutecznego rządzenia, a przy tym wzięcia odpowiedzialności za ich skuteczność i sposób działania. Aby to się udało, należy zawęzić pole działania, a nie rozkładać się i umacniać w chwilowo zdobytych miejscach, nikomu do niczego niepotrzebnych, poza ewentualnymi beneficjentami.


Spójrzcie jak odchodzący miotają się na sztucznie stworzonych polach. Jak próbują daremnie wzbudzić zainteresowanie, wypychając do pierwszego szeregu coraz to nowe, albo odkurzone autorytety, a nie potrafią wzbudzić niczego, poza śmiechem i wzruszeniem ramion. Im mniej ci ludzie wiedzą o Polsce, tym radykalniej grzmią, a im radykalniej grzmią, tym mniej nadstawia na te grzmoty ucha. Zostanie tylko wołanie o krew, a tego nie chce słuchać dosłownie nikt, poza kompletnymi już degeneratami.

piątek, 8 grudnia 2017

Proza politycznego życia

Może się to wydać dziwne, ale mnie osobiście, zmiana na stanowisku premiera niewiele obeszła. Z pewnym, choć ledwie wartym wspomnienia oporem, przyjąłem wyniesienie pani Beaty Szydło, tak i jej odejście kwituję i tyle. Należy jednakowoż zauważyć, że pani premier wygrała dwie wyborcze bitwy z rzędu, czego w żaden sposób nie można powiedzieć o nikim z grona ją odwołujących. Król (takie czasy, moi mili) odwołał zwycięskiego hetmana, by wręczyć buławę beniaminkowi. Trzeba się przyzwyczaić i tyle, choć moim zdaniem ta decyzja wskazuje, że obecna władza przechodzi na pozycje obronne. Artyleria w miejsce lekkiej jazdy, to jakby nieco nowocześniej, ale nie znamy pola kolejnych bitew, więc trudno orzec, czy lepiej.

W samej zmianie akurat nie ma nic złego, choć moment, forma i dziwaczność całego procesu nie świadczy dobrze o strategicznych możliwościach samego monarchy. No, może nie tyle strategicznych, co personalnych. Nie chcę tu bynajmniej porównywać pana Morawieckiego do zgrai cymbałów wynoszonych w dawnych, słusznie zapomnianych czasach przez pana Kaczyńskiego, ale nawet najzagorzalszy miłośnik jego geniuszu przyzna, że zdarzały się mu całkiem dotkliwe porażki na tym polu.

Pan Mateusz ma zarówno narzędzia jak i możliwości, by być dobrym premierem. Niestety, wspomniany w poprzednim akapicie sposób w jaki go nominowano, niezawodnie położy się cieniem na pierwszych miesiącach jego rządów. Z jednej strony to dobrze, ponieważ polityk, który obejmuje taki urząd nie jest od wzbudzania entuzjazmu, a od ciężkiej pracy, ale sądząc po reakcjach co zapalczywszych zwolenników PiS, łatwo miał nie będzie. I nie pomoże serwilistyczna, zahaczająca już o obłęd propaganda lejąca się z Woronicza, tym bardziej, że nawet najtwardsza głowa pojmie, że wśród mechanizmów rządzących tą służalczą narracją, czego jak czego, ale szczerości nie ma na pewno.

Inną rzeczą jest kwestia dotychczasowych sukcesów rządzącej ekipy, w tym oczywiście samego pana Morawieckiego. Z błędami stosunkowo łatwo sobie poradzić, naprawiając je, także te personalne, choćby poprzez wymianę ministrów. Gorzej z sukcesami, które albo trzeba pomniejszyć, albo przypisać w całości nowemu premierowi, a tak się po prostu nie da, nawet jeśli zostały osiągnięte w dziale, za który dotychczas odpowiadał, bo to jednak praca zbiorowa.

Wbrew pozorom jest to poważny problem, dotyczący bezpośrednio partii rządzącej składającej się jednak z żywych ludzi, o czym niektórzy chętnie zapominają. Odchodząc od paraleli królewsko-hetmańskiej i nawiązując do naszych, łatwiej przyswajalnych czasów: Awansowaliśmy na MŚ w piłkę kopaną, ale czy gramy naprawdę na tyle dobrze, by odnieść w Rosji znaczący sukces? To może zmieńmy zimą Adama Nawałkę na wspanialszego, choćby zagranicznego trenera? Gdyby to pomogło w zdobyciu złotego cielaczka, czemu nie, ale jeśli dostaniemy w cymbał… Sami sobie dopiszcie.

Nie należę do ludzi, którzy wznoszą politykom pomniczki, czy publikują kwietne wiązanki, co ma taką dobrą stronę, że po nich nie płaczę, nie wymagając jednocześnie, by oni z kolei wsłuchiwali się w mój głos. Jeszcze tego brakowało! Na takich, z pewnością bym nie głosował. Chętnie przyznaję rację, że mylę się częściej niż oni, zasadniczo poza jedną kwestią, a mianowicie personaliami. Niech wyjdę na pochlebcę nowego premiera, ale nie wyczuwam w nim łajdaka. Dobra, wystarczy serwilizmu i pochwał.


Jeszcze jedno. Najgorsze, podkreślam, byłoby dowiedzieć się, że zmiana premiera została wymuszona już to przez naciski wewnątrz koalicji, już to przez pana Prezydenta, że o naciskach zewnętrznych nawet nie wspomnę, ponieważ kto raz ulega, zawsze ulega. I to jest chyba oczywiste. Reszta to proza życia. Zaczęły się porównania, próby bilansu i całe to publicystyczne trele morele. W tym wszystkim siedzę sobie spokojnie, ponieważ w polityce nie mam beneficjów, a tylko starannie oznaczonych wrogów. Dopóki nikt nie każe mi, mieć ich za przyjaciół, szable odpoczywają na szafie.  

niedziela, 3 grudnia 2017

Uzasadniony gniew opozycji

Determinacja, gniew, a przede wszystkim język używany przez opozycję do opisu zachodzących w Polsce zmian, wywodzi się ze zdziwienia i absolutnego wprost rozczarowania obecną, wielce przerażającą sytuacją. Patrząc w głąb historii, można było bowiem przyjąć za pewnik, że siedem dekad jakie minęły od czasu, gdy sowieci nadali nad Wisłą swe prawa i obsadzili swoich namiestników, są dystansem absolutnie bezpiecznym. Przecież wszystko zostało dokonane wedle zasad sztuki, tysiące razy przerabianej na ludach i narodach świata.

Od przysłowiowych bagnetów, nagiej przemocy, przysposobienia pogardzanej dotychczas mniejszości i kooptacji do swych szeregów rozmaitej proweniencji łajdaków, do oddania władzy niepopularnemu ugrupowaniu politycznemu, które wsparto w zagarnianiu pełnej władzy, na wszelkie możliwe sposoby. Oczywiście, tak rządzić się nie da na dłuższą metę, w związku z czym natychmiast przystąpiono to tworzenia szerokiego spektrum nowych elit. Nic bowiem konieczniejszego niż pozór. 
Dlatego też najcenniejszymi okazami dla nowo powstającej klasy rządzącej, od początku byli przedstawiciele elit rozgromionych, skuszeni już to przywilejami, już to możliwością codziennej pracy, jakby nie patrzeć, dla dobra społeczeństwa.

Kolejne dziesięciolecia poświęcono skutecznie i pracowicie, na cywilizowanie nowo powstałych elit. Kto słabo mówił po polsku, zdążył się nauczyć mówić płynnie. Inny, przeznaczony do roboty patriotyczno - narodowej, sam zdążył uwierzyć w swą misję. Przyjęto ogólnie do wiadomości, że człowiek na pewnym poziomie intelektualnym nie powinien pluć na podłogę, ani smarkać z palca. Ogólnie rzecz ujmując, osiągnięto wiele w dziedzinie ukulturalnienia i spolszczenia zaborców. W końcu najgorszych łajdaków i krwiopijców odsunięto od władzy w ramach kolejnych odnów i tak odnowieni płynęliśmy sobie ku świetlanej przyszłości, a kto tego nie rozumiał, dostawał w łeb.

Do pierwszego prawdziwego zderzenia doszło w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku, gdy zbyt wielu ludzi nie pojęło scenariusza, który miało odegrać. Dotychczasowa metoda, metoda kooptacji do elit rządzących i finansowych zawiodła. Nie mogła zdać egzaminu, choćby z powodu liczebności i różnorodności Solidarności. By można było dalej prowadzić grę z podległym sobie narodem, potrzebna były wstrząs i jednocześnie cezura, oddzielająca stary niedobry świat od nowego, dużo wspanialszego. Wielce tu pomogła zmiana światowej sceny.

Ledwie wygaszono koksowniki, ledwie otwarto bramy więzień oraz internatów, rozpoczęto ulubiony proces kooptacji. Towarzysze posunęli się w kierunku biznesu i wszystko pięknie zakwitło wolnością jednych, a upodleniem drugich. Już dzieci, a wnuczki nadobne zajęły miejsce na drabinach społecznych i tak sobie szło. Zmieniały się władze, prezydenci, pojawiały się i padały partie polityczne, ale trzon władzy trwał nienaruszony, dając pewność, że niczyje interesy nie zostaną poważnie zagrożone. Wszystko zdawało się bujdą i abstrakcją, dziejącą się gdzieś obok nas. 

Nałożyły się na to starannie przygotowane działania propagandowe, cała machina stręcząca lęk i małość jako jedyną możliwość narodowego przetrwania. Nawet Smoleńsk nie naruszył mocy i ważności początkowego, licząc lata, starczego już nadania.

Ani przez chwilę nie wierzyłem, że PiS przejmując dwa lata temu władzę zmieni w zasadniczy sposób układ sił w Polsce. Czekałem raczej na zmiany kosmetyczne i bardziej ludzką twarz przejmującego władzę reżimu, co w zasadzie obiecywał w kampanii wyborczej. Zmiany głębsze, w kierunku obalenia rządów szajki gnębiącej Polskę od tylu dziesięcioleci brałem li tylko za przydatną w kampanii retorykę. Na szczęście, rzecz polityczna poszła w kierunku zgoła zaskakującym. Skoro dla mnie zaskoczeniem jest, że PiS zaczął działać „na poważnie” jakim szokiem musi to być dla tych wszystkich elit, wysiłkiem całych pokoleń usadowionych na naszych karkach.

Dosłownie na naszych oczach są okradani z przywilejów. Łamie się pieczęcie wiecznych kontraktów, które zawarli sami ze sobą. Nie dziwcie się histerii ani językowi gniewu, nieadekwatnym porównaniom historycznym, ani temu, że te spaślaki przyjmują pozy męczenników. 
– Nadchodzi dzicz! – grzmiał w piątek rzymski, owinięty w togę senator Żakowski. 
– Opozycji potrzebna jest wielkość na miarę Wyszyńskiego i Wojtyły – wtórował mu kolega w studio.  

Nie dziwcie się, mili moi, niczemu. Dosłownie niczemu.